* Rydel *
- Jak go następnym zobaczę, to obiecuję, że coś mu zrobię. - oświadczyła Vanessa, która leżała teraz na plaży, tak samo jak reszta naszej paczki. - No jakim trzeba być człowiekiem, żeby komuś taki numer wywinąć. - czarnowłosa podpierała się teraz na łokciach i spojrzała na błękitne morze spod okularów przeciwsłonecznych.
- Nie przesadzaj. My też nie mamy lekko. Musimy teraz spędzać z tą trójką każdą wolną chwilę. - żalił się Riker, mój brat, który niezbyt przepada za Laurą i jej towarzystwem. Riker ma dwadzieścia jeden lat i nadal chodzi z nami do klasy. W naszej szkole klasy nie dzieli się wiekowo, ale przez talent. My wszyscy zajmujemy się muzyką i aktorstwem, więc jesteśmy w tej samej klasie mimo naszej różnicy wiekowej.
- Dobrze wiesz, że nam to akurat pomoże. Ich drużyna wygrywa co roku i to właśnie moja siostra odwala zawsze najwięcej roboty. A Cam się pod tym tylko podpisuje. - odezwał się nagle Ratliff. Miał rację dziewczyna jest naprawdę dobra w tym, co robi. Co jak co, ale talentu jej odmówić nie można. - Może i Laura była, jak ty ją nazywasz " królową szkoły ", ale dzięki jej pomocy możemy wygrać. No bo pomyślcie. - stanął przed wszystkimi i co chwilę przeskakiwał wzrokiem na inną osobę. - Możemy wygrać. Wreszcie. Orły straciły najtwardszych, najlepszych i najbardziej pracowitych i sumiennych zawodników. Za to my ich przejęliśmy.
- No dobra. Są nieźli... A nawet bardzo nieźli. - przyznała Jade. - Tylko skąd możesz wiedzieć, że oni będą chcieli nam pomóc? Ja im nie ufam. Nie mamy pewności, czy chcą dla nas dobrze. - czarnowłosa była pełna niepewności, ale niepotrzebnie. Wszyscy wiemy, że to siostra Ell' a i Ness. A oni tak łatwo się nie poddają. Laura natomiast posiad cechę, dzięki której możemy być pewni, że pomorze nam wygrać ten przeklęty konkurs. Ta milutka i słodziutka szatynka potrafi włączyć w sobie tak głęboką rządzę zemsty, że potrafiłaby podpisać pakt z diabłem, żeby tylko się zemścić. Z resztą, czasem zastanawiam się, czy ona już tego nie zrobiła. Ta mała potrafi pokazać rogi. Jest szalona i nieobliczalna. Do tego zdrowo zakręcona. Potrafi tak szybko znienawidzić jak polubić. I tak mocno zatracić się w negatywnych uczuciach, jak w pozytywnych. Ale swoich nie zostawia. Oczywiście jest tylko człowiekiem i popełnia błędy. Ale jedno jest pewne. Ona nie odpuszcza i zawsze wygrywa. A jej świta zawsze jest przy niej i jeśli Laura wchodzi w coś na 100%, to oni na 200%. Pierwsza setka dla sprawy, druga do Laury. Takich przyjaźni na świecie na prawdę jest mało, a oni mają wielkie szczęście. Nawet ja z przyjaciółmi nie jesteśmy tak ze sobą zżyci. Zazdroszczę im tego. Tej bliskość i poczucia bezpieczeństwa, emocjonalnego i fizycznego. Tej świadomości, że ktoś jest obok ciebie i zawsze możesz na tego kogoś liczyć. Jest jeszcze wiele rzeczy, a te ja akurat posiadam. Ale oni są... Nie potrafię tego opisać. Bo... By móc nazwać pewne poczucie przyjaźnią, musi ono spełniać pewne normy. A ich poczucie wykracza poza te normy. I to bardzo.
