poniedziałek, 30 marca 2015

Co do drugiego sezonu...

... to rozpocznę go, kiedy odwieszę bloga, bo zostaje zawieszony na czas nieokreślony. Pierwsze primo - muszę ogarnąć fabułę, bo bardzo się zmienia, a po drugie - najpierw chcę skończyć Love Grow Slowly i mam pomysł na inną historię, więc podejmę też inne radykalne kroki, ale o tym nie tu. Nie martwcie się, wrócę i dokończę tą historię, bo było tu ZDECYDOWANIE ZA MAŁO Raury. Więc tak, czy siak, chyba wielkiego dramatu tu nie robię, bo przecież skończyłam jeden sezon, a na drugi nie zaszkodzi Wam poczekać :P
Więc ja się ulatniam, ale to zaraz. Rozdział pierwszy mam napisany w połowie, a raczej trzy rozdziały pierwsze, bo ciągle nie mogę się zdecydować, jak zacząć. No, ale trudno, jakoś to ogarnę. Może napiszę wszystko od razu i potem będę wstawiać? Nie wiem, pomyślę.
Tak, jak wspominałam, za dwa dni mam test i trzymajcie za mnie kciuki :D
Do napisania po przerwie!
~ Alex


poniedziałek, 9 marca 2015

Epilog: " Co cię nie zabije to cię wzmocni"


"Co cię nie zabije to cię wzmocni"
Przysłowie

~ Epilog Pierwszego Sezonu ~
 


Jesteś silna. Jesteś silna i nie wolno ci sądzić inaczej. Jesteś mega silna, nigdy nie płaczesz, nie rozpaczasz… Jesteś silna.

Mantra ta powtarzana w mojej głowie co pięć sekund wcale nie dodawała mi odwagi. Nie byłam silna. Nigdy nie będę silna. Stchórzyłam. Oto kim jestem. Śmierdzącym tchórzem. Spakowałam rzeczy i wyszłam. Nie umiałam stawić temu czoła. Uch, czy wszystko na tym świecie jest takie trudne? Jak, tak, to składam zażalenie i proszę o wstrzymanie etapu dorastania! Może jeszcze można by mnie cofnąć do poziomu drugoklasisty? Nie? Szkoda. To porypane życie mi się już znudziło. Mam go serdecznie dość! Najchętniej, to powiedziałabym mu „bye, bye”. Ale nie mogę, bo wtedy zraniłabym jedyne osoby, które mi zostały… Ugh! Ja chcę mieć pięć lat.

Spojrzałam po raz ostatni w lustro. Zdmuchnęłam kosmyk włosów, który zapodział się na mojej twarzy i cmoknęłam ustami. Nie miałam najmniejszej ochoty na ten koncert. I pewnie oni też tam będą. Nie no, idę się pociąć. Ma ktoś żyletkę? Nie? Szkoda po raz drugi. Ja nie chcę! Boże, po co Brad mnie tu ciągnął? Nienawidzę go.

Jeszcze raz spojrzałam na dzieło stylistki. Ach, jakbym sama nie potrafiła się ubrać. I jeśli myślałam, że do tej pory moje koncerty (których nie było zbyt wiele, szczerze mówiąc) były na miarę normalnej – popularnej – gwiazdy. To jej pory byłam nikim. Małym punkcikiem, który zabłysnął na niewielkim obszarze. I miejmy nadzieję, że nie staniemy się główną atrakcją całego świata, a nasze życie będzie nagłówkiem gazet. No właśnie. Miejmy nadzieję.

Czarna sukienka bez wcięcia z trzema złotymi guzikami na biuście. Rękaw kończący się kilka centymetrów przed łokciem. Śliczna. Taka słodka i niewinna. Zupełnie nie jak ja. Włosy dość mocno podkręcone, jasne końcówki uwidocznione. Po raz pierwszy naprawdę wyglądam dobrze. Tak dobrze, że ja, sama ja, mogę powiedzieć o  s o b i e, że wyglądam dobrze. Ale natomiast czuję się okropnie. I nawet ten przecudny makijaż nie poprawi mi humoru. Zycie jest takie niesprawiedliwie. Powinnam się cieszyć – zamiast tego płaczę. Powinnam być silna – czuję się, jakbym stąpała po kruchym lodzie, który zaraz może się zapaść. Powinnam porozmawiać z przyjaciółmi – nie mam najmniejszego zamiaru. Wszystko robię na przekór. Jestem zła, niedobra, nikczemna. Nie no, dobra, aż tak źle jeszcze ze mną nie jest. Jestem złą panią nielubiącą małych piesków. Ach, dramatyzuję.

