piątek, 19 września 2014

Rozdział drugi: " Co?! [...] To musi być pomyłka."

* Ellington *
- Ooo. Siema sister. - zawołałem, gdy Lau otworzyła drzwi. Aż ją zatkało jak to zobaczyła. Dookoła porozwalane opakowania od Pizzy i puszki po coli. Na żyrandolu wisiały moje skarpetki, a okna umazane były masłem. No ok. Może troszkę przesadziliśmy, ale impreza była na całego. - Jak tam u Raini? - dodałem ze sztucznym uśmiechem.
- Ellingtonie Lee Ratliffie Marano! - wrzasnęła na cały regulator. Będzie dym.
- Ej. Czemu mówisz na mnie Ratliff? Przecież to jest nazwisko panieńskie naszej mamy. - może i jest to mój pseudonim artystyczny, ale nie lubię jak Lau mnie tak nazywa. - Nie lepiej Ellingtonku?
- Halo. Rydel. RYDEL. - Delly stała jak słup soli i patrzyła na Laurę z szokiem wymalowanym na twarzy. - Rydel do cholery jasnej otrząśnij się - moja siostra złapała blondynkę za ramiona i mocno nią potrząsnęła, gdyby nie jej paraliż już bym nie żył. Thant you.
- Ty... Ty... Ty z... z nim... Ty zerwałaś... Z nim... - wydukała przerażona Delly. Ale zaraz, zaraz. To by znaczyło, że moja siostra...
- Laura! - rzuciłem się na szatynkę, złapałem w pasie i podniosłem do góry zataczając przy tym kółko. - Moja mała księżniczka. Wiedziałem, że dasz radę. - pocałowałem ją w czoło. Lekko zdziwiona popatrzyła się na mnie swoimi wielkimi, czekoladowymi oczami, ale zaraz potem mocno się we mnie wtuliła.
- Kocham cię. Ciebie, Van, naszą malutką Megan. Kocham was. I obiecuję, że nie zostawię was dla jakiegoś palanta, co umie mówić tylko o tym, jak to sobie dziś rano włosy uczesał. Nigdy. - oplotła ręce wokół mojego ciała u przyłożyła głowę do mojego torsu. W pewnej chwili zauważyłem, że moja koszulka robi się mokra.
- Królewno, nie płacz. Nie jest on warty twoich łez.
- Ty nic nie rozumiesz. Gdy zaczęłam się z nim spotykać straciłam was. Teraz tracę wszystko. Serial się kończy, wyrzucą mnie zaraz z cheerleaderek i do tego nie mam już mojej ukochanej muzyki. Nie mam niczego. - osunęła się lekko w dół i łkała klęcząc teraz przede mną i ukrywając w swoją twarz w dłoniach. - Niczego. - powtórzyła cicho.
- Hej Laura. Nie martw się. - usiadłem na schodku i przeciągnąłem ja na swoje kolana. Odgarnąłem kosmyk włosów z twarzy i spojrzałem na nią z ogromnym uśmiechem na ustach. - Przecież serial robi sobie tylko dłuższą przerwę, cheerleaderką nigdy nie chciałaś być, a muzykę możesz tworzyć z przyjaciółmi. - Lau uniosła lekko kąciki ust i poprawiła swoją pozycje na moich odnóżach. - I to jest najważniejsze. Przyjaźń.
  Nagle ktoś jak burza wparował do salonu uderzając przy tym Rydel lekko w nos.
- Dostałam SMS - a od Van. - zawołała Bridgit. Bridgit to najlepsza przyjaciółka mojej siostry. Kumplowały się od piaskownicy i znają się jak mało kto. Ona i jej brat są dla dla niej ogromnym wsparciem. - Gdzie Laur... - przerwała zawieszając wzrok na mojej siostrze.
- Bridgit... Błagam... Zaczekaj... Na... - wysapał zadyszany Janson - jej brat.
Blondynka wyciągnęła z torebki butelkę wody i podała bratu. Ten wypił całą jej zawartość za raz i oboje podeszli do nas kładąc ręce na biodrach.
- Ładnie cię ten dupek urządził. Co za palant. - rzekli w tym samym czasie tupiąc nerwowo nogą.
- Choć mała. Napiszemy jakąś piosenkę, to ci od razu przejdzie. Nie myśl o tym idiocie, bo sobie tylko psychikę zepsujesz. - dodała blondi i złapała moją siostrę za rękę ciągnąc ją w swoją stronę. Brunetka posłusznie wstała i wtuliła się w przyjaciółkę, by po chwili znów stanąć na własnych nogach.
- Dziękuję. - szepnęła cichutko i razem z przyjaciółmi zniknęła za drzwiami swojego pokoju.

* Laura *
Usiadłam na swoim łóżku i spojrzałam na pokój. Pod oknem stało biurko przy którym odrabiałam lekcje i i inne tego typu. Naprzeciwko łóżka znajdowała się ogromna szafa, obok której stało stare pianino. Nad pianinem wisiało wielkie zdjęcie na którym byłam ja, Janson i Bridgit. Byliśmy wtedy na ognisku i śpiewaliśmy jakąś piosenkę. Na naszych twarzach widniały ogromne uśmiech. Tylko nasza trójka... Tak już zostanie. BFF. Obok łóżka była szafka nocna po prawej i biblioteczka po lewej stronie. Ściany pokoju pomalowane były na kolor pomarańczowy. Na ścianie o którą opierało się łóżko była wielka Fototapeta z tymi samymi roześmianymi twarzami, jakie widniały na zdjęciu. W każdym możliwym miejscu znajdowały się ramki z uśmiechami naszej trójcy, mojego rodzeństwa, lub samej mnie. Nie lubiłam robić sobie zdjęć z pozostałymi. Nie wiem dlaczego, ale jakoś tak nie za bardzo uśmiechało mi się robienie z nimi głupich min, albo póz.
