* 1 czerwca *
* Laura *
Dziś rano wstałam jak zwykle o godzinie siódmej. Nie czułam się wyjątkowo, wręcz przeciwnie. Uważałam, że to będzie kolejny, zwykły dzień, taki jak zawsze.
Wybrałam purpurową, zwiewną sukienkę, oraz czarne buty na koturnach i założyłam je na siebie. Rozejrzałam się po pokoju poszukując swojej torby w kolorze butów. Leżała na biurku, niedaleko okna.
Później zajrzałam do młodszej siostry i cicho podeszłam do łóżka.
- Wstawaj śpiochu. - szepnęłam jej cichutko do ucha. - Zaraz wychodzimy.
- Laura? - mała Megan otworzyła lekko zaspane oczka i spojrzała na mnie z ledwo dostrzegalnym grymasem.
- Wstawaj mała. Zaraz się spóźnisz. - pospieszyłam ją.
Megan to moja młodsza siostra. Prócz niej mam jeszcze dwójkę rodzeństwa - Vanessę i Ellingtona. Najmłodsza z nas ma osiem lat, ale jak na mój gust jest zbyt cwana na swój wiek. Ell ma osiemnaście lat, tak samo jak Ness ( bliźniaki, ale nie widać ) . Ja natomiast mam siedemnaście lat. Nasi rodzice to Damiano i Ellen Marano. A ja jestem Laura . Laura Marano. Jak już wspominałam mam siedemnaście lat, do tego jestem średnią szatynką o brązowych oczach. Jestem wśród elity szkolnej, bo jestem aktorką. Gram w serialu emitowanym na disnay chanel: AUSTIN & ALLY. Do tego moi rodzice pracują w wytwórni muzycznej. Co więcej, są jej właścicielami. Zostałam kapitanem cheerleaderek, oraz wokalistką i tancerką szkolnej grupy muzycznej, o nazwie " Orły ". Mam piątkę przyjaciół - Keirsey Clemons, Bellę Thorne, Bridgit Mendler, Mitchela Musso, Jasona Mendler. Do tego jestem dziewczyną kapitana drużyny koszykarskiej - Camerona Jebo. Życie jak ze snu. Przynajmniej tak mi się wydawało. Teraz męczy mnie to, że głównym celem naszej paczki jest dokopywanie innym.
- Cześć. - zawołałyśmy z Meg po zejściu do kuchni.
Przy kilkunastoosobowym stole jak od święta siedzieli wszyscy członkowie mojej rodziny. Meg usiadła na swoim krześle i czekała, aż niania poda jej śniadanie. Zawsze tak robi. W odróżnieniu do niej ja staram się pomagać Agnes jak tylko mogę.
- Pomóc ci? - zapytałam z troską w głosie.
- Nie cukiereczku, nie trzeba. Ale dziękuję za dobre chęci. - kochana niania zawsze traktuje mnie jak pięciolatkę. Ale wiem, że mnie rozumie, albo przynajmniej się stara.
Agnes zna wszystkie moje sekrety. We wszystkim mi doradza i stara się pomóc. Kocham ją jak matkę, albo raczej babcię. Ma pięćdziesiąt lat. Jej czarne, mocno kręcone włosy zawsze są fikuśnie ułożone, a błękitne oczy patrzą na mnie z takim ciepłem, że nie da się tego tak po prostu opisać. Żeby zrozumieć, co czuję gdy na nią patrzę trzeba to przeżyć samemu. Zawsze chodzi w swoim fartuszku i perłowych kolczykach.
- Lau, kto dziś odprowadza małą do szkoły? - zapytała Vanessa czytając gazetę.
- Chyba ja. - odparłam. - Ty i ell odwoziliście ją ostatnio.
- Nie, ty ją zaprowadziłaś w sobotę do koleżanki, a w niedziele siedzieliśmy w domu. - wtrącił brat.
