niedziela, 30 listopada 2014

[ SPÓŹNIONA ] Urodzinowe życzenia

Więc tak. Wczoraj Laura miała urodziny. Przepraszam, że nie napisałam wczoraj, ale nie miałam czasu.
Dostałam tylko jedne życzenia, z których jestem ogromnie zadowolona. Wy czytajcie, a ja już muszę spadać.
No i życzenia od mua będą przy następnym rozdziale.
 Wszystkiego najlepszego, zycia dlugiego, milosci wielkiej, pomyslnosci wszelkiej. Niech Ci sie Lauro spelnia najskrytsze marzenia. Niech Twoja radosc wszystkich odmienia, spotkania prawdziwej milosci i wielu fanow ktorzy o Tobie pamietaja zawsze:-)

Kinga, Andzelika, Ania. Twoje wierne fanki. Lauratic forever:-)

sobota, 29 listopada 2014

❤ Notka ❤

Moi drodzy!
Z tajnych źródeł wiem, że kilka osób, które czytają mojego bloga nie posiada konta Google. Moi kochani. Nie szkodzi. Napiszcie komentarz anonimowo.
Druga sprawa. W tygodniu rozdziału nie będzie. Do świąt zrobię sobie  przerwę w pisaniu. Nie chodzi tu o wenę, lecz brak czasu. Do tego życzenia wstawię jutro. Na prawdę przepraszam i przede wszystkim podziękować za waszą obecność.

wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział dziewiąty: "It could be worse"

* Megan ( nowość ) *
Boże, czego one tu jeszcze chcą? Mało im? Ugh.... Dlaczego ja?
- Hej, Meg poczekaj. To załatwisz nam bilety na koncert R5, czy nie? Tak szybko zniknęłaś, ze nawet nie wiemy. - znów zakpiła sobie Debby. Masakra jakaś.
- Ale Ratliff to na prawdę mój brat. Nadal tego nie czaicie? Laura, Vanessa i Ellinghton 'Ratliff' Marano to moje rodzeństwo!!! - załamałam ręce i poszłam dalej w głąb korytarza.
- Phi! Na pewno. To, że masz na nazwisko Marano nie robi z ciebie ich siostrzyczki. Zwykły przypadek. Phi! - prychnęła kpiąco Irma. Boziuniu. Co ja z nimi mam.
- Nie wierzysz? - w mojej obronie stanął nie kto inny jak Brad. Obok niego stali Rico i Gabe.
- No, coś nie za bardzo. - uśmiechnęła się sztucznie i odrzucając włosy do tyłu opuściła szkolny ganek. I dobrze.
- Wiedźma. - wysyczałam pod nosem. - Dzięki. - podziękowałam lekceważąco blondynowi i chciałam wyjść, tak jak przed minutą Debby, ale zatrzymał mnie czyiś mocny uścisk na nadgarstku.
- Meg. Porozmawiajmy. - poprosił Bradley. W jego głosie nie było słychać gniewu, czy złości. Był smutny. Tylko, dlaczego?
- Nie. Nie mamy o czym. - modliłam się w duchu, aby tylko nie próbował spojrzeć w moje oczy. Jeśli to zrobi, to pozamiatane.
- Proszę... - ugh... Spojrzał. Podniósł głowę i spojrzał mi oczy. Ja zrobiłam to samo, ale po chwili mocno tego pożałowałam.
- No... Dobra. - Bosz... Jaka ja głupia jestem. Serio Meg? Serio? Ten tylko spojrzy, a ty już wymiękasz? Ugh... A ja byłam zła na Lau, gdy... Ugh!!!
- Chodź. - rozluźnił lekko uścisk, jednak nadal mój nadgarstek był przez niego kontrolowany. Pociągnął mnie w stronę podwórka szkolnego. Usiedliśmy na murku, który odgradzał ogród, który był również własnością szkoły i zaczęliśmy rozmowę.
- Ładnie dziś wyglądasz. - uśmiechnął się do mnie. Powiedział to pewnie, by rozluźnić atmosferę. I szczerze mu się to udało. Przewróciłam z rozbawieniem oczami i odruchowo spojrzałam na swój dzisiejszy ubiór.
- Dzięki. To... O czym chciałeś gadać? - nosz, głupia ja! Nie mogłaś zadać idiotyczniejszego pytania? Pomysły się skończyły?
- O... O tym konkursie. Wiem, że ci zależało, a ja wszystko schrzaniłem. Przepraszam. - spuścił wzrok i wbił go w swoje trampki, które huśtały się do przodu i do tyłu.
- Dlaczego? Dlaczego nie przyszedłeś? - poprawiłam swoją pozycję i przysunęłam się bliżej niego kładąc mu głowę na ramieniu i splatając dłonie. - Dlaczego.
Chłopak spojrzał na swoje spodnie, na których znajdowały się nasze ręce. Ścisnął je mocniej i położył głowę na mojej. Nasze twarze były wciąż skierowane ku złączonym dłoniom. W pewnym momencie blondyn podniósł swoją.
- Bo się bałem, że cię zawiodę. Nawet nie pomyślałem, że tym zawiodę cię bardziej. Przepraszam cię. Ja... Ja nie wiedziałem, czy dam radę. Zrozum, że zależy mi na tobie i nie darowałbym sobie... - strzelał słowa jak z karabinu maszynowego, ale w pewnym momencie przestał. A raczej ja mu w tym przeszkodziłam. Pocałowałam go. Tak po prostu. Nie wiem, co mną kierowało, gdy to zrobiłam, ale na pewno nic dobrego. Choć dobrze wiem, ze nie powinnam, to cieszyłam się z każdej sekundy tego pocałunku. Mój pierwszy. Taki magiczny, ten jedyny. Nie tak go sobie wyobrażałam, a jednak nie zamieniłabym go na żaden inny.
Z lekka zaskoczony chłopak z początku stał sztywny. Już chciałam odczepić swoje usta od jego, ale wtem to on wpił się w moje wargi. Całował mnie delikatnie, a jednak zdecydowanie. Dla mnie ta chwila mogła trwać wieczność. I tak było. Niestety wszystko, co dobre kiedyś się kończy. Odkleiliśmy się od siebie i spojrzeliśmy głęboko w oczy. Przygryzając delikatnie dolną wargę badałam każdy ich kawałek. Próbowałam go rozszyfrować, a gdy już prawie mi się udawało zatracałam się w nich i zapominałam o Bożym świecie.
- Przepraszam. - wyszeptał. Jago oddech lekko muskał moją skórę, a słowa odbijały się od ust.
- Wybaczam. - również ściszyłam głos i mocno go przytuliłam. Brakowało mi go. Tego, że mogłam zatonąć w jego silnych ramionach. Tego, że mogłam mu się zwierzyć, lub po prostu z nim pobyć. Brakowało mi GO.
Niestety coś musiało nam przerwać tą romantyczną chwilę. A mianowicie dzwonek. Dzwonek na ostatnią dzisiejszego dnia już lekcję.
Podczas francuskiego nie potrafiłam się skupić. Cały czas podszyłam w okno i rozmyślałam nad poprzednimi wydarzeniami. Jeśli za tydzień zaliczę test z gramatyki to to będzie cud. W pewnym momencie mój telefon zaczął wibrować. Na szczęście zauważyłam to przed nauczycielką i odczytałam SMS-a. Wiadomość nadał Ell. Brzmiała ona tak:
" Przyjedziemy dziś po ciebie z Lau i Van ślicznotko. Nie musisz iść na pieszo. Poza tym nie będziemy czekać w aucie, bo musimy pogadać z twoją wychowawczynią. Też masz lekcję? Ja matmę i odliczam w sekundach, bo minuty są za wolne ;* "
Gdy tylko przeczytałam tekst uśmiechnęłam się do ekranu komórki. Wreszcie te wiedźmy uwierzą, że jestem siostrą TYCH Marano. 
Lekcja dalej minęła mi na odliczaniu do przyjazdu rodzeństwa. W końcu, gdy zadzwonił dzwonek po klasie rozległ się dźwięk towarzyszący otwieranym drzwiom. Przez nie wystawała pewna dobrze mi znana brązowa czupryna. Po chwili ta czupryna przerodziła się w postać pięknej, młodej kobiety. Przynajmniej ja tak postrzegam moją najbardziej zbliżoną do mnie wiekiem siostrę. Gdy zaraz za nią do sali weszła czarnowłosa siostra i brązowo-włosy brat wszyscy siedzieli z rozdziawionymi pyśkami. Punkt dla mnie.
- Dzień dobry. - uśmiechnęło się moje rodzeństwo, a Lau dodatkowo pomachała do uczniów.
- Witam państwa. Miło mi was widzieć. - przywitała się nauczycielka. 
- Chciała nas pani widzieć. - ponaglił Ell. Ciekawe po co.
- Tak, tak. Chciałabym, żebyście zostali naszymi klasowymi bohaterami. - ale super. Moje rodzeństwo będzie bohaterami naszej klasy. W naszej szkole prowadzona jest akcja OD ZERA DO BOCHATERA. Chodzi w niej o pokazywanie uczniom, że nawet taki zwykły dzieciak, jak my może dojść do czegoś w życiu. Cieszę się, że wypadło akurat na nich. Teraz co tydzień do końca roku będziemy mieć po lekcjach spotkanie, na którym będziemy dowiadywać się czegoś o życiu w świetle reflektorów od nastolatków, którzy prócz tego na scenie prowadzą również normalne życie.
- To... Tt...Tttoo.... To... - jąkała się Debby. Biedaczka. Czujecie ten sarkazm?
- rodzeństwo Marano. - odrzekłam, jakby to było oczywiste. Bo przecież jest.
- Siemka siostra. - Lau podeszła do mnie, w czasie, gdy Ell i Vanka załatwiali coś z moją wychowawczynią.
- YOLO. - zaśmiałam się. - Co tam u ciebie?
- Spoko.  Jakoś leci. A u ciebie? - zapytała podejrzliwie patrząc na Brada. Osz... Chyba się nie domyśla.... No bo.... Jak....
- Też leci. - uśmiechnęłam się nerwowo.
- To dobrze.

* Narrator *
- Zmaż z ust błyszczyk. PS. Nie całuj się więcej z Meg w miejscu publicznym. Nawet ja to wiem. - szepnęła brunetka przechodząc obok młodego Lynch'a.
- Ale.... Jak ty... Skąd.... - chłopak popatrzył się na nią ze zdziwieniem. Z jednej strony zaszokował go fakt, iż Laura zauważyła tak drobny szczegół. Z drugiej jednak zachowanie szatynki było nie do przewidzenia. To, że przyjęła to tak spokojnie. Nawet się śmiała.
Brad lubił w niej to, że nie podchodzi do życia zbyt poważnie. Czerpie z niego jednak garściami. Zawsze wspierał przykład kobiety, z którą chce spędzić resztę życia właśnie na niej. Opiekuńcza, odpowiedzialna, ale zarazem szalona i zabawna.
Megan jednak od zawsze wzorowała się na Laurze. Jest to dla niej przykład pięknej, mądrej,młodej kobiety. Tak ją postrzega i za każdym kolejnym dniem się w tym utwierdza.
Dlatego ta dwójka tak dobrze się dogaduje. Oboje chcą tego samego. Oboje mają taki sam plan na przyszłość. ambitne cele. Ale to dzięki NIEJ wiedzą, jak powinna wyglądać przyjaźń, braterstwo, a nawet miłość. Dzięki niej mają pojęcie, co to wszystko znaczy. I to ona motywuje ich do tego, by zawsze dawali z siebie 100%, ale też tyle brali. Bo w dzisiejszym świecie nie wystarczy, że człowiek się stara. Zostaje jeszcze kwestia, ile potrafi z tego wyciągnąć. Bo bezinteresowność już wyginęła. Tak samo jak dinozaury, czy mamuty. A jeśli nawet, to człowiek bezinteresowny nie pożyje sobie długo na tym świecie. Teraz trzeba walczyć o swoje i się o to upominać. Nikt nic nie dostaje ot tak. Ale też często jeśli to "ot tak" robi człowiek, który ma znajomości dostaje więcej, niż ktoś, kto nigdy nic nie miał "ot tak". Dzisiejsza rzeczywistość nie jest czarno - biała, ale tu można by polemizować, czy to dobrze.  Czarno - białe barwy nie muszą być od razu złe i nieprzyjemne. Może to być oznaka pewnego harmonijnego zgrania się ze sobą. Nie koniecznie barw. Niektórym czarno-biały przypomina spokój, jeszcze innym dopasowanie. Tak jak w słynnej legendzie o Yin i yang.
Natomiast w świecie szaleje teraz burza kolorów. Każdy jest roztrzepany, inny. Jedni dobrzy, drudzy źli. Ale to nie koniec. Prócz tego, przecież są również inne barwy. Czyli tak naprawdę ludzie...
- Tylko Meg kradnie mi go. - pokazała rozbawiona na usta blondyna. - A ja go specjalnie z Australii sprowadzam.
- Jesteś wielka. - odpłacił jej się tym samym, po czym szatynka odeszła w stronę nauczycielki.
- Czyli, że mamy zacząć już dziś? - dopytywał się Ratliff.
- Jeśli byście mogli. - pedagog przesłała im proszące spojrzenie, jednak nie dawała po sobie poznać niczym innym, że jej na tym zależy.
- Jasne. - zawołała ochoczo Van. - Tooo... Co mamy zrobić?
- Opowiedzcie najpierw kim jesteście, co robicie itp. dobrze? - kobieta bardziej stwierdziła niż spytała nastolatków,którzy zastanawiali się, jakby tu przedstawić swoją, zawiłą, historię. Jak prawie w każdej biografii niektóre rzeczy są zbyt prywatne, by je rozpowszechniać.
Rodzeństwo stanęło przed tablicą, w ten sposób mając przed sobą widok siedzących na dywanie jedenastolatków.
- Więc... - zaczęła niepewnie Lau i spojrzała się na brata z prośbą o pomoc.
- Co chcielibyście o nas wiedzieć? - dokończył szybko szatyn.
W górę poszło wiele rąk, ale pierwsza, wystrzelona z prędkością światła należała do niejakiej Debby.
- Tak? - Vanka wskazała dziewczynkę dłonią.
- Czy macie rodzeństwo? - zapytała szybko i chaotycznie, przez co Marano musieli dokładnie przetrawić jej słowa, by je zrozumieć, a co dopiero odpowiedzieć.
- Tak, mamy. Megan Marano. Nie znacie? - zapytała zdziwiona szatynka. Od zawsze myślała, że klasowi koledzy jej siostry wiedzą, kim jest.
- Co?! Meg jest niby waszą siostrą?! Phi! Wypraszam sobie!!! Ona nie ma prawa być spokrewniona z wami. TYMI Marano! Phi! - zbulwersowana dziewczynka wyszła z klasy trzaskając przy tym drzwiami, że te wypadły prawie z nawiasów.
- Eeee..... To my może.... - zaproponował Ell wskazując na miejsce, w którym znajdowały się uszkodzone drzwi.
- My już pójdziemy. - Laura pokiwała z przerażeniem głową i po chwili oni + Meg znajdowali się już przy samochodzie.
- Hah. Co to było? - zapytała rozbawiona szatynka.
- Chyba ją wystraszyłaś. - zaśmiała się Van.
- Nie mogę z niej. Jak ty to wytrzymujesz? - brązowooka skierowała to pytanie do młodszej siostry jednak cały czas była zajęta próbami opanowania się.
( Laura pytająca się Meg " Jak ty to wytrzymujesz? " )

