czwartek, 5 marca 2015

Rozdział dwudziesty czwarty [ostatni rozdział pierwszego sezonu]: "Jeden uśmiech potrafi podnieść nas na duchu. Kolejny zniszczyć."

Świadomość. To coś uderzyło we mnie z tak ogromną siłą, że nie miałam już ochoty na nic. Po prostu mnie przytłoczyła, a ja nie umiałam z nią sobie poradzić. To, co zrobiliśmy… To… Nie tyle, ile niemożliwe. To straszne. To niedorzeczne. To niepokojące i wiele, wiele więcej. Nie był straszny sam fakt, że się pocałowaliśmy. Mi się to podobało. Chciałam tego, nie odepchnęłam go, zachęcałam, przyciągałam. To moja wina, nie jego, ale i tak oboje powinniśmy tego nie robić.

Odepchnęłam go z impetem. Jednym palcem przetarłam dolną wargę, która tak na marginesie ciągle nim smakowała. Podkuliłam nogi i z westchnieniem zamknęłam oczy.

- Za co? – zaskrzeczałam. Ej, dlaczego skrzeczę?

- Co „za co”? – gdy tylko blondyn zabrał głos poczułam dziwne ukłucie w sercu. Kurde, trzeba było go nie odpychać. Zaraz, czy ja…? Ach, nieważne.

- Za co mnie przepraszasz? – sprostowałam. Nie chciałam na niego patrzeć. Nie chciałam. Ale jednak odwróciłam głowę. Boże, po co się odwracałam?

Zatonęłam. Dosłownie zatonęłam w jego czekoladowych tęczówkach. One są po prostu… Nieziemskie. Tak, to chyba najlepsze słowo. Matko, a jak on jest jakąś istotą pozaziemską? I to dlatego mnie tak do niego ciągnie? Na świętego Ramzesa, Laura, ogarnij się!

- Emm… Chyba za wszystko. Nie powinienem…

- No, nie powinieneś, ani ja nie powinnam. Ale życie już jest takim jednym wielkim bajzlem, więc nie przepraszaj za coś, na co oboje mieliśmy wpływ – przerwałam mu. Tak, chamskie posunięcie, ale czasami jedyne, które można wykonać.

-…Był cię całować… - jego blond czupryna pojawiła się zaraz kilka centymetrów bliżej. Zdziwiona mordka przyglądała mi się z zaskoczeniem – Serio się nie gniewasz?

Zakrztusiłam się powietrzem. Zachciało mi się śmiać, ale to chyba nieelokwentne do tej sytuacji. Krztusiłam się dalej, próbując się nie udusić i nie roześmiać. A bardzo chciało mi się śmiać. Chyba nieodpowiednie reakcje zostaną moim hobby. Zamiast ślęczeć i rozmyślać, jak to jest niezręcznie ja próbowałam okiełznać wybuch wulkanu, który łaskotał mnie w krtań. Tak, to zdecydowanie lepsze niż męczenie się z ciszą.

W końcu nie wytrzymałam. Najwyraźniej jestem za słaba psychicznie, aby opanować swoje… zachcianki? Nie wiem, jak nazwać  t e n  napad, ale określenie „zachcianka” chyba także do niego pasuje.
***

Noc spędzona w namiocie numer dwa – zaliczone! Tak z dumą mogę oznajmić, że zaliczyłam to zadanie na sześć. Nie obudziłam się ani razu, nie chrapałam i nie wkurzała mnie łapa Van na nosie. Gdybym była w jakimś kiepskim filmie o wojsku generał zapewne rzuciłby tekstem typu: „Dobra robota, żołnierzu!” , czy coś w tym stylu. No, ale niestety nie jestem w owym filmie i nie mam okazji zasalutować przystojnemu generałowi… Szkoda…