- Dobra kitka. Przebieraj się i idziemy na plażę. - rozkazał Janson. Kitka, to moje przezwisko z dzieciństwa. - Pospacerować, nie się kąpać. - sprostował. W sumie dobrze, że chcą mnie gdzieś wyciągnąć, bo nie mam ochoty gnić w pokoju. Na dworze jest dość zimno, więc muszę założyć coś cieplejszego.
- To dajcie mi pięć minut. Ja zaraz przyjdę już gotowa. - wypchnęłam przyjaciół z pomieszczenia i zamknęłam drzwi. Stanęłam przed szafą i wyciągnęłam z niej beżowe dżinsy, sweterek pod kolor, brązową torebkę,czarne trampki i beżowy szalik. Z dużej kosmetyczki schowanej w zakamarkach szafy wyciągnęłam czarną bransoletkę i tak ubrana wyszłam z pokoju.
- To co, idziemy? - zapytałam żwawo i uniosłam zgięte ręce, aby przyjaciele chwycili mnie po ramię i razem wyszliśmy z domu.
- To... - przeciągnęła Bridgit. - kto pierwszy, ten lepszy? - zapytała, lecz nie czekając na odpowiedź pobiegła w stronę plaży. Janson i ja wzruszyliśmy ramionami i pobiegliśmy za nią. Śmialiśmy się i krzyczeliśmy na cały głos goniąc się teraz po plaży. Zmęczyliśmy się jednak i musieliśmy zaprzestać tej zabawy. A szkoda. Usiedliśmy na piasku i rozkoszowaliśmy się zachodzącym słońcem.
- Macie ochotę na zapiekankę? - podparłam się na łokciach i spojrzałam na przyjaciół.
- Możesz nam przynieść. - powiedzieli zgodnie.
- Lenie. - parsknęłam, ale już po chwili szłam w stronę sklepiku z różnymi pysznościami, które najczęściej zjada się będąc na plaży. Kupiłam wspomniany przedtem posiłek i położyłam trzy zapiekanki, w nie wiadomo jaki sposób, na rękach tak, że się nie wywaliły. Niezła jestem. Przyznać trzeba.
- Kochana nasza kitka. - blondyna przejęła ode mnie swoją zapiekankę i pokazała mi swoje śliczne białe ząbki, po czym wgryzła je w jedzenie.
- Zaraz trzeba będzie się zbierać. - powiedział smutno brat blondi i po chwili on też zatopił zęby w swoim fast foodzie. Nie ma to jak dobrze zjeść z przyjaciółmi.
- Masz rację. Tylko... - jak im to powiedzieć. Nie chciałabym, żeby spotykali się z tamtymi, ale ...
- Żadne z nas nie odzywa się do Cama i jego paczki ani jednym, nawet malutkim słówkiem. Jasne? - dodała dziewczyna leżąca tuż przy mnie.
- I, żeby było wiadomo. Nawet jeden mały dźwięk wypowiedziany w jego stronę będzie karany śmiercią bolesną. - zachichotał blondasek po drugiej stronie. Kocham ich, na prawdę. Po prostu. za to... Że są.
- Lau, telefon ci dzwoni. - zauważyła blondi. Racja.
- Ty. Brad z The Vamps. Ciekawe co się stało. Przecież teledysk już skończony.
ROZMOWA TELEFONICZNA
Ja: Hej Brad.
Brad: Hej Lau.
J: Coś się stało.
B: Słuchaj, Lau... Bo The Vamps...
J: No, mów. Przecież nic ci nie zrobię.
B: No, Dobra... Bo chłopaki chcieli ci podziękować za współpracę i poprosić, żebyś pojechała z nami w lipcu na wakacje. oczywiście jak chcesz, możesz zabrać przyjaciół.
J: Yyy... Yyy... Ja... Ja nie wiem co powiedzieć.
B: Zastanów się i daj mi znać, jak będziesz pewna. Przemyśl to. Pa.
I rozłączył się. Co ja mam o tym teraz zrobić. Nie wiem. Na razie nie będę nikomu nic mówiła.
- I co chciał. - zapytała zaciekawiona Mendler.
- Nic. Nic ważnego...

* Następny dzień - rano *
   Słońce leniwie zaczęło wkradać się do mojego pokoju i gdy w końcu musnęło moją twarz wróciłam z krainy Morfeusza. Przeciągnęłam się ospale i flegmatycznie otworzyłam oczy. Mój wzrok powędrował na zegarek elektroniczny, który wskazywał godzinę szóstą. Jeszcze raz się przeciągnęłam i usiadłam po turecku na mięciutkim materacu. Gdy już powróciłam do żywych lekko położyłam stopy na dywanie. Spojrzałam na ścianę pokrytą fototapetą i machinalnie się uśmiechnęłam. Wstałam i powędrowałam do okna. Otworzyłam je na oścież i spojrzałam na ulicę. Ludzie pędzący do pracy, dzieci niechętnie dążące do szkoły. Wszystko dodawało osiedlu uroku. Każdy zna tu każdego, każdy każdego wesoło przywita, zaczepi, żeby chwilkę pogadać. Mimo tak wczesnej pory całe L.A tętniło życiem. Skierowałam wzrok ku wielkiemu napisowi Hollywood, który można było zobaczyć zaraz, po wejściu do pokoju, ponieważ okno było duże. Lubię rano przychodzić tu i siadać na parapecie oglądając jak to piękne miasto wraca do nieco nudnej rutyny.
