poniedziałek, 9 marca 2015

Epilog: " Co cię nie zabije to cię wzmocni"


"Co cię nie zabije to cię wzmocni"
Przysłowie

~ Epilog Pierwszego Sezonu ~
 


Jesteś silna. Jesteś silna i nie wolno ci sądzić inaczej. Jesteś mega silna, nigdy nie płaczesz, nie rozpaczasz… Jesteś silna.

Mantra ta powtarzana w mojej głowie co pięć sekund wcale nie dodawała mi odwagi. Nie byłam silna. Nigdy nie będę silna. Stchórzyłam. Oto kim jestem. Śmierdzącym tchórzem. Spakowałam rzeczy i wyszłam. Nie umiałam stawić temu czoła. Uch, czy wszystko na tym świecie jest takie trudne? Jak, tak, to składam zażalenie i proszę o wstrzymanie etapu dorastania! Może jeszcze można by mnie cofnąć do poziomu drugoklasisty? Nie? Szkoda. To porypane życie mi się już znudziło. Mam go serdecznie dość! Najchętniej, to powiedziałabym mu „bye, bye”. Ale nie mogę, bo wtedy zraniłabym jedyne osoby, które mi zostały… Ugh! Ja chcę mieć pięć lat.

Spojrzałam po raz ostatni w lustro. Zdmuchnęłam kosmyk włosów, który zapodział się na mojej twarzy i cmoknęłam ustami. Nie miałam najmniejszej ochoty na ten koncert. I pewnie oni też tam będą. Nie no, idę się pociąć. Ma ktoś żyletkę? Nie? Szkoda po raz drugi. Ja nie chcę! Boże, po co Brad mnie tu ciągnął? Nienawidzę go.

Jeszcze raz spojrzałam na dzieło stylistki. Ach, jakbym sama nie potrafiła się ubrać. I jeśli myślałam, że do tej pory moje koncerty (których nie było zbyt wiele, szczerze mówiąc) były na miarę normalnej – popularnej – gwiazdy. To jej pory byłam nikim. Małym punkcikiem, który zabłysnął na niewielkim obszarze. I miejmy nadzieję, że nie staniemy się główną atrakcją całego świata, a nasze życie będzie nagłówkiem gazet. No właśnie. Miejmy nadzieję.

Czarna sukienka bez wcięcia z trzema złotymi guzikami na biuście. Rękaw kończący się kilka centymetrów przed łokciem. Śliczna. Taka słodka i niewinna. Zupełnie nie jak ja. Włosy dość mocno podkręcone, jasne końcówki uwidocznione. Po raz pierwszy naprawdę wyglądam dobrze. Tak dobrze, że ja, sama ja, mogę powiedzieć o  s o b i e, że wyglądam dobrze. Ale natomiast czuję się okropnie. I nawet ten przecudny makijaż nie poprawi mi humoru. Zycie jest takie niesprawiedliwie. Powinnam się cieszyć – zamiast tego płaczę. Powinnam być silna – czuję się, jakbym stąpała po kruchym lodzie, który zaraz może się zapaść. Powinnam porozmawiać z przyjaciółmi – nie mam najmniejszego zamiaru. Wszystko robię na przekór. Jestem zła, niedobra, nikczemna. Nie no, dobra, aż tak źle jeszcze ze mną nie jest. Jestem złą panią nielubiącą małych piesków. Ach, dramatyzuję.

- Gwen, możesz już wyjść – powiedziałam uprzejmie w stronę stylistki. Chciałam zostać sama. A jak na razie spełnienie tej chęci zakłócała ruda.

- Oczywiście, już idę. Jakby coś  było nie tak, proszę dzwonić – poinformowała z uśmiechem i wyszła kołysząc biodrami. Do najnaturalniejszych kobiet nie należy, biorąc pod uwagę tonę tapety, botoksu i żelu do włosów, ale jest nawet miła. No, może bardziej znośna.