- No tak. To dziś jest kolej Van. - pewnie dziwne jest to, że to my zaprowadzimy siostrę do szkoły, ale rodzice nie mogą, bo... jak by to tak delikatnie ująć... Mają nas gdzieś . Dla nich liczy się tylko praca. Dobra. Może troszkę za mocno. Nie są idealni w wychowywaniu nas.
Po kilku minutach byliśmy już w pełni gotowi, aby wyjść z domu. Ponieważ zawsze do szkoły podwoził mnie Cameron, zdziwiłam się, gdy nie było go przed domem.
- Może zapytam Rossa, czy by cię nie podwiózł? - zaproponował brat.
- Nie. Dzięki. Albo poczekajcie. Zapytam najpierw Camerona czemu go nie ma.
Zadzwoniłam do chłopaka i po kilku sygnałach w słuchawce rozległ się jego zmodyfikowany głos.
- Coś się stało? - zapytał z wyrzutem. Ostatnio robi tak ciągle. Wydaje mi się, że ma kogoś na boku i tylko czeka, żeby się mnie pozbyć.
- Czekam na ciebie przed domem i nie mogę się doczekać, to się dzieje.
- Zapomniałem ci powiedzieć. Bridgit mnie dziś podwiozła. - zaraz mnie chyba trafi szlag.
- I nie przyjechaliście po mnie?!
- O co ci chodzi. Przecieżbyś się nie zmieściła.
- Dobra. Cześć! - rozłączyłam się nie czekając nawet na dalszą rekcje chłopaka. Straszne mnie zdenerwował .
Moje rodzeństwo czekało na mnie przed bramą i wszystko słyszeli. Podeszłam do nich i poprosiłam, by zapytali Rossa, czy by mnie nie podwiózł.
Ross to przyjaciel Van i Ella. Jest w moim wieku i chodzimy do tej samej klasy. I gramy w tym samym serialu. Przed światem udajemy wielkich przyjaciół, ale tak na prawdę to nie przepadamy za sobą. Nie to, że się nienawidzimy, ale nie spędzamy ze sobą czasu poza planem.
- Mówiłam, żebyś zerwała z nim od razu. - oho. Siostra znów próbuje swoich sił.
- Nie ma sensu to dalej ciągnąć. To między wami się wypaliło. Poza tym on traktuje cię jak własność. Powinnaś to skończyć. - może Ell ma rację. To już chyba nie ma sensu.
- Chyba macie rację. To już koniec. Tylko, że... - nie musiałam kończyć zdania. Oni dobrze wiedzą, co chciałam powiedzieć.
- Lau, dobrze wiemy, że ty mu tego nie powiesz.
- On sam to zrobi. Czuję to. - poczułam jak słone krople spływają mi po policzkach.
Ross zgodził się mnie zawieść i po pięciu minutach przekroczyliśmy mury liceum.
Moja szkoła jest dość duża. Nazywa się Hollywood Arts i jest szkołą artystyczną. Mamy tu zajęcia muzyczne, teatralne, taneczne i plastyczne. Oprócz tego mamy oczywiście lekcje obowiązujące w każdej szkole. Jeśli chodzi o jej wygląd jest na prawdę zjawiskowa. Mało która szkoła ma na ścianach grafitii i szafki odrobione przez ich właścicieli. Zaraz po wejściu przez drzwi frontowe na wprost jest rząd szafek. Za nimi znajduje się korytarz, prowadzący do sal lekcyjnych. Przy wejściu znajdują się również schody z szerokim pół piętrem. To tam uczniowie najczęściej malują grafitii. Po wejściu na piętro można usiąść na tarasie widokowym, z którego widać całe Los Angeles. Znajduje się tam również reszta klas. Miejsce na lunch jest zarówno w szkole, jak i na zewnątrz.
Podeszłam do swojej szafki, aby wyciągnąć książki. Ozdobiłam ją naklejkami z nutkami i malunkami grafitii.