  Weszłam do kuchni w celu zrobienia sobie śniadania. Nikogo nie spotkałam po drodze, ani u celu, więc zapewne wszyscy jeszcze smacznie śpią. Podeszłam do lodówki i wyciągnęłam z niej mleko. Z naściennej szafki wyjęłam miskę, do której nalałam białą ciecz. Z szafki umieszczonej pod blatem wzięłam płatki zbożowe i nasypałam do wyżej wymienionego naczynia. Otworzyłam szufladę, z której wyjęłam łyżkę i ze swoim dzisiejszym śniadaniem wróciłam do pokoju. Usiadłam na parapecie i znów zajęłam się spoglądaniem na miasto pałaszując przy tym posiłek. Gdy już skończyłam odłożyłam pustą miseczkę na biurko. Zbliżała się godzina siódma, więc postanowiłam się w coś ubrać.  Z tym zestawem udałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, po którym zrobiłam delikatny makijaż, pomalowałam paznokcie szybkoschnącym lakierem i założyłam na siebie wcześniej przygotowane ubrania. Postanowiłam zamienić tylko torebkę na , ponieważ poprzednia była za mała, by pomieścić moje rzeczy. Uczesałam włosy i postanowiłam zostawić je rozpuszczone. Gotowa spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę siódmą trzydzieści. Nieźle. Wyszłam z pokoju i cicho zamknęłam drzwi, po czym udałam się do pokoju Meg. Zajrzałam do niego i ze zdumieniem odkryłam, że moja siostra stoi już gotowa na środku pomieszczenia.
- No nareszcie. Ile można na ciebie czekać? Choć obudzimy Ell' a. - mała podeszła do mnie i pociągnęła za nadgarstek w stronę brata. Wpakowałyśmy mu się chamsko do pokoju i wrzasnęłyśmy głośno tuż nad jego uchem.
- Aaaaaaaa - krzyknął jak przerażona dziewczynka i momentalnie wstał z łóżka. - Czy wyście zwariowały?! - darł się dalej stojąc przed nami w szarej koszulce i bokserkach. - Oszaleć z wami można. - dodał trochę ciszej.
- Zbieraj się brat, masz pół godziny. - odparłyśmy w tym samym momencie i uśmiechnęliśmy się do siebie.
 Znów znalazłyśmy się w holu i obie udałyśmy się w stronę salonu.  Tam czekała już na nas Nessa ubrana w to.
- Cześć. - powiedział każda po kolei.
- Siema. - powiedział Ell, który właśnie przed chwilą wszedł do pokoju. - Jedziemy już?
- Jasne. - przytaknęłam i wszyscy wyszliśmy przed dom.
- To czyje auto bierzemy? - zapytała po chwili Van i spojrzała na bruneta.
- Moje. - odparł i jednym kliknięciem otworzył garaż.
 Po chwili siedzieliśmy już w samochodzie brata i żegnaliśmy Meg, która szła do budynku podstawówki. Pięć minut później my też szliśmy w stronę akademii sztuk pięknych.
- Widzimy się na lekcji. - pomachałam rodzeństwu i podeszłam do dwójki przyjaciół.
- Hej. - ucałowałam Jansona w policzek, przy czym on zrobił to samo.
- Siemka. - zawołała Bridgit i teraz to jej usta znajdowały się za mim policzku i vice versa.
- Chodźcie. - blondyn zaczął zmierzać w stronę sali lekcyjnej. - Lepiej, żebyśmy się nie spóźnili.
- Racja. - zawtórowałyśmy mu i usiadłyśmy przed klasą.
- Widziałaś gdzieś Cama? - zapytałam po chwili milczenia.
- Nie. Nie widziałam go dziś. - przyznała blondynka.
- Przestraszył się i postanowił zwiać. - przyjaciel myślał na głos.
 W pewnym momencie zadzwonił dzwonek, który przerwał naszą rozmowę. Rozpoczęła się lekcja muzyki. Sala muzyczna składała się ze sceny instrumentów i krzeseł. Tak. Żadnych notatek, ani nic. Całą lekcję śpiewaliśmy, graliśmy i tańczyliśmy.
- Dobrze. Dziś popracujemy nad waszymi starymi piosenkami. Podzielcie się na trzyosobowe grupy i pomyślcie jakie piosenki chcecie wykonać. Później ustalcie, kto jest za co odpowiedzialny. wiecie, wokalista i instrumenty. Zagracie do momentu, kiedy usłyszycie gwizdek i lecicie z inną piosenką, ok? - wytłumaczyła pani Scott gestykulując i chodząc po całej sali.
- Dobra, to jakie piosenki wybieramy? - zapytał się Janson.
- Myślałam o Ready or not, Hurricane i Shine. - odparłam po krótkim namyśle.
- Ok. Może być. A kto śpiewa? - wszyscy spojrzeli się na Bridgit. No, w końcu dwie piosenki są jej. - Niech wam będzie. Ale Lau gra na keyboardzie, a Janson na gitarze. - oboje przytaknęliśmy na propozycję, a raczej warunek blondynki i już po chwili byliśmy na scenie zaczynając pierwszą piosenkę.