- Gwen, możesz już wyjść – powiedziałam uprzejmie w stronę stylistki. Chciałam zostać sama. A jak na razie spełnienie tej chęci zakłócała ruda.

- Oczywiście, już idę. Jakby coś  było nie tak, proszę dzwonić – poinformowała z uśmiechem i wyszła kołysząc biodrami. Do najnaturalniejszych kobiet nie należy, biorąc pod uwagę tonę tapety, botoksu i żelu do włosów, ale jest nawet miła. No, może bardziej znośna.

Moja garderoba, nawet duża garderoba, miała ściany pokryte tapetą z wizerunkiem Londynu. Czyli mojego przyszłego domu. Ciekawe, jak tam jest. Nie byłam jeszcze nigdy w Anglii. Słyszałam, że ludzie są tam nie do końca normalni i piją dużo herbaty. Teraz już wiem, dlaczego chłopaki tak ją lubią. Ale wracając. Jestem bardzo ciekawa, jak będzie wyglądało moje życie tam. Mamy zamieszkać w dzielnicy malarzy. Nie wiem, skąd oni wytrzasnęli mieszkanie na takiej dzielnicy, ale nie wnikam. Lubię malować. Kiedyś nawet moje prace lądowały na wystawie. Szkolnej co prawda, ale i tak to dość duże osiągnięcie. Już sobie wyobrażam siebie jadącą na rowerku w ogrodniczkach umazanych farbą po bułki do sklepu niedaleko. Nie, chyba jednak nie będę używać roweru. Mój pokój ma być największy. Oczywiście chłopcy, jak to chłopcy zastrzegli, że mam nie przyprowadzać żadnych kochasiów. Hah, chciałabym mieć kogo przyprowadzać. Ponoć wnętrze mamy już urządzone, a mieszkanko ma mnie zachwycić. Jakiś uroczy domek z kominkiem, niewielkim ogródkiem i bliźniak. Czyli za ścianą będę miała sąsiada. Fajnie to brzmi. A może sąsiadkę? Tak czy inaczej będzie mi brakować  towarzystwa kobiet. Mam wytrzymać z czterema facetami pod jednym dachem. Teraz już wiem, co musi czuć Delly…. Ugh! Koniec z nimi! Ich już nie ma w moim życiu, a wspomnienia musze trzymać pod wodzą.

- Hej – usłyszałam za plecami. Uśmiechnęłam się sama do siebie. James. W lustrze nawet widzę jego blond włosy.

- Hej – odwróciłam się w jego stronę. Miał niewyraźną minę, coś musiało go trapić. Tylko co? – Coś się stało?

- Ni… Nie wiem. Zależy. Masz gościa, ale śmiem wątpić, żebyś była zadowolona – burknął spoglądając za drzwi. O cholera, chyba wiem, o kogo mu chodzi.

Moje serce przyspieszyło, gdy w pokoju pojawiły się cztery osoby więcej. Cztery nowe głowy. Blond, czarna, brunatna i… blond. Nie, to się nie może dziać naprawdę. Wiedziałam, że przyjdą, ale nie, że tutaj. To… Ach, sama już nie wiem.

- Cześć – dziewczyna uśmiechnęła się niemrawo. Nie odwzajemniłam gestu. Speszona spuściła głowę. Teraz umie coś powiedzieć?

Van, Delly, Meg i Ross. Na tego ostatniego nawet nie zwracam uwagi, tyle przez niego cierpiałam, ze mam już dość. Po jakiego tu przyleźli?! Jeśli chcieli jeszcze bardziej złamać mi serce, to im się udało.