Od wczoraj ja i Ross się unikamy. A raczej ja unikam jego. Strach, że zrobię, palnę, czy pokażę mu coś głupiego i nieetycznego okazała się ponad normą. Więc, gdy czuję na sobie jego uśmiech od razu odwracam głowę. To jest takie… trudne. To, co się stało nie powinno mieć jakiegoś szczególnego znaczenia. Ale najwidoczniej miało większe, niż sobie wyobrażałam. Fakt, że znienacka zaproponowałam sztamę był zadziwiający. A ten mówiący, że przez jeden nic nieznaczący pocałunek go unikam – przerażający. To nielogiczne, jak jedna głupia rzecz potrafi namieszać w naszym życiu. To jest po prostu chore. C h o r e. I ja zdania nie zmienię. Raz możemy się śmiać i wygłupiać, a później udajemy, że się nie znamy. Nienawidzę świata i teraz przypomniałam sobie dlaczego. Nikt nie jest tak zmienny i niezrozumiały. A ja jestem realistką. Muszę mieć konkrety, nie „być może”. Nie umiem się na nim opierać, ono mnie niszczy. Jeszcze jedno załamanie i już sobie nie poradzę. Nie wyleczę się, nie odżyję. Nie będę umiała. Zbyt wiele się działo, zbyt wiele przeszłam, aby teraz przechodzić piekło od nowa.

Wstałam. Pierwszy punkt zaczynający nowy dzień spełniony. Wyjęłam z walizki pierwsze lepsze ciuchy i poczłeptałam z nimi do toitoia. Wykonawszy poranne czynności byłam już gotowa na nowe wyzwania. Uśmiechnęłam się sama do siebie czując unoszący się w powietrzu zapach jajecznicy. Mmmm… Pycha. A jak robi Ness to już siódme niebo.

Podreptałam w stronę tymczasowej kuchni z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Ha, Nessie robi śniadanko, super! Ja w tym czasie poszłam na chwilę do Jasa. Sama nie wiem, po co. Po drodze natknęłam się na Rikera tańczącego z słuchawkami w uszach i śpiewającego jakiś popowy kawałek. Zaśmiałam się krótko i zdjęłam mu jedną słuchawkę. Popatrzył na mnie z mordem.

- Czego, mendo? – zapodał niezwykle miłe przywitanie.

- Niczego. Nie drzyj się tak, bo mi uszy odpadną – pipnęłam go w nos i odeszłam parę kroków. Raz, dwa, trzy…

- Ja? Się drę?! Chyba ty! Pff… Ty wiesz, jakie  masz szczęście, że możesz        w ogóle słuchać mojego głosu? – zaśmiałam się. Brzmiał jak niedowartościowana kobieta w wieku średnim przechodząca menopauzę.

- Nos bałwana ci w dupę! – zachichotałam i grzecznie pokazałam mu środkowy palec. – Bałwan się roztopił, a nos został!

Za tą uwagę blondyn zmroził mnie wzrokiem, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić ja już zniknęłam w namiocie przyjaciela.

Zastałam go leżącego na podłodze i rozmawiającego z kimś przez telefon. Speszył się nieco, gdy mnie zauważył i zakończył rozmowę:

- No, buziaki, pa… Ja też, papa – uśmiechnął się do ekranu, kiedy oderwał go od ucha. Zaraz jednak uśmiech zniknął, a pytający wzrok przeszył mnie na wskroś.  – Coś chciałaś?

- Tylko pogadać… Ale jak nie, to nie będę ci przeszkadzała – pokazałam głową wyjście.

- Po co się tak wysilasz, hmmm? Wiem, że coś ukrywasz, Laura. Coś dużego. Ważnego – zrobił nacisk na ostatnie słowo. Ma rację, Ukrywam. Ale czy to dobry pomysł, aby wyjawić, co?

- I słusznie. To jest coś ważnego. Dlatego nie będę ci mówiła do czasu, kiedy nie będę wiedziała na sto procent. Wystarczy, że ja się martwię, ty nie musisz – jeśli myślałam, że to złagodzi sytuację, to szczerze się myliłam. On nadal tam leżał… Teraz już siedział, przeszywając mnie zdegustowanym spojrzeniem.