I'm kind of girl
Who doesn’t say a word
Who sits at the curb
And waits for the world, but 
I’m about to break out
about to break out 
I’m like a crook tonight
I caught you staring at me and 
I was thinking clearly 
And now I’m like a bee 
And I’m huntin’ for the honey
And I’m kind of shy, but you’re super fly 
I could be your kryptonite
( Ready Or Not - Bridgit Mendler )


Chorus:
I'm boarding up the windows
Lockin' up my heart
It's like everytime the wind blows
I feel it tearin' us apart
Everytime he smiles, I
Let him in again
Everything is fine when
You're standin' in the eye of the Hurricane
Here comes the sun
here comes the rain
Standin' in the eye of the Hurricane
Hurricane - Bridgit Mendler )


It's your story (It's your story), never ending (Never ending)
Fairy tales, such a magical beginning
Like a candle, you're eyes glisten
As you view the one that you'll be missing
( Shine - Laura Marano )


- Brawo.  Kto następny? - mówiła nauczycielka, a my jej nie słuchaliśmy, tylko cieszyliśmy się ze swojego występu. 
   Nie wiem, kto był drugi, kto trzeci, a co dopiero czwarty. Siedziałam cały czas rozmawiając z przyjaciółmi. I tak minęła mi większość lekcji. Teraz leżeliśmy pod drzewem i zajadaliśmy się jabłkami, które przemyciła dla nas Bridgit. Leżałam głową na jej kolanach, a resztą ciała na zielonym podłożu i rozkoszowałam się zapachem świeżo skoszonej trawy i ciepłem promieni słonecznych. Przeleżeliśmy tak całą przerwę, po czym wróciliśmy do szkoły i udaliśmy się do sali matematycznej. Gdy zadzwonił dzwonek wszyscy rozsiedli się w ławkach tak, jak im najbardziej pasowało. To ostatnia lekcja i ani razu nie zobaczyłam dziś Cama, z czego bardzo się cieszę.
- Dzień dobry. - zawołał nauczyciel wchodząc do klasy. 
- dzień dobry. - wszyscy powtórzyli wspólnie zdanie wypowiedziane przez matematyka wolno i wyraźnie. 
- Niestety dzisiejszą lekcję będziemy zmuszeni odwołać, ponieważ pani Dyrektor przyjdzie zaraz poinformować was o zasadach dotyczących konkursu. - Tak. dziękuję pani Dyrektor. Nie znoszę matmy.
- Witajcie. - powiedziała pani Blue.  - mam dla was informacje dotyczące konkursu grupowego, wiecie, tego co odbywa się co roku. Z tego co widzę skład drużyn trochę się zmienił. Tylko te drużyny są już zarejestrowane i nie da się tego odkręcić, więc jeśli ktoś chce się wycofać, to już za późno. Więc tak: jak co roku, mamy tylko dwie drużyny. Pierwsza to: Cameron Jebo... - ble, ble, ble, ten skład już znam na pamięć. Drugi z resztą też. zasady co roku te same. Halo. Marnuje pani tylko czas. - Drużyna numer dwa: Ellington Marano, Rydel Lynch, Vanessa Marano, Riker Lynch, Tori Vega, Beck Oliver, Jade West, Andrew Power, Rocky Lynch, Ross Lynch, Cat Valentine, Bridgit Mendler, Laura Marano, Janson Mendler.
- Co?! - Bridgit, Janson i Ja wstaliśmy natychmiastowo ze swoich miejsc i aż pisnęliśmy. - To musi być pomyłka.
- Nie. Wczoraj był u mnie Cam, żeby was wypisać z jego drużyny i przepisać do tej. Powiedział, że to wasza decyzja. - teraz już wiem, czemu den debil się nie zjawił dziś w szkole. Co za idiota.
*********************************************************************************
Hej. To już drugi rozdział na tym blogu, z czego bardzo się cieszę. Bardzo proszę o komentarze. Pozdrawiam Seety ;-)




czwartek, 18 września 2014

Rozdzia pierwszy: " Zerwałam z nim "

* 1 czerwca *
* Laura *
Dziś rano wstałam jak zwykle o godzinie siódmej. Nie czułam się wyjątkowo, wręcz przeciwnie. Uważałam, że to będzie kolejny, zwykły dzień, taki jak zawsze.
 Wybrałam purpurową, zwiewną sukienkę, oraz czarne buty na koturnach i założyłam je na siebie. Rozejrzałam się po pokoju poszukując swojej torby w kolorze butów. Leżała na biurku, niedaleko okna.
 Później zajrzałam do młodszej siostry i cicho podeszłam do łóżka.
- Wstawaj śpiochu. - szepnęłam jej cichutko do ucha. - Zaraz wychodzimy.
- Laura? - mała Megan otworzyła lekko zaspane oczka i spojrzała na mnie z ledwo dostrzegalnym grymasem.
- Wstawaj mała. Zaraz się spóźnisz. - pospieszyłam ją.