- Lau… My… - zaczęła Delly pełna skruchy. Boże, ale mnie wkurza tą swoją niewinnością i słodkością. Wypięła się na mnie, więc niech się nie odzywa. I ja niby przed chwilą za nimi płakałam? Pff.. To niedorzecz… Dobra, kogo ja chcę oszukać. Cieszę się jak małe dziecko, że przyszli. Nawet Ross. Okay, zwłaszcza, że on przyszedł.

- Jak coś, to wołaj, ja zostawię was samych – oświadczył James. Tak, masz rację zostaw mnie samą na pożarcie przez osoby, które miałam za oddane i kochające mnie jak nie wiem co! To jak zostawić mnie na moście nad rzeką pełna krokodyli, bo przecież wyglądają na najedzone! – Usłyszę, że przez was płacze, a znajdę i pourywam łby – wysyczał, ale ja szybko zamknęłam drzwi. Pewnie złamałam mu nos. Trudno.

- Martwią się o ciebie – Ross w jednej chwili uśmiechnął się delikatnie, ale ten uśmiech szybko zniknął. Chyba, że mi się przewidziało. To również prawdopodobne.

- Tak… Są…

- Jesteś okropna! – przerwał mi głośny, rozpaczliwy głos Meg. Spojrzałam zaszokowana w jej stronę. Łzy kapały jej z policzków, nos miała zaczerwieniony. Tak, jestem okropna.

- Ale… Meg, co ty mówisz..? – tak, Lau, jesteś na tyle głupia, ze nie wiesz o co jej chodzi. Nie no, twój poziom IQ jest jednak na tyle wysoki, że bez problemu powinnaś to odgadnąć.

- Nawet mi nie powiedziałaś! Chciałaś tak po prostu wyjechać i nie pożegnałabyś się ze mną! – teraz to mnie łzy piekły w oczy. Nie, nie rozpłaczę się. Nie mogę. Nie przy nich. Nie przy Meg. Boże, mówiłam już, że życie jest porypane? Starasz się, aby siostra nie musiała cierpieć, chcesz zniknąć, nie przysparzać jej bolesnych pożegnań, a ona przychodzi do ciebie w dniu wyjazdu. Porypane!

- Chciałam… Żebyś nie musiała przez to przechodzić. Nie chcę, abyś cierpiała przez moją głupotę. Ale zrozum… Już za późno… Musze wyjechać – podeszłam do niej, aby ją objąć, ale to nic nie dało. Odskoczyła do tytułu jak oparzona. To jakby ktoś wbił mi sztylet w serce. Siostra. Własna, rodzona. Nienawidzi mnie.

- Nic nie musisz – burknęła Delly. Akurat, bo ona cokolwiek wie.

- Jeśli macie zamiar tak rozmawiać, to ja już pójdę, bo z chłopakami chcieliśmy zrobić próbę – po co ci idiotko ten uniosły ton?! Debilka.

Ruszyłam w stronę drzwi. Już miałam naciskać klamkę, kiedy poczułam na nadgarstku mocny uścisk. Wiedziałam od razu, czyj on jest, bo tylko Ross z nas wszystkich ma tak silny uścisk. Nawet się nie zorientowałam, kiedy mnie obrócił i wtulił w swój tors. Chciałabym się wyrwać. Ale nie wyrwałam. Dlaczego? Bo jestem debilką, która nie umie trzymać się ustalonych zasad.
- Nie chcemy cię stracić… - wyszeptał. Och, Ross, musisz wszystko komplikować? – Ja nie chcę – przerzedły mnie ciarki, jakich nie doznałam jeszcze nigdy. Moje serce wykonało fikołka, kiedy to powiedział, a łzy jeszcze mocniej naciskały na zamknięte powieki. Głupie, głupie, głupie życie! Same trudności – zero ułatwień.

- Trzeba było cokolwiek powiedzieć  - jedyne słowa, jakie zdołałam wydusić to ochrzan. Dlaczego? Bo przecież tak będzie lepiej!

Puścił mnie. Poddał się. Nie walczył, nic nie powiedział, nie zaprzeczył. Odpuścił, a to znak, że nie wszystko skończone. Dał spokój. Więc to koniec. Naprawdę koniec.

