"Kochać kogoś, to przede wszystkim pozwalać mu na to, żeby był, jaki jest."
~ Willam Wharton
Tato
* W Nowym Yorku *
Matko. Nie mogę w to uwierzyć. Nie zawsze mieliśmy dobre relacje, fakt, ale jednak zawsze byłam ich córką i zawsze ich kochałam. Nie, to nie może być prawda. To... To tylko sen. Tak. Tylko sen. Jakiś dziwny, zakręcony sen... Nie, to nie sen. To rzeczywistość. To się dzieję na prawdę. Moi rodzice nie żyją...
- Laura?! Co ty tu robisz?! - z moich rozmyślań wyrwał mnie zdziwiony głos Tonny'ego - drzwiowego apartamentowca, w którym mieszka moje wujostwo z dziećmi. Apartamentowca, do którego przyjechałam pomimo zakazów rodzeństwa. Do apartamentowca, w którym mieszkają ludzie, którzy mają się teraz nami zaopiekować.
- Hej Tonny. - odparłam z niemrawym uśmiechem i spuszczoną głową. Byłam cała przemoczona. Na dworze lał straszny deszcz, a do tego idąc chodnikiem parę kierowców ochlapało mnie wjeżdżając w kałużę.
- Boże dziewczyno, zaraz będziesz chora!!! Już dzwonię po Emmę. - zaszokowany moim stanem chłopak podszedł do blatu, za którym stoi podczas pracy i wciskając parę przycisków powiadomił moją kuzynkę, że ma zejść do holu.
Emma to moja kuzynka. Jej rodzice to Kathrina i Morgan. Mama to siostra mojego taty. Ma dwójkę rodzeństwa: Zuri i Luke'a. Tylko Em jest rodzoną córką cioci i wujka, bo Zuri i Luke są adoptowani. Wiedzą o tym dobrze, jednak udaje im się tworzyć prawdziwą rodzinę. I za to ich podziwiam.
Em jest wysoką, szesnastoletnią blondynką, o pięknych, piwnych oczach, śniadej cerze i wielkim sercu. jest fanatyczką mody. Zna się na niej, jak mało kto. Nie jest typem pustej lalki, choć czasem taką zgrywa. Nie lubię tego, ale ona mówi, że czasem inaczej się nie da. Kocha i nienawidzi tak jak każdy człowiek. Jest miłą, sympatyczną osóbką. Ma swoje odpały, ale rzadko się one zdarzają.
Natomiast Luke to jej zupełne przeciwieństwo. Kocha szaleństwa, niebezpieczne zabawy i zakazy. Aby je oczywiście łamać. Ma sweetaśne piegi, kręcone włosiska i śliczne, zielone oczka. Miód malina. Mucha nie siada.
I Zuri. Moja najulubieńsza ulubienica. To dziecko jest niemożliwe. Ma siedem lat i ciemną skórę. Jej kręcone włosy są koloru czarnego. Jest przesłodka i nie można jej niczego odmówić. Jej nie da się opisać.
- Laura? Co ty tu robisz? - zapytała zdziwiona blondyna.
- Hej Em. Muszę wam coś powiedzieć. - odparłam przygryzając lekko dolną wargę.
- Dobrze, ale najpierw choć do domu. Bosz... Aleś ty przemokła. Zaraz pożyczę ci coś mojego. - cała Emma. Myśli o wszystkich, tylko nie o sobie.
Windą dojechałyśmy do apartamentu, w którym blondi mieszka i od razu pognałyśmy do jej pokoju. Po drodze nikogo nie spotkałyśmy, więc będę mogła zrobić im niespodziankę.
- To... Co cię sprowadza w nasze skromne progi? - zaśmiała się blondi.
- Później ci powiem. To raczej dość długa rozmowa. Powiedz, czy wy przypadkiem nie mieście się przeprowadzić do L.A?
- Tak, ale nie możemy znaleźć ładnej willi.
- Serio? Willi nie możecie znaleźć? Realy? Przecież tam się roi od nich roi!!!
- Znasz tatę. On musi oblukać wszystko. - zaśmiała się krótko.
- Emma!!! Jessie nas woła! - zawołał Luke. Zawsze rozpoznam ten jego głosik. Chwila...
- Jaka Jessie? - zmarszczyłam czoło. Nie pamiętam nikogo takiego.