   Megan to moja młodsza siostra. Prócz niej mam jeszcze dwójkę rodzeństwa - Vanessę i Ellingtona. Najmłodsza z nas ma osiem lat, ale jak na mój gust jest zbyt cwana na swój wiek. Ell ma osiemnaście lat, tak samo jak Ness ( bliźniaki, ale nie widać ) . Ja natomiast mam siedemnaście lat. Nasi rodzice to Damiano i Ellen Marano. A ja jestem Laura . Laura Marano. Jak już wspominałam mam siedemnaście lat, do tego jestem średnią szatynką o brązowych oczach. Jestem wśród elity szkolnej, bo jestem aktorką. Gram w serialu emitowanym na disnay chanel: AUSTIN & ALLY. Do tego moi rodzice pracują w wytwórni muzycznej. Co więcej, są jej właścicielami. Zostałam kapitanem cheerleaderek, oraz wokalistką i tancerką szkolnej grupy muzycznej, o nazwie " Orły ". Mam piątkę przyjaciół - Keirsey Clemons, Bellę Thorne, Bridgit Mendler, Mitchela Musso, Jasona Mendler. Do tego jestem dziewczyną kapitana drużyny koszykarskiej - Camerona Jebo. Życie jak ze snu. Przynajmniej tak mi się wydawało. Teraz męczy mnie to, że głównym celem naszej paczki jest dokopywanie innym.
- Cześć. - zawołałyśmy z Meg po zejściu do kuchni.
 Przy kilkunastoosobowym stole jak od święta siedzieli wszyscy członkowie mojej rodziny. Meg usiadła na swoim krześle i czekała, aż niania poda jej śniadanie. Zawsze tak robi. W odróżnieniu do niej ja staram się pomagać Agnes jak tylko mogę.
- Pomóc ci? - zapytałam z troską w głosie.
- Nie cukiereczku, nie trzeba. Ale dziękuję za dobre chęci. - kochana niania zawsze traktuje mnie jak pięciolatkę. Ale wiem, że mnie rozumie, albo przynajmniej się stara.
Agnes zna wszystkie moje sekrety. We wszystkim mi doradza i stara się pomóc. Kocham ją jak matkę, albo raczej babcię. Ma pięćdziesiąt lat. Jej czarne, mocno kręcone włosy zawsze są fikuśnie ułożone, a błękitne oczy patrzą na mnie z takim ciepłem, że nie da się tego tak po prostu opisać. Żeby zrozumieć, co czuję gdy na nią patrzę trzeba to przeżyć samemu. Zawsze chodzi w swoim fartuszku i perłowych kolczykach.
- Lau, kto dziś odprowadza małą do szkoły? - zapytała Vanessa czytając gazetę.
- Chyba ja. - odparłam. - Ty i ell odwoziliście ją ostatnio.
- Nie, ty ją zaprowadziłaś w sobotę do koleżanki, a w niedziele siedzieliśmy w domu. - wtrącił brat.
- No tak. To dziś jest kolej Van. - pewnie dziwne jest to, że to my zaprowadzimy siostrę do szkoły, ale rodzice nie mogą, bo... jak by to tak delikatnie ująć... Mają nas gdzieś . Dla nich liczy się tylko praca. Dobra. Może troszkę za mocno. Nie są idealni w wychowywaniu nas.
 Po kilku minutach byliśmy już w pełni gotowi, aby wyjść z domu. Ponieważ zawsze do szkoły podwoził mnie Cameron, zdziwiłam się, gdy nie było go przed domem.
- Może zapytam Rossa, czy by cię nie podwiózł? - zaproponował brat.
- Nie. Dzięki. Albo poczekajcie. Zapytam najpierw Camerona czemu go nie ma.
 Zadzwoniłam do chłopaka i po kilku sygnałach w słuchawce rozległ się jego zmodyfikowany głos.
- Coś się stało? - zapytał z wyrzutem. Ostatnio robi tak ciągle. Wydaje mi się, że ma kogoś na boku i tylko czeka, żeby się mnie pozbyć.
- Czekam na ciebie przed domem i nie mogę się doczekać, to się dzieje.
- Zapomniałem ci powiedzieć. Bridgit mnie dziś podwiozła. - zaraz mnie chyba trafi szlag.
- I nie przyjechaliście po mnie?!
- O co ci chodzi. Przecieżbyś się nie zmieściła.
- Dobra. Cześć! - rozłączyłam się nie czekając nawet na dalszą rekcje chłopaka. Straszne mnie zdenerwował .
 Moje rodzeństwo czekało na mnie przed bramą  i wszystko słyszeli. Podeszłam do nich i poprosiłam, by zapytali Rossa, czy by mnie nie podwiózł.
 Ross to przyjaciel Van i Ella. Jest w moim wieku i chodzimy do tej samej klasy. I gramy w tym samym serialu. Przed światem udajemy wielkich przyjaciół, ale tak na prawdę to nie przepadamy za sobą. Nie to, że się nienawidzimy, ale nie spędzamy ze sobą czasu poza planem.
- Mówiłam, żebyś zerwała z nim od razu. - oho. Siostra znów próbuje swoich sił.
- Nie ma sensu to dalej ciągnąć. To między wami się wypaliło. Poza tym on traktuje cię jak własność. Powinnaś to skończyć. - może Ell ma rację. To już chyba nie ma sensu.
- Chyba macie rację. To już koniec. Tylko, że... - nie musiałam kończyć zdania. Oni dobrze wiedzą, co chciałam powiedzieć.
- Lau, dobrze wiemy, że ty mu tego nie powiesz.
- On sam to zrobi. Czuję to. - poczułam jak słone krople spływają mi po policzkach.
 Ross zgodził się mnie zawieść i po pięciu minutach przekroczyliśmy mury liceum.