- Laura, ja… Przepraszam – wtrąciła Vanessa i chciała mnie przytulić, ale usunęłam się jej z drogi. Nie chciałam, aby myślała, że może jeszcze cokolwiek zrobić.

- Najlepiej będzie, jak już sobie pójdziecie.

Wyszli. Van, Ryd i Meg. Ross został. Czemu? Tego niestety nie wiem. Spojrzałam na niego ponaglającym wzrokiem, ale nawet nie drgnął. Uch, trochę niezręczna sytuacja. On się na mnie gapi, a ja nie wiem co zrobić. Nie, to więcej niż niezręczna sytuacja.
Czekał tak, dopóki drzwi się nie zamknęły, a my zostaliśmy sami. Dopiero wtedy się odezwał:

- Czyli, że po koncercie wyjeżdżasz? – zagadnął. Starał się nie patrzeć mi w oczy, to frustrujące.

- Tak. Najpierw w trasę, a potem się przeprowadzamy – przytaknęłam i przestąpiłam z nogi na nogę. On wziął do ręki zdjęcie leżące na toaletce i uśmiechnął się sam do siebie. Zdjęcie, które zabrałam z mieszkania.

- Bierzesz? Jednak nie chcesz o nas tak do końca zapomnieć – blondyn w jednej sekundzie pojawił się blisko mnie. Moje serce znów wykonało podskok i zaczęło bić coraz szybciej. W uszach dudniło mi jego miarowe brzmienie.

- Dobre wspomnienia trzeba zachować – chciałam zabrać mu z ręki kartkę, ale on szybko ją cofnął. Wziął w dłoń długopis i przycupnął na krześle. Zadymał chwilę.

- Co ty robisz? – debilistyczne pytanie pierwsza klasa!

- Emm… Piszę ci coś na pamiątkę – powiedział, jakby było to oczywiste. Teraz speszenie ustąpiło złości. Kurde, co za debil!

Już miałam zabrać z toaletki kartkę, kiedy blondas trzepnął mnie w łapę i nabazgrał coś na odwrocie zdjęcia.

- Już. Proszę – podał mi z uśmiechem zdjęcie, a ja naprawdę poczułam nieodpartą ochotę zabicia go.

Nie zajrzałam, co napisał, bo byłam zbyt wkurzona.

Po chwili Lynch wstał. Podszedł do mnie  miną… Której niestety nie umiem odgadnąć. Nie powiem, przestraszyłam się go trochę. Był poważny. Śmiertelnie poważny.

- Myślisz, że po tym wszystkim będę taki sam? – spytał nagle. Emm… Że co?

- Zaraz, bo ja chyba nie do końca rozumiem…

- Będę inny i to o wiele. Wyjeżdżając zabierzesz tamtego Rossa. Będę niegrzeczny, niemiły. Będę tutaj uważany za Casanovę, będę stałym gościem w tutejszych dyskotekach. Zmieni mnie twój wyjazd, Lauro – wkurzyłabym się za to, że mi przerwał… Ale byłam zbyt zaszokowana, tym, co wyleciało przed chwilką z jego ust i nie zdołałam nic powiedzieć, tylko patrzeć na niego z rozdziawioną buzią.

Ross Casanovą? Dobre.

- Nie zmieniłbyś się – rzuciłam stanowczo, kiedy mój głos wrócił o krtani.

- Czemu tak uważasz?

- Bo trzeba mieć poważny powód, aby się zmienić.

Kolejnego wydarzenia nie chciałam rejestrować. Co ja mówię, to było chyba najlepsze, co mnie spotkało w LA! Taka idealna pamiątka, a zarazem przyprawiająca o zawroty głowy.

Pocałował mnie. To… Stało się tak niespodziewanie… Bosz… Mówiłam, że on świetnie całuje? Zaskoczył mnie i nawet zapomniałam odwzajemnić pocałunek. Ale w końcu dałam się ponieść emocją, kiedy… Było już za późno. Jego ust nie było przy moich, ale zamiast tego wypowiedziały piękne, wzruszające, a zarazem powodujące u mnie chęć zabicia się, słowa:

- Mam powód. Tracę właśnie dziewczynę, na której strasznie mi zależy.