Moja garderoba, nawet duża garderoba, miała ściany pokryte tapetą z wizerunkiem Londynu. Czyli mojego przyszłego domu. Ciekawe, jak tam jest. Nie byłam jeszcze nigdy w Anglii. Słyszałam, że ludzie są tam nie do końca normalni i piją dużo herbaty. Teraz już wiem, dlaczego chłopaki tak ją lubią. Ale wracając. Jestem bardzo ciekawa, jak będzie wyglądało moje życie tam. Mamy zamieszkać w dzielnicy malarzy. Nie wiem, skąd oni wytrzasnęli mieszkanie na takiej dzielnicy, ale nie wnikam. Lubię malować. Kiedyś nawet moje prace lądowały na wystawie. Szkolnej co prawda, ale i tak to dość duże osiągnięcie. Już sobie wyobrażam siebie jadącą na rowerku w ogrodniczkach umazanych farbą po bułki do sklepu niedaleko. Nie, chyba jednak nie będę używać roweru. Mój pokój ma być największy. Oczywiście chłopcy, jak to chłopcy zastrzegli, że mam nie przyprowadzać żadnych kochasiów. Hah, chciałabym mieć kogo przyprowadzać. Ponoć wnętrze mamy już urządzone, a mieszkanko ma mnie zachwycić. Jakiś uroczy domek z kominkiem, niewielkim ogródkiem i bliźniak. Czyli za ścianą będę miała sąsiada. Fajnie to brzmi. A może sąsiadkę? Tak czy inaczej będzie mi brakować  towarzystwa kobiet. Mam wytrzymać z czterema facetami pod jednym dachem. Teraz już wiem, co musi czuć Delly…. Ugh! Koniec z nimi! Ich już nie ma w moim życiu, a wspomnienia musze trzymać pod wodzą.

- Hej – usłyszałam za plecami. Uśmiechnęłam się sama do siebie. James. W lustrze nawet widzę jego blond włosy.

- Hej – odwróciłam się w jego stronę. Miał niewyraźną minę, coś musiało go trapić. Tylko co? – Coś się stało?

- Ni… Nie wiem. Zależy. Masz gościa, ale śmiem wątpić, żebyś była zadowolona – burknął spoglądając za drzwi. O cholera, chyba wiem, o kogo mu chodzi.

Moje serce przyspieszyło, gdy w pokoju pojawiły się cztery osoby więcej. Cztery nowe głowy. Blond, czarna, brunatna i… blond. Nie, to się nie może dziać naprawdę. Wiedziałam, że przyjdą, ale nie, że tutaj. To… Ach, sama już nie wiem.

- Cześć – dziewczyna uśmiechnęła się niemrawo. Nie odwzajemniłam gestu. Speszona spuściła głowę. Teraz umie coś powiedzieć?

Van, Delly, Meg i Ross. Na tego ostatniego nawet nie zwracam uwagi, tyle przez niego cierpiałam, ze mam już dość. Po jakiego tu przyleźli?! Jeśli chcieli jeszcze bardziej złamać mi serce, to im się udało.

- Lau… My… - zaczęła Delly pełna skruchy. Boże, ale mnie wkurza tą swoją niewinnością i słodkością. Wypięła się na mnie, więc niech się nie odzywa. I ja niby przed chwilą za nimi płakałam? Pff.. To niedorzecz… Dobra, kogo ja chcę oszukać. Cieszę się jak małe dziecko, że przyszli. Nawet Ross. Okay, zwłaszcza, że on przyszedł.

- Jak coś, to wołaj, ja zostawię was samych – oświadczył James. Tak, masz rację zostaw mnie samą na pożarcie przez osoby, które miałam za oddane i kochające mnie jak nie wiem co! To jak zostawić mnie na moście nad rzeką pełna krokodyli, bo przecież wyglądają na najedzone! – Usłyszę, że przez was płacze, a znajdę i pourywam łby – wysyczał, ale ja szybko zamknęłam drzwi. Pewnie złamałam mu nos. Trudno.

- Martwią się o ciebie – Ross w jednej chwili uśmiechnął się delikatnie, ale ten uśmiech szybko zniknął. Chyba, że mi się przewidziało. To również prawdopodobne.

- Tak… Są…

- Jesteś okropna! – przerwał mi głośny, rozpaczliwy głos Meg. Spojrzałam zaszokowana w jej stronę. Łzy kapały jej z policzków, nos miała zaczerwieniony. Tak, jestem okropna.

- Ale… Meg, co ty mówisz..? – tak, Lau, jesteś na tyle głupia, ze nie wiesz o co jej chodzi. Nie no, twój poziom IQ jest jednak na tyle wysoki, że bez problemu powinnaś to odgadnąć.

- Nawet mi nie powiedziałaś! Chciałaś tak po prostu wyjechać i nie pożegnałabyś się ze mną! – teraz to mnie łzy piekły w oczy. Nie, nie rozpłaczę się. Nie mogę. Nie przy nich. Nie przy Meg. Boże, mówiłam już, że życie jest porypane? Starasz się, aby siostra nie musiała cierpieć, chcesz zniknąć, nie przysparzać jej bolesnych pożegnań, a ona przychodzi do ciebie w dniu wyjazdu. Porypane!

