poniedziałek, 30 marca 2015

Co do drugiego sezonu...

... to rozpocznę go, kiedy odwieszę bloga, bo zostaje zawieszony na czas nieokreślony. Pierwsze primo - muszę ogarnąć fabułę, bo bardzo się zmienia, a po drugie - najpierw chcę skończyć Love Grow Slowly i mam pomysł na inną historię, więc podejmę też inne radykalne kroki, ale o tym nie tu. Nie martwcie się, wrócę i dokończę tą historię, bo było tu ZDECYDOWANIE ZA MAŁO Raury. Więc tak, czy siak, chyba wielkiego dramatu tu nie robię, bo przecież skończyłam jeden sezon, a na drugi nie zaszkodzi Wam poczekać :P
Więc ja się ulatniam, ale to zaraz. Rozdział pierwszy mam napisany w połowie, a raczej trzy rozdziały pierwsze, bo ciągle nie mogę się zdecydować, jak zacząć. No, ale trudno, jakoś to ogarnę. Może napiszę wszystko od razu i potem będę wstawiać? Nie wiem, pomyślę.
Tak, jak wspominałam, za dwa dni mam test i trzymajcie za mnie kciuki :D
Do napisania po przerwie!
~ Alex


poniedziałek, 9 marca 2015

Epilog: " Co cię nie zabije to cię wzmocni"


"Co cię nie zabije to cię wzmocni"
Przysłowie

~ Epilog Pierwszego Sezonu ~
 


Jesteś silna. Jesteś silna i nie wolno ci sądzić inaczej. Jesteś mega silna, nigdy nie płaczesz, nie rozpaczasz… Jesteś silna.

Mantra ta powtarzana w mojej głowie co pięć sekund wcale nie dodawała mi odwagi. Nie byłam silna. Nigdy nie będę silna. Stchórzyłam. Oto kim jestem. Śmierdzącym tchórzem. Spakowałam rzeczy i wyszłam. Nie umiałam stawić temu czoła. Uch, czy wszystko na tym świecie jest takie trudne? Jak, tak, to składam zażalenie i proszę o wstrzymanie etapu dorastania! Może jeszcze można by mnie cofnąć do poziomu drugoklasisty? Nie? Szkoda. To porypane życie mi się już znudziło. Mam go serdecznie dość! Najchętniej, to powiedziałabym mu „bye, bye”. Ale nie mogę, bo wtedy zraniłabym jedyne osoby, które mi zostały… Ugh! Ja chcę mieć pięć lat.

Spojrzałam po raz ostatni w lustro. Zdmuchnęłam kosmyk włosów, który zapodział się na mojej twarzy i cmoknęłam ustami. Nie miałam najmniejszej ochoty na ten koncert. I pewnie oni też tam będą. Nie no, idę się pociąć. Ma ktoś żyletkę? Nie? Szkoda po raz drugi. Ja nie chcę! Boże, po co Brad mnie tu ciągnął? Nienawidzę go.

Jeszcze raz spojrzałam na dzieło stylistki. Ach, jakbym sama nie potrafiła się ubrać. I jeśli myślałam, że do tej pory moje koncerty (których nie było zbyt wiele, szczerze mówiąc) były na miarę normalnej – popularnej – gwiazdy. To jej pory byłam nikim. Małym punkcikiem, który zabłysnął na niewielkim obszarze. I miejmy nadzieję, że nie staniemy się główną atrakcją całego świata, a nasze życie będzie nagłówkiem gazet. No właśnie. Miejmy nadzieję.

Czarna sukienka bez wcięcia z trzema złotymi guzikami na biuście. Rękaw kończący się kilka centymetrów przed łokciem. Śliczna. Taka słodka i niewinna. Zupełnie nie jak ja. Włosy dość mocno podkręcone, jasne końcówki uwidocznione. Po raz pierwszy naprawdę wyglądam dobrze. Tak dobrze, że ja, sama ja, mogę powiedzieć o  s o b i e, że wyglądam dobrze. Ale natomiast czuję się okropnie. I nawet ten przecudny makijaż nie poprawi mi humoru. Zycie jest takie niesprawiedliwie. Powinnam się cieszyć – zamiast tego płaczę. Powinnam być silna – czuję się, jakbym stąpała po kruchym lodzie, który zaraz może się zapaść. Powinnam porozmawiać z przyjaciółmi – nie mam najmniejszego zamiaru. Wszystko robię na przekór. Jestem zła, niedobra, nikczemna. Nie no, dobra, aż tak źle jeszcze ze mną nie jest. Jestem złą panią nielubiącą małych piesków. Ach, dramatyzuję.

- Gwen, możesz już wyjść – powiedziałam uprzejmie w stronę stylistki. Chciałam zostać sama. A jak na razie spełnienie tej chęci zakłócała ruda.