- Jakoś daję radę. Nie śmiej się tak. Denerwując jesteś. Ugh! - wrzasnęła Meg i odeszła parę kroków od roześmianego rodzeństwa.
W tym czasie szatynka szturchnęła lekko brata i pokazała głową na młodą. Ze złowieszczym uśmieszkiem założyła ręce na klatkę piersiową.
- Ekhem... A jak tam ten twój Brad, hm? - dziewczyna próbowała zachować powagę, ale nie udało jej się to i znów napadł ją niepohamowany śmiech. Aż musiała ocierać łzę spod powieki. 
Jednak Megan nie było do śmiechu. Spuściła głowę zawstydzona i oblała się rumieńcem. Nerwowo grzebała nogą w ziemi i nie miała odwagi, ani nawet zamiaru patrzeć się na śmiejącą siostrę.
- Em.... My.... No.... Znów się.... Przyjaźnimy. - choć wiedziała, że jeden pocałunek nie robi z nich pary zawahała przy odpowiedzi. Bo... Czym tak naprawdę byli teraz dla siebie Brad i Meg? A raczej kim?
- Nom.... Czekamy. - niecierpliwił się Ell. Odezwała się jego strona pod nazwą Jestem zazdrosny o każdego faceta, który próbuje zbliżyć się do moich siostrzyczek i mam ochotę go udusić.
- Oj tam, oj tam. Pierwszy Kiss mojej siostrzyczki musiał się kiedyś wydać. - Laura podeszła do Meg i mocno ją przytuliła. Była szczęśliwa z tego powodu, że jej siostra dorasta. Nie można tego jednak powiedzieć o ich rodzeństwie. Ci stali tylko ze zdziwionymi pyśkami i nie mogli z siebie wydusić żadnego słowa.
- Hello!!! Jak ja się pierwszy raz całowałam, to tak nie zareagowaliście. - szatynka wymachiwała rękoma na wszystkie strony próbując wybudzić rodzeństwo z transu.
- To ty się już całowałaś?! - wrzasnął Ell.
****
- Dobra. Jest już piątek, wiem, ale musicie się przyłożyć. - błagała Laura po raz kolejny.
- Ale to za trudne jest. Weź zatańcz jeszcze raz. - prosiła Rydel. 
Wszyscy bohaterowie, tj.: Rodzeństwa Lynch i Marno ( ci starsi ), Bliźniaki, Jade, Cat, Tori, Beck, i Andrew, byli na próbie ( wreszcie próba!!!! Nom, będzie ich kilka, bo konkurs trwa ~ Diamond )
- Ugh. Patrzcie uważniej. - wrzasnęła Lau i znów włączyła muzykę. I zaczęła tańczyć w jej rytm( mniej więcej. Chyb wiecie, o co mi chodzi ~ Diamond ) Janson towarzyszył jej przy tym.  Wszyscy pozostali patrzyli na nich z wielkim przejęciem. Może z początku kroki wydawały się amatorskie, wręcz jak dla przedszkolaka. Później jednak zaczynał się prawdziwy rollercoster. Tym bardziej, że to było tylko " Sprawdzenie poziomu ". A jeśli mieli wymyślać już prawdziwe układy na tym samym samym poziomie, to... uch....
- A nie możemy czegoś takiego zatańczyć? - Delly odczyniła swój dziwaczny taniec, po czym zetknęła się ze wzrokiem rozbawionej Laury.
( taniec Delly )

- Ryd, skarbie. - zaczęła roześmiana - Idźcie już na przerwę. - ponaglił towarzystwo, które odetchnęło z ulgą. - Jak dzieci. - uśmiechnęła się sama do siebie i sięgnęła po butelkę z wodą. Upiła łyk, drugi, trzeci. Piła tak zachłannie, że sama tego nie pojmowała.
- Chodź! Gramy w butelkę. - zawołała Cat.
- Już idę.- odkrzyknęła, po czym skierowała się w stronę grupki, która siedziała w kółku.
- Kto kręci pierwszy? - zapytała.
- Rik. - odrzekła Tori, po czym podała butelkę przyjacielowi.
- Ha! Laura! Wyzwanie, czy pytanie? Wyzwanie? Super - blondyn nie pozwolił swojej " wybrance " odpowiedzieć, iż zrobił to przed nią wystrzelając słowa niczym karabin maszynowy swoje pociski.
- Tak Rik. Wyzwanie. - Lau przewróciła teatralnie paczadłami i czekała na przedstawienie planu blondaska.  miał on co przedstawiać.
- Więc, Lauro Marie Marano. Urodzona 29 listopada 1995 roku. Brązowooka szatynko.
- Riker!!! Ogar dupę i mów o co c'mon. - wspomnianym blondi potrząsnęła jego siostrzyczka siedząca obok.
- Dobra, dobra... Więc musisz.....
*****
- No chyba nie! Nie zrobię tego! - wrzasnęła Laura oburzona.
- Albo zrobisz, albo czeka cię kara.  moja kara jest straszna. - zaśmiał się Rik złowieszczo.
- Ugh. Czyli, że muszę wskoczyć do tego basenu, tak? - upewniała się szatyna.
- Tak. 
- I to w ciuchach?
- Tak.
- Mogło być gorzej.

 *******
Aloha! Koniec rozdziału 9. Mam nadzieję, że fajny.
Ja nie mam żadnych info, więc skończę tym któtkim.... Czymś.
Buziaki ~  Dimond
PS.: Sorki za błędy!!!



I gif:

Polsat rządzi!!!

Dziś w nocy ( dokładnie ok. 6:00 ) smacznie sobie śpię, aż tu nagle słyszę Wstawaj. Patrz co leci w TV. No i spojrzałam. A tam co widzę?! R5 w Wstawaj Gramy!!!! Aaaa!!!! To już drugi raz. Za pierwszym ( w wakacje ) leciało PASS ME BY,  a teraz LOUD. Jak się od razu rozbudziłam, to bladego pojęcia nie macie. Ach.... Fajnie by było, gdybym tak zdążyła się obudzić na zapowiedź, ale głupia ja musiałam sobie oczywiście pospać. A to wszystko przez Anabell Fray. Blog nosi nazwę Tylko od nas zależy, jakim snem będzie nasze życie, a ja nie mogę pojąć, jak go znalazłam dopiero teraz. Ale wracając. Jak zdążę kiedyś obejrzeć zapowiedź, to wam napiszę.
Do napisania ;) ~ Dimond

niedziela, 23 listopada 2014

29 listopada tuż, tuż...

Jak pewnie wiecie 29 listopada obchodzimy urodzinki naszej Laury. Z tej okazji chciałabym was poprosić, abyście przysyłali na mój adres ( lauramarano04@gmail.com ) email życzenia urodzinowe kierowane właśnie w jej stronę. Ja oczywiście najlepsze opublikuję na blogu do podglądu publicznego. Więc zapraszam do wymyślania i zapisywania życzeń. Dzielnie wyczekujcie kolejnego rozdziału, który jest już w połowie napisany.
Pozdrawiam ~ Diamond

sobota, 22 listopada 2014

Rozdział ósmy: " Sure. With great gusto."

* Jade *
- Co się dzieje? - zapytałam zmartwiona stanem RyRy'a. Tarzał się po ziemi i wyrywał włosy z głowy.
- Debli się drze, że nie jadł śniadania. Masakra jakaś. Jade zabierz mnie od tych matołów! - Delly rzuciła się w moje ramiona załamana poziomem inteligencji jej braci. I w sumie, to się jej nie dziwię.
- Ross... Emmm.... Co z twoim.... - zaczęłam niepewnie widząc żyłkę pulsującą na czole chłopaka.
- Ryland mi drzwiami przyfasolił. Kretyn. Nos to największy dorobek mojego życia. - o nie. Teraz ten się jeszcze załamuję. Dlaczego ja? Nie mogli se znaleźć kogoś innego do wyżaleń. Tori jest niezłą słuchaczką.
- Siemanko ludziska! - wrzasnęła pewna blondyn podchodząc do nas. Za nią równie energicznym krokiem szedł jej brat, a za nimi - niezbyt zadowolona z czynności przyjaciółki wlokła się szatynka. Wow. No kto by pomyślał, że nas nie lubi. Niestety, a może stety Vice Versa.
- Bri, kochana. Może nie będziemy im przeszkadzać, hę? Nie myślisz, że to dobry pomysł? - uśmiechnęła się słodko do wspomnianej blondynki.
- Nie no, coś ty! Przecież my im nie przeszkadzamy. Prawda Delly? - Mendler zwróciła się do wspomnianej Lynch.
- Oczywiście, że nie kochana. - powiedziała Rydel, a jej kąciki skierowały się ku górze. Laura tylko przewróciła oczami  i oparła się o dużą brzozę rosnącą na terenie szkoły. No sorki. Mnie też nie cieszy ich towarzystwo.
- Siemka. - rzucili wszyscy chłopcy i pomachali do przybyszy. Szatynka dopiero teraz się uśmiechnęła, ale tylko na przywitanie się RyRy'a. Nawet nie zauważyłam, kiedy się opanował.
- Rydel, nie jesteś zła, że ci braciszka na noc porwałam? - zapytała z bananem na twarzy.
- Jasne, że nie. - blondyn podeszła do Laury i zaczęły prowadzić żywą rozmowę. Trochę dziwne. Laura rzadko się odzywa do Delly. I do tego jeszcze z uśmiechem.

* Rydel *
- Między tobą, a Rylandem.... - zaczęłam niepewnie. Trochę bałam się jej reakcji.
- Ej, wybaczyłam mu, ale bez przesady. Jesteśmy tylko przyjaciółmi. - wybuchnęła szczerym i niepohamowanym śmiechem. Teraz już wiem, dlaczego Ross tak lubi patrzeć, jak się śmieje.
Ryland nie zrobił jej zbyt wielkiej krzywdy, pewnie dlatego mu wybaczyła. Wywołał kłótnie w jej związku. I co? Za takie coś się głowy nie odcina.  Nie wiem, o co dokładnie poszło, ale nie wnikam.
- To dobrze. To znaczy.... Jesteś świetna.... I tak bratowa to skarb, ale..... - ugh. Głupia ja!
- Taka, jak ty też. - uśmiechnęła się do mnie znacząco. Phi! Ja i Ell to też TYLKO przyjaciele.
- Ale my.... - nie dane mi było dokończyć, bo ZBYT pewna swego szatynka mi przerwała.
- Oj tam oj tam. Ja już swoje wiem. Też byłam zakochana, choć o tym nie wiedziałam. Tylko, że  moim przypadku ta miłość okazała się niewypałem. Ale mój brat by cię nie skrzywdził. A jeśli już,to ma nad głową trzy młodsze i wścibskie siostrzyczki. - poklepała mnie po ramieniu. Ja tylko uśmiechnęłam się nieprzytomnie. Może i jestem w nim zakochana? Nie, to niemożliwe. To nie może być prawda. Jesteśmy przyjaciółmi. Tylko przyjaciółmi.
*****
- Ej, na serio co roku wywijacie jakiś żart? - spytał zdumiony Rocky.
- Dokładnie, to raz na semestr. Prawie zawsze pada na biolożkę. - uśmiechnęła się Lau nieprzytomnie. Szła wpatrzona  jeden punkt przed sobą i ściskając mocno książki " rozmawiała " z nami. Choć rozmową tego nazwać nie można. Co chwilkę dorzucała tylko swoje zdanie, albo tłumaczyła coś, czego nie potrafili wytłumaczyć jej przyjaciele. Mimo to Rocky był nią oczarowany. Po raz pierwszy Trójca rozmawia z nami normalnie. Bez żadnych ogródek. Ta na luzie i spokojnie. Ani my, ani oni nie jesteśmy spięci.  Potrafimy po raz pierwszy od niepamiętnych czasów rozmawialiśmy z nimi jak z PRZYJACIÓŁMI. Jeszcze nigdy się to nie zdarzyło. Oni - śmietanka towarzyska, najwyższa liga. Choć nie należą już do elity mają swoją, własną. Każdy w szkole zna ich imiona. Każdy wie, co przy nich może, a czego nie. Każdy wie na jakim poziomie są. My - mało znani, niezbyt lubiani przez uczniów. Zazwyczaj nazywani pozerami. Nie jesteśmy kujonami. Większość z nas jedzie na trójach. Ale nie jesteśmy też rozchwytywani.
W każdej szkole znajdą się takie grupki. Te mniej i bardziej lubiane. Ale nie w każdej stają się choćby znajomymi. Choć z tego, co widzę są to niezłe zadatki na przyjaźń.