Był wkurzony, I to nieźle. Złamałam jedną z najważniejszych zasad przyjaźni. Nie powiedziałam im czegoś bardzo ważnego. Co ja mówię bardzo! Czegoś niewyobrażalnie ważnego! Mam szansę wyjechać, rozwijać się. Ale… ale gdy to zrobię nasza przyjaźń i nie tylko to legnie w gruzach. Będę mogła powiedzieć temu papa, sajonara! Ale nie chcę tak mówić. Chcę zostać, więc po co ich martwić?! Po co ja sama siebie oszukuję? Cholernie chcę jechać z chłopakami w trasę!

- Nie wiesz nawet, ile tracisz chcąc nas trzymać od tego z daleka – rzucił chłodno. Ja poczułam, jakbym była ze szkła, które właśnie ktoś tłucze. Jego suchy ton, sposób, w jaki na mnie patrzył. No wszystko… Przyprawiało mnie o ból głowy, ale o wiele bardziej serca. Serca, które zawsze będzie należeć do moich przyjaciół.

- Wiem. Ale jeszcze więcej straciłabym mówiąc wam – już ledwo, ale mówiłam. Dla niego, aby się odczepił, dla jego dobra. Przecież…  Ja naprawdę chcę dobrze!

- Nie, Lau. Ty coś przed nami ukrywasz, ale tylko po to, aby chronić własny tyłek! – poczułam, jak moje serce zostało nieodwracalnie uszkodzone. Nawet nie wiedziałam, że takie rzeczy się czuje. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale skutecznie je powstrzymywałam. Ale i tak, jak znajdę się sama wszystkie ulecą jak topniejący na wiosnę śnieg.

- Ach… - przymknęłam oczy i przetarłam dłonią twarz. Czy to musi być takie trudne? – Ja… Najlepiej będzie, jak już nic nie powiem. Sory, że przerwałam rozmowę – rzuciłam krótko i wyszłam pędem z namiotu.

Łzy piekły mnie w oczy nieubłaganie i domagały uwolnienia. Ale w czym by to pomogło? Rozklejanie się nie jest dobrą rzeczą w tym momencie. Nie, to jest pora na bardzo poważny krok. Bardzo poważny. Jeśli go nie wykonam stracę innych, tak, jak tracę Jasa. Stracę wszystkich, na których mi tak bardzo zależy. Bri, Vankę, Ella, Ryd… Rika, Rocksa, RyRy’a, nawet Rossa. Każdy po koleji zacznie się ode mnie odwracać, a ja tego nie przeżyję. Oni są jedynym, co trzyma mnie przy życiu… Ja… Nie poradzę sobie bez nich…

- Hej, Ell? Możesz zwołać zebranie specjalne? – zapytałam słodko się uśmiechając. Przedstawienie czas zacząć…

Brat zmarszczył brwi i popatrzył na mnie zdziwiony. Ale po chwili przytaknął i zawołał wszystkich na bardzo ważną rozmowę, w której z pewnością przeważał będzie mój monolog…
***

Usiadłam na pieńku pośrodku. Wszystkie oczy wpatrzone we mnie. Brad trzymający moją rękę dla otuchy. Czuję się, jak liliput przy Guliwerze. A nawet gorzej. Wszystkie spojrzenie – wszystkie – wlepione we mnie. Cały czas czuję obecność chłopaków. Conn trzymający swoje ręce na moich ramionach, James kładący rękę na moim kolanie i Tris siedzący na ziemi przede mną. Jednak naprawdę mogę im zaufać. I oni mogą zaufać mi. Wiem, że pomogą mi przez to przejść. I nawet nie przeszkadza im fakt, że jeszcze się nie zdecydowałam…

- A więc… - zaczął za mnie brunet. Posłałam mu dziękczynny uśmiech i spojrzałam z przerażeniem na zebranych. Wszystkie oczy skierowane na mnie. Masakra…

- Musimy… Ja musze wam coś powiedzieć… - dodałam po chwili milczenia. Mój głos – niepewny, drżący – nie równał się z tym codziennym.