- Niania. Pracuje tu już rok i jest spoko. Nie to co inne. - odparła rozpromieniona.
- Acha...
Zeszłyśmy cichutko na dół i poczłapałyśmy do kuchni. Em weszła pierwsza, a ja schowałam się za drzwiami.
- Hej wszystkim. Chciałabym wam kogoś przedstawić. - zaczęła oficjalnie.
- Emma. Już ci mówię, że on nie jest w twoim typie. - odparł wujek.
- No dobrze, skoro wujek tak mówi, to musimy się rozstać. - wyszłam zza drzwi z udawanym smutkiem.
- Laura!!! - krzyknęli wszyscy jednocześnie.
- Hej! - objęłam mocno Zuri i Lucka, którzy rzucili się na mnie jak wygłodniałe wilki na swoją zwierzynę.
- Boziuniu, Laura. Jak ty wyładniałaś. - zagwizdał Morgan. Ciocia i wujek karzą do siebie mówić po imieniu. Twierdzą, że czuja się wtedy młodziej.
- Racja skarbie. Jesteś cudowna. - Kate uśmiechnęła się promieniście.
- Dziękuję. - poczułam, jak krew napływa mi do policzków i spuściłam głowę.
- "Nigdy nie kryj rumieńców, bo pokazują one, że nie jesteś w sobie zadufany." Twoje słowa. - chcąc, czy nie uniosłam lekko kąciki ust.
- Hahaha. Bardzo śmieszne. - pokazałam cioci język i odwróciłam się w stronę dzieciaków. - Jak tam u was?
- Mamy nową nianię!!! Nazywa się Jessie i jest suuuuper śliczna. - zawołał uradowany Luke. Uuu... współczuję jej. Taki adorator = zero prywatności.
- Hej. Jestem Jessie Prescot. Miło poznać. - zobaczyłam przed sobą rękę należącą do rudowłosej dziewczyny, która siedziała do tej pory przy stole i nie odzywała się ani słówkiem.
Dziewczyna była ubrana w czarną, rozkloszowaną princeskę sięgającą do kolan, co podkreślało jej szczupłą sylwetkę. Na nogach miała białe baleriny w czarne paski. Ognistorude włosy upięte były w kucyka. Miała na oko dwadzieścia lat i metr siedemdziesiąt wzrostu. Na twarzy wymalowany był szczery uśmiech, przez który jej śnieżnobiałe zęby ujrzały światło dzienne. Tuż nad uśmiechem znajdował się mały, lekko zadarty nos, a nad nim piękne piwne oczy, które idealnie podkreślał tusz do rzęs i eyeliner położony na jej powiekach. Czarnym kreskom towarzyszył beżowy cień do powiek.
Trzeba przyznać, że jest ładna.
- Mnie również. Laura Marano. Bratanica Kate. - uścisnęłam jej dłoń i delikatnie się uśmiechnęłam.
- Czekaj chwilkę... Marano... Już wiem!!! Grasz w tym serialu na Disney Chanel, tak? - bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Tak. - westchnęłam ciężko. Lubię grać w tym serialu, a z tego co wiem, niedługo mamy kręcić finał serialu. Nie sezonu. Serialu.
- Ty się spotykasz z tym chłopakiem z R5. Jak mu tam... - nie zaprzeczyłam, bo pewnie chodzi jej o Ella. Dużo ludzi uważa nas za parę. W końcu Ell posługuje się nazwiskiem Ratliff, nie Marano. - O już wiem. Ross. - tak się zdziwiłam, że oczy mi wyszły z orbit.
- Co?! Że niby ja miałabym być z tym palantem?! Jeszcze czego!!! - prychnęłam z oburzeniem. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego co przed chwilką powiedziałam. - To znaczy... Eeee....
- Nie martw się. Nikomu nie powiem. Większość chłopaków, nie koniecznie tych sławnych to zadufani w sobie lalusie, którzy nie widzą nic prócz czubka własnego nosa. - machnęła ręką i wróciła na krzesło.
- Taaa... Wiem coś o tym. - momentalnie przypomniał mi się Cam i poczułam, jak krew mnie zalewa.
- To co cię do nas skarbie sprowadza?