- Chciałam… Żebyś nie musiała przez to przechodzić. Nie chcę, abyś cierpiała przez moją głupotę. Ale zrozum… Już za późno… Musze wyjechać – podeszłam do niej, aby ją objąć, ale to nic nie dało. Odskoczyła do tytułu jak oparzona. To jakby ktoś wbił mi sztylet w serce. Siostra. Własna, rodzona. Nienawidzi mnie.

- Nic nie musisz – burknęła Delly. Akurat, bo ona cokolwiek wie.

- Jeśli macie zamiar tak rozmawiać, to ja już pójdę, bo z chłopakami chcieliśmy zrobić próbę – po co ci idiotko ten uniosły ton?! Debilka.

Ruszyłam w stronę drzwi. Już miałam naciskać klamkę, kiedy poczułam na nadgarstku mocny uścisk. Wiedziałam od razu, czyj on jest, bo tylko Ross z nas wszystkich ma tak silny uścisk. Nawet się nie zorientowałam, kiedy mnie obrócił i wtulił w swój tors. Chciałabym się wyrwać. Ale nie wyrwałam. Dlaczego? Bo jestem debilką, która nie umie trzymać się ustalonych zasad.
- Nie chcemy cię stracić… - wyszeptał. Och, Ross, musisz wszystko komplikować? – Ja nie chcę – przerzedły mnie ciarki, jakich nie doznałam jeszcze nigdy. Moje serce wykonało fikołka, kiedy to powiedział, a łzy jeszcze mocniej naciskały na zamknięte powieki. Głupie, głupie, głupie życie! Same trudności – zero ułatwień.

- Trzeba było cokolwiek powiedzieć  - jedyne słowa, jakie zdołałam wydusić to ochrzan. Dlaczego? Bo przecież tak będzie lepiej!

Puścił mnie. Poddał się. Nie walczył, nic nie powiedział, nie zaprzeczył. Odpuścił, a to znak, że nie wszystko skończone. Dał spokój. Więc to koniec. Naprawdę koniec.

- Laura, ja… Przepraszam – wtrąciła Vanessa i chciała mnie przytulić, ale usunęłam się jej z drogi. Nie chciałam, aby myślała, że może jeszcze cokolwiek zrobić.

- Najlepiej będzie, jak już sobie pójdziecie.

Wyszli. Van, Ryd i Meg. Ross został. Czemu? Tego niestety nie wiem. Spojrzałam na niego ponaglającym wzrokiem, ale nawet nie drgnął. Uch, trochę niezręczna sytuacja. On się na mnie gapi, a ja nie wiem co zrobić. Nie, to więcej niż niezręczna sytuacja.
Czekał tak, dopóki drzwi się nie zamknęły, a my zostaliśmy sami. Dopiero wtedy się odezwał:

- Czyli, że po koncercie wyjeżdżasz? – zagadnął. Starał się nie patrzeć mi w oczy, to frustrujące.

- Tak. Najpierw w trasę, a potem się przeprowadzamy – przytaknęłam i przestąpiłam z nogi na nogę. On wziął do ręki zdjęcie leżące na toaletce i uśmiechnął się sam do siebie. Zdjęcie, które zabrałam z mieszkania.

- Bierzesz? Jednak nie chcesz o nas tak do końca zapomnieć – blondyn w jednej sekundzie pojawił się blisko mnie. Moje serce znów wykonało podskok i zaczęło bić coraz szybciej. W uszach dudniło mi jego miarowe brzmienie.

- Dobre wspomnienia trzeba zachować – chciałam zabrać mu z ręki kartkę, ale on szybko ją cofnął. Wziął w dłoń długopis i przycupnął na krześle. Zadymał chwilę.

- Co ty robisz? – debilistyczne pytanie pierwsza klasa!

- Emm… Piszę ci coś na pamiątkę – powiedział, jakby było to oczywiste. Teraz speszenie ustąpiło złości. Kurde, co za debil!

Już miałam zabrać z toaletki kartkę, kiedy blondas trzepnął mnie w łapę i nabazgrał coś na odwrocie zdjęcia.

- Już. Proszę – podał mi z uśmiechem zdjęcie, a ja naprawdę poczułam nieodpartą ochotę zabicia go.

Nie zajrzałam, co napisał, bo byłam zbyt wkurzona.

Po chwili Lynch wstał. Podszedł do mnie  miną… Której niestety nie umiem odgadnąć. Nie powiem, przestraszyłam się go trochę. Był poważny. Śmiertelnie poważny.

- Myślisz, że po tym wszystkim będę taki sam? – spytał nagle. Emm… Że co?

