piątek, 31 października 2014

Rozdział piąty : " I can' t do it without you. You must support me, you know? "

"Kochać kogoś, to przede wszystkim pozwalać mu na to, żeby był, jaki jest."
~ Willam Wharton
Tato


* W Nowym Yorku *
Matko. Nie mogę w to uwierzyć. Nie zawsze mieliśmy dobre relacje, fakt, ale jednak zawsze byłam ich córką i zawsze ich kochałam. Nie, to nie może być prawda. To... To tylko sen. Tak. Tylko sen. Jakiś dziwny, zakręcony sen... Nie, to nie sen. To rzeczywistość. To się dzieję na prawdę. Moi rodzice nie żyją...
- Laura?! Co ty tu robisz?! - z moich rozmyślań wyrwał mnie zdziwiony głos Tonny'ego - drzwiowego apartamentowca, w którym mieszka moje wujostwo z dziećmi. Apartamentowca, do którego przyjechałam pomimo zakazów rodzeństwa. Do apartamentowca, w którym mieszkają ludzie, którzy mają się teraz nami zaopiekować.
- Hej Tonny. - odparłam z niemrawym uśmiechem i spuszczoną głową. Byłam cała przemoczona. Na dworze lał straszny deszcz, a do tego idąc chodnikiem parę kierowców ochlapało mnie wjeżdżając w kałużę.
- Boże dziewczyno, zaraz będziesz chora!!! Już dzwonię po Emmę. - zaszokowany moim stanem chłopak podszedł do blatu, za którym stoi podczas pracy i wciskając parę przycisków powiadomił moją kuzynkę, że ma zejść do holu.
  Emma to moja kuzynka. Jej rodzice to Kathrina i Morgan. Mama to siostra mojego taty. Ma dwójkę rodzeństwa: Zuri i Luke'a. Tylko Em jest rodzoną córką cioci i wujka, bo Zuri i Luke są adoptowani. Wiedzą o tym dobrze, jednak udaje im się tworzyć prawdziwą rodzinę. I za to ich podziwiam.
   Em jest wysoką, szesnastoletnią blondynką, o pięknych, piwnych oczach, śniadej cerze i wielkim sercu. jest fanatyczką mody. Zna się na niej, jak mało kto. Nie jest typem pustej lalki, choć czasem taką zgrywa. Nie lubię tego, ale ona mówi, że czasem inaczej się nie da. Kocha i nienawidzi tak jak każdy człowiek. Jest miłą, sympatyczną osóbką. Ma swoje odpały, ale rzadko się one zdarzają.
   Natomiast Luke to jej zupełne przeciwieństwo. Kocha szaleństwa, niebezpieczne zabawy i zakazy. Aby je oczywiście łamać. Ma sweetaśne piegi, kręcone włosiska i śliczne, zielone oczka. Miód malina. Mucha nie siada.
   I Zuri. Moja najulubieńsza ulubienica. To dziecko jest niemożliwe. Ma siedem lat i ciemną skórę. Jej kręcone włosy są koloru czarnego. Jest przesłodka i nie można jej niczego odmówić. Jej nie da się opisać.

- Laura? Co ty tu robisz? - zapytała zdziwiona blondyna.
- Hej Em. Muszę wam coś powiedzieć. - odparłam przygryzając lekko dolną wargę.
- Dobrze, ale najpierw choć do domu. Bosz... Aleś ty przemokła. Zaraz pożyczę ci coś mojego. - cała Emma. Myśli o wszystkich, tylko nie o sobie.
Windą dojechałyśmy do apartamentu, w którym blondi mieszka i od razu pognałyśmy do jej pokoju. Po drodze nikogo nie spotkałyśmy, więc będę mogła zrobić im niespodziankę.
- To... Co cię sprowadza w nasze skromne progi? - zaśmiała się blondi.
- Później ci powiem. To raczej dość długa rozmowa. Powiedz, czy wy przypadkiem nie mieście się przeprowadzić do L.A?
- Tak, ale nie możemy znaleźć ładnej willi.
- Serio? Willi nie możecie znaleźć? Realy? Przecież tam się roi od nich roi!!!
- Znasz tatę. On musi oblukać wszystko. - zaśmiała się krótko.
- Emma!!! Jessie nas woła! - zawołał Luke. Zawsze rozpoznam ten jego głosik. Chwila...
- Jaka Jessie? - zmarszczyłam czoło. Nie pamiętam nikogo takiego.
- Niania. Pracuje tu już rok i jest spoko. Nie to co inne. - odparła rozpromieniona.
- Acha...
Zeszłyśmy cichutko na dół i poczłapałyśmy do kuchni. Em weszła pierwsza, a ja schowałam się za drzwiami.
- Hej wszystkim. Chciałabym wam kogoś przedstawić. - zaczęła oficjalnie.
- Emma. Już ci mówię, że on nie jest w twoim typie. - odparł wujek.
- No dobrze, skoro wujek tak mówi, to musimy się rozstać. - wyszłam zza drzwi z udawanym smutkiem.
- Laura!!! - krzyknęli wszyscy jednocześnie.
- Hej! - objęłam mocno Zuri i Lucka, którzy rzucili się na mnie jak wygłodniałe wilki na swoją zwierzynę.
- Boziuniu, Laura. Jak ty wyładniałaś. - zagwizdał Morgan. Ciocia i wujek karzą do siebie mówić po imieniu. Twierdzą, że czuja się wtedy młodziej.
- Racja skarbie. Jesteś cudowna. - Kate uśmiechnęła się promieniście.
- Dziękuję. - poczułam, jak krew napływa mi do policzków i spuściłam głowę.
- "Nigdy nie kryj rumieńców, bo pokazują one, że nie jesteś w sobie zadufany." Twoje słowa. - chcąc, czy nie uniosłam lekko kąciki ust.
- Hahaha. Bardzo śmieszne. - pokazałam cioci język i odwróciłam się w stronę dzieciaków.  - Jak tam u was?
- Mamy nową nianię!!! Nazywa się Jessie i jest suuuuper śliczna. - zawołał uradowany Luke. Uuu... współczuję jej. Taki adorator = zero prywatności.
- Hej. Jestem Jessie Prescot. Miło poznać. - zobaczyłam przed sobą rękę należącą do rudowłosej dziewczyny, która siedziała do tej pory przy stole i nie odzywała się ani słówkiem.