Szliśmy właśnie korytarzem na dolnym holu. Przechodziliśmy obok sali aktorskiej. Nasze  paczadły ciągle szukały sali od angielskiego. Bardzo lubię ten przedmiot ( nie mam pojęcia, jakie są w USA, ale załóżmy, że angielski, to taki nasz polski ~ Diamond ). Daje dużo miejsca na wyobraźnię. Można opisywać różne miejsca, pisać wiersze, które są jak piosenki, lub opowiadania, w których można się przenieść w całkiem inny świat. Czytając książki możemy się dowiedzieć tylu nowych i ciekawych rzeczy. Kiedyś rodzice musieli odganiać dzieci od książek, a teraz . Moi bracia w całym swoim życiu przeczytali tylko Brzydkie Kaczątko. I to jeszcze Bradowi na dobranoc. Zmieniali się co trzy linijki, bo się męczyli. Ach, te moje matołki.
- Rydel, o czym tak zżarcie myślisz? - zapytała uśmiechnięta Bri.
-  O wszystkim.... I o niczym - odwzajemniłam gest i moje oczy skierowały się na klasę numer 24.  - Sala od anglika. - pokazałam głową i wszyscy weszliśmy do pomieszczenia.
Klasa numer 24 test jedną z nowszych w naszej szkole. Wyremontowali ją rok temu. Ściany pokrywa tu pomarańczowa i zielona farba. Od razu po wejściu widnieje biurko nauczycielki. Na przeciwko niego są ławki wykonane z dębowego drewna. Każda dwuosobowa. Za ławkami jest wielki regał z książkami. Na podłodze są brązowe panele. Na parapety spływają śliskie, żółte firanki. Za nimi chowają się różne pelargonie, petunie, kaktusy i inne rośliny doniczkowe.
- Mogę się dosiąść? - zapytała nieśmiało Laura podchodząc do mojej ławki. Spojrzałam na nią zdziwiona, a następnie przeniosłam wzrok na tył klasy, gdzie zwykle siedziała. Tam był Cam ze swoją świtą, która śmiała się wniebogłosy. Zauważyłam też, że Bri i Janson siedzą z przodu. Bri - z Rylandem,  a Janson - z Rikerem.
- Pewnie. - uśmiechnęłam się do niej najmilej, jak umiałam.
- Jak nie, to nie ma sprawy. Usiądę gdzie indziej. - odparła nerwowo. Ach. Szkoda mi jej.
- Nie. Siadaj i nie marudź. - posadziłam zdezorientowaną brunetkę na krześle w tym samym czasie, w którym do klasy weszła nauczycielka.
Pani Torres to dwudziesto pięcio letnia blondynka o wysokim wzroście i szczupłej sylwetce. Zawsze chodzi w dżinsach i eleganckich bluzkach, na które zarzuca kolorowe marynarki. Włosy ma zawsze rozpuszczone, a na ramieniu nosi czarną, dużą, skórzaną torebkę. Jej ciemną karnację, przynajmniej na twarzy zdobi kilka piegów. Mimo młodego wieku nauczycielka jest stanowcza i wymagająca. Choć to przemiła i chyba moja ulubiona pedagog.
- Witam. - uśmiechnęła się do nas ciepło i wyprostowała plecy. - Więc chciałam wam powiedzieć, choć nie jesteście moimi wychowankami, że do waszej klasy dołącza nowa uczennica. Przywitajcie ją ciepło. - podniosła kąciku ust wyżej, a do sali weszła średniego wzrostu szatynka. Podeszła pod biurko pani Torres i jak na zawołanie wyprostowała swoją, jak dotąd lekko zgarbioną posturę. Dopiero teraz mogłam się jej lepiej przyjrzeć. Wysoka, szczupła szatynka. W dwóch słowach: niczego sobie. Ciemna karnacja dodawała jej uroku. Choć fachowym okiem dało się zauważyć, że puder też poszedł w ruch. Duże, brązowe oczy patrzyły się z lękiem na nas - uczniów klasy 8c. Leciutko zadarty nos i kremowe usta osadzone na twarzy pasowały mi pod obraz miłej i grzecznej dziewczynki. Ręce luźno opadające i dłonie mnące rąbek amarantowej sukienki. Twarz zwrócona ku nowym 'kolegom'. Nogi, które co chwile odmawiały jej posłuszeństwa, sprawiając, że dziewczyna delikatnie się gibała. To wszystko pokazywało na to, że szatynka się boi. Może miała złe doświadczenia. Może miała złamane serce. Może była wyśmiewana i pomiatana. Nie wiem. Ale postaram się tego dowiedzieć.
- Hej. Jestem Maia Mitchell. - z jej gardła wydobył się cichy i stłumiony głos.  W całej klasie było cicho. Każdy, tak jak ja próbował rozszyfrować 'nową'. Patrzeliśmy na nią z wielkim zaciekawieniem. Chłopcy pożerali ją wzrokiem, bo trzeba przyznać, że do najbrzydszych nie należała. Dziewczyny natomiast z zazdrością. Jednak i tak i tak, każdy był ciekawy, co w sobie skrywa taka niewinna, na pierwszy rzut oka osóbka.
- Hmmm... Posadziłabym Cię z Laurą, bo to ona zazwyczaj jest najbardziej tolerancyjna i WYROZUMIAŁA, ale ona siedzi z Rydel. - na dźwięk mojego imienia od razu odwróciłam się w stronę nauczycielki.
- Ale, proszę pani. Laura może usiąść z Maią, a ja dosiądę się do Rossa. - uśmiechnęłam się w stronę szatynek. Najpierw do Lau, później do Mai. Lepiej, żeby usiadła z nią, bo chłopcy by ją zamęczyli krępującymi pytaniami, a dziewczyny mnożyły swoje zazdrosne i nienawistne spojrzenia.
- Jasne. - uśmiechnęła się delikatnie moja sąsiadka dodając otuchy dziewczynie siedzącej przy biurku.
- Więc, Rydel, usiądź z Rossem, a ty Maia dosiądź się do Laury. - Torres popchnęła lekko szatynkę w stronę Lau. Ta przesunęła się w prawo, aby Maia usiadła po lewej stronie ławki.
* Laura*
- Hej. Jestem Laura Marano. Miło mi poznać. - uśmiechnęłam się do swojej nowej sąsiadki. Co prawda wolałabym usiąść z Delly, bo zaczynają mi się robić humorki, a ona jest W MIARĘ wyrozumiała.
- Maia Mithell. Mi również. - uścisnęłyśmy sobie dłoń i każda z nas zajęła się lekcją. To znaczy, próbowała. Ja byłam bardzo ciekawa, jaka jest, co lubi, czego nie. Z jej spojrzenia dało się natomiast wywnioskować, że była zdziwiona moim "niezainteresowaniem " jej osobą. Tylko pytanie, czy dlatego, że lubi zwracać na siebie uwagę, czy dziwi ją fakt, że jako nowa w klasie nie jest obsypywana milionem pytań typu: Skąd jesteś? Czemu się przeniosłaś? Jakie są twoje talenty?. Ja jednak wolałam nie zadawać zbędnych pytań i pozwolić jej się poczuć swobodniej.
- Co tam jest napisane? - szepnęła mi na ucho szatynka. Spojrzałam na tablicę, na której był napisany temat dzisiejszej lekcji. Pani Torres ma specyficzny charakter pisma i czasem trudno ją odczytać.
- Usatysfakcjonowany. - odszeptałam wolno i wyraźnie, żeby dziewczyna dobrze zrozumiała. Następnie spojrzałam w jej zeszyt. Muszę przyznać, że ładnie pisze.
- Dzięki. - uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
W końcu po klasie rozległ się dźwięk upragnionego dzwonka. Wreszcie przerwa obiadowa.  Uff... Jeszcze tylko matma i do domciu. Przedtem pójdę jeszcze chyba do Raini. Dawno się nie widziałyśmy, bo w tym roku Kevin pozwolił nam w czerwcu zrobić sobie urlop. Ach... Stęskniłam się jednak za tą pracą. Uwielbiam grać. Wtedy mogę pokazać całkiem inną osobę. Przedstawić ją tak, jak ja to sobie wyobrażam. Aktorstwo jest piękną rzeczą.
- Hej, Maia. Idziesz z nami? - zapytałam widząc, ze dziewczyna zmierza ku wyjściu.
- Z wami? - nie rozumiała. No tak. Nie mówiłam jej o reszcie.
- No, ze mną i z moimi... znajomymi. - zwątpiłam, czy mogę ich tak nazwać. Bo przecież nie znamy się na tyle dobrze, aby nazywać się przyjaciółmi. Jednak w ich towarzystwie czuję się... Potrzebna i szanowana. To uczucie towarzyszy mi tylko przy Bliźniakach, a teraz poczułam je przy obcych sobie osobach. Nasze rozmowy, do tej pory tak rzadko, a jak już to oschłe prowadzone przerodziły się w luźne i swobodne pogawędki. Ale nadal nie wiem, czy to zgodne z prawdą nazwać ich przyjaciółmi. Jednak tak samo fałszem jest przedstawienie ich jako znajomych. Czuję, że łączy nas coś niezwykłego, ale to nie jest przyjaźń. To.... Ach.... Może to jej zarodek? Sama nie wiem.
- Jasne. Z wielką chęcią.

~~~~~~~~
Hejka kochani!
Rozdział spóźniony, wiem, ale na prawdę nie miałam czasu.
Wg. Mnie nijaki i nudny. Mogłam się bardziej postarać.
Jednakże chciałam go wstawić jak najszybciej.
Pojawiła się Maia. Nie chcę jej wstawiać jako czarny charakter, więc możemy się spodziewać nowego członka paczki. 
Ja się biorę za pisanie nexta, a wy piszcie komy. 
Pozdrowionka ~ Diamond


I na koniec mały gif:
YOLO!!!!!

poniedziałek, 17 listopada 2014

Szczypce: Dam Dam Dam

Nie wiem, czy każdy pamięta tytuł filmu Deza z serialu Austin i Ally, ale brzmiał on właśnie tak, jak jest napisane w tytule. Otóż ja pozwoliłam sobie zapożyczyć Deziu ten tytuł, by oznajmić ważną rzecz. Więc. Jak pewnie zauważyliście zmienił się odrobiną wygląd bloga. Po pierwsze: nagłówek. Pokazało się nowe zdjęcie, które proszę, abyście wyrozumiale krytykowali, ponieważ stworzyłam je sama. Po drugie: czcionka. Mi się wydaje, że ta jest bardziej czytelna i w ogóle.
No i to wszystko w zmianach. Rozdziały będą co tydzień ( chyba, że zaczniecie komentować!!! ), proszę o komy i tp i td.

Buziaczki ~ Dimond

piątek, 14 listopada 2014

Rozdział siódmy: " I didn't eat breakfast !!! "

* Rydel *
Jest. Jest jakiś ratunek!!! Dzięki ci Panie! Wiedziałam, że wynagrodzisz mi życie z matołami!!!
- Ej, patrzcie. Idą po nas. - zawołał uratowany Rocky. Zaczął już tu nam świrować, ponieważ cierpi na brak żelków.
- Stary, a jakby to twoja siostra była. To byś miał przechlapane, nie? - zapytał przez śmiech Beck.
- No raczej. Ja mam po nią jechać i jej pomóc się wyplątać z.... No z czegoś tam, a to ona  mnie wyplątuje z bagna. To by była masakra jakaś!!! W domu bym miał jakąś pogadankę, że jako najstarszy ( urodził się dwie minuty przed Van ) powinienem być odpowiedzialny i ble, ble, ble.... Już nie raz mi dziewczyny ględziły nad uchem, bo to one na mnie czekały przed kinem pół godziny, albo dlaczego niby jestem mokry? - przy ostatnim zdaniu wydusił z siebie piskliwy głos i trzepocąc rzęsami położył dłoń za piersi, przez co wyglądał przekomicznie.
- Ellingtonie Lee Ratliffie Marano!!! - uuuu.... będzie dym. - Co ty tu robisz?! Ja czekam na ciebie i mam na głowie jakiegoś psa, a ty co!!! Jaja sobie ze mnie robisz?! Jak ci się w domu oberwie, to nawet nie sobie nie wyobrażasz! - zawołała wściekła brunetka idąca w naszą stronę. Domyślcie się już, kto to? Nie? Otóż w naszą stronę szybkim krokiem zmierzała śliczna, brązowooka siostra szatyna. Tak moi drodzy. Laura Marano wpadła w furię. - Ugh!!! Ja cię zabiję!!!
Ell spojrzał na nią zdezorientowany, lecz gdy monstrum było już blisko rzucił się w bieg po bagnie. Szczęściarz trafiał akurat na w miarę znośny grunt.


( reakcja Ella, gdy zobaczył Lau )


* Ross *
* kilka minut później *
- Dobra, dobra. Ty tu się nie wymądrzaj. Mogłeś pomóc biedaczce, to ty wolałeś sobie jakieś pogaduszki z przyjaciółmi urządzać. Biedna Tori nie wiedziała gdzie ma jechać, a ty na nią później tam naskakujesz!!! - wrzasnęła oburzona Marano. Razem z świtą pomogła nam wydostać auto z bagna. Szczerze, to nawet o tym nie pomyśleliśmy przed ich przyjściem.
- Tsa... Ell, troszeczkę nie pomyślałeś. - uśmiechnąłem się słodko, a wspomniany brunet i jego siostra tego samego koloru włosów zmrozili mnie morderczym spojrzeniem. Gdyby wzrok mógł zabijać już wąchał bym kwiatki od spodu. Razy dwa.
- Zamknij mordę, Lynch. Nikt się ciebie o zdanie nie pyta. - wysyczała brąz - piękności. Tsa. Chyba po moim trupie.
- Nie denerwuj się tak. Złość piękności szkodzi. - rzuciłem w jej stronę i uśmiechnąłem się triumfalnie.
- Taaaa???  A ty mi nie wyglądasz na takiego, co się często denerwuje i popatrz. Za kim chodzi wianuszek płci przeciwnej, hę? - odwzajemniła gest i opadła na fotel, czyli ponieważ miejsca w aucie było mało i brakło siedzeń, na swoim bracie. Ten tylko syknął z bólu, a szatynka ujrzawszy pod sobą bruneta zmieniła szybko pozycję.