 Moja szkoła jest dość duża. Nazywa się Hollywood Arts i jest szkołą artystyczną. Mamy tu zajęcia muzyczne, teatralne, taneczne i plastyczne. Oprócz tego mamy oczywiście lekcje obowiązujące w każdej szkole. Jeśli chodzi o jej wygląd jest na prawdę zjawiskowa. Mało która szkoła ma na ścianach grafitii i szafki odrobione przez ich właścicieli. Zaraz po wejściu przez drzwi frontowe na wprost jest rząd szafek. Za nimi znajduje się korytarz, prowadzący do sal lekcyjnych. Przy wejściu znajdują się również schody z szerokim pół piętrem. To tam uczniowie najczęściej malują grafitii. Po wejściu na piętro można usiąść na tarasie widokowym, z którego widać całe Los Angeles. Znajduje się tam również reszta klas. Miejsce na lunch jest zarówno w szkole, jak i na zewnątrz.
  Podeszłam do swojej szafki, aby wyciągnąć książki. Ozdobiłam ją naklejkami z nutkami i malunkami grafitii.
 Cały czas myślę o tym, co powiedzieli mi dziś brat i siostra. Wiem, że mają rację, wiem, że nie ma sensu się angażować, ale ja nie umiem inaczej. Jak coś czuję, to robię to całą sobą. Kocham Camerona całym moim sercem i nie potrafię przestać od tak.
- Cameron. - podeszłam do chłopaka, wodząc go przy szafce. Rozmawiał z Janet. Grrrr. Jak ja jej nie cierpię. - Musimy pogadać. - tak krwiożercza żmija patrzy się na mnie, jak chciała mnie pożreć.
- A to coś ważnego? Widzisz chyba, że rozmawiam. - słucham?! On mnie spławia dla tej laluni z wizerunkiem Barbie? Halo!!! Przecież to ja tu jestem jego dziewczyną. należy mi się chyba traszkę więcej szacunku.
- Co to miało być dziś rano, co?
- No jak to co. Nico. - miarka się przebrała. On nie może mną pomiatać. Wytrzymałam wiele, ale nawet najtwardsi kiedyś pękają.
- Mam tego dość! Tego, że ciągle mną pomiatasz! Tego, że mnie nie szanujesz! I tego, że traktujesz mnie jak powietrze. Cam, ja już tak dłużej nie mogę. Kocham cię, ale już nie mogę. Trudno mi to mówić, ale... - dalej Laura, nie pękaj. Dasz radę. Nie teraz. Nie możesz teraz przerwać. Musisz to skończyć, po prostu musisz. - To koniec.
  Wypowiedziałam te ostatnie słowa z takim żalem, bólem, a zarazem gniewem, jakich nie można opisać.
- Super. - co? On powiedział... SUPER?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?
- Słucham?!
- No, chciałem to zrobić ja, ale skoro ty to zrobiłaś, to super. - Ale... ale... jak to? To ty chciałeś mnie rzucić? Ja... ja... ja myślałam, że... - sama nie wiem co myślałam. Byłam głupia. Strasznie głupia. Dlatego, że z nim byłam, dlatego, że tyle wytrzymałam i... Że go nadal kocham... 
- Słuchaj. Przykro mi, ale to nie ma sensu. Poza tym ja już kogoś mam. - dlaczego? Dlaczego właśnie mi się to dzieje? Przecież ja go kocham. A on mówi, że kogoś ma.
 - Cam... A co z konkursem. Chyba mnie nie wyrzucisz z drużyny. - mam nadzieję...
- Niestety muszę. - super. Po prostu super. Jest jeszcze cokolwiek, co mogłoby dać mi jakikolwiek powód do radości? Czy reszta dnia dzisiejszego ma być do chrzanu?
- Żartujesz sobie ze mnie?! Musisz?! Uważasz, że jestem ma tyle głupia, żeby w to uwierzyć?! Powiedz po prostu, że twoja nowa ma mnie zastąpić. - może i jest dla mnie ważny, ale muzykę kocham ponad wszystko i wszystkich na tym świecie. Jeśli ktoś miałby mi ją odebrać, to nie ręczę za siebie.
- Ta rozmowa nie ma już sensu. Porozmawiamy, jak trochę ochłoniesz. - phi. Ciekawe po czym. W końcu... Dobra, może jednak przyda mi się chwila na przemyślenie wszystkiego na spokojnie.          
     Cholera jasna! Co ze mną jest?! To ja zerwałam z nim. Nieważne, że on to chciał zrobić wcześniej. To ja to zrobiłam, nie on! Ja! To ja teraz powinnam odejść z podniesioną głową, a nie stać tu jak słup soli. Ja, nie on! To ja powinnam kazać mu ochłonąć i to ja powinnam go wyrzucić z drużyny! Ja, ja, ja! Ja, nie on!  
  Z moich rozmyślań wyrwał mnie szkolny dzwonek. No tak. Zapomniałam, że jestem w szkole. Podeszłam do białych drzwi. Teraz mm lekcję aktorstwa z Sikowitz'em. Zawsze siadałam obok Cam'a, ale teraz postanowiłam zrobić wyjątek i usiadłam za siostrą.- Co ty tu robisz? Przecież nigdy tu nie siadałaś. - zapytała zdziwiona.
- Wiem. Ale za jedną zmianą ciągnie się sznur kolejnych. - Van chyba nie zrozumiała z początku o co mi chodzi, ale po chwili zawołała:- Zerwałaś z nim!!!  
 Cała klasa odwróciła się w jej stronę ze zdziwieniem. Po chwili jednak każdy zwrócił się do nauczyciela.- Dzień dobry panie Sikowitz. - zawołali wszyscy zgodnie. 