- Jade, Lau nie jest święta i nie przepada za wami, tak samo, jak wy za nią, ale bez przesady. Na nas się nie wyprze. - próbowała bronić ją Van. - Poza tym chyba zapomnieliście, że to Marano. A my nigdy nie pozwalamy sobą pomiatać. Moja siostra nie przepuści takiej okazji na upokorzenie byłego. - na ustach czarnowłosej zawitał złowieszczy uśmieszek. - Wreszcie im pokażemy. - dodała cicho, prawie niesłyszalnie dla żywo dyskutujących przyjaciół.
- Mam pewien pomysł. - powiedziałam tajemniczo. - Van. Dzwoń po nowicjuszy. Skoro już są w naszej drużynie, muszą się stosować do naszych zasad. - dokończyłam i przetarłam dłoń o dłoń.
* Pół godziny później *
* Narrator*
- Ooo. Nowi idą. Szykujcie się. Zaraz zaczynamy. - rozkazał Ross.
- Nie wiem, czy powinniśmy. To nie jest do końca bezpieczne. Normalne z resztą też nie. - Tori usiadła na pieńku naprzeciwko ogniska, które przed chwilą zakończyliśmy szykować.
- Hej, każdy to przechodził. Oni też muszą. - uświadamiał Andrew.
- Wiem, ale... Oni nie dołączają do naszej paczki, tylko do drużyny konkursowej. - szatynka objęła rękoma kolana i wpatrywała się w języki ognia powoli połykające suche drewno.
W tym samym czasie Laura i bliźniaki Mendler szli przez piaszczystą plażę do wyznaczonego im przez Vanessę miejsca. Widzieli z niedaleka gromadkę nastolatków bawiących się przy ognisku i postanowili pójść w tamtą stronę.
- Stare, a głupie. Zbliża się dziewiąta, a ci nam każą na plażę przychodzić. - żaliła się Bridgit, która ledwo, co trzymała się na własnych nogach. Była zmęczona po całym dniu ciężkiej pracy w ogródku babci.
- Nie denerwuj się tak. Może to na serio ważna sprawa. - uspokajała ją przyjaciółka.
Gdy doszli już do celu przywitano ich gromkimi brawami.
- Witamy, witamy nowicjuszy. - oznajmił oficjalnym tonem Beck.
- Gadka, szmatka. Mówcie o co chodzi, bo jestem na prawdę zmęczona. - blondynka karciła się w myślach za to, że pozwoliła się tu zaciągnąć.
- Poza tym nie widzi nam się spędzać z wami więcej czasu niż to potrzebne. - mruknął zły Janson, a przyjaciółki mu zawtórowały.
- Nie spinaj się tak. - wtrąciła nagle Jade. - Musicie przejść chrzest. Takie zasady.
- Taaak. Chrzest. - zawołała wesoła Cat.
- Chyba cię coś za przeproszeniem w głowę nieźle zdzieliło. A jak nie to zaraz zdzieli. - Laura zakazała rękawy od bluzy, którą pożyczył jej Janson, ponieważ w bluzeczce na ramiączkach było jej troszczę zimno, i już miała zamiar rzucić się na czarnowłosą, gdy nagle ktoś złapał ją w pasie. - Puść mnie Lynch. Nie mam ochoty na twoje głupie gierki. - wysyczała przez zaciśnięte zęby i dzięki kilku zwinnym zuchom wyswobodziła się z uścisku chłopaka. Ross natomiast stał jak w ryty w ziemię i próbował uświadomić sobie sposób, w jaki dziewczyna się od niego uwolniła.
- Jak... Ty to... Jeszcze nikt nie dał rady się wyswobodzić z tej pozycji, a tobie się to udało w mniej niż minutę. - posłał szatynce niedowierzające spojrzenie.