- Oczywiście, już idę. Jakby coś  było nie tak, proszę dzwonić – poinformowała z uśmiechem i wyszła kołysząc biodrami. Do najnaturalniejszych kobiet nie należy, biorąc pod uwagę tonę tapety, botoksu i żelu do włosów, ale jest nawet miła. No, może bardziej znośna.

Moja garderoba, nawet duża garderoba, miała ściany pokryte tapetą z wizerunkiem Londynu. Czyli mojego przyszłego domu. Ciekawe, jak tam jest. Nie byłam jeszcze nigdy w Anglii. Słyszałam, że ludzie są tam nie do końca normalni i piją dużo herbaty. Teraz już wiem, dlaczego chłopaki tak ją lubią. Ale wracając. Jestem bardzo ciekawa, jak będzie wyglądało moje życie tam. Mamy zamieszkać w dzielnicy malarzy. Nie wiem, skąd oni wytrzasnęli mieszkanie na takiej dzielnicy, ale nie wnikam. Lubię malować. Kiedyś nawet moje prace lądowały na wystawie. Szkolnej co prawda, ale i tak to dość duże osiągnięcie. Już sobie wyobrażam siebie jadącą na rowerku w ogrodniczkach umazanych farbą po bułki do sklepu niedaleko. Nie, chyba jednak nie będę używać roweru. Mój pokój ma być największy. Oczywiście chłopcy, jak to chłopcy zastrzegli, że mam nie przyprowadzać żadnych kochasiów. Hah, chciałabym mieć kogo przyprowadzać. Ponoć wnętrze mamy już urządzone, a mieszkanko ma mnie zachwycić. Jakiś uroczy domek z kominkiem, niewielkim ogródkiem i bliźniak. Czyli za ścianą będę miała sąsiada. Fajnie to brzmi. A może sąsiadkę? Tak czy inaczej będzie mi brakować  towarzystwa kobiet. Mam wytrzymać z czterema facetami pod jednym dachem. Teraz już wiem, co musi czuć Delly…. Ugh! Koniec z nimi! Ich już nie ma w moim życiu, a wspomnienia musze trzymać pod wodzą.

- Hej – usłyszałam za plecami. Uśmiechnęłam się sama do siebie. James. W lustrze nawet widzę jego blond włosy.

- Hej – odwróciłam się w jego stronę. Miał niewyraźną minę, coś musiało go trapić. Tylko co? – Coś się stało?

- Ni… Nie wiem. Zależy. Masz gościa, ale śmiem wątpić, żebyś była zadowolona – burknął spoglądając za drzwi. O cholera, chyba wiem, o kogo mu chodzi.

Moje serce przyspieszyło, gdy w pokoju pojawiły się cztery osoby więcej. Cztery nowe głowy. Blond, czarna, brunatna i… blond. Nie, to się nie może dziać naprawdę. Wiedziałam, że przyjdą, ale nie, że tutaj. To… Ach, sama już nie wiem.

- Cześć – dziewczyna uśmiechnęła się niemrawo. Nie odwzajemniłam gestu. Speszona spuściła głowę. Teraz umie coś powiedzieć?

Van, Delly, Meg i Ross. Na tego ostatniego nawet nie zwracam uwagi, tyle przez niego cierpiałam, ze mam już dość. Po jakiego tu przyleźli?! Jeśli chcieli jeszcze bardziej złamać mi serce, to im się udało.

- Lau… My… - zaczęła Delly pełna skruchy. Boże, ale mnie wkurza tą swoją niewinnością i słodkością. Wypięła się na mnie, więc niech się nie odzywa. I ja niby przed chwilą za nimi płakałam? Pff.. To niedorzecz… Dobra, kogo ja chcę oszukać. Cieszę się jak małe dziecko, że przyszli. Nawet Ross. Okay, zwłaszcza, że on przyszedł.

- Jak coś, to wołaj, ja zostawię was samych – oświadczył James. Tak, masz rację zostaw mnie samą na pożarcie przez osoby, które miałam za oddane i kochające mnie jak nie wiem co! To jak zostawić mnie na moście nad rzeką pełna krokodyli, bo przecież wyglądają na najedzone! – Usłyszę, że przez was płacze, a znajdę i pourywam łby – wysyczał, ale ja szybko zamknęłam drzwi. Pewnie złamałam mu nos. Trudno.

- Martwią się o ciebie – Ross w jednej chwili uśmiechnął się delikatnie, ale ten uśmiech szybko zniknął. Chyba, że mi się przewidziało. To również prawdopodobne.

- Tak… Są…

- Jesteś okropna! – przerwał mi głośny, rozpaczliwy głos Meg. Spojrzałam zaszokowana w jej stronę. Łzy kapały jej z policzków, nos miała zaczerwieniony. Tak, jestem okropna.