   Sikowitz uczy aktorstwa. Lubię przychodzić na jego lekcje, bo nie da się na nich nudzić. Chyba, że nie lubi się sztuk pięknych. Ale w naszej szkole nie ma takiej osoby.  Ale wracając do Sikowitz 'a. To pokręcony człowiek. Ale ja w nim to akurat lubię. Chodzi w... Trudno TO nazwać ubraniami, ale jeśli trzeba, to można ująć to tak:  T-shirt, a raczej jego kawałki niezgrabnie ze sobą zszyte, spodnie zwisające do kolan (coś tego typu, jakie nosił Aladyn) i... Od czasu do czasu skarpetki. Czasem zastanawiam się w jaki sposób ten facet dostał uprawnienia do nauczania... i pracę. Dziwne. Ale nie wnikam.
- Dzień dobry, dzień dobry. - stanął na scenie pod ścianą i zaczął mówić. - Dziś popracujemy nad impro. Czy ktoś z was wie, co to jest? - no nie. Przerabiamy to od tygodnia. Pliss. Litości.
- Panie Sikowitz. Przerabialiśmy to już. Wczoraj. - wtrąciłam.
- I przed wczoraj, i przed przed wczoraj. - odparła reszta.
- I co z tego. Będziemy to przerabiać tak długo, aż się nauczycie. Van wybierz dziesięć osób do swojego impro. - suuupppeeerrrr. Siostrzyczka wybiera skład. Jej paczka liczy tylko dziewięć osób. Ciekawe, kto będzie dziesiąty.
- Dobrze. Więc. Rydel, Tori, Jade, Beck, Andree Riker, Rocky, Ross, Ell i... - więc sweet paczuszkę już mamy, teraz wybraniec. - i... Lau. - współczuję ble... Zaraz, zaraz. Tylko na mnie tak mówi...
- Słucham. - to chyba jakiś żart - Van. Dobrze się czujesz?
- Laura. Wskakuj. - Drogi panie Sikowitz. Bardzo pana lubię i niech pan tego nie zmienia. Radzę, bo biada tym, którzy mi podpadli. Mi. Nie mojemu byłemu.
- Ale, ale... Ok. - nie ma się chyba co kłócić.
Po paru sekundach stałam już w sweet paczuszce mojego rodzeństwa. Ble... Jak ja nie lubię takich sweetaśnych grupek.
- Dobrze, więc. Ma ktoś jakiś pomysł?
- Dziewczyna przedstawia rodzicom swojego chłopaka. - sank you. Jak ja kocham życie. Jak ktoś nie wie co to sarkazm, może sobie w necie sprawdzić.
- Dobrze. Van - mama, Ell - tata, Tori, Jade, Beck, Rok, Rocky, Rydel - przeszkadzające dzieci - ZA JE FAJ NIE. Z naciskiem na NIE. - Lau, Ross. Zagracie parkę nie tylko w serialu. - a nie możemy przechodzić kryzysu na przykład. Nie? Serio? Ale na pewno? OMG. Life is brutal.
- Fajnie by było, jakbyśmy byli skłóceni. To nam wychodzi najlepiej. - blondyn szepnął mi do ucha. Wow. Jednak w czymś się zgadzamy.
     Reszta lekcji minęła mi spokojnie. Po szkole postanowiłam przejść się do Raini. To moja przyjaciółka planu, czyli serialowa Trish.
   Raini jest moją bratnią duszą. Kocham ją jak siostrę, a nawet chyba bardziej, bo do niej się zwracam z tak zwanym szacunkiem. No oczywiście z szacunkiem jakim może kogoś darzyć nastolatka. A wiadomo: To bardzo trudny wiek. Ale wracając do mojej psiapsióły. Jest Hiszpanką. Do szóstego roku życia mieszkała w Madrycie. Ale później jej rodzinka postanowiła osiedlić się na stałe tu.  Ma długie kręcone, mocno czarne włosy. Jest niska i z lekka przy kości. Ale nikt nie śmie jej tego wytykać, bowiem,kto podpadnie mojej Raini, ma przekichane u jej przyjaciół, rodziny, i znajomych z planu. Ma silną i niezależną osobowość. Jest po uszy zakochana w moim przyjacielu z dzieciństwa i przy okazji serialowym Dezie. Tak, ta nasza mała solidarność. Gdyby nie ten serial, to nigdy bym się z nimi tak nie zżyła. A moi przyjaciele ze szkoły, to przyjaciele mojego chłopa... byłego chłopaka. Ja odeszłam od niego, oni odeszli ode mnie. Oprócz Bridgit i Jasona. Oni kumplują się ze mną i Claumem od dzieciństwa. Z Claumem, czyli z serialowym Dezem.
  Doszłam do domu Hiszpanki i lekko zapukałam mi. Chciałam zrobić jej niespodziankę i nic jej nie mówiłam, że zawitam dziś u niej. Drzwi otworzył mi Rico. Jej młodszy brat. Raini na jeszcze trzech braci: starszych Lucasa i Luisa i trzyletniego Marcusa. Rico jest w wieku Meg i chodzi z nią do klasy. Moja przyjaciółka ma dwadzieścia jeden lat i niestety nie chodzi ze mną do szkoły.
- Lau. Siemanko. Raini zaraz wróci do domu, ale jak chcesz, to możesz zaczekać w salonie. - powiedział na jednym tchu.
- Rico? Gdzie jesteś? Miałeś mi pomóc przy lekcjach. - cholera. To był chyba młody Lynch. Jak mnie tu zobaczy to... Kurde już zobaczył. - Lauraaaaaa.