- I ja tam było na komisariacie? - zaśmiał się Rocky.
- W miarę znośnie. Oprócz tego, że trafił nam się nowy, to nawet fajnie się siedziało. - odparła Bri na luzie. Ja nie mogę, popełniła swego rodzaju przestępstwo i teraz sobie tak po prostu siedzi w bagażniku i z nami gada.
- Janson'owi zaczęło niestety odbijać. - powiedziała Marano i wybuchnęła wraz z blondyną głośnym i szczerym śmiechem. To akurat w niej lubię. Ma śliczny śmiech.
Gdy dziewczyny już się nieco opanowały, a blondyn przestał się fochać dojechaliśmy pod nasz dom.
- Na razie. - pożegnała się Lauraaaa.... Marano i wraz z rodzeństwem wyszła z samochodu. Patrzyłem jak ciągle się śmiejąc doszła do furtki i otworzyła ją popychając biodrami.
- Tooo... Mówisz, że Laura ci się nie podoba, tak? - zapytała podejrzliwie Bri.
- Phi. Jasne, że nie.- prychnąłem i wróciłem w wpatrywanie się w dom przyjaciół.
- Taaa.... A to, to niby przed chwilką przerobiłam, nie. - podała mi komórkę. Na niej było zdjęcie, gdzie patrzyłem się na roześmianą Marano z... nie wiem z czym, a obrzydzenie to to na pewno nie było. Szlag.

( zdjęcie z telefonu Bri. Tylko, że Lau się śmieje i są w aucie :)  )

- To, to.... Nie wiem w ogóle o co ci chodzi. - udałem obrażonego  i w trybie natychmiastowym wyszedłem z auta. Jeszcze ktoś mi będzie wmawiał, że się w kimś bujam. Jeszcze czego. Niedoczekanie. 
Z kieszeni wyjąłem telefon, który zaczął wibrować. Oho. Dostałem SMS-a. Otworzyłem wiadomość, której nadawcą okazała się być blondyna. Przesłała mi TO zdjęcie. A pod nim podpis:
" Zastanów się. Z tajnych źródeł wiem, że nie jesteś przez nią aż tak znienawidzony. 
Jak przestaliście się przyjaźnić, to przez całe noce płakała. Tak chyba nie zachowywałaby się osoba, której jesteś  obojętny. ;) Jej bardzo zależy na przyjaciołach. Takich prawdziwych. Nie na księciu z bajki. Więc postaraj się zdobyć znów jej zaufanie. On tylko udaje taką twardą.
Pomyśl. Bri "
Gdy przeczytałem treść wiadomości zacząłem naprawdę się zastanawiać, czy nie spróbować znów. 
Może dziewczyna ma rację. Może powinienem pomyśleć i ją odzyskać. Każdy mi powtarza, że powinienem tak zrobić. Że byłem głupi przestając walczyć. Ale ja myślałem, że tak będzie najlepiej. Myślałem, że on sobie sama ułoży życie. Beze mnie. Tak, żeby była szczęśliwa. Jakim byłem szczeniakiem na tym balu! Po cholerę to robiłem? Pytam się, po cholerę?! Ugh!!! Głupi szczeniak. Było dobrze, to ja musiałem wszystko spieprzyć. Muszę pogadać z Delly. Tylko, że ta rozmowa = wyjawienie prawdy. Ach.... Life is brutal

   Wszedłem do domu i usiadłem na kanapie. Wpatrywałem się bezmyślnie w czarny ekran przede mną. Myślałem nad całą tą sytuacją. To trochę trudne. W pewnym momencie do salonu wszedł Riker. Usiadł obok mnie i włączył telewizor. Między nami zapadła dość krępująca cisza.
- Co taki smutny jesteś, hę? - po jakimś czasie przerwał ją mój brat. Przetarłem twarz ręką od brody aż po czubek głowy, aż w pewnym momencie najechałem na włosy. Westchnąłem głośno i położywszy ręce na kolanach zgarbiłem się i wlepiłem wzrok w podłogę.  
- A nic. Po prostu.... Popełniłem jeden głupi błąd i teraz nie wiem, co zrobić. -  powiedziałem zamykając oczy. Bardzo się bałem, że zacznie drążyć temat.
- Acha... No... Ja ci niestety nie pomogę. Jesteś już duży i musisz sobie radzić sam. 
- O ile zdołam. - wyszeptałem cicho i zacząłem oglądać film. Leciało jakieś romansidło, ale i tak i tak mnie wciągnęło. Historia opowiadała o facecie, który podrywał dziewczyny na obrączkę. Pewnego razu poznał jakąś pannę, która jak się dowiedziała, że jest żonaty nie chciała go znać. Ten poprosił swoją asystentkę, żeby udawała jego żonę, z którą się rozwodzi. Sytuacja wymyka się z pod kontroli, gdy dziewczyna jego snów dowiaduje się, że jego "żona" ma dzieci. Jadą na Hawaje. I tak dalej i tak dalej. Tytuł to chyba Żona na niby ( polecam :) ~ Diamond )
- Nawet fajne. - stwierdził blondyn, gdy na ekranie pokazały się napisy końcowe.
- Tak. Spoko. - uśmiechnąłem się do niego.
- Jak na romansidło oczywiście. - dodał i wstał z kanapy, a ja poszedłem w jego ślady.
Postanowiłem pójść do Delly. Może mi pomoże.
Wszedłem na górę i zapukałem do jej pokoju.
- Proszę. - po usłyszeniu tego słowa nacisnąłem lekko na klamkę. Drzwi momentalnie się otworzyły, a moim oczom ukazała się uśmiechnięta siostra.
- Hejka. Co cię sprowadza do mojego różofego królestwa? - uśmiechnęła się do mnie promieniście, po czym zamknęła różowego laptopa.
Moja siostra uwielbia różowy. Cały jej pokój jest w tym kolorze. Ściany są w dwóch kolorach - łososiowym i purpurowym. Na jednej z nich widnieje fototapeta z fiołkami. Meble koloru biało - różowego bardzo ładnie wyglądają na tym tle. Na środku pokoju widnieje wielki, fioletowy, puchowy dywan. Przy ścianie po przekątnej do okna jest wielkie, białe łóżko z fioletową pierzyną. Na przeciwko swoje miejsce znajduje biurko, a nad nim dwie pułki. Obok jest wielki regał z książkami, świeczkami, pamiątki i inne duperele. Przy drzwiach jest ogromniasta szafa narożna. Naprawdę ogromna. Rydel m w niej chyba z dwieście sukienek, trzysta bluzek, sto par spodni, dziewięćdziesiąt torebek, butów, pasków i innych tego typu.
- Nic ważnego. Chciałem tylko z tobą pogadać. - próbowałem odwzajemnić gest, ale chyba wyszedł mi jakiś grymas.
- Siadaj. - poklepała miejsce obok siebie i znów otworzyła laptopa. Z tego, o zauważyłem oglądała czyjeś zdjęcia na facebook'u.
- Czyje to? - zapytałem wskazując na komputer.
- Bri. Dodała mnie do znajomych. To znaczy ja jej dopiero teraz wysłałam zaproszenie, ale... Och, no wiesz o co chodzi. - rzuciła we mnie poduszką i zaczęła się śmiać. Ja do niej dołączyłem, ale przypomniawszy sobie powód, dla którego tu jestem spoważniałem. Przyłączyłem się do oglądania fotek. Bri ma praktycznie tylko zdjęcia z przyjaciółmi. Miło popatrzeć na ich uśmiechnięte twarze i głupie miny. Trójca zawsze wydawała mi się poważna i denerwująca. Może dlatego, ze w szkole zawsze są, a raczej byli wobec mnie oschli. Ale okazało się, że to na serio fajne i wyluzowane nastolatki. Ale tylko w swoim towarzystwie.
Teraz Siostra najechała na jakiś filmik. Włączyła go i zaczęliśmy oglądać. Tarzaliśmy się po podłodze ze śmiechu. Było na nim pokazane, jak Janson siedzi w ciemnym pokoju i robi coś na laptopie. W pewnym momencie dziewczyny krzyczą Buuuu, a on spada z kanapy. Przyjaciółki strasznie głośno się śmiały. Ach... Może dam sobie jednak spokój. Laura mnie nie potrzebuje, bo ma ich. A teraz, jeśli wyluzuje się tak, jak przy swoich przyjaciołach, to zdobędzie przyjaźń mojego rodzeństwa, Becka, Jade, Cat, Tori oraz Anrewa. Matko!!! Ja powiedziałem o niej Laura!!! Bosz. Świat stanął na głowie.

* Ryland*
Siedziałem w swoim pokoju i przeglądałem na laptopie zdjęcia z ostatniego weekendu. Janson wstawił je n Facebooka. W pewnym momencie zauważyłem, że Lau jest dostępna. Postanowiłem coś do niej napisać.
ROZMOWA Z CHATU:
Ja: Siemanko piękna.
Laura: Hejka przystojniaczku :)
J: Co tam porabiasz
L: Siedzę, nudzę się i słucham jak Meg kłóci się Luke'iem.
J: Aha. To może do ciebie wpadnę. Razem się ponudzimy.
L: Z przyjemnością. Odliczam. 10,9,8....
J: Zaraz będę.

Po skończonej rozmowie wyszedłem z pokoju i udałem się do holu. W głąb domu krzyknąłem Wychodzę!!! i szybkim krokiem pomaszerowałem pod dom Marano. Tam drzwi otworzyła mi pani Ross.
- Dobry wieczór. - przywitałem się, a kobieta od razu wpuściła mnie do środka. Również się przywitała i powiedziała, że Laura siedzi u siebie. Poszedłem do jej pokoju. Tam zastałem ją siedzącą na łóżku już w piżamie. No tak. W końcu jest już ósma.
- Hejka. - powiedziała odkładając książkę na szafkę nocną. Od zawsze Lau wolała dobrą książkę i kubek kakao od telewizora, czy laptopa.
- Siemka. - uśmiechnąłem się i usiadłem obok niej n łóżku.
- To co robimy? - zapytała, a jej kąciki ust ciągle były skierowane ku górze. Z wielkim bananem na twarzy odparłem:
- Horror.
Włączyliśmy na laptopie film i zaczęliśmy go oglądać. Z początku był trochę nudny, le później akcja zaczęła się rozkręcać. Laur kilka razy pisnęła na cały głos i chowała się za łózko. Tsa... A niby to ja jestem strachliwy. Zasnąłem u Laury. Ja spałem na podłodze, a ona na swoim mięciutkim łóżeczku. Menda. Jeszcze jej pokażę.

* Rano*
Gdy słońce leniwie wdzierało się do pokoju ja nic sobie z tego nie robiłem. Ono jednak nie dawało za wygraną i zaczęło coraz mocniej świecić. W końcu dałem mu za wygraną i otworzyłem powieki. Co prawda leniwie, ale zawsze coś. Szatynki nie było w pokoju, więc pomyślałem, że jest w kuchni. Mlasnąłem dwa razy i usiadłem po turecku. Następnie udałem się do miejsca, w którym miałem nadzieję znaleźć brunetkę. Nie myliłem się. Siedziała przy niewielkim stole i jadła kanapkę. Na mój widok szeroko się uśmiechnęła.  W pomieszczeniu nie było nikogo prócz nas.
- Hej. Jak się spało? - zapytała odkładając kanapkę.
- Dobrze. - ziewnąłem. przyjrzałem się jej dokładnie. Była już ubrana. Dziś na dworze było bardzo ciepło i dziewczyna dostosowała się do tego. Nie była tylko czarna, jak to robi, gdy jest jej ciężko. Chyba tylko ja wiem, że gdy w życiu lury dzieje się coś złego ubiera się cała na czarno. Jednak, gdy jest jej dobrze i jest wesoła dodaje do czerni różne inne kolory i nie stawia tylko na rock. Bardzo ładnie wyglądała w czarnej bluzce i krótkich spodenkach ( bez podkolanówek, plecaka i gumiaków. Zamiast nich to ). Tak... Naturalnie. Jak prawdziwa, ale tak naprawdę prawdziwa ona. Do tego delikatny makijaż.
- Zmykaj do domu się przebrać. - znów się uśmiechnęła. Jak przystało na grzecznego chłopczyka wypełniłem jej rozkaz. W domciu przy stole siedziała Delly z śniadaniem dla mnie.
- Siemka. - rzuciłem szybko i poszedłem na górę się przebrać. Zabrałem jakieś ciuchy ( Ross też jest tak ubrany jak na zdjęciu ) i szybko je n siebie założyłem. Wychodząc z pokoju walnąłem drzwiami Rossa w nos.
- Sorki stary. Boli? - zapytałem zmartwiony wychylając głowę zza drzwi.
- Raczej! Walnąłeś mnie w nos. - wrzasnął trzymając się za obolałe miejsce.
- Zaraz ci przyniosę troszkę lodu. - uśmiechnąłem się do niego sweetaśńie i jak wystrzelony z procy pognałem po lód dla brata. W zamrażalce były akurat tylko mrożone brokuły, których Ross nie znosi. Ja z resztą też. Ble...
Pobiegłem do pokoju brata i podałem mu opakowanie z warzywami. Ten skrzywił się lekko, ale przyłożył torebeczkę do nosa. Bo chwili blondasek znów wyglądał jak człowiek. Poszliśmy na dół, gdzie czekała na nas reszta rodzeństwa. Brad wybuchnął śmiechem widząc Rossa. Wyglądał na prawdę komicznie. Miał nos wielkości kalafiora!
- Zamknij się młody. Idziemy. - nakazał i wyszedł z mieszkania.
- Sam się zamknij stary. - odpyskował mu Brad.
Po chwili byliśmy już pod domem najmłodszego i życzyliśmy mu udanego dnia w szkole. Następnie pojechaliśmy do swojego liceum. Wyszliśmy z samochodu i dopiero teraz zorientowałem się, że przecież
- Nie jadłem śniadania!!!