Cały czas myślę o tym, co powiedzieli mi dziś brat i siostra. Wiem, że mają rację, wiem, że nie ma sensu się angażować, ale ja nie umiem inaczej. Jak coś czuję, to robię to całą sobą. Kocham Camerona całym moim sercem i nie potrafię przestać od tak.
- Cameron. - podeszłam do chłopaka, wodząc go przy szafce. Rozmawiał z Janet. Grrrr. Jak ja jej nie cierpię. - Musimy pogadać. - tak krwiożercza żmija patrzy się na mnie, jak chciała mnie pożreć.
- A to coś ważnego? Widzisz chyba, że rozmawiam. - słucham?! On mnie spławia dla tej laluni z wizerunkiem Barbie? Halo!!! Przecież to ja tu jestem jego dziewczyną. należy mi się chyba traszkę więcej szacunku.
- Co to miało być dziś rano, co?
- No jak to co. Nico. - miarka się przebrała. On nie może mną pomiatać. Wytrzymałam wiele, ale nawet najtwardsi kiedyś pękają.
- Mam tego dość! Tego, że ciągle mną pomiatasz! Tego, że mnie nie szanujesz! I tego, że traktujesz mnie jak powietrze. Cam, ja już tak dłużej nie mogę. Kocham cię, ale już nie mogę. Trudno mi to mówić, ale... - dalej Laura, nie pękaj. Dasz radę. Nie teraz. Nie możesz teraz przerwać. Musisz to skończyć, po prostu musisz. - To koniec.
Wypowiedziałam te ostatnie słowa z takim żalem, bólem, a zarazem gniewem, jakich nie można opisać.
- Super. - co? On powiedział... SUPER?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?
- Słucham?!
- No, chciałem to zrobić ja, ale skoro ty to zrobiłaś, to super. - Ale... ale... jak to? To ty chciałeś mnie rzucić? Ja...
ja... ja myślałam, że... - sama nie wiem co myślałam. Byłam głupia. Strasznie głupia. Dlatego, że z
nim byłam, dlatego, że tyle wytrzymałam i... Że go nadal kocham...
- Słuchaj.
Przykro mi, ale to nie ma sensu. Poza tym ja już kogoś mam. - dlaczego?
Dlaczego właśnie mi się to dzieje? Przecież ja go kocham. A on mówi, że kogoś
ma.
- Cam... A co z konkursem. Chyba mnie nie wyrzucisz z drużyny. - mam
nadzieję...
- Niestety muszę. - super. Po prostu super. Jest jeszcze cokolwiek,
co mogłoby dać mi jakikolwiek powód do radości? Czy reszta dnia dzisiejszego ma
być do chrzanu?
- Żartujesz sobie ze mnie?! Musisz?! Uważasz, że jestem ma tyle
głupia, żeby w to uwierzyć?! Powiedz po prostu, że twoja nowa ma mnie zastąpić.
- może i jest dla mnie ważny, ale muzykę kocham ponad wszystko i wszystkich na
tym świecie. Jeśli ktoś miałby mi ją odebrać, to nie ręczę za siebie.
- Ta
rozmowa nie ma już sensu. Porozmawiamy, jak trochę ochłoniesz. - phi. Ciekawe
po czym. W końcu... Dobra, może jednak przyda mi się chwila na przemyślenie
wszystkiego na spokojnie.
Cholera jasna! Co ze mną jest?! To ja zerwałam z nim.
Nieważne, że on to chciał zrobić wcześniej. To ja to zrobiłam, nie on! Ja! To ja
teraz powinnam odejść z podniesioną głową, a nie stać tu jak słup soli. Ja, nie
on! To ja powinnam kazać mu ochłonąć i to ja powinnam go wyrzucić z drużyny!
Ja, ja, ja! Ja, nie on!
Z moich
rozmyślań wyrwał mnie szkolny dzwonek. No tak. Zapomniałam, że jestem w szkole.