***

Światła na scenie skupiają się na mnie. Uśmiecham się radośnie do tłumu, choć w środku płaczę jak małe dziecko. The Vamps ogłaszają mnie nową Vamp. Macham publiczności. Conn podaje mi mikrofon, a głośniki rejestrują muzykę, którą tworzą chłopcy. Dziwne, że naszą pierwszą wspólną piosenką jest cover. Po chwili biorę jeden, głęboki wdech i zaczynam śpiewać.

Może jednak wszystko jakoś się ułoży? Może damy radę, nie polegniemy? Może ja nie polegnę.

Gdy dochodzę do refrenu jestem już pewna, że jakoś to będzie…

What doesn't kill you makes you stronger, stronger

To, co się stało wcale mnie nie zabiło. A skoro coś nie zabija musi wzmacniać.

Los Angeles mówię papa. Pora się pożegnać, zacząć życie od nowa. Zamknąć stare sprawy, otworzyć nowe. Pozostawić wspomnienia, ale zachować je głęboko i bardzo rzadko wyciągać. Skończyć ze starym życiem.


Zacząć nowe.

~*~*~*~*~*~
Ach, jak dziwnie mi się pisało epilog. To... to takie... no, na serio dziwne. Powiem szczerze, że z początku nie planowałam drugiego sezonu. Ale pewnie zauważyliście, że do tej pory niekonsekwentnie prowadziłam ta historię, ale od teraz to się zmieni. Dokładniej opracuję fabułę i będę się jej trzymała :)
No więc mamy zakończenie pierwszego sezonu i blog ZNÓW ulega zmianie w wyglądzie. Jak na razie mam tylko nagłówek, ale może coś jeszcze trafi do mojego móżdżka. 
Kiss specjalnie dla Kłaka! Masz, co chciałaś :D
A więc do napisania w dwójce, kochane misiaczki :*
~ Alex




czwartek, 5 marca 2015

Rozdział dwudziesty czwarty [ostatni rozdział pierwszego sezonu]: "Jeden uśmiech potrafi podnieść nas na duchu. Kolejny zniszczyć."

Świadomość. To coś uderzyło we mnie z tak ogromną siłą, że nie miałam już ochoty na nic. Po prostu mnie przytłoczyła, a ja nie umiałam z nią sobie poradzić. To, co zrobiliśmy… To… Nie tyle, ile niemożliwe. To straszne. To niedorzeczne. To niepokojące i wiele, wiele więcej. Nie był straszny sam fakt, że się pocałowaliśmy. Mi się to podobało. Chciałam tego, nie odepchnęłam go, zachęcałam, przyciągałam. To moja wina, nie jego, ale i tak oboje powinniśmy tego nie robić.

Odepchnęłam go z impetem. Jednym palcem przetarłam dolną wargę, która tak na marginesie ciągle nim smakowała. Podkuliłam nogi i z westchnieniem zamknęłam oczy.

- Za co? – zaskrzeczałam. Ej, dlaczego skrzeczę?

- Co „za co”? – gdy tylko blondyn zabrał głos poczułam dziwne ukłucie w sercu. Kurde, trzeba było go nie odpychać. Zaraz, czy ja…? Ach, nieważne.

- Za co mnie przepraszasz? – sprostowałam. Nie chciałam na niego patrzeć. Nie chciałam. Ale jednak odwróciłam głowę. Boże, po co się odwracałam?

Zatonęłam. Dosłownie zatonęłam w jego czekoladowych tęczówkach. One są po prostu… Nieziemskie. Tak, to chyba najlepsze słowo. Matko, a jak on jest jakąś istotą pozaziemską? I to dlatego mnie tak do niego ciągnie? Na świętego Ramzesa, Laura, ogarnij się!

- Emm… Chyba za wszystko. Nie powinienem…

- No, nie powinieneś, ani ja nie powinnam. Ale życie już jest takim jednym wielkim bajzlem, więc nie przepraszaj za coś, na co oboje mieliśmy wpływ – przerwałam mu. Tak, chamskie posunięcie, ale czasami jedyne, które można wykonać.