 Dziewczyna była ubrana w czarną, rozkloszowaną princeskę sięgającą do kolan, co podkreślało jej szczupłą sylwetkę. Na nogach miała białe baleriny w czarne paski. Ognistorude włosy upięte były w kucyka. Miała na oko dwadzieścia lat i metr siedemdziesiąt wzrostu. Na twarzy wymalowany był szczery uśmiech, przez który jej śnieżnobiałe zęby ujrzały światło dzienne. Tuż nad uśmiechem znajdował się mały, lekko zadarty nos, a nad nim piękne piwne oczy, które idealnie podkreślał tusz do rzęs i eyeliner położony na jej powiekach. Czarnym kreskom towarzyszył beżowy cień do powiek.
Trzeba przyznać, że jest ładna.
- Mnie również. Laura Marano. Bratanica Kate. - uścisnęłam jej dłoń i delikatnie się uśmiechnęłam.
- Czekaj chwilkę... Marano... Już wiem!!! Grasz w tym serialu na Disney Chanel, tak? - bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Tak. - westchnęłam ciężko. Lubię grać w tym serialu, a z tego co wiem, niedługo mamy kręcić finał serialu. Nie sezonu. Serialu.
- Ty się spotykasz z tym chłopakiem z R5. Jak mu tam... - nie zaprzeczyłam, bo pewnie chodzi jej o Ella. Dużo ludzi uważa nas za parę. W końcu Ell posługuje się nazwiskiem Ratliff, nie Marano. - O już wiem. Ross. - tak się zdziwiłam, że oczy mi wyszły z orbit.
- Co?! Że niby ja miałabym być z tym palantem?! Jeszcze czego!!! - prychnęłam z oburzeniem. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego co przed chwilką powiedziałam. - To znaczy... Eeee....
- Nie martw się. Nikomu nie powiem. Większość chłopaków, nie koniecznie tych sławnych to zadufani w sobie lalusie, którzy nie widzą nic prócz czubka własnego nosa. - machnęła ręką i wróciła na krzesło.
- Taaa... Wiem coś o tym. - momentalnie przypomniał mi się Cam i poczułam, jak krew mnie zalewa.
- To co cię do nas skarbie sprowadza?

***********
- Więc widzicie. Sprawa wygląda tak. Na prawdę trudno mi o to prosić, ale my nigdy nie wychowywaliśmy dziecka, a co dopiero nastolatki. Do tego my też sobie sami nie poradzimy. - zakończyłam swój monolog. Opowiedziałam o rodzicach, o wypadku samochodowym, o wychowywaniu Meg i... O naszym wychowywaniu.
- Skarbie, nie masz o co prosić. To przecież jasne, że się wami zaopiekujemy. - odparła Kate po przetarciu ostatniej łzy. - Wasz dom jest dość duży. Pomieścimy się. Jutro już będziemy waszymi prawnymi opiekunami. Obiecuję.
- A teraz. Pakujcie się wszyscy. Lecimy do L.A. - zawołał wujek i wszyscy w mgnieniu oka polecieli do swoich pokoi. Ja siedziałam nadal przy stole tak samo jak Jessie.
- To... Mogę z wami mieszkać, czy... - nie dokończyła, bo jej przerwałam.
- Absurd. Lecisz z nami. Nie ma innej opcji. Dzieciaki cię uwielbiają. Z resztą ja też cię polubiłam. - puściłam jej oczko i obie wybuchnęłyśmy śmiechem. - A gdzie Bertram?
- Poszedł na zakupy. O! Właśnie przyszedł. - rudowłosa wyszła z kuchni i udała się do salonu. Rozmawiała tam chwilkę z kamerdynerem i wróciła do mnie.
- On też leci... - znów ktoś jej przerwał.
- Laura!!! Jedyne dziecko z rodziny Kathriny i Morgana, które jest w pełni normalne!!! - zawołał i objął mnie mocno. Ja, jak i Jess byłyśmy lekko zaskoczone tym gestem, ale ja szybko się ocknęłam.
- Hej Bertram. Co u ciebie?

* Vanessa *
Dziwne. Cały dzień nie widziałam Lau, a przecież dziś rano widziałam ją całą i zdrową. No... Do póki jej nie powiedzieliśmy o rodzicach. Wtedy zamknęła się w ich sypialni i nie wychodziła. Nie sądziłam, że przyjdzie do szkoły, ale, że Bri się o nią nie wypytuje. Może jej powiedziała. Nie mam bladego pojęcia.

Właśnie wracałam ze szkoły i wraz z przyjaciółmi omawialiśmy szczegóły naszej mini imprezki. Tylko w naszym gronie. Bliźniaki Mendler też się do nas przyłączyły i zasypywali nas coraz to nowymi sugestiami.
- Może by tak zamówić pizzę? - ciągnął Janson
- Albo możemy zrobić pizzę!!! - wtrąciła jego blond siostra.
- Ja tam obstawiam hamburgery. - odezwał się Ell.
- Ta... Jak Marano was zobaczy z fast foodami w ręku to nie chcę być w waszej skórze. - oj ten Ross.

Dobrze wiemy, że tylko udaje, ze jej nie lubi. Ona jego nie cierpi, choć mówi, że po prostu nie trawi jego osoby. Ale wszyscy wiedzą, że od pamiętnego balu na koniec podstawówki coś się między nimi zdarzyło. Coś przez co ona nie chce go znać, a on lata, przepraszam, latał za nią jak opętany błagając, aby mu wybaczyła. Jednak Ross odpuścił. Nie dlatego, że mu nie zależy. Zrobił to właśnie dlatego, że mu na niej cholernie zależy. On jest w niej po uszy zakochany. A wiecie, po czym najlepiej to poznać? Dał jej wolność. Nie chce się do tego przyznać nawet przed samym sobą, ale to widać gołym okiem. Pozwolił jej odejść, zacząć wszystko od nowa. Po prostu dał jej wolną rękę. Chciał, żeby ułożyła sobie życie, żeby była szczęśliwa... Bez niego. Ona natomiast wmawia nam, że on jest jej obojętny. Nie lubi go, ale też nie nienawidzi. Może i go nie nienawidzi, ani nie lubi, ale nie jet jej obojętny. Czuje do blondasa żal. Bo zrobił coś, co sprawiło, że nie potrafi mu zaufać. Coś, przez co nie chce go znać, coś przez co nie ma najmniejszej ochoty na niego patrzeć. Ale Laura nie potrafi pokazać, że jest słaba. Według niej nienawiść to oznaka słabości. Tak samo żal do kogoś. Ta szatynka już nieraz stała na skraju przepaści, nieraz przekroczyła tą przeklętą czerwoną linię. Mimo to wciąż stara się być twarda. Bo wie, że ma dla kogo. Ma kochające rodzeństwo dla którego musi być przykładem. Bo choć nie jest najstarsza, to ona jest klejem, który trzyma nas wszystkich razem. Jest czymś, bez czego nie da się żyć. Jest tlenem, powietrzem, który nasza rodzinka musi wdychać, by żyć. Dzięki niej Ell codziennie ma ochotę na coraz to nowe żarty, ja jestem spokojna, bo wiem, że cały dom nie jest na jej głowie, a Meg chce być jak najlepszą siostrą i przyjaciółką. Mamy swój przykład. Ciągle roześmiana szatynka daje siłę. Poukładana i porządna daje poczucie bezpieczeństwa, a troskliwa i opiekuńcza jest wzorcem młodszej części ludności.  Taka dziewczyna to skarb. Nie wiem, czy tylko ja jednak potrafię w niej zobaczyć zrozpaczoną, ledwo wiążącą koniec z końcem, młodą, dorastającą kobietę...