- Ale… Meg, co ty mówisz..? – tak, Lau, jesteś na tyle głupia, ze nie wiesz o co jej chodzi. Nie no, twój poziom IQ jest jednak na tyle wysoki, że bez problemu powinnaś to odgadnąć.

- Nawet mi nie powiedziałaś! Chciałaś tak po prostu wyjechać i nie pożegnałabyś się ze mną! – teraz to mnie łzy piekły w oczy. Nie, nie rozpłaczę się. Nie mogę. Nie przy nich. Nie przy Meg. Boże, mówiłam już, że życie jest porypane? Starasz się, aby siostra nie musiała cierpieć, chcesz zniknąć, nie przysparzać jej bolesnych pożegnań, a ona przychodzi do ciebie w dniu wyjazdu. Porypane!

- Chciałam… Żebyś nie musiała przez to przechodzić. Nie chcę, abyś cierpiała przez moją głupotę. Ale zrozum… Już za późno… Musze wyjechać – podeszłam do niej, aby ją objąć, ale to nic nie dało. Odskoczyła do tytułu jak oparzona. To jakby ktoś wbił mi sztylet w serce. Siostra. Własna, rodzona. Nienawidzi mnie.

- Nic nie musisz – burknęła Delly. Akurat, bo ona cokolwiek wie.

- Jeśli macie zamiar tak rozmawiać, to ja już pójdę, bo z chłopakami chcieliśmy zrobić próbę – po co ci idiotko ten uniosły ton?! Debilka.

Ruszyłam w stronę drzwi. Już miałam naciskać klamkę, kiedy poczułam na nadgarstku mocny uścisk. Wiedziałam od razu, czyj on jest, bo tylko Ross z nas wszystkich ma tak silny uścisk. Nawet się nie zorientowałam, kiedy mnie obrócił i wtulił w swój tors. Chciałabym się wyrwać. Ale nie wyrwałam. Dlaczego? Bo jestem debilką, która nie umie trzymać się ustalonych zasad.
- Nie chcemy cię stracić… - wyszeptał. Och, Ross, musisz wszystko komplikować? – Ja nie chcę – przerzedły mnie ciarki, jakich nie doznałam jeszcze nigdy. Moje serce wykonało fikołka, kiedy to powiedział, a łzy jeszcze mocniej naciskały na zamknięte powieki. Głupie, głupie, głupie życie! Same trudności – zero ułatwień.

- Trzeba było cokolwiek powiedzieć  - jedyne słowa, jakie zdołałam wydusić to ochrzan. Dlaczego? Bo przecież tak będzie lepiej!

Puścił mnie. Poddał się. Nie walczył, nic nie powiedział, nie zaprzeczył. Odpuścił, a to znak, że nie wszystko skończone. Dał spokój. Więc to koniec. Naprawdę koniec.

- Laura, ja… Przepraszam – wtrąciła Vanessa i chciała mnie przytulić, ale usunęłam się jej z drogi. Nie chciałam, aby myślała, że może jeszcze cokolwiek zrobić.

- Najlepiej będzie, jak już sobie pójdziecie.

Wyszli. Van, Ryd i Meg. Ross został. Czemu? Tego niestety nie wiem. Spojrzałam na niego ponaglającym wzrokiem, ale nawet nie drgnął. Uch, trochę niezręczna sytuacja. On się na mnie gapi, a ja nie wiem co zrobić. Nie, to więcej niż niezręczna sytuacja.
Czekał tak, dopóki drzwi się nie zamknęły, a my zostaliśmy sami. Dopiero wtedy się odezwał:

- Czyli, że po koncercie wyjeżdżasz? – zagadnął. Starał się nie patrzeć mi w oczy, to frustrujące.

- Tak. Najpierw w trasę, a potem się przeprowadzamy – przytaknęłam i przestąpiłam z nogi na nogę. On wziął do ręki zdjęcie leżące na toaletce i uśmiechnął się sam do siebie. Zdjęcie, które zabrałam z mieszkania.

- Bierzesz? Jednak nie chcesz o nas tak do końca zapomnieć – blondyn w jednej sekundzie pojawił się blisko mnie. Moje serce znów wykonało podskok i zaczęło bić coraz szybciej. W uszach dudniło mi jego miarowe brzmienie.

- Dobre wspomnienia trzeba zachować – chciałam zabrać mu z ręki kartkę, ale on szybko ją cofnął. Wziął w dłoń długopis i przycupnął na krześle. Zadymał chwilę.

- Co ty robisz? – debilistyczne pytanie pierwsza klasa!

- Emm… Piszę ci coś na pamiątkę – powiedział, jakby było to oczywiste. Teraz speszenie ustąpiło złości. Kurde, co za debil!