- Lau, wszystko okay? – zapytał Ross. Dziwne, że pierwszym zdaniem, które sklecił, kierowanym do mnie od czasu naszej popocałunkowej rozmowy jest „Lau, czy wszystko okay?”.

- Nie, Ross, nic nie jest okay. Proszę… Nie przerywajcie mi… - mój głos załamał się jeszcze bardziej. Drżenia nie byłam w stanie opanować. Cholera, straszne uczucie!

- Więc mów – rzucił bez entuzjazmu Jas. W ogóle bez niczego.

Wzięłam głęboki wdech… Powiedziałam A – musze powiedzieć B. Dalej, dasz radę…

- Chłopaki… Bo… No… - przymknęłam oczy i mocniej ścisnęłam rękę Brada. Rozwarłam powieki. Ścisnęłam dłoń jeszcze mocniej, gdy usta bruneta się otworzyły. Zamknął je prawie natychmiast. – Dostałam propozycję dołączenia do  The Vamps… I za serio rozważam skorzystanie z niej…- rzuciłam na jednym tchu. Słowa były pewne i wiedziałam, że oni są pewni, ze nie żartuję.

Spojrzałam przed siebie. Buźki przyjaciół były rozdziawione – oznaka zdziwienia. Strasznego zapewne.  Najgorszy był wyraz twarzy Ella, kiedy stopniowo przechodził on w złość.

Moje obawy spełniły się. Stracę ich. Wszystkich, co do jednego. A Ell będzie pierwszy.

Chłopak wstał tak szybko, że zachciało mi się płakać. Jego twarz była jednym wielkim pobojowiskiem. Z jeden strony widziałam już ochrzan, jaki szykował, ale z drugiej rozpacz. Oczy przepełnione furią wywiercały dziurę w moim sercu, które i tak już nie trzymało się kupy. A teraz… Miałam ochotę zwymiotować, uciec, nie wracać, a zarazem dostać ochrzan i usłyszeć, że jestem straszną siostrą i przyjaciółką.

Gdy brat przemówił już byłam pewna, że złość wygrała z żalem.

- Chyba sobie żartujesz! Nie mów tylko, że ją przyjęłaś! To.. To okropne! Laura, jesteś moją siostrą… Przyjaciółką! Jak możesz mi mówić, że chcesz przejść na ich stronę?! To  k o n k u r e n c j a!!! Oni są dla nas zagrożeniem, dla R5! Czy ty tak sobie wyobrażasz lojalność?! Wobec mnie, swojego brata?! – wydarł się. Zażenowanie ustąpiło miejsca złości. Nikt nie będzie mi mówił, że nie jestem wobec ich lojalna! Nikt, nawet własny brat!

- Przesadziłeś Ell… Ona ma prawo robić, co jej się żywnie podoba, a to, że jest twoją siostrą…

- To oznacza, że musi trzymać się pewnych zasad! Czy Vanka wyskakuje mi z propozycją od One Direction?! Nie, bo oni są dla nas zagrożeniem! I ja nie mam zamiaru przerabiać rozdział R5+The Vamps!

Zezłościł mnie. I nie tylko mnie. Zezłościł również Brada. A Brad rzadko się złości. Co ja mówię, on prawie nigdy się nie złości!

- Nie mów tak do niej! Nie jesteś jej ojcem, żeby dyktować jej, co ma robić, a czego nie! Jak będzie chciała, to pojedzie z nami! – szarpnęłam z całej siły za rękę bruneta. Już za dużo dzisiaj niepotrzebnych słów padło, wystarczy!