- Było się w końcu tą cheerleadereką, nie? - dziewczyna spojrzała na niego z wyższością i zwróciła się ku reszcie zebranych. - Jak myślicie, że wciągniecie nas w swoje fanaberie, to się grubo mylicie. Dobrze wiem, co oznacza taki chrzest. A my bynajmniej nie mamy zamiaru się z wami spoufalać. Więc sorki, ale nik nic nie będzie tu robić. - szatynka prychnęła, po czym podeszła do blondyna, który przed chwilą powstrzymał ją od rzucenia się na niejaką Jade. - A ty ciołku jak mnie jeszcze raz dotkniesz, to nie ręczę za siebie. - walnęła chłopaka dłonią w łeb, a zaraz potem przysiadła się do brata.
- Co tam sis? - zapytał ubawiony brunet.
- A nic. Tylko jakaś grupka debili wezwała mnie tu w nocy. Najgłupszy z nich to taki brunet. Ell na niego wołają. Znasz? - dziewczyna zderzyła się z groźnym wzrokiem brata i długo nie pozostała w bezruchu. W mgnieniu oka oboje biegali po plaży z głośnymi śmiechami i krzykami.
- Aaa! Ell! Zostaw mnie. - wrzeszczała dziewczyna, która przed chwilką została uwięziona w objęciach brata. Gdyby tylko chciała z łatwością by się uwolniła, ale postanowiła, że da szatynowi satysfakcje ze schwytania jej.
- Trzeba było się nie naśmiewać. - chłopak zaczął ją łaskotać, a ona wypchnęła niepohamowanym i szczerym śmiechem.
- Ach. Oni są niemożliwi. - westchnęła Nessa, która przyglądała się tej sytuacji z rozbawieniem.
- Ell'owi chyba jej brakowało. Zawsze był z nią najbardziej zżyty, a przez Cama Lau się od niego oddaliła. - dodała Bridgit z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Właśnie siostrzyczko. - Janson objął blondynkę w pasie i ucałował w policzek.
- Zawsze wiedziałam, że ona jest normalna. To ten debil sprawiał, że udawała taką, a nie inną. - stwierdziła zadowolona Delly. Ona od zawsze uwielbiała Laurę. Traktowała ją jak siostrę, ale niestety nie zawsze dziewczyna to odwzajemniała. Dobrze wiedziała, że nie jest obojętna młodej Lynch. Czuła się jednak nieswojo z myślą, że ktoś, kogo ledwo zna mógłby ją aż tak lubić. Choć w sumie lubić to mało nie jest dobre słowo. Ona ją po prostu kochała. Nie wiadomo za co, ani dlaczego. sama Rydel nie potrafi tego wyjaśnić.
* Ross*
Nie rozumiem, dlaczego Delly tak lubi tą Laurę. Ludzie się tak łatwo nie zmieniają. Tego jestem pewien. A ona jej bezgranicznie ufa. Choć w sumie... STOP ROSS!!! Nie ma żadnego w sumie. Ja jej nie ufam i nie potrafiłbym zaufać. Laura jest jaka jest i nic tego nie zmieni. Choć w mojej pamięci zawsze pozostanie, jako życzliwa, miła i pomocna dwunastolatka, jaką była, gdy się pierwszy raz spotkaliśmy teraz wiem, że taka nie jest. A wszystko, bo się zakochała... Ach. pamiętam nasz pierwszy dzień w L.A. To wtedy się poznaliśmy.
Lato, wakacje. Ja i moja rodzinka przeprowadziliśmy się właśnie z Nowego Yorku do Los Angeles. Gdy zobaczyłem nasz nowy dom ( Heh, wam też przypomniał się ten serial? :P - Sweety ) szczena mi opadła. Do tej pory mieszkaliśmy w bloku, a teraz przede mną była ogromna willa z basenem i w ogóle. Ale mniejsza o to. Weszliśmy do naszych nowych pokoi, a przynajmniej ja, bo Rocky i Ryland pływali już w basenie, Delly pomagała rodzicom w przyniesieniu wszystkich pudeł, Riker siedział w ogrodzie, a nasz mały siedmioletni Brad gdzieś zniknął. Każdy przerwał to, co robił i zajął się poszukiwaniami brata. W pewnym momencie zza drzwi na przeciwko wyłoniła się smukła, niewysoka postać. Zaraz po niej na werandzie stanął Brad.