Już miałam zabrać z toaletki kartkę, kiedy blondas trzepnął mnie w łapę i nabazgrał coś na odwrocie zdjęcia.

- Już. Proszę – podał mi z uśmiechem zdjęcie, a ja naprawdę poczułam nieodpartą ochotę zabicia go.

Nie zajrzałam, co napisał, bo byłam zbyt wkurzona.

Po chwili Lynch wstał. Podszedł do mnie  miną… Której niestety nie umiem odgadnąć. Nie powiem, przestraszyłam się go trochę. Był poważny. Śmiertelnie poważny.

- Myślisz, że po tym wszystkim będę taki sam? – spytał nagle. Emm… Że co?

- Zaraz, bo ja chyba nie do końca rozumiem…

- Będę inny i to o wiele. Wyjeżdżając zabierzesz tamtego Rossa. Będę niegrzeczny, niemiły. Będę tutaj uważany za Casanovę, będę stałym gościem w tutejszych dyskotekach. Zmieni mnie twój wyjazd, Lauro – wkurzyłabym się za to, że mi przerwał… Ale byłam zbyt zaszokowana, tym, co wyleciało przed chwilką z jego ust i nie zdołałam nic powiedzieć, tylko patrzeć na niego z rozdziawioną buzią.

Ross Casanovą? Dobre.

- Nie zmieniłbyś się – rzuciłam stanowczo, kiedy mój głos wrócił o krtani.

- Czemu tak uważasz?

- Bo trzeba mieć poważny powód, aby się zmienić.

Kolejnego wydarzenia nie chciałam rejestrować. Co ja mówię, to było chyba najlepsze, co mnie spotkało w LA! Taka idealna pamiątka, a zarazem przyprawiająca o zawroty głowy.

Pocałował mnie. To… Stało się tak niespodziewanie… Bosz… Mówiłam, że on świetnie całuje? Zaskoczył mnie i nawet zapomniałam odwzajemnić pocałunek. Ale w końcu dałam się ponieść emocją, kiedy… Było już za późno. Jego ust nie było przy moich, ale zamiast tego wypowiedziały piękne, wzruszające, a zarazem powodujące u mnie chęć zabicia się, słowa:

- Mam powód. Tracę właśnie dziewczynę, na której strasznie mi zależy.

***

Światła na scenie skupiają się na mnie. Uśmiecham się radośnie do tłumu, choć w środku płaczę jak małe dziecko. The Vamps ogłaszają mnie nową Vamp. Macham publiczności. Conn podaje mi mikrofon, a głośniki rejestrują muzykę, którą tworzą chłopcy. Dziwne, że naszą pierwszą wspólną piosenką jest cover. Po chwili biorę jeden, głęboki wdech i zaczynam śpiewać.

Może jednak wszystko jakoś się ułoży? Może damy radę, nie polegniemy? Może ja nie polegnę.

Gdy dochodzę do refrenu jestem już pewna, że jakoś to będzie…

What doesn't kill you makes you stronger, stronger

To, co się stało wcale mnie nie zabiło. A skoro coś nie zabija musi wzmacniać.

Los Angeles mówię papa. Pora się pożegnać, zacząć życie od nowa. Zamknąć stare sprawy, otworzyć nowe. Pozostawić wspomnienia, ale zachować je głęboko i bardzo rzadko wyciągać. Skończyć ze starym życiem.


Zacząć nowe.

~*~*~*~*~*~
Ach, jak dziwnie mi się pisało epilog. To... to takie... no, na serio dziwne. Powiem szczerze, że z początku nie planowałam drugiego sezonu. Ale pewnie zauważyliście, że do tej pory niekonsekwentnie prowadziłam ta historię, ale od teraz to się zmieni. Dokładniej opracuję fabułę i będę się jej trzymała :)
No więc mamy zakończenie pierwszego sezonu i blog ZNÓW ulega zmianie w wyglądzie. Jak na razie mam tylko nagłówek, ale może coś jeszcze trafi do mojego móżdżka. 
Kiss specjalnie dla Kłaka! Masz, co chciałaś :D
A więc do napisania w dwójce, kochane misiaczki :*
~ Alex




czwartek, 5 marca 2015

Rozdział dwudziesty czwarty [ostatni rozdział pierwszego sezonu]: "Jeden uśmiech potrafi podnieść nas na duchu. Kolejny zniszczyć."

Świadomość. To coś uderzyło we mnie z tak ogromną siłą, że nie miałam już ochoty na nic. Po prostu mnie przytłoczyła, a ja nie umiałam z nią sobie poradzić. To, co zrobiliśmy… To… Nie tyle, ile niemożliwe. To straszne. To niedorzeczne. To niepokojące i wiele, wiele więcej. Nie był straszny sam fakt, że się pocałowaliśmy. Mi się to podobało. Chciałam tego, nie odepchnęłam go, zachęcałam, przyciągałam. To moja wina, nie jego, ale i tak oboje powinniśmy tego nie robić.