~~~~~~~~
Aloha!!!
Witajcie moi drodzy. Oto i rozdział siódmy.
Jako, że to JUŻ rozdział siódmy alarmuję:
KOMENTUJCIE!!!
Jeśli czytacie notki, to wiecie, że mam fiołka na tym punkcie, bo widzę, że bloga odwiedzacie.
Ale zostawiajcie o sobie ślad. Jak na razie komy zostawia tylko KINGAR5ER ( nie to, że nie doceniam. Ty kochana dobrze wiesz, że cię po prostu kocham ) i HELSA KISS, ale ona się nie liczy, bo to moja sześcioletnia siostra ;) 
Więc proszę was. Komentujcie.
KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ=SZYBSZY NEXT
na to ostanie znalazłabym czas, gdybyście komentowali.
I zastanawiam się, czy nie użyć metody NEXT = TRZY KOMY.
Ale na razie to tylko gdybanie, więc rozdziały będą tak jak teraz. 
Buziaczki ~ Diamond



I mały gif na koniec. Tym razem z nasz Laurusią :)
Boskie.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział szósty: "Help them. I wanted to say that this is a good time to help them"

Notka kochani!!!

* Ross *
Szedłem właśnie do szkoły, gdy usłyszałem, że ktoś natarczywie trąbi. Z niechęcią odwróciłem głowę w stronę ulicy. Myślałem, że zobaczę tam kogoś, kogo znam, kto na mnie przed chwilą trąbił. I miałem niestety rację. Z czarnego mercedesa wyszedł nie kto inny, jak Cam. Pewnie doczepi się teraz mnie, bo wczoraj pomogłem Lau... Marano. Po co ja się w ogóle w to pakowałem. Każdy siedział cicho i nic nie mówił, to ja oczywiście musiałem się odezwać. A teraz ten kretyn się mnie doczepi i do końca szkoły mam za przeproszeniem przesrane ( sorki za zwrot, ale nie wiedziałam, co by innego tu użyć ~ Diamond ).
- Hej, Ross. Zaczekaj chwilkę. - zawołał blondyn.
- Czego? - wycedziłem zły.
- Odpierwiastkuj się od Laury, dobra? - wow. No szybki jest. Ale żeby tak od razu prosto z mostu.
- A niby czemu? - zapytałem z przesłodzonym uśmiechem.
- Bo nie jesteś jej wart. - odpłacił mi się tym samym.
- Nie martw się. Nie zarywam do niej. Jest ładna i w ogóle, ale to zdecydowanie nie mój typ. Twój chyba też nie, skoro na siłę robiłeś z niej lukrowaną laleczkę, hę? - uśmiechnąłem się i wyminąłem go jednym zwinnym ruchem .
- Taka Lau jest jak najbardziej w moim typie. Czasem po prostu docenia się coś, dopiero, gdy się to straci. Powiedz jej, że... Mi na  niej nadal zależy. - krzyknął w moją stronę i wrócił do auta. Bosz... Jaki on natrętny. Współczuję Lau... Marano. Ugh... Ross!!! Ogarnij się!!!
- Siemka stary. - podbiegł do mnie Beck, który tulił do siebie Jade.
- Hej. - odparłem.
- Czego chciał ten pajac? - zapytała czarnowłosa.
- Niczego. Myślał, że startuję do Lauryyy..... Marano. - poprawiłem. No co ze mną jest?!
- No to ma facet nosa. - zaśmiał się Beck.
- Ha ha ha. Sorki, ale buntowniczki zostawię tobie, bo o wiele lepiej wyglądają u twojego boku. - wskazałem na Jade. Czarne włosy, granatowe pasemka, czerwona koszula w kratkę, czarne rurki i glany z ćwiekami - to cała ona.
- Właśnie. - uśmiechnęła się w stronę swojego chłopaka i delikatnie go pocałowała. Ja odwróciłem głowę i odchrząknąłem głośno. Odskoczyli od siebie zawstydzeni i nerwowo zaczęli grzebać butami w ziemi.
- Simanko!!! - kogo jeszcze niesie?
- Hejk....aaaa - przeciągnąłem widząc przed sobą Cat. Zmieniła kolor włosów!!! Miała ładne, brązowe, a teraz jakieś ognisto - czerwone!!! Nie, to różowy jest!!! - Cat, coś ty zrobiła z włosami?!
- Przefarbowałam. Ładnie, nie? - uśmiechnęła się rozbrajająco. Jade już otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale westchnęła cicho. Aj ta nasza głupiutka Cat. Ale gdyby tak się przyjżeć, to nawet ładnie jej w tym kolorze.