* Rocky *
- Słuchajcie, musimy wam coś powiedzieć... - w oku czarnowłosej Marano pojawiła się szklana powłoka, która za chwilę rozsypała się zamieniając przy tym w łzę i spływając po jej policzku. - Bo...
Nasi... Rodzice... Oni... - niedane było jej dokończyć, gdyż po chwili przezroczysta cięcz zalała jej całą twarz. Nessa płakała, a my wszyscy zrozumieliśmy o co jej chodziło. Riker jako pierwszy o niej podszedł i mocno przytulił. A Van płakała jak mała dziewczynka. Nie chcieliśmy jej przeszkadzać, więc po prostu ruszyliśmy dalej. Nie to, że nam na nich nie zależy. Po prostu w takich chwilach nie ma się ochoty przesiadywać z całą gromadką, nawet najlepszych przyjaciół. W takich chwilach chce się być z kimś, kto jest dla ciebie bardzo ważny. A wiadomo, że oni są w sobie zakochani od paru ładnych lat.
 W środku szedł nasz kochany Ratliff, a my co chwilkę rzucaliśmy jakimś żartem. To mój najlepszy przyjaciel i wiem, że tylko udaje, że jest twardy. W środku ryczy, jak małe dziecko. A Lau co? Nie raczyła się nawet pojawić. Denerwuje mnie. Jeszcze kiedyś ją lubiłem, ale po tym jak potraktował Rossa. Choć w sumie on też nie był jej dłużny.
- Hej brat, o czym myślisz? - z mojego transu wyrwał mnie ciepły głos RyRy' a
- O Laurze. Patrz, jak oni cierpią, a ona się po prostu ulotniła. Czasem zastanawiam się, czy ona w ogóle myśli. - odparłem patrząc w jakiś punkt daleko przed sobą.
- Ona poleciała do NY. Po wujostwo. Maj się zaopiekować nimi do puki ich sytuacja się nie poprawi. Wtedy pomyślą co dalej. Laura to jedyna osoba, która myśli. Starszyzna ubzdurała sobie, że dają radę sami wychować Meg. Pokłócili się o to rano i Lau bez ich wiedzy poleciała po rodzinę. - nie powiem. Trochę głupio mi się zrobiło. W końcu ja po niej tak jadę, a ona. Ale skąd on to niby wie?
- A ty...
- Mówiła mi. W końcu jednak ciągle się przyjaźnimy. Tylko cicho. Nie mów nikomu. Szczególnie Rossowi. Załamałby się. Przecież wiesz jak on ją... To znaczy... Eee...
- On jej nie znosi. Nie wiem, czemu miałby się załamać.
- Bo mi wybaczyła, jemu nie. A to on za nią biegał pół roku. Ale nie dziwię się jej. Po tym co jej zrobił... - tylko, że to wiesz tylko ty i nie chcesz nikomu powiedzieć.
- Taa...
- Sorki. Obiecałem...
Na tym skończyła się nasza rozmowa. A raczej ktoś ją przerwał. A mianowicie pewna brązowooka szatynka.
- Ell. Kate i Morgan już są. I nie obchodzi mnie to, co sobie ubzdurałeś. My sobie sami nie poradzimy i ty dobrze o tym wiesz. Nie udawaj twardszego niż jesteś. I żeby było jasne: ostatni raz podniosłeś na mnie głos. Myślisz, że mi jest łatwo?! Otóż nie!!! Ale to nie zwalnia mnie z racjonalnego myślenia!!! - wydarła się na cały głos niejaka Laura i podchodziła coraz bliżej brata sprawiając tym, że on się cofał  dopóty, dopóki nie wyczuł za plecami ściany.
- Ale... - odparł spłoszony furią dziewczyny.
- Nie ma żadnego ale! Wiesz co? Nie mogę uwierzyć, że tak mnie dziś potraktowałeś. Jak jakąś małolatę. I co to niby miało znaczyć: " Dorośli rozmawiają"?! - brązowooka westchnęła ciężko i po chwili dorzuciła smutnym głosem i zaczęła szlochać - Ja już nic dla ciebie nie znaczę.
- Skarbie. Jak mogłabyś dla mnie nic nie znaczyć? Przecież wiesz, że kocham cię nad życie. - brunet objął płaczącą brunetkę. Głaszcząc jej włosy rzucał co chwilkę ciche "csii" " wszystko się jakoś ułoży ". Zerknął na nas znacząco, więc postanowiliśmy usunąć się im z pola widzenia. Zanim jednak to zrobiliśmy bezmyślnie wpatrywaliśmy się w zawsze silną, twardą i najbardziej wytrzymałą dziewczynę jaką znaliśmy. Na dziewczynę, która teraz łkała w ramionach brata jak małe dziecko. Nie wiedzieć czemu, ale zapomniałem, o tym, że zraniła kiedyś mojego brata, o tym, że się od niego odwróciła. Poczułem, że ona jest mi bliższa niż myślałem. Ale dlaczego? Przecież ja jej nie cierpię. A jednak zrobiło mi się jej żal. Dostała już wiele razy od życia po tyłku. Mimo to zawsze była silna. Ja tak bym nie potrafił.

* Ellington*
- Lauruś, skarbeńku. Nie płacz. Nie warto ronić łez przez moją głupotę. Myślałem, że wiesz, że mój mózg jest wielkości orzeszka. - trzymając w ramionach skuloną postać brunetki starałem się ją uspokoić. Gdy poczułem, że powoli jej ciało się rozluźnia i delikatnie się śmieje postanowiłem usiąść z nią na ławce.
- Ell... Wiesz... Ja... - zaczęła niepewnie. Aby dodać jej odwagi zacisnąłem jej dłoń w swoich. Na twarzyczce Laury pojawił się ledwo dostrzegalny cień uśmiechu. - Nie radzę sobie. Potrzebuję cię, bo nie daje rady. - WOW. Ona... Powiedziała, że... Nie daje rady?! I że mnie potrzebuje?! To... to nie jest moja siostra. Ona? Nie daje rady? - Nie poradzę sobie bez ciebie. Musisz mnie wspierać, rozumiesz?
- Ale... Jak? - oczywiście, że jej pomogę. To moja siostra do groma. Ale pytanie, jak?
- Bądź po prostu bratem... I przyjacielem. - ostatnie słowo powiedział bardzo cicho. Ledwo słyszalnie. Nawet nie zauważyłem, kiedy zasnęła na moich kolanach.
To będzie ciężki okres. Dla nas wszystkich.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam pysie. Ależ jam się za wami stęskniła.
Ale wiecie co? Mam na ws focha. Nie piszecie komentarzy i nie wchodzicie na bloga. 
A ja bym chciała, żeby było inaczej. 
I Bum!!! Zmieniłam nazwę na Diamond.
Tak, wasza Sweety spoważniała.
Ach, szkoda, bo lubiłam tą bardziej zwariowaną mnie.
Jeśli chodzi o rozdział, to średnio mi się podoba. Nie wiem, czy akcje nie toczy się za szybko.
Ale, cóż. Jeśli mnie popieracie napiszcie mi w komentarzu. 
Jak macie jakiegoś fajnego one shota, to też mi prześlijcie, 
bo chciałam jakiegoś wrzucić na bloga.
I jeszcze jedna sprawa. myślałam o zawieszeniu. Wiem, że dopiero 5. rozdział, ale nikt chyba nie czyta.
Rozdział number 6 postaram się wrzucić w weekend, a jeśli nie, to za tydzień.
Buziole zozole. 

piątek, 24 października 2014

Rozdział czwarty : "We need to stick together. No matter what you hear now ..."