***********
- Więc widzicie. Sprawa wygląda tak. Na prawdę trudno mi o to prosić, ale my nigdy nie wychowywaliśmy dziecka, a co dopiero nastolatki. Do tego my też sobie sami nie poradzimy. - zakończyłam swój monolog. Opowiedziałam o rodzicach, o wypadku samochodowym, o wychowywaniu Meg i... O naszym wychowywaniu.
- Skarbie, nie masz o co prosić. To przecież jasne, że się wami zaopiekujemy. - odparła Kate po przetarciu ostatniej łzy. - Wasz dom jest dość duży. Pomieścimy się. Jutro już będziemy waszymi prawnymi opiekunami. Obiecuję.
- A teraz. Pakujcie się wszyscy. Lecimy do L.A. - zawołał wujek i wszyscy w mgnieniu oka polecieli do swoich pokoi. Ja siedziałam nadal przy stole tak samo jak Jessie.
- To... Mogę z wami mieszkać, czy... - nie dokończyła, bo jej przerwałam.
- Absurd. Lecisz z nami. Nie ma innej opcji. Dzieciaki cię uwielbiają. Z resztą ja też cię polubiłam. - puściłam jej oczko i obie wybuchnęłyśmy śmiechem. - A gdzie Bertram?
- Poszedł na zakupy. O! Właśnie przyszedł. - rudowłosa wyszła z kuchni i udała się do salonu. Rozmawiała tam chwilkę z kamerdynerem i wróciła do mnie.
- On też leci... - znów ktoś jej przerwał.
- Laura!!! Jedyne dziecko z rodziny Kathriny i Morgana, które jest w pełni normalne!!! - zawołał i objął mnie mocno. Ja, jak i Jess byłyśmy lekko zaskoczone tym gestem, ale ja szybko się ocknęłam.
- Hej Bertram. Co u ciebie?
* Vanessa *
Dziwne. Cały dzień nie widziałam Lau, a przecież dziś rano widziałam ją całą i zdrową. No... Do póki jej nie powiedzieliśmy o rodzicach. Wtedy zamknęła się w ich sypialni i nie wychodziła. Nie sądziłam, że przyjdzie do szkoły, ale, że Bri się o nią nie wypytuje. Może jej powiedziała. Nie mam bladego pojęcia.
Właśnie wracałam ze szkoły i wraz z przyjaciółmi omawialiśmy szczegóły naszej mini imprezki. Tylko w naszym gronie. Bliźniaki Mendler też się do nas przyłączyły i zasypywali nas coraz to nowymi sugestiami.
- Może by tak zamówić pizzę? - ciągnął Janson
- Albo możemy zrobić pizzę!!! - wtrąciła jego blond siostra.
- Ja tam obstawiam hamburgery. - odezwał się Ell.
- Ta... Jak Marano was zobaczy z fast foodami w ręku to nie chcę być w waszej skórze. - oj ten Ross.
Dobrze wiemy, że tylko udaje, ze jej nie lubi. Ona jego nie cierpi, choć mówi, że po prostu nie trawi jego osoby. Ale wszyscy wiedzą, że od pamiętnego balu na koniec podstawówki coś się między nimi zdarzyło. Coś przez co ona nie chce go znać, a on lata, przepraszam, latał za nią jak opętany błagając, aby mu wybaczyła. Jednak Ross odpuścił. Nie dlatego, że mu nie zależy. Zrobił to właśnie dlatego, że mu na niej cholernie zależy. On jest w niej po uszy zakochany. A wiecie, po czym najlepiej to poznać? Dał jej wolność. Nie chce się do tego przyznać nawet przed samym sobą, ale to widać gołym okiem. Pozwolił jej odejść, zacząć wszystko od nowa. Po prostu dał jej wolną rękę. Chciał, żeby ułożyła sobie życie, żeby była szczęśliwa... Bez niego. Ona natomiast wmawia nam, że on jest jej obojętny. Nie lubi go, ale też nie nienawidzi. Może i go nie nienawidzi, ani nie lubi, ale nie jet jej obojętny. Czuje do blondasa żal. Bo zrobił coś, co sprawiło, że nie potrafi mu zaufać. Coś, przez co nie chce go znać, coś przez co nie ma najmniejszej ochoty na niego patrzeć. Ale Laura nie potrafi pokazać, że jest słaba. Według niej nienawiść to oznaka słabości. Tak samo żal do kogoś. Ta szatynka już nieraz stała na skraju przepaści, nieraz przekroczyła tą przeklętą czerwoną linię. Mimo to wciąż stara się być twarda. Bo wie, że ma dla kogo. Ma kochające rodzeństwo dla którego musi być przykładem. Bo choć nie jest najstarsza, to ona jest klejem, który trzyma nas wszystkich razem. Jest czymś, bez czego nie da się żyć. Jest tlenem, powietrzem, który nasza rodzinka musi wdychać, by żyć. Dzięki niej Ell codziennie ma ochotę na coraz to nowe żarty, ja jestem spokojna, bo wiem, że cały dom nie jest na jej głowie, a Meg chce być jak najlepszą siostrą i przyjaciółką. Mamy swój przykład. Ciągle roześmiana szatynka daje siłę. Poukładana i porządna daje poczucie bezpieczeństwa, a troskliwa i opiekuńcza jest wzorcem młodszej części ludności. Taka dziewczyna to skarb. Nie wiem, czy tylko ja jednak potrafię w niej zobaczyć zrozpaczoną, ledwo wiążącą koniec z końcem, młodą, dorastającą kobietę...