- Cześć młodziaki. - przywitałam chłopaków i weszłam do holu. - Gadałeś w końcu z moją siostrą? - zwróciłam się w stronę młodego Lyncha - Wiesz, że ona też to bardzo przeżywa? Już nawet chciała ci wybaczyć, ale uznała, że to ty musisz wykonać pierwszy krok. Bo przyznaj. Nawaliłeś na całej linii z tym koncertem. Zależało jej na tym. Wiesz. Moglibyście wygrać, ale ty się nie zjawiłeś. Brad. Proszę. - wygłosiłam swój monolog.
Bradley przypomina mi swoich starszych braci. Ma blond włosy i śliczne czekoladowe oczka. Ten jedenastoletni chłopak po kryjomu podkochuje się w mojej siostrze. I on jej się chyba też podoba.
* Dwie godziny później *
- Słuchaj Raini. Muszę się zmywać. Ratllif napisał, że ma w domu piekło. - odparłam po przeczytaniu SMS' a od brata.
- Ech. Co by oni bez ciebie zrobili. - westchnęła przyjaciółka.
- No nic. Muszę już lecieć.
- Pamiętaj Lau. To ty zerwałaś z nim, nie on z tobą. - mrugnęła do mnie dając mi do zrozumienia, że nie powinnam się przejmować. - Brad. Zbieraj się. Zabiorę cię do domu. Tylko uprzedź siostrę. Bo znowu będzie chodziła po mieście i cię szukała. - wrzasnęłam do ściany, za którą siedział wyżej wymieniony dzieciuch. Tak, dzieciuch, bo jest strasznie dziecinny. Ma jedenaście lat, a zachowuje się jak trzylatek, a raczej gorzej.
- Dobra Marano. Zaraz do niej napiszę. - odezwał się głos zza ściany.
- Ty, ty, ty. Nie pozwalaj sobie. - niech zgadnę, "Ale Ross tak do ciebie mówi".
- Ale Ross tak do ciebie mówi. - Ooo. Telepatia, czy jak.
- A ja mam ciebie mam zacząć mówić Lynch? - zapytałam podnosząc do góry prawą brew. Teraz chłopak niczym wystrzelił niczym z torpedy i znalazł się przed moimi oczyma.
- Nie. Plosę - zrobił minkę słodkiego szczeniaczka i popatrzył się na mnie z wielką skruchą.
- Po pierwsze: Te oczka na mnie nie działają. Ell i Van próbowali tego wiele razy i im się nie udało ani jednego razu. Po drugie: Lubię cię młody i nie będę cię nazywała po nazwisku. Na to zasługuje tylko twój braciszek. Spoko? - zapytałam, żeby było jasne i wystawiłam ku niemu zaciśniętą dłoń, by przybił mi żółwika.
- Spoko. - uśmiechnął się delikatnie i zrobił to samo co ja otwierając zaraz potem dłoń robiąc coś w stylu eksplozji i oboje zrobiliśmy " PUF".
Młody Lynch i ja szliśmy razem po chodniku w stronę naszych domków, gdy nagle chłopak się zatrzymał i najzwyczajniej w świecie usnął.
- I co ja mam teraz z tobą zrobić? - powiedziałam sama do siebie i wzięłam chłopca delikatnie na ręce.
- Matko ile ty ważysz. - zwróciłam się właściwie sama do siebie.
Szłam dalej przez prawie puste uliczki i co jakiś czas plątałam się o własne nogi.
- Cholera jasna, jak mnie kiedyś wkurzysz, to cię normalnie własnymi rękami rozszarpię. - ja chyba jestem jakaś nie ten teges. Sama do siebie gadam.
- Nie martw się Lau. Kocham cię bardzo, wiesz? Jak siostrę. Jak Rydel...- ostatnie słowa wymamrotał będąc już u bram krainy Morfeusza.
Podeszłam pod drzwi Lynchów, które otworzyła mi Rydel.
- Cześć. Brata ci przyniosłam. - przywitałam blondynkę lekko się chwiejąc.
- Cześć, cześć. Wchodź. I jak byś mogła go położyć na sofie. - posłusznie spełniłam prośbę Delly i Brad już po chwili leżał wtulony w poduszkę.
- Byłaś dzisiaj u nas w domu? - zapytałam i pocałowałam ją w policzek.
- Nie, ale chyba chłopcy poszli. - świetnie. Już rozumiem Ella.
* Rydel *
Nie powie, zdziwiłam się, gdy zobaczyłam brunetkę przed drzwiami. Lubię Lau, więc bez oporów wpuściłam ją do domu. Laura należy do ekipy szkolnej, ale nie jest tak uniosła jak jej chłopak.
- Może ja już pójdę. - zaproponowała i już miała nacisnąć klamkę, gdy nagle zapytała - Pójdziesz ze mną? Nie wiem, czego mogę się spodziewać po bracie. - szkoda mi jej. Zawsze była tak zżyta z rodzeństwem, a w szczególności z Ellem. On bardzo przeżył to, że się od niego tak oddaliła. A teraz? Wszystko się popsuło odkąd zaczęła się spotkać z tym palantem.
- Lau... Przepraszam, że pytam, ale pokłóciłaś cię z Camem? - palnęłam. - O tej porze zwykle byliście razem na mieście.
- Nie, nie pokłóciłam się z nim. - odparła lekko zmęczonym głosem i przekręciła klucz w zamku od drzwi swojego domu. - Zerwałam z nim.