Odepchnęłam go z impetem. Jednym palcem przetarłam dolną wargę, która tak na marginesie ciągle nim smakowała. Podkuliłam nogi i z westchnieniem zamknęłam oczy.

- Za co? – zaskrzeczałam. Ej, dlaczego skrzeczę?

- Co „za co”? – gdy tylko blondyn zabrał głos poczułam dziwne ukłucie w sercu. Kurde, trzeba było go nie odpychać. Zaraz, czy ja…? Ach, nieważne.

- Za co mnie przepraszasz? – sprostowałam. Nie chciałam na niego patrzeć. Nie chciałam. Ale jednak odwróciłam głowę. Boże, po co się odwracałam?

Zatonęłam. Dosłownie zatonęłam w jego czekoladowych tęczówkach. One są po prostu… Nieziemskie. Tak, to chyba najlepsze słowo. Matko, a jak on jest jakąś istotą pozaziemską? I to dlatego mnie tak do niego ciągnie? Na świętego Ramzesa, Laura, ogarnij się!

- Emm… Chyba za wszystko. Nie powinienem…

- No, nie powinieneś, ani ja nie powinnam. Ale życie już jest takim jednym wielkim bajzlem, więc nie przepraszaj za coś, na co oboje mieliśmy wpływ – przerwałam mu. Tak, chamskie posunięcie, ale czasami jedyne, które można wykonać.

-…Był cię całować… - jego blond czupryna pojawiła się zaraz kilka centymetrów bliżej. Zdziwiona mordka przyglądała mi się z zaskoczeniem – Serio się nie gniewasz?

Zakrztusiłam się powietrzem. Zachciało mi się śmiać, ale to chyba nieelokwentne do tej sytuacji. Krztusiłam się dalej, próbując się nie udusić i nie roześmiać. A bardzo chciało mi się śmiać. Chyba nieodpowiednie reakcje zostaną moim hobby. Zamiast ślęczeć i rozmyślać, jak to jest niezręcznie ja próbowałam okiełznać wybuch wulkanu, który łaskotał mnie w krtań. Tak, to zdecydowanie lepsze niż męczenie się z ciszą.

W końcu nie wytrzymałam. Najwyraźniej jestem za słaba psychicznie, aby opanować swoje… zachcianki? Nie wiem, jak nazwać  t e n  napad, ale określenie „zachcianka” chyba także do niego pasuje.
***

Noc spędzona w namiocie numer dwa – zaliczone! Tak z dumą mogę oznajmić, że zaliczyłam to zadanie na sześć. Nie obudziłam się ani razu, nie chrapałam i nie wkurzała mnie łapa Van na nosie. Gdybym była w jakimś kiepskim filmie o wojsku generał zapewne rzuciłby tekstem typu: „Dobra robota, żołnierzu!” , czy coś w tym stylu. No, ale niestety nie jestem w owym filmie i nie mam okazji zasalutować przystojnemu generałowi… Szkoda…

Od wczoraj ja i Ross się unikamy. A raczej ja unikam jego. Strach, że zrobię, palnę, czy pokażę mu coś głupiego i nieetycznego okazała się ponad normą. Więc, gdy czuję na sobie jego uśmiech od razu odwracam głowę. To jest takie… trudne. To, co się stało nie powinno mieć jakiegoś szczególnego znaczenia. Ale najwidoczniej miało większe, niż sobie wyobrażałam. Fakt, że znienacka zaproponowałam sztamę był zadziwiający. A ten mówiący, że przez jeden nic nieznaczący pocałunek go unikam – przerażający. To nielogiczne, jak jedna głupia rzecz potrafi namieszać w naszym życiu. To jest po prostu chore. C h o r e. I ja zdania nie zmienię. Raz możemy się śmiać i wygłupiać, a później udajemy, że się nie znamy. Nienawidzę świata i teraz przypomniałam sobie dlaczego. Nikt nie jest tak zmienny i niezrozumiały. A ja jestem realistką. Muszę mieć konkrety, nie „być może”. Nie umiem się na nim opierać, ono mnie niszczy. Jeszcze jedno załamanie i już sobie nie poradzę. Nie wyleczę się, nie odżyję. Nie będę umiała. Zbyt wiele się działo, zbyt wiele przeszłam, aby teraz przechodzić piekło od nowa.

Wstałam. Pierwszy punkt zaczynający nowy dzień spełniony. Wyjęłam z walizki pierwsze lepsze ciuchy i poczłeptałam z nimi do toitoia. Wykonawszy poranne czynności byłam już gotowa na nowe wyzwania. Uśmiechnęłam się sama do siebie czując unoszący się w powietrzu zapach jajecznicy. Mmmm… Pycha. A jak robi Ness to już siódme niebo.