-…Był cię całować… - jego blond czupryna pojawiła się zaraz kilka centymetrów bliżej. Zdziwiona mordka przyglądała mi się z zaskoczeniem – Serio się nie gniewasz?

Zakrztusiłam się powietrzem. Zachciało mi się śmiać, ale to chyba nieelokwentne do tej sytuacji. Krztusiłam się dalej, próbując się nie udusić i nie roześmiać. A bardzo chciało mi się śmiać. Chyba nieodpowiednie reakcje zostaną moim hobby. Zamiast ślęczeć i rozmyślać, jak to jest niezręcznie ja próbowałam okiełznać wybuch wulkanu, który łaskotał mnie w krtań. Tak, to zdecydowanie lepsze niż męczenie się z ciszą.

W końcu nie wytrzymałam. Najwyraźniej jestem za słaba psychicznie, aby opanować swoje… zachcianki? Nie wiem, jak nazwać  t e n  napad, ale określenie „zachcianka” chyba także do niego pasuje.
***

Noc spędzona w namiocie numer dwa – zaliczone! Tak z dumą mogę oznajmić, że zaliczyłam to zadanie na sześć. Nie obudziłam się ani razu, nie chrapałam i nie wkurzała mnie łapa Van na nosie. Gdybym była w jakimś kiepskim filmie o wojsku generał zapewne rzuciłby tekstem typu: „Dobra robota, żołnierzu!” , czy coś w tym stylu. No, ale niestety nie jestem w owym filmie i nie mam okazji zasalutować przystojnemu generałowi… Szkoda…

Od wczoraj ja i Ross się unikamy. A raczej ja unikam jego. Strach, że zrobię, palnę, czy pokażę mu coś głupiego i nieetycznego okazała się ponad normą. Więc, gdy czuję na sobie jego uśmiech od razu odwracam głowę. To jest takie… trudne. To, co się stało nie powinno mieć jakiegoś szczególnego znaczenia. Ale najwidoczniej miało większe, niż sobie wyobrażałam. Fakt, że znienacka zaproponowałam sztamę był zadziwiający. A ten mówiący, że przez jeden nic nieznaczący pocałunek go unikam – przerażający. To nielogiczne, jak jedna głupia rzecz potrafi namieszać w naszym życiu. To jest po prostu chore. C h o r e. I ja zdania nie zmienię. Raz możemy się śmiać i wygłupiać, a później udajemy, że się nie znamy. Nienawidzę świata i teraz przypomniałam sobie dlaczego. Nikt nie jest tak zmienny i niezrozumiały. A ja jestem realistką. Muszę mieć konkrety, nie „być może”. Nie umiem się na nim opierać, ono mnie niszczy. Jeszcze jedno załamanie i już sobie nie poradzę. Nie wyleczę się, nie odżyję. Nie będę umiała. Zbyt wiele się działo, zbyt wiele przeszłam, aby teraz przechodzić piekło od nowa.

Wstałam. Pierwszy punkt zaczynający nowy dzień spełniony. Wyjęłam z walizki pierwsze lepsze ciuchy i poczłeptałam z nimi do toitoia. Wykonawszy poranne czynności byłam już gotowa na nowe wyzwania. Uśmiechnęłam się sama do siebie czując unoszący się w powietrzu zapach jajecznicy. Mmmm… Pycha. A jak robi Ness to już siódme niebo.

Podreptałam w stronę tymczasowej kuchni z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Ha, Nessie robi śniadanko, super! Ja w tym czasie poszłam na chwilę do Jasa. Sama nie wiem, po co. Po drodze natknęłam się na Rikera tańczącego z słuchawkami w uszach i śpiewającego jakiś popowy kawałek. Zaśmiałam się krótko i zdjęłam mu jedną słuchawkę. Popatrzył na mnie z mordem.

- Czego, mendo? – zapodał niezwykle miłe przywitanie.

- Niczego. Nie drzyj się tak, bo mi uszy odpadną – pipnęłam go w nos i odeszłam parę kroków. Raz, dwa, trzy…

- Ja? Się drę?! Chyba ty! Pff… Ty wiesz, jakie  masz szczęście, że możesz        w ogóle słuchać mojego głosu? – zaśmiałam się. Brzmiał jak niedowartościowana kobieta w wieku średnim przechodząca menopauzę.