- To mały, gdzie ty mieszkasz? - zapytała troskliwie.
- Tam, w tamtym domku. - odpowiedział jej wskazując na nasz dom.
Szatynka rozejrzała się po ogródku, a nasze spojrzenia się ze sobą zetknęły. Pamiętam wszystko. Jej ciepły uśmiech, błysk w oczach i to, z jakim ciepłem się we mnie wpatrywała. W końcu podeszła pod furtkę wciąż trzymając za rękę Brada.
- Hej. To twój braciszek? - zapytała, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Tak. Dzięki, że go przyprowadziłaś. To straszny urwis. - odparłem troszkę onieśmielony.
- Hej. Przeprowadziliście się tu, nie?
- Tak. Właściwie, to dopiero co wysiedliśmy z samolotu. - na moje słowa szatynka cicho się zaśmiała.
- Laura. A ty? - wyciągnęła w moją stronę dłoń, a ja nieśmiało ją uścisnąłem.
- Ross.
- Trochę zbyt nieśmiały jesteś. Ale nie martw się. Jak się będziesz mnie trzymał to będziesz bardziej pewny siebie.
- Z wielką chęcią. - na mojej twarzy zagościł wielki uśmiech.
- Wiesz już gdzie jest Santa Monica?
- Jasne.
- To za godzinę na tej oto właśnie plaży, ok?
- Ok.
- Hej, Lau. Choć na obiad. Bliźniaki już są. - zawołała czarnowłosa dziewczyna zza drzwi.
- Zaraz będę. - krzyknęła. - I przygotuj... - zwróciła się do mnie. - Ile was jest?
- Szóstka.
- Sześć talerzy więcej Nessa.
- Co, ale my...
- Już, już. Leć po rodzinkę. Dziś zjecie obiad z nowymi sąsiadami. - uśmiechnęła się, po czym puściła mi oczko.
Ach... Ona była kiedyś na prawdę świetną dziewczyną. Nigdy jednak nie polubiła mnie tak, jak Jansona, a Ell ciągle miał, przepraszam ma mnie na oku. O tak. On jest strasznie nadopiekuńczy.
- Ell! Do jasnej ciasnej puść już ją. - Tori chciała wyjść poważnie, ale coś jej nie wyszło.
- Braciszku mój złoty. Upiekę ci naleśniki. Dobrze. - Lau spojrzała na szatyna swoimi błagającymi oczami i zawisła mu na szyi.
- Dla ciebie wszystko. - Ratliff objął ją czule po czym ucałował lekko w czółko.
- Dobra, Dobra. Koniec tych czułości. Ten chrzest was nie minie, więc... - odezwał się Ryland. Zapomniałem dodać: kolejny, który uwielbia Lau. A ona jemu się nie potrafi oprzeć. I RyRy o tym wie.
- Ugh... Nie na widzę cię.
- Hej. To twój braciszek? - zapytała, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Tak. Dzięki, że go przyprowadziłaś. To straszny urwis. - odparłem troszkę onieśmielony.
- Hej. Przeprowadziliście się tu, nie?
- Tak. Właściwie, to dopiero co wysiedliśmy z samolotu. - na moje słowa szatynka cicho się zaśmiała.
- Laura. A ty? - wyciągnęła w moją stronę dłoń, a ja nieśmiało ją uścisnąłem.
- Ross.
- Trochę zbyt nieśmiały jesteś. Ale nie martw się. Jak się będziesz mnie trzymał to będziesz bardziej pewny siebie.
- Z wielką chęcią. - na mojej twarzy zagościł wielki uśmiech.
- Wiesz już gdzie jest Santa Monica?
- Jasne.
- To za godzinę na tej oto właśnie plaży, ok?
- Ok.
- Hej, Lau. Choć na obiad. Bliźniaki już są. - zawołała czarnowłosa dziewczyna zza drzwi.
- Zaraz będę. - krzyknęła. - I przygotuj... - zwróciła się do mnie. - Ile was jest?
- Szóstka.
- Sześć talerzy więcej Nessa.