Na samym wstępie powiem: Nienawidzę bloggera. No po prostu myślałam, że mnie rozsadzi, gdy mi calusieńki rozdział wcięło. Ale na szczęście nie zamknęłam podglądu. Uff. Dobra. Wracam do pisania.
Aaa... No i jeszcze rzecz najważniejsza ;) Rozdzialik dedykuje kingar5er. Wielkie dzięki za komentarz. Ludziska!!! Bierzcie z niej przykład i komentujcie. Ploooooosę.
Miłego czytania.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
"Życie jest jak pudełko czekoladek - nigdy nie wiesz, co ci się trafi."
~ Winston Groom – Forrest Gump             



- Ok. To już wiemy, ale... - droczył się RyRy
- Nie wkurzaj mnie już. - wysyczała dziewczyna z przymrużonymi oczami.
- Oj tam, oj tam. Ja przynajmniej nie nazywam cię Marano. - młody sprzedał mi kuksańca w bok. No ok. Może ją tak nazywam, ale to tylko dla tego, że... Ona nazywa mnie Lynch. Heh. Mnie nie zagniecie.
- Rylandzie mój ty najdroższy. Lyn... To znaczy Ross może sobie tak do mnie mówić, ale ty smarkaczu musisz się do starszych zwracać z szacunkiem. - uuu. Będzie dym.
- Że ja?! Smarkaczem?! Phi. Stara się odezwała. - prychnął.
- Oj kochanieńki nie złość się tak. To co mamy robić?
- My?! - odezwali się nagle Janson i Bridgit.
- Tak, my. W końcu tak jakby zostaliśmy wciągnięci do tej ich dziwacznej paczki. - czy ona... Się do mnie uśmiechnęła? I jeszcze puściła mi oczko? Nie. to musi być sen.
- Jesteście teraz jednymi z nas! - zawołała uradowana Cat.
- Szykujcie się więc. Równo o północy wskakujecie z tego wysokiego klifu prosto wody. - instruowała Jade.
 Mój wzrok natomiast skupił się na pewnej brązowookiej szatynce. Może Delly ma rację i Lau jest do nas podobna. Może jest tak samo, a nawet bardziej zwariowana niż my. Może nie raz zrobiła coś głupiego i tego wcale nie żałowała, tylko śmiała się wniebogłosy. Właśnie. Może? Nie wiem jaka jest, co robi, czym się interesuje. Nie wiem, czy mogę jej zaufać. Nie potrafię się opierać na samych może. Po prostu nie umiem. Ale wiem, że muszę ją rozszyfrować. Mógłbym godzinami patrzyć na jej promienny uśmiech. Na jej kasztanowe włosy i błyszczące oczy. Nie zakochałem się. to na pewno. Nawet za nią nie przepadam. Ale jest w niej coś takiego, przez co odchodzę od zmysłów. gdy przy mnie jest nie wiem, co robić. Może to dlatego, że nie chcę być gorszy? Nie mam pojęcia. Ale jedno jest pewne. Przy niej mogę się dużo dowiedzieć nawet o samym sobie.

* Laura*
Wsłuchiwałam się w tłumaczenia Jade, gdy nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam nieśmiało głowę, a moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Rossa. Uśmiechnęłam się do niego najmilej, jak tylko umiałam. Gdy chcę potrafię być dla niego miła. Sama nie wiem, jak mi się udało go nie poćwiartować, ale jak dla mnie to nawet dobrze. W końcu kto wie? Może uda nam się nawet zaprzyjaźnić.
- Hej. Lau. - odezwała się Tori. Zdziwiłam się nieco. W końcu od kąt tu przyszłam nie odzywała się do mnie. Ciekawe czemu.
- Heeej. - odparłam przeciągając lekko samogłoskę.
- Słuchaj. Nie znam cię, ale skoro mamy już się codziennie spotykać to... Musimy się jakoś zakolegować. Więc? - wow. Szczerze, to się nie spodziewałam, że spróbuje się do mnie jakoś " zbliżyć "
- Jasne. - odparłam nieśmiało. - To... Może zaczniemy od początku. Laura.
- Tori. - brunetka się lekko uśmiechnęła, a ja odwzajemniłam gest i obie odwróciłyśmy wzrok ku ogniu.
- Hej ślicznotki. - zawołał Rocky. - O czym tak myślicie?
- Na pewno nie o tobie stary. - wtrącił RyRy.
- A skąd możesz to wiedzieć?
- Bo nie są głupie.
- Osz ty... - chłopak już miał się rzucić na młodszego brata, ale zaszkodził mu Andrew. Boże, sama się sobie dziwię, że pamiętam ich imiona.
- Hej, hej, hej. Bez bicia się przy damach proszę. - oddzielił od siebie rodzeństwo, po czym nam się ukłonił.
- Hej. Laura. Co robisz jutro po szkole. - odezwała się nagle Jade.
- Chyba nic. A co?
- Jutro spotykamy się wszyscy u Lynch' ów omówić konkurs. Jak chcesz, to możesz przyjść razem ze świtą. - ostatnie zdanie wypowiedziała z sarkazmem... Nie, to nie był sarkazm, ale coś w tym stylu. Denerwująca jest. I to bardzo.
- Północ się zbliża. - wrzasnął Riker.
Bliźniaki i ja weszliśmy na wysoki klif. Nikt nas nie słyszał. Wokół rozpościerała się cisza, a ciemne niebo oświetlały miliony gwiazd. Na przeciwko nas był ogromny księżyc. Gdy się w niego wpatrywało wydawało się, jakby hipnotyzował. Za mną znajdowało się pasmo jasnych świateł stworzone przez lampki nocne i żyrandole. Ogromne wieżowce sięgały do chmur i usypiały nimi mieszkańców. W domkach jednorodzinnych można było dojrzeć młode mamy tulące do snu swoje pociechy i dzieci buntujące się przeciwko pójściu spać. Staruszków zasłaniających rolety i nastolatków zakradających się do domu, aby rodzice nie usłyszeli, że wracają z imprezy. Po prostu ludzi. Wszelkich ras, religii, zawodów. Każdy jest inny.
     Ludzkość. Tak wiele, a zarówno nie. Jest nas miliony, może nawet tysiące. Ale czy każdy z nas jest człowiekiem? Na to pytanie możemy odpowiedzieć tylko my.  Czy każdy z nas jest taki, za jakiego się uważa? Czy każdy z nas ma pojęcie człowieczeństwa? Przechodząc ulicą zastanawiasz się, czy osoba, która minęła cię na chodniku jest człowiekiem? Czy patrzy na innych, czy tylko na siebie. Czy nie jest dręczycielem, który prześladuje kogoś bezustannie. Czy jest w nim tylko odrobina tego co stworzył Bóg. Nie, bo nie obchodzi nas co ten ktoś robi. Nie jesteśmy tego ciekawi, ani nawet nie przemknie nam przez głowę, a jeśli przejdzie, to uważacie to za głupotę. " A niech se robi co chce. To nie moja sprawa. " - nie tak myślicie? Człowiek nie musi być tylko dobry lub zły. Nie tak podzielony jest świat. Nie jest dominuje na nim czerń i biel. To właśnie my sprawiamy, że jest inny. Barwny. Swoją różnorodnością. Może myślimy, że to głupie, ale tak jest. Nie chodzi tu o narodowość, kolor skóry, majętność, czy religię. Tu chodzi o duszę. Choć czasami nie wiadomo, czy każdy ją posiada...
- Laura. - z rozmyślań wyrwał mnie ciepły i opiekuńczy głos mojej przyjaciółki. - Boisz się?
- Nie. Nie boję się, bo jestem tu z wami. Z moimi przyjaciółmi, których kocham nad  życie. - rozpłakałam się. Nie wiem, czemu. Janson podszedł do mnie i przytulił. Zanurzył głowę w moich włosach i dał mi się wypłakać. Taki mały gest, a nie wiecie, jak mi pomógł. Musiałam jakoś odreagować. Ostatnio w moim życiu dużo się dzieje, a wraz ze łzami wypłynął cały mój stres.
- Dzięki. Nie wiem, co mnie napadło. - poczułam jak lekko się rumienię. Nie ukrywałam tego. Przy nich nie muszę niczego ukrywać.
- Nie ma za co. Czasem trzeba sobie popłakać. - odezwał się blondyn i wyciągnął rękę w stronę moją i Bri. - Miejmy to już z głowy.
- Raz, dwa, trzy! - zawołaliśmy zgodnie i pędząc przed siebie spadliśmy z klifu i zanurzyliśmy się w ciepłej wodzie. Chwilę każde z nas spędziło pod taflą wody, ale zaraz potem wynurzyliśmy się na powierzchnię.
- Wow. To było... - nie zdążyłam dokończyć, bo ktoś postanowił zrobić to za mnie. A raczej dwa ktosie.
- Super!!! - wrzasnęli Bri i Janson. Boże, jak ja ich kocham.