Podreptałam w stronę tymczasowej kuchni z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Ha, Nessie robi śniadanko, super! Ja w tym czasie poszłam na chwilę do Jasa. Sama nie wiem, po co. Po drodze natknęłam się na Rikera tańczącego z słuchawkami w uszach i śpiewającego jakiś popowy kawałek. Zaśmiałam się krótko i zdjęłam mu jedną słuchawkę. Popatrzył na mnie z mordem.

- Czego, mendo? – zapodał niezwykle miłe przywitanie.

- Niczego. Nie drzyj się tak, bo mi uszy odpadną – pipnęłam go w nos i odeszłam parę kroków. Raz, dwa, trzy…

- Ja? Się drę?! Chyba ty! Pff… Ty wiesz, jakie  masz szczęście, że możesz        w ogóle słuchać mojego głosu? – zaśmiałam się. Brzmiał jak niedowartościowana kobieta w wieku średnim przechodząca menopauzę.

- Nos bałwana ci w dupę! – zachichotałam i grzecznie pokazałam mu środkowy palec. – Bałwan się roztopił, a nos został!

Za tą uwagę blondyn zmroził mnie wzrokiem, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić ja już zniknęłam w namiocie przyjaciela.

Zastałam go leżącego na podłodze i rozmawiającego z kimś przez telefon. Speszył się nieco, gdy mnie zauważył i zakończył rozmowę:

- No, buziaki, pa… Ja też, papa – uśmiechnął się do ekranu, kiedy oderwał go od ucha. Zaraz jednak uśmiech zniknął, a pytający wzrok przeszył mnie na wskroś.  – Coś chciałaś?

- Tylko pogadać… Ale jak nie, to nie będę ci przeszkadzała – pokazałam głową wyjście.

- Po co się tak wysilasz, hmmm? Wiem, że coś ukrywasz, Laura. Coś dużego. Ważnego – zrobił nacisk na ostatnie słowo. Ma rację, Ukrywam. Ale czy to dobry pomysł, aby wyjawić, co?

- I słusznie. To jest coś ważnego. Dlatego nie będę ci mówiła do czasu, kiedy nie będę wiedziała na sto procent. Wystarczy, że ja się martwię, ty nie musisz – jeśli myślałam, że to złagodzi sytuację, to szczerze się myliłam. On nadal tam leżał… Teraz już siedział, przeszywając mnie zdegustowanym spojrzeniem.

Był wkurzony, I to nieźle. Złamałam jedną z najważniejszych zasad przyjaźni. Nie powiedziałam im czegoś bardzo ważnego. Co ja mówię bardzo! Czegoś niewyobrażalnie ważnego! Mam szansę wyjechać, rozwijać się. Ale… ale gdy to zrobię nasza przyjaźń i nie tylko to legnie w gruzach. Będę mogła powiedzieć temu papa, sajonara! Ale nie chcę tak mówić. Chcę zostać, więc po co ich martwić?! Po co ja sama siebie oszukuję? Cholernie chcę jechać z chłopakami w trasę!

- Nie wiesz nawet, ile tracisz chcąc nas trzymać od tego z daleka – rzucił chłodno. Ja poczułam, jakbym była ze szkła, które właśnie ktoś tłucze. Jego suchy ton, sposób, w jaki na mnie patrzył. No wszystko… Przyprawiało mnie o ból głowy, ale o wiele bardziej serca. Serca, które zawsze będzie należeć do moich przyjaciół.

- Wiem. Ale jeszcze więcej straciłabym mówiąc wam – już ledwo, ale mówiłam. Dla niego, aby się odczepił, dla jego dobra. Przecież…  Ja naprawdę chcę dobrze!

- Nie, Lau. Ty coś przed nami ukrywasz, ale tylko po to, aby chronić własny tyłek! – poczułam, jak moje serce zostało nieodwracalnie uszkodzone. Nawet nie wiedziałam, że takie rzeczy się czuje. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale skutecznie je powstrzymywałam. Ale i tak, jak znajdę się sama wszystkie ulecą jak topniejący na wiosnę śnieg.

- Ach… - przymknęłam oczy i przetarłam dłonią twarz. Czy to musi być takie trudne? – Ja… Najlepiej będzie, jak już nic nie powiem. Sory, że przerwałam rozmowę – rzuciłam krótko i wyszłam pędem z namiotu.