- Nos bałwana ci w dupę! – zachichotałam i grzecznie pokazałam mu środkowy palec. – Bałwan się roztopił, a nos został!

Za tą uwagę blondyn zmroził mnie wzrokiem, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić ja już zniknęłam w namiocie przyjaciela.

Zastałam go leżącego na podłodze i rozmawiającego z kimś przez telefon. Speszył się nieco, gdy mnie zauważył i zakończył rozmowę:

- No, buziaki, pa… Ja też, papa – uśmiechnął się do ekranu, kiedy oderwał go od ucha. Zaraz jednak uśmiech zniknął, a pytający wzrok przeszył mnie na wskroś.  – Coś chciałaś?

- Tylko pogadać… Ale jak nie, to nie będę ci przeszkadzała – pokazałam głową wyjście.

- Po co się tak wysilasz, hmmm? Wiem, że coś ukrywasz, Laura. Coś dużego. Ważnego – zrobił nacisk na ostatnie słowo. Ma rację, Ukrywam. Ale czy to dobry pomysł, aby wyjawić, co?

- I słusznie. To jest coś ważnego. Dlatego nie będę ci mówiła do czasu, kiedy nie będę wiedziała na sto procent. Wystarczy, że ja się martwię, ty nie musisz – jeśli myślałam, że to złagodzi sytuację, to szczerze się myliłam. On nadal tam leżał… Teraz już siedział, przeszywając mnie zdegustowanym spojrzeniem.

Był wkurzony, I to nieźle. Złamałam jedną z najważniejszych zasad przyjaźni. Nie powiedziałam im czegoś bardzo ważnego. Co ja mówię bardzo! Czegoś niewyobrażalnie ważnego! Mam szansę wyjechać, rozwijać się. Ale… ale gdy to zrobię nasza przyjaźń i nie tylko to legnie w gruzach. Będę mogła powiedzieć temu papa, sajonara! Ale nie chcę tak mówić. Chcę zostać, więc po co ich martwić?! Po co ja sama siebie oszukuję? Cholernie chcę jechać z chłopakami w trasę!

- Nie wiesz nawet, ile tracisz chcąc nas trzymać od tego z daleka – rzucił chłodno. Ja poczułam, jakbym była ze szkła, które właśnie ktoś tłucze. Jego suchy ton, sposób, w jaki na mnie patrzył. No wszystko… Przyprawiało mnie o ból głowy, ale o wiele bardziej serca. Serca, które zawsze będzie należeć do moich przyjaciół.

- Wiem. Ale jeszcze więcej straciłabym mówiąc wam – już ledwo, ale mówiłam. Dla niego, aby się odczepił, dla jego dobra. Przecież…  Ja naprawdę chcę dobrze!

- Nie, Lau. Ty coś przed nami ukrywasz, ale tylko po to, aby chronić własny tyłek! – poczułam, jak moje serce zostało nieodwracalnie uszkodzone. Nawet nie wiedziałam, że takie rzeczy się czuje. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale skutecznie je powstrzymywałam. Ale i tak, jak znajdę się sama wszystkie ulecą jak topniejący na wiosnę śnieg.

- Ach… - przymknęłam oczy i przetarłam dłonią twarz. Czy to musi być takie trudne? – Ja… Najlepiej będzie, jak już nic nie powiem. Sory, że przerwałam rozmowę – rzuciłam krótko i wyszłam pędem z namiotu.