- Zaraz, bo ja chyba nie do końca rozumiem…

- Będę inny i to o wiele. Wyjeżdżając zabierzesz tamtego Rossa. Będę niegrzeczny, niemiły. Będę tutaj uważany za Casanovę, będę stałym gościem w tutejszych dyskotekach. Zmieni mnie twój wyjazd, Lauro – wkurzyłabym się za to, że mi przerwał… Ale byłam zbyt zaszokowana, tym, co wyleciało przed chwilką z jego ust i nie zdołałam nic powiedzieć, tylko patrzeć na niego z rozdziawioną buzią.

Ross Casanovą? Dobre.

- Nie zmieniłbyś się – rzuciłam stanowczo, kiedy mój głos wrócił o krtani.

- Czemu tak uważasz?

- Bo trzeba mieć poważny powód, aby się zmienić.

Kolejnego wydarzenia nie chciałam rejestrować. Co ja mówię, to było chyba najlepsze, co mnie spotkało w LA! Taka idealna pamiątka, a zarazem przyprawiająca o zawroty głowy.

Pocałował mnie. To… Stało się tak niespodziewanie… Bosz… Mówiłam, że on świetnie całuje? Zaskoczył mnie i nawet zapomniałam odwzajemnić pocałunek. Ale w końcu dałam się ponieść emocją, kiedy… Było już za późno. Jego ust nie było przy moich, ale zamiast tego wypowiedziały piękne, wzruszające, a zarazem powodujące u mnie chęć zabicia się, słowa:

- Mam powód. Tracę właśnie dziewczynę, na której strasznie mi zależy.

***

Światła na scenie skupiają się na mnie. Uśmiecham się radośnie do tłumu, choć w środku płaczę jak małe dziecko. The Vamps ogłaszają mnie nową Vamp. Macham publiczności. Conn podaje mi mikrofon, a głośniki rejestrują muzykę, którą tworzą chłopcy. Dziwne, że naszą pierwszą wspólną piosenką jest cover. Po chwili biorę jeden, głęboki wdech i zaczynam śpiewać.

Może jednak wszystko jakoś się ułoży? Może damy radę, nie polegniemy? Może ja nie polegnę.

Gdy dochodzę do refrenu jestem już pewna, że jakoś to będzie…

What doesn't kill you makes you stronger, stronger

To, co się stało wcale mnie nie zabiło. A skoro coś nie zabija musi wzmacniać.

Los Angeles mówię papa. Pora się pożegnać, zacząć życie od nowa. Zamknąć stare sprawy, otworzyć nowe. Pozostawić wspomnienia, ale zachować je głęboko i bardzo rzadko wyciągać. Skończyć ze starym życiem.


Zacząć nowe.

~*~*~*~*~*~
Ach, jak dziwnie mi się pisało epilog. To... to takie... no, na serio dziwne. Powiem szczerze, że z początku nie planowałam drugiego sezonu. Ale pewnie zauważyliście, że do tej pory niekonsekwentnie prowadziłam ta historię, ale od teraz to się zmieni. Dokładniej opracuję fabułę i będę się jej trzymała :)
No więc mamy zakończenie pierwszego sezonu i blog ZNÓW ulega zmianie w wyglądzie. Jak na razie mam tylko nagłówek, ale może coś jeszcze trafi do mojego móżdżka. 
Kiss specjalnie dla Kłaka! Masz, co chciałaś :D
A więc do napisania w dwójce, kochane misiaczki :*
~ Alex




6 komentarzy:

  1. To było przepiękne! ;) słodkie i takie mm... Czekam na drugi sezon! ;* szałer hahaha

    OdpowiedzUsuń
  2. Super :*
    Ja chcę już drugi sezon.
    Czekam w trybie NOW <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo... no. Bardzo. Ten epilog jest bardzo. xD
    Nie mam pojęcia, jaki masz plan na drugi sezon. Przecież Laura wyjeżdża, jak to dalej potoczyć?Eh... Nie wiem, co ty tam wymyśliłaś. :D
    Ross zmieniony? No nie wiem... Ale całus był słodki. :)
    Cały pierwszy sezon był naprawdę dobry i drugi na pewno nie będzie gorszy. ^^
    Do pierwszego rozdziału drugiego sezonu ;3

    OdpowiedzUsuń
  4. Chamska reklama: http://follow-your-dreams-raura.blogspot.com Zapraszam serdecznie :D
    Czekam na nowy sezon ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. CUDO LEX!! CZEKAM NA DRUGI SEZON! BYE...

    OdpowiedzUsuń
  6. CUDO! Nie mogę się doczekać drugiego sezonu <3

    OdpowiedzUsuń

Jeśli masz ochotę skomentować danego posta, śmiało. Wasze opinie się liczą