- Mam prawo mówić jej, od czego mnie straci… - wysyczał. Szkło, z jakiego mnie zrobiono pękło. Roztrzaskało się na tysiąc małych kawałeczków. Poczułam, jakby ktoś nagle wbił mi nóż w plecy. A tym kimś był mój rodzony brat…

- Oj, przepraszam, czyli, że jeśli będę spełniać marzenia, to stracę brata?! Na tym według ciebie polega bycie rodzeństwem?! – puściły mi nerwy. Puściłam dłoń Brada i również się podniosłam. Wzrok Ella zelżał, ale mój przybrał na intensywności. Miałam już dość tego, co mówił, to mnie zbyt bolało.

- A bycie przyjacielem?! Chcesz iść w swoją stronę i nas zostawić?! – Riker… Myślałam, ze chociaż on, ale jednak… Reszta siedziała cicho, nawet nie odważyli się odezwać… Zebrałam w sobie resztkę złości, zanim popadłabym w depresję.

- Też tak myślicie? – nic. Zero odzewu. Nie zaprzeczyli… Czyli jednak… - Skoro dla was ważniejszy jest zespół, niż moje marzenia, to widzicie mnie ostatni raz.

***
Przez całą drogę do domu płakałam jak małe dziecko. Straciłam ich… Jednak… Nie umiałam zatrzymać przy sobie najważniejszych osób w swoim życiu… Lecz teraz, gdy łzy zaschły na policzkach pakując swoje rzeczy do piątej już walizki uświadomiłam sobie, ze dobrze robię. Może ich straciłam, ale przyjaciele powinni mieć na myśli moje dobro, a nie swoje własne. Może to egoistyczne myślenie, ale przecież właśnie na tym polega przyjaźń. I teraz jestem tego pewna. Stuprocentowo.

- Już jesteś gotowa? – zapytał James biorąc ode mnie ostatnią walizkę. Nie, nie byłam gotowa. Nie byłam przygotowana na to, co miało mnie spotkać. Nie chciałam, ale musiałam. Nie ma już odwrotu… Nie ma go już i nie będzie. Moje życie zaczyna się od nowa.

- Tak, jasne – uśmiechnęłam się smutno. Bałam się nowego rozdziału. Bez nich. Moich najbliższych…

- Nie martw się. Jurto występ, ogłosimy, że jesteś teraz Vamp. Później trasa i jak się wszystko ustatkuje zamieszamy w piątkę w Londynie, tak, jak planowaliśmy – Conn złapał dla otuchy moją dłoń. Czyli, że zaczynamy wejście w nowe życie…

- Nie martwię się.

- Idziemy nanieść twoje rzeczy do samochodu. Przyjdź zaraz – osądził Brad. Uśmiechnęłam się i zamknęłam za nimi drzwi.

Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku, gdy lustrowałam pusty pokój. Wzięłam do ramki zdjęcie. To jedyne rzeczy, których nie brałam. Wyjęłam kartkę z ramki i zgniłam ją w dłoni. Westchnęłam, po czym wylądowała na dnie mojej kieszeni od spodni.

- Żegnaj domku. Żegnaj Los Angeles. Żegnaj rodzino, przyjaciele. Żegnaj dawna ja… - po czym wyszłam i zamknęłam za sobą drzwi od pokoju. Drzwi od starego życia. I rozpoczęłam to nowe…

~*~*~*~
Mówiłam!!! Dramma!!! To ostatni rozdział 1 sezonu, ale jeszcze czeka nas epilog i jedziemy z dwójką! Szczerze, to świetnie mi się to pisało! Myślałam, ze będzie gorzej, a tu proszę!
Rozpierdzieliłam wszystko w drobny mak. Lau wyjeżdża, nie wróci do LA. Przynajmniej nie ma zamiaru :) Wiem, jesteście źli, ale  mi się bardzo podoba zakończenie. Choć ta kłótnia nie wyszła tak dobra, jak myślałam. Ale wy jesteście od oceniania, więc piszcie!

Dziękuję za 11 obserwatorów, ponad 10 tysięcy wyświetleń i prawie 200 komentarzy!

Do napisania przy epilogu, kochani!