Weszliśmy do klasy. Mieliśmy teraz aktorstwo z Sikowitz'em. Uwielbiam tego gościa. Jest niesamowity. Szalony, jak mało kto. Też bym tak czasem chciał, ale zdaję sobie sprawę z tego, że ja jestem nudny, tak samo jak całe moje życie.
Usiedliśmy na krzesłach i czekaliśmy na rozpoczęcie lekcji. Do klasy po kolei wchodziła reszta naszej paczki. Najpierw przyszła Tori, później Andrew, Ell, Van i moje rodzeństwo. Pokłóciliśmy się dziś i każdy poszedł do szkoły sam. Poszło o to, co robimy na śniadanie. Masakra.
Gdy zadzwonił dzwonek w klasie brakowało tylko Trójcy ( czyt. Bridgit, Jansona i Lau... Marano ). Nauczyciel wszedł do klasy specjalnym wejściem i zaczął ględzić coś o improwizacji. W pewnym momencie telefon Ell'a zaczął wibrować, co nie uszło uwadze nauczycielowi.
- Ell, wyłącz telefon, jak przychodzisz na moje lekcje. - ostrzegł z powagą.
- Przepraszam, ale to Laura dzwoni. Martwię się, nie przyszła na lekcje. - odparł załamany szatyn.
- Dobrze. Odbierz. Tylko wyjdź na korytarz. - poinstruował  mężczyzna, po czym osiemnastolatek zniknął za drzwiami. Nie było go... pięć, może dziesięć minut.
- Zwolni mnie pan?! - zawołał zadyszany Ratliff.
- Czemu? Co się stało? - zapytał zdezorientowany nauczyciel.
* W tym samym czasie u Bridgit, Jansona i Laury *
* Narrator *
- No, ale przecież mówię, że ja nic nie zrobiłam! - Laura po raz setny próbowała utwierdzić funkcjonariusza w swojej niewinności.
Trójka przyjaciół siedziała teraz na komisariacie i kłamała ile się da, żeby nie dostać się za kratki. Niektóre rzeczy były oczywiście prawdą, albo zostały zatajone.
- Jak to nic pani nie zrobiła?! Przecież w zgłoszeniu mamy czarno na białym, że wdała się pani w bójkę ze staruszką!!! - wrzasnął policjant zmęczony już ciągłym przesłuchiwaniem nieugiętych do tej pory dzieciaków.
- Ale ona nic nie zrobiła!!! No niech nas pan puści wolno.  - żaliła się Bri.
Nastolatkowie wdali się w bójkę ze starszą panią, która nie chciała ich podwieźć do szkoły. Grupka była już spóźniona i chcąc uniknąć kary ze strony dyrektora, który nie lubił spóźnialskich, zaczepili na drodze starszą panią jadącą wózkiem dla emerytów. Gdy ta odmówiła małolaty, bo inaczej tego nazwać nie można rzuciły się na nią. A mówiąc małolaty mam namyśli, że Laura rzuciła się na nią, a przyjaciele próbowali ją odciągnąć od staruszki, ale wyszedł z tego jakiś galimatias. W końcu ktoś zawiadomił policję i tak oto teraz "przestępcy" siedzą na posterunku i oczyszczają się z zarzutów. Bo co jak co, ale gadanę to oni mają.
- Nie puszczę was, dopóki się nie przyznacie. - powiedział stanowczo stróż prawa.
- Ale my nie mamy do czego! Jesteśmy niewinni, rozumie pan?! - teraz Janson był już na serio na skraju wytrwałości. Co innego dziewczyny. Je ta cała sytuacja śmieszyła.
- To może niby ta staruszka się na was rzuciła, hę? - odrzekł znudzony policjant.
- No, więc skoro pan już zaczaił to my się będziemy zmywać. - uśmiechnęła się słodko szatynka i założyła na siebie ramoneskę.
- Proszę nie odwracać kota ogonem. - gliniarz w jednej chwili złapał ją z nadgarstek i dziewczyna znów siedziała na krześle.
 W tym czasie jej rodzeństwo i ich przyjaciele siedzieli w małym, ciasnym samochodzie Andrew'a i jechali po naszych 'przestępców'.
- Nie no, to już trzynasty raz w tym roku. - żaliła się Van.
- Czternasty. Raz cię nie było w domu. - odparł lekko nieobecny Ell.
- No to jeszcze lepiej. - podczas, gdy Nessa załamywała ręce Tori próbowała znaleźć dobrą drogę na komisariat. Jako, że ona siedziała za kółkiem odpowiadała za bezpieczeństwo, a że na policję jechała po raz pierwszy w życiu ( mamy tu przykład grzecznej dziewczynki ), to zakończenie tej historii było proste.
- Ej, nie chcę was martwić, ale chyba się zgubiliśmy. - powiedziała zażenowana.
- Co?!
* Ellinghton *
Jakie zgubiliśmy?! Jakie nie chcę was martwić?! Ugh Tori zabiję cię!!!
- No normalnie. Drogę zgubiłam. - ciągnęła dalej brunetka. A myślałem, że Cat jet z nas najgłupsza. Jak można nie znać drogi na komisariat?!
- Jak można drogę zgubić, kobieto?! - wydarł się Beck. Oho. Komuś tu nerwy puszczają.
- Nijak. Jechałam sobie prostą drogą, aż tu nagle patrze i co widzę? Jakieś zadupie, bo inaczej tego nazwać nie można! - opadła naburmuszona na siedzisko i z nadętymi polikami oraz założonymi rękoma zrobiła " focha na pięć minut".
- Dobra, dawaj mi kierownice i nie marudź. Kobieta z kółkiem. - prychnąłem cicho, za co dostałem w łeb od Rydel.
- Właśnie, że czasem kobieta prowadzi lepiej niż facet. - znów dostałem torebką od groźnej blondyny.
- Marzenie. - szepnąłem. Tym razem tego nie usłyszała. Otworzyłem drzwiczki samochodu i postawiłem nogę n ziemi. Jeśli to w ogóle można było nazwać ziemią.
- Tori, ty głąbie w bagno nas wpakowałaś!!! - wydarłem się tak głośno, że było mnie słychać w promieniu dwóch km.
- No wiem, wiem. Ale nie musisz tego od razu do bagna porównywać. - odburknęła z przymrużonymi oczkami. Ślepymi, przymrużonymi oczkami.
- Nie!!!  My jesteśmy w bagnie!!! - warknąłem pokazując na bagnisty teren rozpościerający się przed nami.
- O cholera.
* Bridgit *
No ile można ciągnąć jedno przesłuchanie?! Ile się pytam?!
- Dzisiejszą noc spędzicie chyba za kratkami.- uśmiechnął się gliniarz triumfująco. Głupi pies.
- Mhm... Uważaj pan, bo jeszcze uwierzę. - Laura uśmiechnęła się pod nosem i zakładając nogę na nogę rozłożyła się na krześle zamykając przy tym oczy. - Ile już ty pracujesz, hę?
- Dwa tygodnie. - odparł zdziwiony pytaniem.
- Widać. - wtrąciłam.
- Czemu niby? - Bosz... Co za idiota.
- Jakby pan pracował tu dłużej, to by pan już nas dawno puścił. Ale, że pan początkujący, to nie wyciągniemy konsekwencji. - Janson podniósł kąciki ust w geście zwycięstwa.
Pies tylko zmarszczył brwi zdziwiony. Ach... To będzie ciężka noc.
- Kartoteka. - wyjaśniłam.
Mężczyzna wyjął to, o czym mówiłam i zaczął szukać naszych nazwisk. Gdy je znalazł o mało nie spadł z krzesła.
- Dlatego mamy ulgę. Jak pan chce możemy siedzieć tu caaałą noc. - szatyna przeciągnęła samogłoskę by jej zastraszenie było jeszcze bardziej skuteczne.
Facet przełknął głośno ślinę i z trzęsącymi rękoma zakreślił coś w kartotece.
* Pół godziny później *
- Ja nie mogę! To nasz rekord! Dwanaście godzin  nas przesłuchiwali! - wrzasnął uradowany Janson.
- Mnie kiedyś trzymali dwa dni. - jego zapał zgasiła nasza Laurusia.
- Hej, a Ell nie mówił, że po nas przyjedzie? - zapytałam lekko zaniepokojona.
   Wracaliśmy oczywiście z komisariatu. Gliniarz puścił nas zaraz po dokładnych oględzinach kartoteki. Szliśmy jakimiś krętymi ścieżkami, aż natrafiliśmy się na bagno. Na jego środku widniało coś... Nie wiem co.
- Ej, też widzicie tam coś? - zapytała przestraszona Laura.
- Mhm.... - odparliśmy tym samym tonem.
- Pomocy!!! Ratunku!!! - wołał ktoś właśnie z tego... Czegoś?!
- Teraz chyba jest dobry moment, żeby... - Lau nie dokończyła, bo ktoś jej chamsko przerwał.
- Wiać!!! - a tym kimś był Janson.
- Im pomóc. Chciałam powiedzieć, że to dobry moment, żeby im pomóc, Janson.
~~~~~
Siemanko ptysie!
Wstawiłam rozdział dziś, bo ma wolne od szkoły, więc mogłam sobie na to pozwolić. ;)
Wg. mnie rozdział nudny i trochę bez sensu. Przeciągam te próby do konkursu, a chyba nie powinnam. Ale cóż. Nie wiem c tam jeszcze wykombinuję. Z góry przepraszam za błędy.
Mam pytanko.
Czemu nie komentujecie?
Naprawdę mi na tym zależy i może nexty byłyby szybciej, gdybyście komentowali.
Troszkę mi z tego powodu przykro, bo wasze opinie wiele dla mnie znaczą.
No cóż. Ja wracam do pisania, a wy mnie uszczęśliwcie i napiszcie koma ;)
Buziaczki ~ Dimond



I mały gif na koniec:

sobota, 8 listopada 2014

Rozdział piąty: " Nawet nie wiesz, jak "

Z dedykacją dla mojej najulubieńszej kingar5er. Cieszę się, że czytasz. Dzięki komentarzom wiem, że czytasz. Dzięki tobie wierzę w siebie i mam ochotę pisać tego bloga. Dzięki wielkie. Twoja obecność dużo dla mnie znaczy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
* Ellington *
Wróciłem z Laurą do domu. Reszta paczki siedziała u Lynchów, a Van razem z Rikerem ciągle byli w parku. Rydel namawiała, żebyśmy przyszli, ale dobrze wiem, że Laura potrzebuje chwili wytchnienia. 
 Podszedłem do lodówki i wyciągnąłem z niej dwa serki homogenizowane, po czym wstawiłem wodę na herbatę. Z szuflady wyjąłem łyżeczki i ciągle nucąc Fallin for you czekałem, aż woda się zagotuje. Później położyłem wszystko na tacy i pomaszerowałem do pokoju Laury. Gdy zapukałem usłyszałem stłumione proszę. Wchodząc do pomieszczenia rozejrzałem się po nim dokładnie szukając brunetki, aż mój wzrok zatrzymał się na łóżku, na którym aktualnie leżała. 
- Hejka. Co tam niesiesz? - zapytała siadając po turecku.
- Herbatę i serki. A co, głodna? - uśmiechnąłem się promieniście.
- No raczej. Dawaj to. - rzuciła się na łakocie i po pięciu sekundach wepchała już w siebie pół serka. - Jak tam Kate i Morgan? 
- Pojechali z dzieciakami zapisać je do szkoły. - odparłem.
- A Megan? - z jej twarzy zniknął uśmiech, a oczy przepełniły się smutkiem.
- Ona wie od początku. To do niej zadzwonili. 
- Szkoda mi jej. Ma dopiero dwanaście lat. 
- Wiek, to tylko liczba.
- Tak. Masz rację. - uśmiechnęła się niemrawo. - Oglądamy film?
- A jaki? - zapytałem przeczuwając nędzne romansidło. Ale przecież to Laura. A ona plus romansidło równa się rozwalony telewizor, lub jak w tym przypadku laptop.
- Hotel Transylwania. - oł yea. I włączamy bajeczkę.
- Dzięki. Wiesz, jak ja kocham animowane. - podniosłem kąciki ust.
Seans zaczął się na dobre, gdy do pokoju weszła Meg, a potem dołączyła do nas Vanessa. Obejrzeliśmy pięć bajek i uśmialiśmy się po pachy. Dawno nie zrobiliśmy nic tak całą rodziną. Teraz, gdy rodzice umarli musimy się wspierać.
- Co tu tak głośno? - o pokoju weszła Jessie. Bardzo miła i sympatyczna niania.
- Oglądamy bajkę. - powiedziała Lau na luzie.
- Acha. To dobra, ja przyszłam tu tylko zawołać was na kolację. - uśmiechnęła się i wyszła. 
Pochowaliśmy sprzęcior i udaliśmy się do jadalni. Tam po raz pierwszy przy naszym ogromnym stole wszystkie krzesła były zajęte.
- Nareszcie. - wyszeptaliśmy z Lau w tym samym momencie, a następnie się do siebie uśmiechnęliśmy.
* Laura *
* Dziesięć minut później *
- Co tam u was? - zapytał wujek. Wszyscy starli się nie mówić o rodzicach i dobrze. Teraz, gdy wiem, jak powinna wyglądać rodzinna kolacja nie ubolewam nad ich stratą. Moglibyśmy mieć normalną rodzinę, to nie. My musieliśmy sami się wychować.
- W miarę dobrze. Vanessa, Rik i ty jesteście już razem? - zaśmiał się Ell.
- Zamknij się. - wysyczała czarnowłosa przez zęby.
- Ell, a jak tam u Delly, hę? - włączyłam się do rozmowy.
- Masz dziewczynę?! - zdziwione głosy Kate i Morgana wprawiły panny Marano w głośny i szczery śmiech. - Co was tak śmieszy?
- Nic, nic. - odparłam.
- Laura, a jak tam u Rossa, hę? - brat próbował parodiować mój głos, a ja obdarzyłam go tylko groźnym spojrzeniem. Gdyby wzrok mógł zabijać już wąchałby kwiatki od spodu/
- Ell, ty cioto. Lau nic z tym głąbem kapuścianym nie łączy. - wtrąciła Em.
- Ehe. Uważaj, bo ci uwierzę. 
- W co masz wierzyć? - zapytał głąb kapuściany, który właśnie wszedł do naszej jadalni. 
- W to, że ciebie i MOJĄ Laurę coś łączy. - wysyczał Luke przez zęby. On i Ell są o mnie cholernie zazdrośni, a jeśli chodzi o Rossa, to Luke jest na jego punkcie szczególnie wyczulony.
- Że niby co?! - ugh. Jak ja go nie nienawidzę ( heh. Czaicie nie nienawidzę ~ Diamond)
- Gucio. Nie mówi się co, tyko słucham, głąbie. - uśmiechnęłam się jego stronę. I co ja w nim niby widziałam?
- Ha ha ha. - zaśmiał się sarkastycznie. - Powiedziała. Ja przynajmniej wiem, co to posłuszeństwo.
- Jestem posłuszna. Jak mam ochotę. - powiedziałam i puściłam mu oczko. Blondyn tylko przewrócił oczami podszedł do stołu, aby się przywitać.
- Hej, Ross. - powiedziała Zuri jako ostatnia.
- Jak tam brzdącu? - brązowooki poczochrał jej włosy, a ciemnoskóra słodko się zaśmiała.
Ja natomiast siedziałam rozłożona na krześle i popijając sok z mojego kubka i pisząc SMS-a do Bri, żeby przyszli, bo mi się nudzi. Po chwilce dostałam odpowiedź:
" Szanowne Bliźniaki zgadzają się odwiedzić Laurę Marie Marano, której nie chce się ruszyć tyłeczka i pofatygować do przyjaciół"
Automatycznie uśmiechnęłam się do ekranu, co nie uszło uwadze Morganowi.
- Z kim piszesz? - zapytał uśmiechając się.
- Z przyjaciółką. - rzuciłam szybko i pokazałam mu język. Po chwili w całym domu rozległ się dźwięk dzwonka. - Ja otworzę! - zawołałam i jak oparzona wyskoczyłam pobiegłam w stronę drzwi. Za nimi stał ktoś, kogo bym się nie spodziewała.
- Cam?! - chłopak stał oparty o framugę i podniósł na mnie wzrok dopiero po trzech sekundach.
- Hej piękna. - ja mu dam piękną. Co ten bałwan to robi?!
- Cam, po co przyszedłeś? - zapytałam z lekka wkurzona.
- Pogadać. Mogę wejść? - mimo, że nie uzyskał odpowiedzi przygotował się do wejścia. Jednak nie wszedł, bo zagrodziłam mu przejście ręką. 
- Nie. - rzuciłam sucho i zamknęłam mu drzwi przed nosem. Odeszłam nie więcej niż parę kroków, gdy drzwi znów się otworzyły. Nie no, znowu?!
- Czego? - burknęłam zła.
- Laura do jasnej cholery nawet pogadać nie możemy? - podszedł do mnie, tak, że nasze ciała się stykały. Dziwne, że kiedyś mi to nie przeszkadzało. Teraz czuję obrzydzenie.
- Odsuń się.
- Kiedyś ci to nie przeszkadzało.
- Właśnie, kiedyś.
- Laura, naprawdę nie wierzę, że ci na mnie mimo wszystko nie zależy. Właśnie ci na mnie cholernie zależy.
- Słucham?! - wydarłam się na całe mieszkanie. Jakby mi ktoś teraz termometr włożył do buzi, to by penie pękł. Krew zagotowała się w moich żyłach do tego stopnia, że moja skóra naprawdę robiła się czerwona. - Mi na tobie idioto nie zależy! Mam cię dość! Byłam głupia jak but, że nie zauważyłam jakiego kretyna mam przy sobie! Jak można w ogóle być tak tępym jak ty?! I masz czelność tu jeszcze przyłazić?! - nie zauważyłam nawet, gdy weszliśmy do jadalni i wszyscy domownicy plus Ross słyszeli i widzieli wszystko.
- Ja cie kocham, ty tego nie rozumiesz?! - teraz to Cam wrzasnął na cały dom. Złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął w swoją stronę.
- Nie, nie rozumiem. - wycedziłam zapłakana i uwolniłam rękę. - Wyjdź.
- Nie mam najmniejszego zamiaru. - przygwoździł mnie znów do ściany i ani mu się śniło mnie puszczać.
- Nie słyszałeś, masz wyjść. - odezwał się... Chwileczka, przecież to Lynch się odezwał. Po jakiego ciorta niby mi pomaga, hę?
- Słyszałem. - no, ale przynajmniej Cam mnie puścił. I wyszedł. Wreszcie.
- Dzięki. - chciałam moją " wdzięczność " okazać mu przy użyciu oschłego tonu, ale chyba coś mi się nie udało.
- Nie ma za co. W końcu mm u ciebie dług, nie? - ugh. Jaki on tępy. Co on sobie niby myślał? Że pomoże mi spławić byłego i od razu rzucę mu się w ramiona. To źle myślał palant jeden.
- Co wy macie w tej pustej główce, co? - zapytałam całkiem spokojnie.
- Mogłabyś jaśniej. Moja pusta główka nie nadąża za twoją. - uśmiechnął się pokazując rząd białych ząbków. Jak będziemy na planie, to obiecuję, że z Raini wsypiemy mu do pasty jakiś proszek barwiący.
- Na serio wszyscy faceci myślą, że nie to znaczy tak, a zostaw to bierz mnie jestem twoja ( tekst z disney'owskiego Herkulesa )? Bo jeśli tak, to sobie wyobraź, że nie to nie, a zostaw, to zostaw. Więc... Wal się. - powiedziałam z baaardzo przesłodzonym uśmiechem.
- Hej, ja wcale tak nie myślę. - odrzekł zmierzając za mną do MOJEGO pokoju. Mam go serdecznie dość.
- Taaa. Od zawsze wiedziałam, że ty to baba, nie facet. - oł yeach. Dawaj Lau. Musisz częściej chodzić z Bri do klubu, to podłapiesz więcej tych gadanek.
- Mhm... To czemu niby zachowuję się jak facet? - Bosz facet nie pogrążaj się.
- Proszę cię. Ja mam więcej testosteronu od ciebie.
- Ta, jasne. Bo ci uwierzę.

* Emma *
- Ta jasne. Bo ci uwierzę. - to były ostatnie słowa nieszczęsnego blondaska, zanim zarobił kopniaka i plaskacza. Jedno po drugim.
- Stary, jak chcesz poderwać Laurę, to do mnie się zgłoś. Myślisz, że kto tu wszystkich swata, hę? - odezwała się Zuri, gdy Ross znowu usiadł przy stole.
- Nie chcę nikogo podrywać, a w szczególności Laury. - odparł z przekonaniem. Ale, czy aby na pewno?
- Mhm... - odezwaliśmy się wszyscy równocześnie. To się nazywa synchro.
- Dobra, ja spadam. Rydel pisała, że im się chipsy skończyły i trzeba skoczyć do sklepu. Nara. - pożegnał się brązowooki i wyszedł.
- Ach. Mój BFF i moją siostra. Kto by pomyślał. - powiedziała cicho Van.
- Niech mi ją tknie, a nogi z tyłka powyrywam. - znów synchro. Tym razem w wykonaniu Luke'a i Ell' a.
* Następny dzień*
Wstałam jak zwykle o siódmej. Lekcje zaczynam dopiero za tydzień, bo rodzice powiedzieli, że trzeba jeszcze wszystko pozałatwiać. Rozejrzałam się po pokoju. Jest naprawdę ładny. Różowy i biały idealnie się ze sobą zgrały. Laura ma na prawdę świetny gust, bo to ona mi go urządzała.
  Wstałam i zrobiłam tak zwaną poranną gimnastykę, po czym podeszłam do szafy, aby wyjąć z niej ubrania. Usiadłam przed otworzonym meblem i lustrowałam go solidnie. W końcu wybrałam wygodny i stylowy zestaw. Następnie zeszłam na dół, gdzie, co dziwne nikogo nie było.
- Ugh. Sama muszę sobie zrobić śniadanie. - westchnęłam i ruszyłam w stronę kuchni. Jednak się pomyliłam, bo tam przy kuchence stała Lau, która robiła jajecznicę.
- Hejka młoda. - uśmiechnęła się promieniście i zamknęła nogą z deka popsutą szfkę, która co jakiś czas sama się otwierała.
 Zawsze lubiłam styl brunetki. Choć przeważała w nim czerń, a ja sama preferuję jasne kolory, to bardzo mi się podobał.Purpurowe dżinsy, beżowa bluzka, glany i ramoneska idealnie ze sobą współgrały. Włosy związane w wysokiego kucyka z niesfornymi, pojedynczymi likami opadającymi na jej twarz dodawały jej uroku, a delikatny, ale subtelny makijaż był idealnym podkreśleniem jej kobiecości.
- Siemka. - odwzajemniłam gest i usiadłam do stołu. - Idziesz dziś do szkoły?
- Nie każdy ma niestety tak dobrze, jak ty. Poza tym później mam próbę. Wiesz, ten przeklęty konkurs. - podała jedzenie i przysiadła się do mnie.
- Czyli zapowiada się ciężki dzień?
- Nawet nie wiesz jak.
~~~~~~~~~
Hejka ptysie.
Oto rozdział number 5. 
Wydaje mi się, że trochę krótki i nudny, ale chciałam go już dziś wstawić.
Dziś bez cytatu, a to dlatego, że nie wiem, czy wam się to podoba.
Byście napisali w komentarzu, to bym wiedziała.
Ale dobra. Ja sie biorę za 6. 
Buziaki ~ Diamond