Podeszłam do białych drzwi. Teraz mm lekcję aktorstwa z Sikowitz'em. Zawsze
siadałam obok Cam'a, ale teraz postanowiłam zrobić wyjątek i usiadłam za
siostrą.- Co ty tu robisz? Przecież nigdy tu nie siadałaś. - zapytała
zdziwiona.
- Wiem. Ale za jedną zmianą ciągnie się sznur kolejnych. - Van chyba
nie zrozumiała z początku o co mi chodzi, ale po chwili zawołała:- Zerwałaś z
nim!!!
Cała klasa odwróciła się w jej
stronę ze zdziwieniem. Po chwili jednak każdy zwrócił się do nauczyciela.-
Dzień dobry panie Sikowitz. - zawołali wszyscy zgodnie.
Sikowitz uczy aktorstwa.
Lubię przychodzić na jego lekcje, bo nie da się na nich nudzić. Chyba, że nie
lubi się sztuk pięknych. Ale w naszej szkole nie ma takiej osoby. Ale wracając do Sikowitz 'a. To pokręcony
człowiek. Ale ja w nim to akurat lubię. Chodzi w... Trudno TO nazwać ubraniami,
ale jeśli trzeba, to można ująć to tak:
T-shirt, a raczej jego kawałki niezgrabnie ze sobą zszyte, spodnie
zwisające do kolan (coś tego typu, jakie nosił Aladyn) i... Od czasu do czasu
skarpetki. Czasem zastanawiam się w jaki sposób ten facet dostał uprawnienia do
nauczania... i pracę. Dziwne. Ale nie wnikam.
- Dzień dobry, dzień dobry. - stanął na scenie pod ścianą i zaczął mówić. - Dziś popracujemy nad impro. Czy ktoś z was wie, co to jest? - no nie. Przerabiamy to od tygodnia. Pliss. Litości.
- Panie Sikowitz. Przerabialiśmy to już. Wczoraj. - wtrąciłam.
- I przed wczoraj, i przed przed wczoraj. - odparła reszta.
- I co z tego. Będziemy to przerabiać tak długo, aż się nauczycie. Van wybierz dziesięć osób do swojego impro. - suuupppeeerrrr. Siostrzyczka wybiera skład. Jej paczka liczy tylko dziewięć osób. Ciekawe, kto będzie dziesiąty.
- Dobrze. Więc. Rydel, Tori, Jade, Beck, Andree Riker, Rocky, Ross, Ell i... - więc sweet paczuszkę już mamy, teraz wybraniec. - i... Lau. - współczuję ble... Zaraz, zaraz. Tylko na mnie tak mówi...
- Słucham. - to chyba jakiś żart - Van. Dobrze się czujesz?
- Laura. Wskakuj. - Drogi panie Sikowitz. Bardzo pana lubię i niech pan tego nie zmienia. Radzę, bo biada tym, którzy mi podpadli. Mi. Nie mojemu byłemu.
- Ale, ale... Ok. - nie ma się chyba co kłócić.
Po paru sekundach stałam już w sweet paczuszce mojego rodzeństwa. Ble... Jak ja nie lubię takich sweetaśnych grupek.
- Dobrze, więc. Ma ktoś jakiś pomysł?
- Dziewczyna przedstawia rodzicom swojego chłopaka. - sank you. Jak ja kocham życie. Jak ktoś nie wie co to sarkazm, może sobie w necie sprawdzić.
- Dobrze. Van - mama, Ell - tata, Tori, Jade, Beck, Rok, Rocky, Rydel - przeszkadzające dzieci - ZA JE FAJ NIE. Z naciskiem na NIE. - Lau, Ross. Zagracie parkę nie tylko w serialu. - a nie możemy przechodzić kryzysu na przykład. Nie? Serio? Ale na pewno? OMG. Life is brutal.
- Fajnie by było, jakbyśmy byli skłóceni. To nam wychodzi najlepiej. - blondyn szepnął mi do ucha. Wow. Jednak w czymś się zgadzamy.
Reszta lekcji minęła mi spokojnie. Po szkole postanowiłam przejść się do Raini. To moja przyjaciółka planu, czyli serialowa Trish.