* Rocky *
- Słuchajcie, musimy wam coś powiedzieć... - w oku czarnowłosej Marano pojawiła się szklana powłoka, która za chwilę rozsypała się zamieniając przy tym w łzę i spływając po jej policzku. - Bo...
Nasi... Rodzice... Oni... - niedane było jej dokończyć, gdyż po chwili przezroczysta cięcz zalała jej całą twarz. Nessa płakała, a my wszyscy zrozumieliśmy o co jej chodziło. Riker jako pierwszy o niej podszedł i mocno przytulił. A Van płakała jak mała dziewczynka. Nie chcieliśmy jej przeszkadzać, więc po prostu ruszyliśmy dalej. Nie to, że nam na nich nie zależy. Po prostu w takich chwilach nie ma się ochoty przesiadywać z całą gromadką, nawet najlepszych przyjaciół. W takich chwilach chce się być z kimś, kto jest dla ciebie bardzo ważny. A wiadomo, że oni są w sobie zakochani od paru ładnych lat.
W środku szedł nasz kochany Ratliff, a my co chwilkę rzucaliśmy jakimś żartem. To mój najlepszy przyjaciel i wiem, że tylko udaje, że jest twardy. W środku ryczy, jak małe dziecko. A Lau co? Nie raczyła się nawet pojawić. Denerwuje mnie. Jeszcze kiedyś ją lubiłem, ale po tym jak potraktował Rossa. Choć w sumie on też nie był jej dłużny.
- Hej brat, o czym myślisz? - z mojego transu wyrwał mnie ciepły głos RyRy' a
- O Laurze. Patrz, jak oni cierpią, a ona się po prostu ulotniła. Czasem zastanawiam się, czy ona w ogóle myśli. - odparłem patrząc w jakiś punkt daleko przed sobą.
- Ona poleciała do NY. Po wujostwo. Maj się zaopiekować nimi do puki ich sytuacja się nie poprawi. Wtedy pomyślą co dalej. Laura to jedyna osoba, która myśli. Starszyzna ubzdurała sobie, że dają radę sami wychować Meg. Pokłócili się o to rano i Lau bez ich wiedzy poleciała po rodzinę. - nie powiem. Trochę głupio mi się zrobiło. W końcu ja po niej tak jadę, a ona. Ale skąd on to niby wie?
- A ty...
- Mówiła mi. W końcu jednak ciągle się przyjaźnimy. Tylko cicho. Nie mów nikomu. Szczególnie Rossowi. Załamałby się. Przecież wiesz jak on ją... To znaczy... Eee...
- On jej nie znosi. Nie wiem, czemu miałby się załamać.
- Bo mi wybaczyła, jemu nie. A to on za nią biegał pół roku. Ale nie dziwię się jej. Po tym co jej zrobił... - tylko, że to wiesz tylko ty i nie chcesz nikomu powiedzieć.
- Taa...
- Sorki. Obiecałem...
Na tym skończyła się nasza rozmowa. A raczej ktoś ją przerwał. A mianowicie pewna brązowooka szatynka.