Kocham ten gif.

piątek, 7 listopada 2014

One shot - RAURA

Gdy­byś kiedy we śnie poczuła, że oczy mo­je 

już nie pat­rzą na ciebie z miłością, wiedz,

 żem żyć przestał.

Stefan Żeromski


Życie - pojęcie względne. Jedni mówią, że jest to coś wspaniałego, coś pięknego, coś, czego nie można zmarnować. Drudzy natomiast woleli by umrzeć. Dla nich życie to czarna dziura bez dna. Uważają, że nie mają po co żyć. Bo, po co tak na prawdę żyjemy? No tak, żeby się " rozsiewać " po całym świecie. Tylko po co? Po co mamy istnieć? A co najważniejsze, dla kogo? " Bo czym jest życie bez drugiej połówki. Niczym. Życie zaczyna się dopiero, gdy znajdziemy tą jedyną osobę". Słowa mojej siostry. Ale gdyby zapytać nawet najmądrzejszego człowieka co to jest nie wiedziałby. Przynajmniej nie odpowiedziałby zgodnie z rzeczywistością. Bo, gdy nauczyciel pyta się nas co to jest musimy odpowiedzieć definicyjnie. A życie to nie definicja. Nie da się go opisać. Nie można. Zycie to coś wspaniałego, a zarazem przerażającego. Coś szalonego, a zarazem wytonowanego. Dlatego ja nigdy nie zrozumiem samobójców. Bo jak z własnej woli można sobie odebrać coś, co jest jedyne i niepowtarzalne?
  Ja zaliczam się jednak do pierwszej kategorii społeczeństwa. Według mnie jak żyć, to na całego. Miłość to tylko strata czasu. Po co uganiać się za dziewczyną, bo uważa się ją za tą "jedyną"? I tak, i tak dwa miesiące po ślubie zły czar pryśnie. I co? I rozwód. Gdyby nie miłość świat byłby lepszy. I nikt mi nie wmówi, że jest inaczej.
  Promienie słoneczne delikatnie muskały moją skórę. Otworzyłem zaspane oczy, a raczej tylko rozchyliłem powieki, bo po sekundzie jak zaczarowane same się skleiły tworząc powłokę dla mojego, nieznoszącego światła w tym momencie oka. Niestety każda sielanka kiedyś się kończy. Moja została brutalnie przerwana przez budzik. No tak. Trasa. Gdy tylko udało mi się przywrócić wzrok usiadłem na łóżku po turecku. Mlasnąłem dwa razy i jeszcze nie do końca kontaktujący podszedłem do szafy. Wyjąłem z niej coś wygodnego i razem z dzisiejszym zestawem udałem się do łazienki. Spojrzałem na swoje lustrzane odbicie. Wczorajsza impreza była wymalowana na mojej twarzyczce. Wziąłem szybki prysznic i ubrałem na siebie przygotowane wcześniej ubrania. Następnie umyłem zęby i posikałem się swoimi perfumami. A raczej mojego brata. Ubrany i umyty zszedłem na dół. Tam czekało na mnie całe moje starsze rodzeństwo.
- Hej Ross. - przywitała się siostra.
Taa... Nazywam się Ross Lynch. Z tych Lynchów. Moje rodzeństwo wraz ze mną tworzy zespół zwany R5. Do tego dochodzi jeszcze nasz przyjaciel Ellington Ratliff. Mam dwadzieścia lat i mieszkam z zespołem. Jestem wysokim blondynem o brązowych oczach. Nie wiem, co jeszcze mógłbym o sobie rzec.
- Jej Delly, chłopaki. - zwróciłem się do towarzystwa aktualnie zajmującego się obrzucaniem jedzeniem.
- Siemka młody. - odparł Riker nie przerywając nacierania Rockiego makaronem na spaghetti.
- Zrobiłam ci śniadanie. Proszę. - siostra podsunęła mi pod nos miskę z mlekiem i płatkami zbożowymi.
Szybko zjadłem posiłek i wszyscy zapakowaliśmy się do autobusu. Jechaliśmy dość szybko. Co chwilę mijaliśmy jakiś budynek, drzewo, lub człowieka. Na zewnątrz lało jak z cebra. Niebo raz po raz przeszywała błyskawica. Wrzesień w Los Angeles jest jednak piękny pomimo to.  Drzewa przybrały różne odcienie koloru zielonego. Trawa lekko kołysała się w rytm wiatru. Kropelki deszczu zdawały się tańczyć do jakiejś ballady. I jak tu nie kochać życia? Nie rozumiem samobójców, czy pesymistów. Świat jest cudny i trzeba to wiedzieć.
  W pewnym momencie nasz pojazd się zatrzymał. Nie rozumiałem czemu. Gdy chciałem się podnieść jakaś magiczna siła trzymała mnie siedziska. Poczułem zapach spalin i krwi. Moja lewa ręka była czerwona od tej substancji. Prawe ucho leżało na czymś twardym, chyba trawie... Nie rozumiałem, co się dzieje. Koło mojego nosa ślizgał się malutki ślimaczek. Z oddali dochodziły do mnie dźwięki syreny pogotowia, a obraz się rozmazywał. Aż w końcu całkowicie znikł.
****
  Przekręciłem lekko głowę. Bolał mnie kark, a szczególnie lewa ręka. Nie mogłem otworzyć oczu, choć bardzo tego chciałem. Po długich zmaganiach jednak się poddałem. Dźwięk docierał do mnie z daleka, aż do momentu, kiedy odzyskałem świadomość. Dopiero wtedy moje powieki się poddały i lekko rozwarły. Przed sobą zobaczyłem jakiegoś lekarza, a obok niego moje rodzeństwo. Nie rozumiałem co się dzieje.
- Witamy wśród żywych panie Lynch. - uśmiechnął się lekarz. Ja odwzajemniłem gest.
- On żyje... - wydusiła Rydel poprzez strumień łez. Miała na ręku gips. Riker miał kark w jakimś kaftanie, Rocky miał to samo, co Delly tylko na nodze i chodził o kulach, a Ell... On był cały i zdrowy. No, nie licząc zadrapań i blizny na policzku.
- Zostawię was samych. Na pewno musicie wiele omówić. - odezwał się mężczyzna w białym kitlu.
- Co się dzieje? - wydusiłem resztkami sił. Mój głos był cichy i ochrypły. Ledwo co wydawałem z siebie jakikolwiek dźwięk.
- Mieliśmy wypadek... My wyszliśmy z tego cało, ale ty... - w tym momencie Riker urwał i spuścił głowę. Rydel wpatrywała się w moją lewą nogę, która przykryta była kołdrą. Uniosłem mają materiał do góry, a moim oczom ukazała się noga. A raczej jej brak. Od kolana moje lewe odnóże nie istniało, a na jego miejsce została wstawiona proteza. Dopiero teraz zrozumiałem. Mieliśmy wypadek. A ja w nim straciłem nogę...
- Rossy. Nie martw się. - siostra próbowała dodać mi otuchy, lecz ja jej nie słuchałem. Byłem, a raczej nie byłem w stanie jej słuchać. Po prostu patrzyłem się bezmyślnie w ścianę i pozwoliłem łzom ślizgać się po policzkach.
****
Chodzę na rehabilitację już dwa tygodnie. Jak na razie "mieszkam" w szpitalu. Zajmuje się mną pan Marano. Znany i ceniony lekarz. Często prowadzimy długie rozmowy. Dzieki niemu wiem, że bez nogi też da się żyć. Jego córka - Laura też miała wypadek. Straciła w nim prawą nogę. Mimo to jest największym postrachem wśród rówieśników. Z tego, co wiem, to nie jest bezduszna i nieczuła, ale zalicza się raczej do bad girls. Współczuje jej ojcu. Mówi, że niezłe z niej ziółko. Cztery próby samobójcze, których przyczyny nie są mi znane, trzy odsiadki w pudle, dwa razy wyrzucona ze szkoły i inne. Szczerze? Jakoś za nią nie przepadam. A nawet jej nie znam. Pan Marano mówi o niej z taką miłością, a ona wbija mu nóż w plecy. Jeszcze do tego ma leżeć na tej samej sali co ja. Nie wiem czemu, bo Damiano nie chce mi powiedzieć. Ale cóż. Dzisiaj przyjeżdża, to pewnie się dowiem.
- Ross. - ciepły i opiekuńczy głos Damiano wybudził mnie z transu. - Może... Może nie powinienem, bo musisz przestrzegać ścisłej diety, ale... masz i się ciesz. - rzucił w moją stronę małą torebeczkę z krówkami. Uwielbiam je, a nie mogę ich jeść. Ale cóż... Skoro lekarz daje...
- Dzięki. - uśmiechnąłem się wyciągając dwa cukierki.
- Nie ma za co. Laura je uwielbia. Na pewno przemyci kilka. - odwzajemnił gest i włożył do buzi łakocia.
- Myślisz, że...
- Niestety, ale nie dogadacie się. Wiesz, że nie lubię kłamać, więc powiem prosto z mostu. Uważaj na nią. Ona to niezłe ziółko i trzyma się z ludźmi żyjącymi na krawędzi. Zresztą dowiesz się za trzy, dwa, jeden... - tu urwał, bo do sali weszła pewna dziewczyna. Chyba jego córka. Miała brązowe włosy, które opadały na niewielką twarz. Na nie osadzone były piękne piwne oczy. Jej średni wzrost został zamaskowany czarnymi traperami na szpilkach. Na nogach miała brązowe legginsy, a nad nimi szarą podkoszulkę, a na niej czarną, skórzaną ramoneskę. Muszę przyznać, że do brzydkich nie należy.
- Dziękuje tatusiu, że mi pomogłeś. - powiedziała sarkastycznie rzucając na ziemię stos toreb.
- Oj skarbie, nie złość się. - odrzekł łagodnie Damiano.
- Tsa... - dziewczyna spojrzała na mnie i z lekkim uśmiechem podeszła do łóżka, na którym siedziałem. - Laura. Miło poznać Ross. - lekko zdziwiłem się, że znała moje imię, więc zmarszczyłem brwi. - Tata mówił. Współczuje nogi. Ale nie byłoby tego złego, co by na dobre nie wyszło. Spójrz na mnie szpilki na nogach mam? Mam. Legginsy mam? Mam. A taryfa ulgowa zapewniona do końca życia. - przy ostatnich dwóch słowach lekko się zasmuciła, ale po chwili znów na jej twarz wkradł się uśmiech.
- Mi też miło. - tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić. Po prostu przy niej czułem się jakoś tak... Nieswojo.
- Tatusiu... - zwróciła się do mężczyzny stojącego w drzwiach. - To mój nowy sąsiad, tak?
- Tak. Wolałbym, żeby ktoś miał cię na oku, a jemu akurat ufam.
- Supcio. Czyli trafił nam się nudziarz. Ale cóż... Ja spadam do stołówki, bo jestem straaasznie głodna. So, bye. - i wyszła, a ja zdziwiony siedziałem na miękkim materacu i patrzyłem na Damiano, który uśmiechał się zadziornie.
- A jednak, może się dogadacie.
****
- Więc jeździsz na motorach, tak? - zapytałem oniemiały historią dziewczyny.
- Tak. Proteza robi jednak swoje. - uśmiechnęła się po raz setny dzisiejszego dnia.
- To co tu robisz? - odparłem. Dziewczyna spojrzała na mnie, a po jej policzku zaczęło spływać kilka łez.
- Jestem chora. - wyznała beznamiętnie. - Na białaczkę. Stąd te próby samobójcze. Czasami po prostu nie daje rady. - zacisnęła kubek w swoich małych dłoniach najmocniej, jak umiała.
- Współ...
- Nie trzeba. Nie potrzebuje tego. Tylko słabi proszą o współczucie, lub litość. A ja jestem silna. To znaczy staram się.
- Ale... Od kiedy wiesz?
- Od roku. - jej słowom ciągle towarzyszył ten sam beznamiętny ton.
- Acha... I jak się czujesz z myślą, no wiesz... - dziewczyna uniosła na mnie wzrok, a ja poczułem się niezręcznie. - Przepraszam, nie powinienem.
- Nie, nie szkodzi. Dużo ludzi chciałoby wiedzieć, a boi się spytać. Ja uważam ludzi chorych na raka za takich... Aniołów. Pomagają oswoić się bliskim ze śmiercią. Szkoda, że tylko z im. Dla mnie śmierć jest oczywista. Zawsze nadchodzi. A życie... Życie, to tylko czarna dziura. Na jej końcu jest właśnie śmierć. Bo to ona jest celem wszystkich ludzi. Wszystkich, bez wyjątku. - szatynka wygłosiła swój monolog, a ja poczułem się, jakbym na prawdę miał przy sobie anioła. Nagle uświadomiłem sobie, że tacy ludzie jak ona też potrafią żyć. W jej życiu najbardziej dotknęły mnie próby samobójcze, bo nigdy ich nie zrozumiem. Ale ona jest normalną, ciepłą dziewczyną. Ma swoje wady, ale szczerze, to ja ich nie widzę.