Raini jest moją bratnią duszą. Kocham ją jak siostrę, a nawet chyba bardziej, bo do niej się zwracam z tak zwanym szacunkiem. No oczywiście z szacunkiem jakim może kogoś darzyć nastolatka. A wiadomo: To bardzo trudny wiek. Ale wracając do mojej psiapsióły. Jest Hiszpanką. Do szóstego roku życia mieszkała w Madrycie. Ale później jej rodzinka postanowiła osiedlić się na stałe tu. Ma długie kręcone, mocno czarne włosy. Jest niska i z lekka przy kości. Ale nikt nie śmie jej tego wytykać, bowiem,kto podpadnie mojej Raini, ma przekichane u jej przyjaciół, rodziny, i znajomych z planu. Ma silną i niezależną osobowość. Jest po uszy zakochana w moim przyjacielu z dzieciństwa i przy okazji serialowym Dezie. Tak, ta nasza mała solidarność. Gdyby nie ten serial, to nigdy bym się z nimi tak nie zżyła. A moi przyjaciele ze szkoły, to przyjaciele mojego chłopa... byłego chłopaka. Ja odeszłam od niego, oni odeszli ode mnie. Oprócz Bridgit i Jasona. Oni kumplują się ze mną i Claumem od dzieciństwa. Z Claumem, czyli z serialowym Dezem.
Doszłam do domu Hiszpanki i lekko zapukałam mi. Chciałam zrobić jej niespodziankę i nic jej nie mówiłam, że zawitam dziś u niej. Drzwi otworzył mi Rico. Jej młodszy brat. Raini na jeszcze trzech braci: starszych Lucasa i Luisa i trzyletniego Marcusa. Rico jest w wieku Meg i chodzi z nią do klasy. Moja przyjaciółka ma dwadzieścia jeden lat i niestety nie chodzi ze mną do szkoły.
- Lau. Siemanko. Raini zaraz wróci do domu, ale jak chcesz, to możesz zaczekać w salonie. - powiedział na jednym tchu.
- Rico? Gdzie jesteś? Miałeś mi pomóc przy lekcjach. - cholera. To był chyba młody Lynch. Jak mnie tu zobaczy to... Kurde już zobaczył. - Lauraaaaaa.
- Cześć młodziaki. - przywitałam chłopaków i weszłam do holu. - Gadałeś w końcu z moją siostrą? - zwróciłam się w stronę młodego Lyncha - Wiesz, że ona też to bardzo przeżywa? Już nawet chciała ci wybaczyć, ale uznała, że to ty musisz wykonać pierwszy krok. Bo przyznaj. Nawaliłeś na całej linii z tym koncertem. Zależało jej na tym. Wiesz. Moglibyście wygrać, ale ty się nie zjawiłeś. Brad. Proszę. - wygłosiłam swój monolog.
Bradley przypomina mi swoich starszych braci. Ma blond włosy i śliczne czekoladowe oczka. Ten jedenastoletni chłopak po kryjomu podkochuje się w mojej siostrze. I on jej się chyba też podoba.
* Dwie godziny później *
- Słuchaj Raini. Muszę się zmywać. Ratllif napisał, że ma w domu piekło. - odparłam po przeczytaniu SMS' a od brata.
- Ech. Co by oni bez ciebie zrobili. - westchnęła przyjaciółka.
- No nic. Muszę już lecieć.
- Pamiętaj Lau. To ty zerwałaś z nim, nie on z tobą. - mrugnęła do mnie dając mi do zrozumienia, że nie powinnam się przejmować. - Brad. Zbieraj się. Zabiorę cię do domu. Tylko uprzedź siostrę. Bo znowu będzie chodziła po mieście i cię szukała. - wrzasnęłam do ściany, za którą siedział wyżej wymieniony dzieciuch. Tak, dzieciuch, bo jest strasznie dziecinny. Ma jedenaście lat, a zachowuje się jak trzylatek, a raczej gorzej.