Łzy piekły mnie w oczy nieubłaganie i domagały uwolnienia. Ale w czym by to pomogło? Rozklejanie się nie jest dobrą rzeczą w tym momencie. Nie, to jest pora na bardzo poważny krok. Bardzo poważny. Jeśli go nie wykonam stracę innych, tak, jak tracę Jasa. Stracę wszystkich, na których mi tak bardzo zależy. Bri, Vankę, Ella, Ryd… Rika, Rocksa, RyRy’a, nawet Rossa. Każdy po koleji zacznie się ode mnie odwracać, a ja tego nie przeżyję. Oni są jedynym, co trzyma mnie przy życiu… Ja… Nie poradzę sobie bez nich…

- Hej, Ell? Możesz zwołać zebranie specjalne? – zapytałam słodko się uśmiechając. Przedstawienie czas zacząć…

Brat zmarszczył brwi i popatrzył na mnie zdziwiony. Ale po chwili przytaknął i zawołał wszystkich na bardzo ważną rozmowę, w której z pewnością przeważał będzie mój monolog…
***

Usiadłam na pieńku pośrodku. Wszystkie oczy wpatrzone we mnie. Brad trzymający moją rękę dla otuchy. Czuję się, jak liliput przy Guliwerze. A nawet gorzej. Wszystkie spojrzenie – wszystkie – wlepione we mnie. Cały czas czuję obecność chłopaków. Conn trzymający swoje ręce na moich ramionach, James kładący rękę na moim kolanie i Tris siedzący na ziemi przede mną. Jednak naprawdę mogę im zaufać. I oni mogą zaufać mi. Wiem, że pomogą mi przez to przejść. I nawet nie przeszkadza im fakt, że jeszcze się nie zdecydowałam…

- A więc… - zaczął za mnie brunet. Posłałam mu dziękczynny uśmiech i spojrzałam z przerażeniem na zebranych. Wszystkie oczy skierowane na mnie. Masakra…

- Musimy… Ja musze wam coś powiedzieć… - dodałam po chwili milczenia. Mój głos – niepewny, drżący – nie równał się z tym codziennym.

- Lau, wszystko okay? – zapytał Ross. Dziwne, że pierwszym zdaniem, które sklecił, kierowanym do mnie od czasu naszej popocałunkowej rozmowy jest „Lau, czy wszystko okay?”.

- Nie, Ross, nic nie jest okay. Proszę… Nie przerywajcie mi… - mój głos załamał się jeszcze bardziej. Drżenia nie byłam w stanie opanować. Cholera, straszne uczucie!

- Więc mów – rzucił bez entuzjazmu Jas. W ogóle bez niczego.

Wzięłam głęboki wdech… Powiedziałam A – musze powiedzieć B. Dalej, dasz radę…

- Chłopaki… Bo… No… - przymknęłam oczy i mocniej ścisnęłam rękę Brada. Rozwarłam powieki. Ścisnęłam dłoń jeszcze mocniej, gdy usta bruneta się otworzyły. Zamknął je prawie natychmiast. – Dostałam propozycję dołączenia do  The Vamps… I za serio rozważam skorzystanie z niej…- rzuciłam na jednym tchu. Słowa były pewne i wiedziałam, że oni są pewni, ze nie żartuję.

Spojrzałam przed siebie. Buźki przyjaciół były rozdziawione – oznaka zdziwienia. Strasznego zapewne.  Najgorszy był wyraz twarzy Ella, kiedy stopniowo przechodził on w złość.

Moje obawy spełniły się. Stracę ich. Wszystkich, co do jednego. A Ell będzie pierwszy.

Chłopak wstał tak szybko, że zachciało mi się płakać. Jego twarz była jednym wielkim pobojowiskiem. Z jeden strony widziałam już ochrzan, jaki szykował, ale z drugiej rozpacz. Oczy przepełnione furią wywiercały dziurę w moim sercu, które i tak już nie trzymało się kupy. A teraz… Miałam ochotę zwymiotować, uciec, nie wracać, a zarazem dostać ochrzan i usłyszeć, że jestem straszną siostrą i przyjaciółką.

Gdy brat przemówił już byłam pewna, że złość wygrała z żalem.

- Chyba sobie żartujesz! Nie mów tylko, że ją przyjęłaś! To.. To okropne! Laura, jesteś moją siostrą… Przyjaciółką! Jak możesz mi mówić, że chcesz przejść na ich stronę?! To  k o n k u r e n c j a!!! Oni są dla nas zagrożeniem, dla R5! Czy ty tak sobie wyobrażasz lojalność?! Wobec mnie, swojego brata?! – wydarł się. Zażenowanie ustąpiło miejsca złości. Nikt nie będzie mi mówił, że nie jestem wobec ich lojalna! Nikt, nawet własny brat!

- Przesadziłeś Ell… Ona ma prawo robić, co jej się żywnie podoba, a to, że jest twoją siostrą…

- To oznacza, że musi trzymać się pewnych zasad! Czy Vanka wyskakuje mi z propozycją od One Direction?! Nie, bo oni są dla nas zagrożeniem! I ja nie mam zamiaru przerabiać rozdział R5+The Vamps!