* Riker *
- Super!!! - usłyszałem nagle czyjś wrzask.
- Hej Rik. - odezwał się ktoś zza moich pleców. Odwróciłem się na pięcie, bo od razu rozpoznałem ten głos.
- Hej Ness.
- Co robisz?
- Myślę, patrzę na księżyc, nudzę się i... I dalej nic. - uśmiechnąłem się do czarnowłosej.
- A o czym myślisz? - zapytała łącząc nasze dłonie i stając przede mną.
- O wszystkim... I o niczym. - znów podniosłem kąciki ust.
- Acha. A o wszystkim, czyli... - mówiąc to zaczęła się do mnie powoli zbliżać. Ok. Skoro tak się bawimy.
- Bardziej skupiłem się na niczym. - byliśmy już tak blisko siebie, że stykaliśmy się czołami. Nasze oddechy mieszały się w jedność, a serce zaczęło mi walić jak szalone. Staliśmy tak zaledwie kilka minut, a mi wydawało się, że to wieczność. Jej oczy zahipnotyzowały mnie do tego stopnia, że nie widziałem nic prócz nich. Ness. Ta istota zawsze tak na mnie działa. Jest nad wyraz spokojna i wyrozumiała. Jeszcze nigdy nie straciła panowania nad sobą. Ja to co innego. Niecierpliwy, szybko wpadający w szał. Tak kończy się mieszkanie z takimi osłami, jak moje rodzeństwo. Ale wystarczy jedno spojrzenie Van, a zapominam o Bożym świecie.
- Nessa! - ugh... Ell zabiję cię kiedyś. Przyżegam.
- Już idę. - odparła wzdychając. Oł yeach. Nie tylko ja ubolewam.
- Aaa! Jans... Aaa! Zosta... Zostaw... Pro... Szę... - z czego Lau się tak śmieje? Tsa... Jej przyjaciel goni ją po plaży. Reszta siedzi przy ognisku i się z nich śmieje. Ja tu nie widzę nic śmiesznego. Prócz tego, że znają się piętnaście lat i nie mogą przejść levelu " przyjaźń ". A przynajmniej blondyn, bo dziewczyna nie wygląda na zainteresowaną kolejnym. On natomiast tak...
- Bosz... Dziewczyno, jaką ty masz kondycję! Musicie mnie z Bri zabierać na to wasze weekendowe bieganie. - skwitował. Oni niech się tam dochodzą, sprzeczają i nawet się mogą pozabijać jak chcą. Mi wsio rybka. Teraz trzeba zrobić coś z Van. Muszę ją wyciągnąć z tej ferajny na kilka godzin. Może dni? I don't know...
- Ell, ty głąbie!!! Po co mnie wołasz?! Żebym ci skarpetkę założyła?! Bo ci spadła?! Ugh... Jak skończę liceum to się stąd wynoszę... - uuu. Ness zaczęła się wściekać. A u niej to najrzadsza rzadkość. - Rik. Sorki za niego. Wiesz,jaki jest Ratli... Ell. To co, idziemy gdzieś? Wiem, że jest po północy, ale mi to n ie przeszkadza. Oooo!!! Już wiem. Choć do parku. - nawet nie zauważyłem, kiedy się w nim znaleźliśmy. Delly mnie chyba nie zabije. Właśnie. Chyba...

* Bridgit *
- Mam pomysł! - wrzasnęłam. Siedzieliśmy przy ognisku w celu wysuszenia się.  Ja oparłm głowę o ramię brata, tak samo jak Lau. Tylko ona swojego. - Zagrajmy coś. Może Hollywood Hills?
- Z wielką chęcią. Przecież wiesz, że to moja ulubiona piosenka. - uśmiechnęła się lekko szatynka i wstała. Po co? Po gitarę oczywiście. - Na raz, dwa, trzy... - jej palce delikatnie przejechały po strunach instrumentu, a już po chwili mogliśmy usłyszeć jej melodyjny głos. Zaśpiewała tą piosenkę ( Ja mam na jej punkcie świra. Po prostu się zakochałam. Ale i tak najbardziej kocham Pass me by. ~ Sweety ). Z początku dźwięk wydobywający się z jej ust był nieśmiały, lecz z czasem Lau śpiewała coraz głośniej i wyraźniej. Wiem, że kocha to robić. Śpiewać. Wszyscy próbują doszukać się w niej Ally, bohaterki, którą gra. Ale ona jest zupełnie inna. Słucha rocka, a nawet metalu. Lubi czarne, skórzane kurtki i glany, lub trapery. Ona nie jest uległa i posłuszna. Kiedyś dzięki niej minęła nam historia, bo pokłóciła się z nauczycielką o swój esej. Pewnie sądzicie, że chciała podciągnąć ocenę. To się zdziwicie. Pani Scott uznała, że jej esej był najlepszy z klasy, ale ona mówiła, że to mój jest świetny. Zdziwko, nie? To sobie wyobraźcie, co jest na matmie, jak pan Evans powie Laurze, że zrobiła błąd w zadaniu. Ach... Ta nasza Laura... Ale jednak, gdy jest się już pewnym, że jest typem buntowniczki i idzie do jej pokoju, to widzi się ją odrabiającą lekcje przy Chopinie, albo Bethovenie. Jedna dziewczyna - dwie różne osobowości. Marzycielka twardo stąpająca po ziemi, romantyczka nienawidząca czułych i wzruszających romansideł, spokojna i opanowana buntowniczka. Taaa... Jak to powiedział Niemen: "Dziwny jest ten świat".
- Dobra. Jest już późno. Trzeba się zbierać do domu. Do zobaczenia jutro. - powiedział Beck.
* Pół godziny później *
Wróciliśmy z Jansonem do domu i od razu poszliśmy spać. To znaczy blondyn, bo ja siedziałam jeszcze na chacie i gadałam z Laurittą. Później położyłam się spać.
* Ranek - następny dzień *
Wstałam jak zwykle obudzona przez brata... Młodszego. Gabe ma jedenaście lat, tak samo jak Brad, czy Meg. Są BFF, jak my. ( Moja wina, że zapomniałam go dodać. Jak będzie się pojawiał ktoś nowy, to go umieszczę w Bohaterach. Aaa. I Meg ma jedenaście, nie siedem lat. Sorki, ale mi się pomyliło. ~ Sweety )
Ale wracając. Po chamskiej pobudce weszłam do łazienki i umyłam się, uczesałam, oraz umalowałam. Gdy zauważyłam, że jestem jeszcze w piżamce podeszłam szybko do szafy i wyciągnęłam z niej to. Lubię takie rzeczy. Są wygodne i z lekka rockowe. A to ulubiony styl mój i Lau.
   Gdy byłam gotowa ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłam je, a przede mną stała Lau ubrana tak. Oł yeach. Moja szatyneczka wróciła.
- Hej. - przywitała się zaczesując ręką włosy.
- Hej. Janson zaraz przyjdzie i możemy iść do szkoły. - uśmiechnęłam się do niej najmilej jak umiałam.
- Słuchaj. Ja... Mam parę spraw do załatwienia i nie idę dziś do szkoły. Jak coś, to powiedz, że wyjechałam w sprawach rodzinnych. - spojrzała na mnie tym swoim błagalnym wzrokiem, a ja co...
- Zgoda, ale co się stało? - tsa... Nie wiem po co pytam, skoro i tak mi nie powie.
- Nie ważne. Muszę lecieć do Nowego Jorku. Mam nadzieję, że wrócę jeszcze dziś.
- Spoko. To biegnij już, bo samolot ci odleci. - uśmiechnęłam się sztucznie. Boję się o nią. Oby tylko znów się w coś nie wpakowała.