- Dobra Marano. Zaraz do niej napiszę. - odezwał się głos zza ściany.
- Ty, ty, ty. Nie pozwalaj sobie. - niech zgadnę, "Ale Ross tak do ciebie mówi".
- Ale Ross tak do ciebie mówi. - Ooo. Telepatia, czy jak.
- A ja mam ciebie mam zacząć mówić Lynch? - zapytałam podnosząc do góry prawą brew. Teraz chłopak niczym wystrzelił niczym z torpedy i znalazł się przed moimi oczyma.
- Nie. Plosę - zrobił minkę słodkiego szczeniaczka i popatrzył się na mnie z wielką skruchą.
- Po pierwsze: Te oczka na mnie nie działają. Ell i Van próbowali tego wiele razy i im się nie udało ani jednego razu. Po drugie: Lubię cię młody i nie będę cię nazywała po nazwisku. Na to zasługuje tylko twój braciszek. Spoko? - zapytałam, żeby było jasne i wystawiłam ku niemu zaciśniętą dłoń, by przybił mi żółwika.
- Spoko. - uśmiechnął się delikatnie i zrobił to samo co ja otwierając zaraz potem dłoń robiąc coś w stylu eksplozji i oboje zrobiliśmy " PUF".
Młody Lynch i ja szliśmy razem po chodniku w stronę naszych domków, gdy nagle chłopak się zatrzymał i najzwyczajniej w świecie usnął.
- I co ja mam teraz z tobą zrobić? - powiedziałam sama do siebie i wzięłam chłopca delikatnie na ręce.
- Matko ile ty ważysz. - zwróciłam się właściwie sama do siebie.
Szłam dalej przez prawie puste uliczki i co jakiś czas plątałam się o własne nogi.
- Cholera jasna, jak mnie kiedyś wkurzysz, to cię normalnie własnymi rękami rozszarpię. - ja chyba jestem jakaś nie ten teges. Sama do siebie gadam.
- Nie martw się Lau. Kocham cię bardzo, wiesz? Jak siostrę. Jak Rydel...- ostatnie słowa wymamrotał będąc już u bram krainy Morfeusza.
Podeszłam pod drzwi Lynchów, które otworzyła mi Rydel.
- Cześć. Brata ci przyniosłam. - przywitałam blondynkę lekko się chwiejąc.
- Cześć, cześć. Wchodź. I jak byś mogła go położyć na sofie. - posłusznie spełniłam prośbę Delly i Brad już po chwili leżał wtulony w poduszkę.
- Byłaś dzisiaj u nas w domu? - zapytałam i pocałowałam ją w policzek.
- Nie, ale chyba chłopcy poszli. - świetnie. Już rozumiem Ella.
* Rydel *
Nie powie, zdziwiłam się, gdy zobaczyłam brunetkę przed drzwiami. Lubię Lau, więc bez oporów wpuściłam ją do domu. Laura należy do ekipy szkolnej, ale nie jest tak uniosła jak jej chłopak.
- Może ja już pójdę. - zaproponowała i już miała nacisnąć klamkę, gdy nagle zapytała - Pójdziesz ze mną? Nie wiem, czego mogę się spodziewać po bracie. - szkoda mi jej. Zawsze była tak zżyta z rodzeństwem, a w szczególności z Ellem. On bardzo przeżył to, że się od niego tak oddaliła. A teraz? Wszystko się popsuło odkąd zaczęła się spotkać z tym palantem.
- Lau... Przepraszam, że pytam, ale pokłóciłaś cię z Camem? - palnęłam. - O tej porze zwykle byliście razem na mieście.
- Nie, nie pokłóciłam się z nim. - odparła lekko zmęczonym głosem i przekręciła klucz w zamku od drzwi swojego domu. - Zerwałam z nim.
Jakie to fajne *-----*
OdpowiedzUsuńVan i Ell bliźniakami - orginalny pomysł :)