Zezłościł mnie. I nie tylko mnie. Zezłościł również Brada. A Brad rzadko się złości. Co ja mówię, on prawie nigdy się nie złości!

- Nie mów tak do niej! Nie jesteś jej ojcem, żeby dyktować jej, co ma robić, a czego nie! Jak będzie chciała, to pojedzie z nami! – szarpnęłam z całej siły za rękę bruneta. Już za dużo dzisiaj niepotrzebnych słów padło, wystarczy!

- Mam prawo mówić jej, od czego mnie straci… - wysyczał. Szkło, z jakiego mnie zrobiono pękło. Roztrzaskało się na tysiąc małych kawałeczków. Poczułam, jakby ktoś nagle wbił mi nóż w plecy. A tym kimś był mój rodzony brat…

- Oj, przepraszam, czyli, że jeśli będę spełniać marzenia, to stracę brata?! Na tym według ciebie polega bycie rodzeństwem?! – puściły mi nerwy. Puściłam dłoń Brada i również się podniosłam. Wzrok Ella zelżał, ale mój przybrał na intensywności. Miałam już dość tego, co mówił, to mnie zbyt bolało.

- A bycie przyjacielem?! Chcesz iść w swoją stronę i nas zostawić?! – Riker… Myślałam, ze chociaż on, ale jednak… Reszta siedziała cicho, nawet nie odważyli się odezwać… Zebrałam w sobie resztkę złości, zanim popadłabym w depresję.

- Też tak myślicie? – nic. Zero odzewu. Nie zaprzeczyli… Czyli jednak… - Skoro dla was ważniejszy jest zespół, niż moje marzenia, to widzicie mnie ostatni raz.

***
Przez całą drogę do domu płakałam jak małe dziecko. Straciłam ich… Jednak… Nie umiałam zatrzymać przy sobie najważniejszych osób w swoim życiu… Lecz teraz, gdy łzy zaschły na policzkach pakując swoje rzeczy do piątej już walizki uświadomiłam sobie, ze dobrze robię. Może ich straciłam, ale przyjaciele powinni mieć na myśli moje dobro, a nie swoje własne. Może to egoistyczne myślenie, ale przecież właśnie na tym polega przyjaźń. I teraz jestem tego pewna. Stuprocentowo.

- Już jesteś gotowa? – zapytał James biorąc ode mnie ostatnią walizkę. Nie, nie byłam gotowa. Nie byłam przygotowana na to, co miało mnie spotkać. Nie chciałam, ale musiałam. Nie ma już odwrotu… Nie ma go już i nie będzie. Moje życie zaczyna się od nowa.

- Tak, jasne – uśmiechnęłam się smutno. Bałam się nowego rozdziału. Bez nich. Moich najbliższych…

- Nie martw się. Jurto występ, ogłosimy, że jesteś teraz Vamp. Później trasa i jak się wszystko ustatkuje zamieszamy w piątkę w Londynie, tak, jak planowaliśmy – Conn złapał dla otuchy moją dłoń. Czyli, że zaczynamy wejście w nowe życie…

- Nie martwię się.

- Idziemy nanieść twoje rzeczy do samochodu. Przyjdź zaraz – osądził Brad. Uśmiechnęłam się i zamknęłam za nimi drzwi.

Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku, gdy lustrowałam pusty pokój. Wzięłam do ramki zdjęcie. To jedyne rzeczy, których nie brałam. Wyjęłam kartkę z ramki i zgniłam ją w dłoni. Westchnęłam, po czym wylądowała na dnie mojej kieszeni od spodni.

- Żegnaj domku. Żegnaj Los Angeles. Żegnaj rodzino, przyjaciele. Żegnaj dawna ja… - po czym wyszłam i zamknęłam za sobą drzwi od pokoju. Drzwi od starego życia. I rozpoczęłam to nowe…

~*~*~*~
Mówiłam!!! Dramma!!! To ostatni rozdział 1 sezonu, ale jeszcze czeka nas epilog i jedziemy z dwójką! Szczerze, to świetnie mi się to pisało! Myślałam, ze będzie gorzej, a tu proszę!
Rozpierdzieliłam wszystko w drobny mak. Lau wyjeżdża, nie wróci do LA. Przynajmniej nie ma zamiaru :) Wiem, jesteście źli, ale  mi się bardzo podoba zakończenie. Choć ta kłótnia nie wyszła tak dobra, jak myślałam. Ale wy jesteście od oceniania, więc piszcie!

Dziękuję za 11 obserwatorów, ponad 10 tysięcy wyświetleń i prawie 200 komentarzy!

Do napisania przy epilogu, kochani!