- Co, ale my...
- Już, już. Leć po rodzinkę. Dziś zjecie obiad z nowymi sąsiadami. - uśmiechnęła się, po czym puściła mi oczko.
Ach... Ona była kiedyś na prawdę świetną dziewczyną. Nigdy jednak nie polubiła mnie tak, jak Jansona, a Ell ciągle miał, przepraszam ma mnie na oku. O tak. On jest strasznie nadopiekuńczy.
- Ell! Do jasnej ciasnej puść już ją. - Tori chciała wyjść poważnie, ale coś jej nie wyszło.
- Braciszku mój złoty. Upiekę ci naleśniki. Dobrze. - Lau spojrzała na szatyna swoimi błagającymi oczami i zawisła mu na szyi.
- Dla ciebie wszystko. - Ratliff objął ją czule po czym ucałował lekko w czółko.
- Dobra, Dobra. Koniec tych czułości. Ten chrzest was nie minie, więc... - odezwał się Ryland. Zapomniałem dodać: kolejny, który uwielbia Lau. A ona jemu się nie potrafi oprzeć. I RyRy o tym wie.
- Ugh... Nie na widzę cię.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej moje kochane ludziska.
Jeśli ktoś w ogóle czyta moje wypociny to błagam:
KOMENTUJCIE!!!!!!!!!!!
Nie wiem, czy czytacie. Na serio. Nawet jeśli wam się nie podoba, to wstawiajcie ten komentarz, bo na serio chcę wiedzieć, co myślicie.
A tak w z innej beki, to sorki, że nie wstawiam regularnie, ale nie wiem, czy jest sens się śpieszyć z pisaniem. Wiecie. Szkoła i inne duperele. Ja na serio znajdę czas, żeby napisać rozdział, bo aż tak strasznie, to nie mam. Choć ci, co wiedzą co to znaczy zdawać szóstą klasę na pewno wiedzą też, że od początku roku, do testu jest wielka zadyma. Ale wracając. Znajdę chociaż pół godzinki dziennie, żeby co dwa, czy trzy dni wrzucać rozdział, ale bez czytelników i komentarzy nie będę się spieszyła, bo jak mówiłam: nie wiem, czy jest sens. Więc moi kochani. Po prostu komentujcie. Plisss. Aaa. I zmieniam czcionkę, bo przeszkadza mi ta ze względu na polskie litereczki.
WASZA KOCHANA SWEETY ;-)
Jeśli ktoś w ogóle czyta moje wypociny to błagam:
KOMENTUJCIE!!!!!!!!!!!
Nie wiem, czy czytacie. Na serio. Nawet jeśli wam się nie podoba, to wstawiajcie ten komentarz, bo na serio chcę wiedzieć, co myślicie.
A tak w z innej beki, to sorki, że nie wstawiam regularnie, ale nie wiem, czy jest sens się śpieszyć z pisaniem. Wiecie. Szkoła i inne duperele. Ja na serio znajdę czas, żeby napisać rozdział, bo aż tak strasznie, to nie mam. Choć ci, co wiedzą co to znaczy zdawać szóstą klasę na pewno wiedzą też, że od początku roku, do testu jest wielka zadyma. Ale wracając. Znajdę chociaż pół godzinki dziennie, żeby co dwa, czy trzy dni wrzucać rozdział, ale bez czytelników i komentarzy nie będę się spieszyła, bo jak mówiłam: nie wiem, czy jest sens. Więc moi kochani. Po prostu komentujcie. Plisss. Aaa. I zmieniam czcionkę, bo przeszkadza mi ta ze względu na polskie litereczki.
WASZA KOCHANA SWEETY ;-)
Cudo<3
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie. Cieszę się, że doceniasz. Wyobraź sobie, że ja to na komórce skrobię, bo jak tylko włączę kompa, to moja sis mi go zabiera. Jeszcze raz thanks. Mam nadzieje, że miło się czyta. Kolejny post nie wiem kiedy. Mam dopiero połowę.
Usuń