- Mhm... Tooo... Co chcesz robić? - zapytałem po dość długiej ciszy.
- O nie, nie, nie. Przepraszam, ale ja muszę zostać. Zaraz przyjadą moi przyjaciele. - uśmiechnęła się promieniście.
- Ross... Nawet nie wiesz ile ja się namęczyłam z pieczeniem tego ciasta. Trzy bita ci się zachcia... - do sali wszedł nie kto inny, jak Rydel. Gdy zobaczyła dziewczynę, która siedziała przede mną stanęła jak słup soli. Po chwili jednak na jej twarzy znów zawitał uśmiech. - Rydel. Siostra tego tu żarłoka. - podała brunetce dłoń, a ta bez wahania ją ścisnęła. Delly lekko pisnęła, a muszę przyznać, że Laura jest silna.
- Laura Marano. Współlokatorka tego tu żarłoka. - uniosła lekko kąciki ust, a ja udałem focha.
- Dobra, dobra. Nie złość się tak i pokrój ciasto.
*****
Laura i moje rodzeństwo bardzo się polubili. Ja z resztą też ją polubiłem. Bardzo często ze sobą rozmawiamy i to nie są rozmowy typu 'debata o grach komputerowych'. Nie, my filozofujemy na temat życia i śmierci. A najlepsze jest to, że z nią się tak lekko o tym rozmawia. Dziś wychodzę ze szpitala. Nareszcie. Trochę mi tylko szkoda, że nie będę mieszkał z Lau.
- Masz już wszystko? - zapytała brązowooka.
- Tak. Jeszcze tylko misiaczek i w drogę. - odparłem z entuzjazmem.
- A po co ci miś... Aaaa....
- To co, przytulas? - rozwarłem ramiona, ale po chwili znów je schowałem tuląc do siebie Laurę.
- Będzie mi ciebie brakować. - wyszeptała.
- Zaraz jak zaniosę do domu torby przyjadę tu. Obiecuję.
- Nie, nie chodzi o to... - szatyna zaczęła płakać. Po raz pierwszy, od kąt ją poznałem. Łkała jak małe dziecko. A mi nie potrzeba było długo, aby zrozumieć...
- Laura, nie martw się. Nie umrzesz tak łatwo, rozumiesz? Ja ci na to nie pozwolę. - wyszeptałem jej do ucha.
- To nie pozwalaj Ross, nie pozwalaj. - poczułem jak jej usta delikatnie musnęły mój policzek. Niby tak niewiele, ale dla mnie, to było jak dostać ze strzały. I nawet nie wiecie jakiej. Dopiero teraz sobie uświadomiłem, że ona umiera. Nie będzie jej przy mnie do końca moich dni. Nie będzie przyjaciółką, choć nie, teraz już ją jest.  Ja... Ja ją stracę. Na zawsze. Nie będę mógł znów poczuć na swoim policzku jej ciepłych ust. Nie będę mógł rozmawiać o tym, co leży mi na sercu. Nie będę mógł jej zobaczyć. Nie będę mógł jej mieć. A tak bardzo bym chciał. Nie potrafię teraz spojrzeć na inną dziewczynę, bo próbuje w niej doszukać się Laury. A co będzie, jak ona zginie? Jak umrze i mnie zostawi? Co ze mną jest? Może ja się w niej zakochałem. Nie może... Raczej na pewno.
- Laura, ja... - powiedzieć, nie powiedzieć? Ross kretynie ona umiera!!! Mów i to już. - Bo wiesz, ja... - nie zdążyłem skończyć, bo poczułem jak ktoś wpija mi się w usta. Dopiero po chwili dotarło do mnie dotarło. Odwzajemniłem pocałunek. Był on delikatny i kruchy, tak jakbyśmy bali się, że zaraz ta druga osoba zniknie. Ale tak nie było. Ja tam byłem i ona też. A nasz pocałunek stawał się coraz twardszy i śmielszy. Teraz jestem pewien, że ją kocham. Na 100%. Nie ważne, że ona umrze. będzę przy niej aż do końca.
- Kocham cię ty wariacie. - uśmiechnęła się patrząc mi prosto w oczy.
- Ja też cię kocham. - skrzyżowałem nasze spojrzenia i znów połączyłem nasze usta. I byłoby tak pięknie,gdyby nie mały szczegół - obudziłem się. To, że jej powiedziałem, że ją kocham, to był tylko sen. Niestety. Ale dzięki niemu wiedziałem, co mam zrobić. Pobiegłem do szpitala, ponieważ zorientowałem się, że jestem już w swoim mieszkaniu. Od razu pobiegłem do sali w której leżeliśmy. Gdy wszedłem do pomieszczenia okazało się ono puste. Bałem się. Tak cholernie się bałem, że już ją straciłem, że nawet nie zdążyłem jej powiedzieć, co do niej czuje. Na moje szczęście, lub nie do sali wszedł pan Marano. Ze łzami w oczach podszedłem do niego.
- Proszę pana... Co z... Laurą... - wyjąkałem z trudem.
- Jest na cmentarzu. Dziś rocznica śmierci Vanessy - siostry Lau.
Szczerze, to nie wiedziałem, że ona miała siostrę, ale bez wahania wystrzeliłem w stronę miejsca cmentarza rzymskokatolickiego. Lau nie jest Żydówką, więc jej siostra chyba też nią nie była. Przy jednym z mogił zobaczyłem zapłakaną Laurę. Trzymała w ręku znicz.
- Co ja mam teraz zrobić? Powiedzieć mu? Żeby cierpiał, gdy do ciebie dołączę? Wiem, że mówiłaś, że ludzie chorzy na białaczkę też mają prawo się zakochać, ale po co? Ja to co innego, ale on. Boję się Van, cholernie się boję. Może i ty byłaś szczęśliwa ze swoim chłopakiem do ostatniego dnia, ale... Widziałam go ostatnio i to nie był miły widok. Powiedział mi, że strasznie za tobą tęskni... - mówiła do grobu ciągle mając w oczach łzy. Nie wiedziałem, o kogo jej chodzi, ale jednego byłem pewien. Ona się zakochała.  - I  widzisz, ja nie chcę... Ross? - o kurczę, zobaczyła mnie.
- Hej. Nie mówiłaś o... - wskazałem na nagrobek.
- Dwadzieścia lat, czarnowłosa, zawsze uśmiechnięta, chora na białaczkę, zmarła pół roku temu, wymieniać dalej, czy mam was sobie przedstawić? - zapytała z sarkazmem.
- Nie płacz. - nie zwracałem uwagi na jej poprzednie słowa i mówiłem dalej. - Nie chcesz chyba, żeby twoja siostra obwiniała się za to, że płaczesz, bo płaczesz dlatego, że odeszła, prawda?
- Nie, nie dlatego. Ja... Ja się zakochałam. - wraz z wypowiedzeniem ostatniego słowa brunetka wbiła w moje serce sztylet.
- W kim? - zapytałem załamanym głosem.
- W tobie. - wyszeptała, a jej oczy, choć ciągle pełne łez przepełnione były radością. - Kocham cię jak wariatka...
- Ja ciebie też. - odrzekłem składając na jej ustach czuły pocałunek.
Teraz nie ważne jet to, co się stanie. Ważne jest to, że jesteśmy razem. Że będziemy razem do jej ostatnich dni. A może nawet moich. Nie wiadomo, czy jutro to jutro, a dziś jest dzisiaj. Ale wiadomo, że dla raka nie ma czegoś takiego jak czas. Zaatakuje ostatecznie i zwycięży. Ale ja mu nie pozwolę czerpać z tego satysfakcji.  Rak może się zakończyć wojnę nawet dziś, bo on nie liczy dni. Jestem tego świadomy. Lecz obiecałem, że nie będę płakał i dołączę do Laury, gdy Bóg o tym zdecyduje, nie ja.
  Pożegnaliśmy się i każde z nas poszło w swoją stronę. Następnego dnia znów poszedłem do szpitala, ale jej tam nie było. Była tam, na drugom świecie i dobrze to wiedziałem. Nie zostawiła mnie. Ja to wiem. Ona tu nadal jest. I zawsze będzie. A nasza miłość nigdy nie zgaśnie. Nadal jesteśmy razem.
  Usiadłem  na jej łóżku i spojrzałem na szafkę nocną. Była wypełniona po brzegi. Otworzyłem ją, a z niej wysypały się listy. Wziąłem do ręki pierwszy lepszy i otworzyłem go. To co było tam napisane sprawiło, że zacząłem płakać i śmiać się jednocześnie.
Kochany Wariacie
To, że Cię kocham już wiesz, a jak nie to teraz się dowiedziałeś. 
Odeszłam już na tamten świat, bo sama bym ci tego listu nie dała, ale może coś się zmieniło i jednak nadal jestem na tym co ty i ty to po prostu znalazłeś i t d i t p. Ale zakładam, że już mnie nie ma, więc : Napisałam do ciebie listy, każdy o czymś innym. Wymarzyłam sobie, że kiedyś spotkam swoją wielką miłość i od pierwszego dnia mojej choroby pisałam codziennie listy. One nie mają zapisanego adresata, ale jesteś nim Ty. Pod listami jest pamiętnik. Są tam najważniejsze momenty z całego mojego życia. A teraz chciałam Cię przeprosić. Ale wiedz, że Cię nie zostawiłam. Jestem przy Tobie cały czas.
Kocham Cię,
Laura
Popłakałem się i śmiałem. Dziwne, nie? Ale ja byłem ślepy, że nie zauważyłem, że ten dzień już nadchodzi. Głupi, ślepy, tępy. Wszystko na raz.
  Wyszedłem ze szpitala. Przechodziłem przez pasy, gdy but mi się rozwiązał. Może to nielogiczne, ale zatrzymałem się na środku jezdni, by go zawiązać. Wtedy znów poczułem się jak wtedy, gdy mieliśmy z zespołem wypadek. Znów obudziłem się w szpitalu. Znów nade mną stało rodzeństwo. Obraz taki sam, jak wtedy. Ale brakowało jednego. Pana Marano. Zamiast niego przy drzwiach stała jakaś niska brunetka.
-On się obudził. - wyszeptała Rydel, a dziewczyna natychmiast podbiegła do mojego łóżka. Chwila, chwila, przecież to...
- Laura?! - wykrzyczałem najgłośniej, jak potrafiłem.
- Taaak... - przeciągnęła zdziwiona. - A pan to Ross Lynch. Pan i pana rodzeństwo mieliście wypadek. Pamięta pan? - nie wierzę, to Laura. I na dodatek wychodzi na to, że czas się chyba cofnął!!! Albo śniłem. Tak, to musiał być sen. A teraz moja Laura stoi przede mną i jak na lekarza, którym z pewnością była sprawdzała czucie w moich kolanach.
- Ty żyjesz!!! Masz siostrę? Jesteś na coś chora? Twój ojciec to Damiano Marano? - zadawałem pytanie z prędkością światła, a ona tylko patrzyła na mnie ze zdziwieniem. Na jej ustach formował się uśmiech, a oczy wypełniły iskierkami.
- Tak, mój ojciec to Damiano Marano, mam siostrę, która ma się świetnie, a jedyne na co choruję to nieodparty urok osobisty.

Tak wyglądało nasze prawdziwe pierwsze spotkanie. Pokochałem ją od razu. Po dwóch latach wzięliśmy ślub. Nie mogę uwierzyć do tej pory, że Bóg dał mi tak jasno do zrozumienia, że to ta jedyna. Dzięki snu. Teraz, jako trzydziestosześcioletni facet, ojciec dziewięcioletnich bliźniaków, mąż Laury teraz już Lynch. Nie wierzę, że los podarował mi kogoś takiego. I przygotował do pierwszego spotkania. Bo przez jeden sen moje życie diametralnie się zmieniło. Rozumiem teraz sens życia i śmierci. Czegoś, nad czym moja żona rozważała i rozważa do tej pory. Jest zupełnie taka sama jak ta, ze snu. Kto by pomyślał. Sen, jeden głupi sen. A odmienił moje życie. 
- Nad czym tak myślisz skarbie? - zapytała moja żona.
- Gdy­byś kiedy we śnie poczuła, że oczy mo­je już nie pat­rzą na ciebie z miłością, wiedz, żem żyć przestał. - powiedziałem i lekko ją pocałowałem.
- A ty ciągle o tych snach. - uśmiechnęła się lekko i połączyła nasze usta.

~~~~~~~~~
Hej ptysie.
Mam nadzięję, że one shot fajny, choć ja miałam nadzieję, że wyjdzie lepiej.
Zaraz biorę się za rozdział i obiecuję, że go wstawię jeszcze dziś. 
Buziaki ~ Wasza Diamond