8 komentarzy:

  1. Płacze normalnie! Rozdział cudowny a i musisz dokończyć pewnego one shota u nas ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. "Brzmiał jak niedowartościowana kobieta w wieku średnim przechodząca menopauzę"- skąd ty bierzesz takie teksty, ja się pytam? Serio, wczoraj leżałam ryjkiem na dywanie po twoim desperackim pytaniu na gg. Dziś jadę do kostnicy. Nevermind. Rozdział genialny. A jednak nie kłamałaś z tą dramą. Kłótnia, moim zdaniem oddaje emocje, zaistniałe w tym rozdziale. Lau mogła nareszcie wyrazić swoją opinię na temat tego, że ma wyjebane co do zdania jej brata i innych. Poprostu opieprz pierwsza klasa! Naprawdę, czułam te emocje! Prawie tak bardzo jak dzisiaj na angliku, gdy wyłączyłyśmy babce komputer i udawałyśmy, że nie piszemy dzisiaj testu. Wyobraź sobie co TO był za opieprz! Ale wracając, bo zbaczam z tematu. Dlaczego się znowu nie kissnęli?! Rujnujesz moje marzenia, Albert. Mam jednak nadzieję, że w epilogu dojdzie do wymiany śliny pomiędzi głównymi bohaterami. O Boże, co za porypane mam ja myśli! Po dzisiejszej dawce kleju na fizyce mam dość! Z psiapsiółą Olą ryłyśmy z 10 minut z niczego. Nauczycielka nerwicy dostała xd A to wszystko przez to, że mój kochany braciszek usiadł za nami ze swoim inteligent friend. Co oni w mózgach, ja się pytam?! Mówię, żeby mnie nie posuwał, a tu cała klasa ryje. No co za zboczone istoty! I znowu zbaczam z tematu. Mam z tym chyba lekki problem. Można u ciebie się umówić na spotkanie odmóżdżające? Mój mózg potrzebuje natychmiastowej terapii.
    Soo, w skrócie rozdział cudny, miodek i koniczynka. Czekam na epilog i sezon 2. A właśnie, kiedy można się go spodziewać???
    Branoc ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezus Maria! Jak ty mi to możesz robić się pytam! Kończysz mi w takim momencie? Na gg zostawię ci mnóstwo pytań co do 2 sezonu i wgl nie będzie tak łatwo! O nie!
    Sorka, ale troszkę jestem wkurzona, zmęczona i wgl nie mam siły na pisanie długiego koma, więc go lekko streszcze.
    Lex wstawiła rozdział! Ross z jakim miłym pytaniem do Lau. Really sweet<3
    Mniej więcej wiem o co c'mon w drugim sezonie bo mi pisałaś streszczenie( w pewnym sensie ).
    Rozdział boski, cudowny, miód malinkowy, czekam na nexta. Nie zanudzam.
    Do napisania
    Laura

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak dla mnie zakończenie super. Dopiero niedawno znalazłam twój blog i jest super. Mam pytanko drugi sezon zaczynasz od razu, czy robisz jakąś przerwę

    OdpowiedzUsuń
  5. Sama nwm czy mam się uśmiechać czy płakać :) )( rozdział boski jak zwykle więc nie będę ci już tak słodzić :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kuźwa, zamurowało. Niezła rozróba. XD
    Mnie się też podoba, a co! :D Te twoje teksty rozwalają system, ale chyba już o tym wiesz. Straszny jest ten rozdział, naprawdę straszny. Chociaż bardziej strasznie powalający. xd
    Teraz tylko czekać na drugi sezon. Naprawdę mnie ciekawi, coś ty dla nas wymyśliła. :)
    Lecę czytać epilog ;3

    OdpowiedzUsuń
  7. Nosz ja nie mogę, serio pojechała? Jest mi smutno :(
    Zapraszam do siebie http://dancingcinderellastory.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Jeśli masz ochotę skomentować danego posta, śmiało. Wasze opinie się liczą