* Laura - pół godziny wcześniej *
Ugh... Kto wymyślił coś takiego jak siostra? Do tego młodsza. No po prostu nie wyrabiam.
- Laura do jasnej ciasnej wstawaj! - wrzasnęła Meg na cały regulator. Nie no, zaraz zwariuję.
- Meg, ty łachudro! Czego? - zapytałam, przepraszam wykrzyczałam zbulwersowana.
- Zamknij tą swoją śliczniusią paszczę i złaź na dół. Ell cię woła. - powiedziała z przesłodzonym uśmiechem. Ugh... Siostrzyczka...
    Tak jak przekazała mi panienka-postradałam-wszystkie-zmysły-bo-budzę-chamsko-moją-najukochańszą-siostrę zeszłam na dół. Ratliff musiał robił w kuchni śniadanie, a gdy podeszłam zaprzestał tej czynności i zaprowadził mnie bez słowa do salonu, gdzie siedziała Ness. Upewnił się, że nikogo nas nie podsłuchuje i zaczął mówić drżącym głosem.
- La... Laura... - wyjąkał. Ciekawe o co chodzi. - Musimy... My... Nooo... Chodź... - skinieniem ręki przykazał mi iść za nim. za mną natomiast podążyła milcząca Van.
- Lauruś... Pamiętaj tylko, że... Że... Że przejdziemy przez to razem. Rozumiesz? Musimy się trzymać razem. Bez względu, na to, co teraz usłyszysz... - szepnęła czarnowłosa.
- Cooo... Się dzieje? - przenosiłam wzrok to na siostrę, to na brata, a z ich twarzy mogłam wyczytać tylko strach... - Ej. Przecież dzisiaj rodzice powinni być w domu. Wczoraj wzięli sobie wolne i... - urwałam widząc, jak bliźnięta patrzą na siebie i nerwowo przełykają ślinę.
- Lau... Oni...


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Bonjour  pyszczki. Wiem, że długo nie pisałam, ale nie miałam czasu. 
Oczywiście szkołą nie można się zasłaniać, ale w moim przypadku...
Moich nauczycieli po prostu pogrzało. Serio.
Codziennie sprawdzian, kartkówka, odpytywanko.
Ugh... Ale witajcie w świecie szóstoklasisty.
Jeszcze do tego bal... Ryczeć mi się chcę, gdy sobie pomyślę.
Ale o blogu mówiąc: komentujcie, błagam. Za poprzedni rozdział dostałam jeden komentarz.
Może to nie wiele, ale zawsze coś. Bardzo was proszę, abyście komentowali, bo to na serio mnie motywuje. Nawet jeśli się nie podoba. Możecie jechać po bandzie, powytykać błędy i w ogóle. Tylko KOMENTUJCIE!!! Choć wolałabym, pochwały, nie hejty... Więc. Ja się biorę za piąteczkę, a wy czytajcie, nabijajcie cyferki i piszcie swoją opinię. 
PS. Rozdziały będą najprawdopodobniej co tydzień, właśnie w piątek. Tylko wtedy mam dostęp do lapka, a nie oszukujmy się, że na komórce niezbyt wygonie się pisze. Ja słucham Chopina i się inspiruję. I pomyślałam o wstawianiu takich cytatów, jak na początku rozdziału. Mi się osobiście bardzo podobają, ale jak wam nie, to piszcie. Buziole.
Wasza ~ Sweety.



wtorek, 14 października 2014

Hip hip hura!!!

Nie wiem, jak im się to udaje, ale jakoś z nami wytrzymują. Dziś tj.: 14.10.2014 roku obchodzony jest w Polsce Dzień Edukacji Narodowej, znany nam lepiej jako Dzień Nauczyciela. Więc życzymy naszym kochanym pedagogom wszystkiego naj. I żeby dalej z nami wytrzymywali. Ja szczególnie dziękuję mojej pani polonistce. Gdyby nie pani nigdy bym się nie dowiedziała, że uwielbiam pisać takie opowiadania. Wiem, że ona tego raczej nie czyta, ale co mi tam. Jak chcecie możecie umieszczać w komentarzach życzenia dla nauczycieli.
Pozdrowionka - wasza Sweety.

piątek, 10 października 2014

Rozdział trzeci " Aaa! Ell! Leave me"