- Ell. Kate i Morgan już są. I nie obchodzi mnie to, co sobie ubzdurałeś. My sobie sami nie poradzimy i ty dobrze o tym wiesz. Nie udawaj twardszego niż jesteś. I żeby było jasne: ostatni raz podniosłeś na mnie głos. Myślisz, że mi jest łatwo?! Otóż nie!!! Ale to nie zwalnia mnie z racjonalnego myślenia!!! - wydarła się na cały głos niejaka Laura i podchodziła coraz bliżej brata sprawiając tym, że on się cofał dopóty, dopóki nie wyczuł za plecami ściany.
- Ale... - odparł spłoszony furią dziewczyny.
- Nie ma żadnego ale! Wiesz co? Nie mogę uwierzyć, że tak mnie dziś potraktowałeś. Jak jakąś małolatę. I co to niby miało znaczyć: " Dorośli rozmawiają"?! - brązowooka westchnęła ciężko i po chwili dorzuciła smutnym głosem i zaczęła szlochać - Ja już nic dla ciebie nie znaczę.
- Skarbie. Jak mogłabyś dla mnie nic nie znaczyć? Przecież wiesz, że kocham cię nad życie. - brunet objął płaczącą brunetkę. Głaszcząc jej włosy rzucał co chwilkę ciche "csii" " wszystko się jakoś ułoży ". Zerknął na nas znacząco, więc postanowiliśmy usunąć się im z pola widzenia. Zanim jednak to zrobiliśmy bezmyślnie wpatrywaliśmy się w zawsze silną, twardą i najbardziej wytrzymałą dziewczynę jaką znaliśmy. Na dziewczynę, która teraz łkała w ramionach brata jak małe dziecko. Nie wiedzieć czemu, ale zapomniałem, o tym, że zraniła kiedyś mojego brata, o tym, że się od niego odwróciła. Poczułem, że ona jest mi bliższa niż myślałem. Ale dlaczego? Przecież ja jej nie cierpię. A jednak zrobiło mi się jej żal. Dostała już wiele razy od życia po tyłku. Mimo to zawsze była silna. Ja tak bym nie potrafił.
* Ellington*
- Lauruś, skarbeńku. Nie płacz. Nie warto ronić łez przez moją głupotę. Myślałem, że wiesz, że mój mózg jest wielkości orzeszka. - trzymając w ramionach skuloną postać brunetki starałem się ją uspokoić. Gdy poczułem, że powoli jej ciało się rozluźnia i delikatnie się śmieje postanowiłem usiąść z nią na ławce.
- Ell... Wiesz... Ja... - zaczęła niepewnie. Aby dodać jej odwagi zacisnąłem jej dłoń w swoich. Na twarzyczce Laury pojawił się ledwo dostrzegalny cień uśmiechu. - Nie radzę sobie. Potrzebuję cię, bo nie daje rady. - WOW. Ona... Powiedziała, że... Nie daje rady?! I że mnie potrzebuje?! To... to nie jest moja siostra. Ona? Nie daje rady? - Nie poradzę sobie bez ciebie. Musisz mnie wspierać, rozumiesz?
- Ale... Jak? - oczywiście, że jej pomogę. To moja siostra do groma. Ale pytanie, jak?
- Bądź po prostu bratem... I przyjacielem. - ostatnie słowo powiedział bardzo cicho. Ledwo słyszalnie. Nawet nie zauważyłem, kiedy zasnęła na moich kolanach.
To będzie ciężki okres. Dla nas wszystkich.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam pysie. Ależ jam się za wami stęskniła.
Ale wiecie co? Mam na ws focha. Nie piszecie komentarzy i nie wchodzicie na bloga.
A ja bym chciała, żeby było inaczej.
I Bum!!! Zmieniłam nazwę na Diamond.
Tak, wasza Sweety spoważniała.
Ach, szkoda, bo lubiłam tą bardziej zwariowaną mnie.
Jeśli chodzi o rozdział, to średnio mi się podoba. Nie wiem, czy akcje nie toczy się za szybko.
Ale, cóż. Jeśli mnie popieracie napiszcie mi w komentarzu.
Jak macie jakiegoś fajnego one shota, to też mi prześlijcie,
bo chciałam jakiegoś wrzucić na bloga.
I jeszcze jedna sprawa. myślałam o zawieszeniu. Wiem, że dopiero 5. rozdział, ale nikt chyba nie czyta.
Rozdział number 6 postaram się wrzucić w weekend, a jeśli nie, to za tydzień.
Buziole zozole.