* Po lekcjach *
* Rydel *
- Jak go następnym zobaczę, to obiecuję, że coś mu zrobię. - oświadczyła Vanessa, która leżała teraz na plaży, tak samo jak reszta naszej paczki. - No jakim trzeba być człowiekiem, żeby komuś taki numer wywinąć. - czarnowłosa podpierała się teraz na łokciach i spojrzała na błękitne morze spod okularów przeciwsłonecznych.
- Nie przesadzaj. My też nie mamy lekko. Musimy teraz spędzać z tą trójką każdą wolną chwilę. - żalił się Riker, mój brat, który niezbyt przepada za Laurą i jej towarzystwem. Riker ma dwadzieścia jeden lat i nadal chodzi z nami do klasy. W naszej szkole klasy nie dzieli się wiekowo, ale przez talent. My wszyscy zajmujemy się muzyką i aktorstwem, więc jesteśmy w tej samej klasie mimo naszej różnicy wiekowej.
- Dobrze wiesz, że nam to akurat pomoże. Ich drużyna wygrywa co roku i to właśnie moja siostra odwala zawsze najwięcej roboty. A Cam się pod tym tylko podpisuje. - odezwał się nagle Ratliff. Miał rację dziewczyna jest naprawdę dobra w tym, co robi. Co jak co, ale talentu jej odmówić nie można. - Może i Laura była, jak ty ją nazywasz " królową szkoły ", ale dzięki jej pomocy możemy wygrać. No bo pomyślcie. - stanął przed wszystkimi i co chwilę przeskakiwał wzrokiem na inną osobę. - Możemy wygrać. Wreszcie. Orły straciły najtwardszych, najlepszych i najbardziej pracowitych i sumiennych zawodników. Za to my ich przejęliśmy.
- No dobra. Są nieźli... A nawet bardzo nieźli. - przyznała Jade. - Tylko skąd możesz wiedzieć, że oni będą chcieli nam pomóc? Ja im nie ufam. Nie mamy pewności, czy chcą dla nas dobrze. - czarnowłosa była pełna niepewności, ale niepotrzebnie. Wszyscy wiemy, że to siostra Ell' a i Ness. A oni tak łatwo się nie poddają. Laura natomiast posiad cechę, dzięki której możemy być pewni, że pomorze nam wygrać ten przeklęty konkurs. Ta milutka i słodziutka szatynka potrafi włączyć w sobie tak głęboką rządzę zemsty, że potrafiłaby podpisać pakt z diabłem, żeby tylko się zemścić. Z resztą, czasem zastanawiam się, czy ona już tego nie zrobiła. Ta mała potrafi pokazać rogi. Jest szalona i nieobliczalna. Do tego zdrowo zakręcona. Potrafi tak szybko znienawidzić jak polubić. I tak mocno zatracić się w negatywnych uczuciach, jak w pozytywnych. Ale swoich nie zostawia. Oczywiście jest tylko człowiekiem i popełnia błędy. Ale jedno jest pewne. Ona nie odpuszcza i zawsze wygrywa. A jej świta zawsze jest przy niej i jeśli Laura wchodzi w coś na 100%, to oni na 200%. Pierwsza setka dla sprawy, druga do Laury. Takich przyjaźni na świecie na prawdę jest mało, a oni mają wielkie szczęście. Nawet ja z przyjaciółmi nie jesteśmy tak ze sobą zżyci. Zazdroszczę im tego. Tej bliskość i poczucia bezpieczeństwa, emocjonalnego i fizycznego. Tej świadomości, że ktoś jest obok ciebie i zawsze możesz na tego kogoś liczyć. Jest jeszcze wiele rzeczy, a te ja akurat posiadam. Ale oni są... Nie potrafię tego opisać. Bo... By móc nazwać pewne poczucie przyjaźnią, musi ono spełniać pewne normy. A ich poczucie wykracza poza te normy. I to bardzo.
- Jade, Lau nie jest święta i nie przepada za wami, tak samo, jak wy za nią, ale bez przesady. Na nas się nie wyprze. - próbowała bronić ją Van. - Poza tym chyba zapomnieliście, że to Marano. A my nigdy nie pozwalamy sobą pomiatać. Moja siostra nie przepuści takiej okazji na upokorzenie byłego. - na ustach czarnowłosej zawitał złowieszczy uśmieszek. - Wreszcie im pokażemy. - dodała cicho, prawie niesłyszalnie dla żywo dyskutujących przyjaciół.
- Mam pewien pomysł. - powiedziałam tajemniczo. - Van. Dzwoń po nowicjuszy. Skoro już są w naszej drużynie, muszą się stosować do naszych zasad. - dokończyłam i przetarłam dłoń o dłoń.


* Pół godziny później *
* Narrator*
- Ooo. Nowi idą. Szykujcie się. Zaraz zaczynamy. - rozkazał Ross.
- Nie wiem, czy powinniśmy. To nie jest do końca bezpieczne. Normalne z resztą też nie. - Tori usiadła na pieńku naprzeciwko ogniska, które przed chwilą zakończyliśmy szykować.
- Hej, każdy to przechodził. Oni też muszą. - uświadamiał Andrew.
- Wiem, ale... Oni nie dołączają do naszej paczki, tylko do drużyny konkursowej. - szatynka objęła rękoma kolana i wpatrywała się w języki ognia powoli połykające suche drewno.
W tym samym czasie Laura i bliźniaki Mendler szli  przez piaszczystą plażę do wyznaczonego im przez Vanessę miejsca. Widzieli z niedaleka gromadkę nastolatków bawiących się przy ognisku i postanowili pójść w tamtą stronę.
- Stare, a głupie. Zbliża się dziewiąta, a ci nam każą na plażę przychodzić. - żaliła się Bridgit, która ledwo, co trzymała się na własnych nogach. Była zmęczona po całym dniu ciężkiej pracy w ogródku babci.
- Nie denerwuj się tak. Może to na serio ważna sprawa. - uspokajała ją przyjaciółka.
Gdy doszli już do celu przywitano ich gromkimi brawami.
- Witamy, witamy nowicjuszy. - oznajmił oficjalnym tonem Beck.
- Gadka, szmatka. Mówcie o co chodzi, bo jestem na prawdę zmęczona. - blondynka karciła się w myślach za to, że pozwoliła się tu zaciągnąć.
- Poza tym nie widzi nam się spędzać z wami więcej czasu niż to potrzebne. - mruknął zły Janson, a przyjaciółki mu zawtórowały.
- Nie spinaj się tak. - wtrąciła nagle Jade. - Musicie przejść chrzest. Takie zasady.
- Taaak. Chrzest. - zawołała wesoła Cat.
- Chyba cię coś za przeproszeniem w głowę nieźle zdzieliło. A jak nie to zaraz zdzieli. - Laura zakazała rękawy od bluzy, którą pożyczył jej Janson, ponieważ w bluzeczce na ramiączkach było jej troszczę zimno, i już miała zamiar rzucić się na czarnowłosą, gdy nagle ktoś złapał ją w pasie. - Puść mnie Lynch. Nie mam ochoty na twoje głupie gierki. - wysyczała przez zaciśnięte zęby i dzięki kilku zwinnym zuchom wyswobodziła się z uścisku chłopaka. Ross natomiast stał jak w ryty w ziemię i próbował uświadomić sobie sposób, w jaki dziewczyna się od niego uwolniła.
- Jak... Ty to... Jeszcze nikt nie dał rady się wyswobodzić z tej pozycji, a tobie się to udało w mniej niż minutę. - posłał szatynce niedowierzające spojrzenie.
- Było się w końcu tą cheerleadereką, nie? - dziewczyna spojrzała na niego z wyższością i zwróciła się ku reszcie zebranych. - Jak myślicie, że wciągniecie nas w swoje fanaberie, to się grubo mylicie. Dobrze wiem, co oznacza taki chrzest. A my bynajmniej nie mamy zamiaru się z wami spoufalać. Więc sorki, ale nik nic nie będzie tu robić. - szatynka prychnęła, po czym podeszła do blondyna, który przed chwilą powstrzymał ją od rzucenia się na niejaką Jade. - A ty ciołku jak mnie jeszcze raz dotkniesz, to nie ręczę za siebie. - walnęła chłopaka dłonią w łeb, a zaraz potem przysiadła się do brata.
- Co tam sis? - zapytał ubawiony brunet.
- A nic. Tylko jakaś grupka debili wezwała mnie tu w nocy. Najgłupszy z nich to taki brunet. Ell na niego wołają. Znasz? - dziewczyna zderzyła się z groźnym wzrokiem brata i długo nie pozostała w bezruchu. W mgnieniu oka oboje biegali po plaży z głośnymi śmiechami i krzykami.
- Aaa! Ell! Zostaw mnie. - wrzeszczała dziewczyna, która przed chwilką została uwięziona w objęciach brata. Gdyby tylko chciała z łatwością by się uwolniła, ale postanowiła, że da szatynowi satysfakcje ze schwytania jej.
- Trzeba było się nie naśmiewać. - chłopak zaczął ją łaskotać, a ona wypchnęła niepohamowanym i szczerym śmiechem.
- Ach. Oni są niemożliwi. - westchnęła Nessa, która przyglądała się tej sytuacji z rozbawieniem.
- Ell'owi chyba jej brakowało. Zawsze był z nią najbardziej zżyty, a przez Cama Lau się od niego oddaliła. - dodała Bridgit z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Właśnie siostrzyczko. - Janson objął blondynkę w pasie i ucałował w policzek.
- Zawsze wiedziałam, że ona jest normalna. To ten debil sprawiał, że udawała taką, a nie inną. - stwierdziła zadowolona Delly. Ona od zawsze uwielbiała Laurę. Traktowała ją jak siostrę, ale niestety nie zawsze dziewczyna to odwzajemniała. Dobrze wiedziała, że nie jest obojętna młodej Lynch. Czuła się jednak nieswojo z myślą, że ktoś, kogo ledwo zna mógłby ją aż tak lubić. Choć w sumie lubić to mało nie jest dobre słowo. Ona ją po prostu kochała. Nie wiadomo za co, ani dlaczego. sama Rydel nie potrafi tego wyjaśnić.

* Ross*
 Nie rozumiem, dlaczego Delly tak lubi tą Laurę. Ludzie się tak łatwo nie zmieniają. Tego jestem pewien. A ona jej bezgranicznie ufa. Choć w sumie... STOP ROSS!!! Nie ma żadnego w sumie. Ja jej nie ufam i nie potrafiłbym zaufać. Laura jest jaka jest i nic tego nie zmieni. Choć w mojej pamięci zawsze pozostanie, jako życzliwa, miła i pomocna dwunastolatka, jaką była, gdy się pierwszy raz spotkaliśmy teraz wiem, że taka nie jest. A wszystko, bo się zakochała... Ach. pamiętam nasz pierwszy dzień w L.A. To wtedy się poznaliśmy.

Lato, wakacje. Ja i moja rodzinka przeprowadziliśmy się właśnie z Nowego Yorku do Los Angeles. Gdy zobaczyłem nasz nowy dom ( Heh, wam też przypomniał się ten serial? :P - Sweety ) szczena mi opadła. Do tej pory mieszkaliśmy w bloku, a teraz przede mną była ogromna willa z basenem i w ogóle. Ale mniejsza o to. Weszliśmy do naszych nowych pokoi, a przynajmniej ja, bo Rocky i Ryland pływali już w basenie, Delly pomagała rodzicom w przyniesieniu wszystkich pudeł, Riker siedział w ogrodzie, a nasz mały siedmioletni Brad gdzieś zniknął. Każdy przerwał to, co robił i zajął się poszukiwaniami brata. W pewnym momencie zza drzwi na przeciwko wyłoniła się smukła, niewysoka postać. Zaraz po niej na werandzie stanął Brad.
- To mały, gdzie ty mieszkasz? - zapytała troskliwie.
- Tam, w tamtym domku. - odpowiedział jej wskazując na nasz dom.
Szatynka rozejrzała się po ogródku, a nasze spojrzenia się ze sobą zetknęły. Pamiętam wszystko. Jej ciepły uśmiech, błysk w oczach i to, z jakim ciepłem się we mnie wpatrywała. W końcu podeszła pod furtkę wciąż trzymając za rękę Brada.
- Hej. To twój braciszek? - zapytała, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Tak. Dzięki, że go przyprowadziłaś. To straszny urwis. - odparłem troszkę onieśmielony.
- Hej. Przeprowadziliście się tu, nie? 
-  Tak. Właściwie, to dopiero co wysiedliśmy z samolotu. - na moje słowa szatynka cicho się zaśmiała.
- Laura. A ty? - wyciągnęła w moją stronę dłoń, a ja nieśmiało ją uścisnąłem.
- Ross. 
- Trochę zbyt nieśmiały jesteś. Ale nie martw się. Jak się będziesz mnie trzymał to będziesz bardziej pewny siebie. 
- Z wielką chęcią. - na mojej twarzy zagościł wielki uśmiech.
- Wiesz już gdzie jest Santa Monica? 
- Jasne.
- To za godzinę na tej oto właśnie plaży, ok?
- Ok.
- Hej, Lau. Choć na obiad. Bliźniaki już są. - zawołała czarnowłosa dziewczyna zza drzwi.
- Zaraz będę. - krzyknęła. - I przygotuj... - zwróciła się do mnie. - Ile was jest?
- Szóstka.
- Sześć talerzy więcej Nessa.
- Co, ale my...
- Już, już. Leć po rodzinkę. Dziś zjecie obiad z nowymi sąsiadami. - uśmiechnęła się, po czym puściła mi oczko.

       Ach... Ona była kiedyś na prawdę świetną dziewczyną. Nigdy jednak nie polubiła mnie tak, jak Jansona, a Ell ciągle miał, przepraszam ma mnie na oku. O tak. On jest strasznie nadopiekuńczy.
- Ell! Do jasnej ciasnej puść już ją. - Tori chciała wyjść poważnie, ale coś jej nie wyszło.
- Braciszku mój złoty. Upiekę ci naleśniki. Dobrze. - Lau spojrzała na szatyna swoimi błagającymi oczami i zawisła mu na szyi.
- Dla ciebie wszystko. - Ratliff objął ją czule po czym ucałował lekko w czółko.
- Dobra, Dobra. Koniec tych czułości. Ten chrzest was nie minie, więc... - odezwał się Ryland. Zapomniałem dodać: kolejny, który uwielbia Lau. A ona jemu się nie potrafi oprzeć. I RyRy o tym wie.
- Ugh... Nie na widzę cię.


                                              ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~                                   
Hej moje kochane ludziska.
Jeśli ktoś w ogóle czyta moje wypociny to błagam:
KOMENTUJCIE!!!!!!!!!!!
Nie wiem, czy czytacie. Na serio. Nawet jeśli wam się nie podoba, to wstawiajcie ten komentarz, bo na serio chcę wiedzieć, co myślicie.
A tak w z innej beki, to sorki, że nie wstawiam regularnie, ale nie wiem, czy jest sens się śpieszyć z pisaniem. Wiecie. Szkoła i inne duperele. Ja na serio znajdę czas, żeby napisać rozdział, bo aż tak strasznie, to nie mam. Choć ci, co wiedzą co to znaczy zdawać szóstą klasę na pewno wiedzą też, że od początku roku, do testu jest wielka zadyma. Ale wracając. Znajdę chociaż pół godzinki dziennie, żeby co dwa, czy trzy dni wrzucać rozdział, ale bez czytelników i komentarzy nie będę się spieszyła, bo jak mówiłam: nie wiem, czy jest sens. Więc moi kochani. Po prostu komentujcie. Plisss. Aaa. I zmieniam czcionkę, bo przeszkadza mi ta ze względu na polskie litereczki.
WASZA KOCHANA SWEETY ;-)