Łzy piekły mnie w oczy nieubłaganie i domagały uwolnienia. Ale w czym by to pomogło? Rozklejanie się nie jest dobrą rzeczą w tym momencie. Nie, to jest pora na bardzo poważny krok. Bardzo poważny. Jeśli go nie wykonam stracę innych, tak, jak tracę Jasa. Stracę wszystkich, na których mi tak bardzo zależy. Bri, Vankę, Ella, Ryd… Rika, Rocksa, RyRy’a, nawet Rossa. Każdy po koleji zacznie się ode mnie odwracać, a ja tego nie przeżyję. Oni są jedynym, co trzyma mnie przy życiu… Ja… Nie poradzę sobie bez nich…

- Hej, Ell? Możesz zwołać zebranie specjalne? – zapytałam słodko się uśmiechając. Przedstawienie czas zacząć…

Brat zmarszczył brwi i popatrzył na mnie zdziwiony. Ale po chwili przytaknął i zawołał wszystkich na bardzo ważną rozmowę, w której z pewnością przeważał będzie mój monolog…
***

Usiadłam na pieńku pośrodku. Wszystkie oczy wpatrzone we mnie. Brad trzymający moją rękę dla otuchy. Czuję się, jak liliput przy Guliwerze. A nawet gorzej. Wszystkie spojrzenie – wszystkie – wlepione we mnie. Cały czas czuję obecność chłopaków. Conn trzymający swoje ręce na moich ramionach, James kładący rękę na moim kolanie i Tris siedzący na ziemi przede mną. Jednak naprawdę mogę im zaufać. I oni mogą zaufać mi. Wiem, że pomogą mi przez to przejść. I nawet nie przeszkadza im fakt, że jeszcze się nie zdecydowałam…

- A więc… - zaczął za mnie brunet. Posłałam mu dziękczynny uśmiech i spojrzałam z przerażeniem na zebranych. Wszystkie oczy skierowane na mnie. Masakra…

- Musimy… Ja musze wam coś powiedzieć… - dodałam po chwili milczenia. Mój głos – niepewny, drżący – nie równał się z tym codziennym.

- Lau, wszystko okay? – zapytał Ross. Dziwne, że pierwszym zdaniem, które sklecił, kierowanym do mnie od czasu naszej popocałunkowej rozmowy jest „Lau, czy wszystko okay?”.

- Nie, Ross, nic nie jest okay. Proszę… Nie przerywajcie mi… - mój głos załamał się jeszcze bardziej. Drżenia nie byłam w stanie opanować. Cholera, straszne uczucie!

- Więc mów – rzucił bez entuzjazmu Jas. W ogóle bez niczego.

Wzięłam głęboki wdech… Powiedziałam A – musze powiedzieć B. Dalej, dasz radę…

- Chłopaki… Bo… No… - przymknęłam oczy i mocniej ścisnęłam rękę Brada. Rozwarłam powieki. Ścisnęłam dłoń jeszcze mocniej, gdy usta bruneta się otworzyły. Zamknął je prawie natychmiast. – Dostałam propozycję dołączenia do  The Vamps… I za serio rozważam skorzystanie z niej…- rzuciłam na jednym tchu. Słowa były pewne i wiedziałam, że oni są pewni, ze nie żartuję.

Spojrzałam przed siebie. Buźki przyjaciół były rozdziawione – oznaka zdziwienia. Strasznego zapewne.  Najgorszy był wyraz twarzy Ella, kiedy stopniowo przechodził on w złość.

Moje obawy spełniły się. Stracę ich. Wszystkich, co do jednego. A Ell będzie pierwszy.

Chłopak wstał tak szybko, że zachciało mi się płakać. Jego twarz była jednym wielkim pobojowiskiem. Z jeden strony widziałam już ochrzan, jaki szykował, ale z drugiej rozpacz. Oczy przepełnione furią wywiercały dziurę w moim sercu, które i tak już nie trzymało się kupy. A teraz… Miałam ochotę zwymiotować, uciec, nie wracać, a zarazem dostać ochrzan i usłyszeć, że jestem straszną siostrą i przyjaciółką.

Gdy brat przemówił już byłam pewna, że złość wygrała z żalem.

- Chyba sobie żartujesz! Nie mów tylko, że ją przyjęłaś! To.. To okropne! Laura, jesteś moją siostrą… Przyjaciółką! Jak możesz mi mówić, że chcesz przejść na ich stronę?! To  k o n k u r e n c j a!!! Oni są dla nas zagrożeniem, dla R5! Czy ty tak sobie wyobrażasz lojalność?! Wobec mnie, swojego brata?! – wydarł się. Zażenowanie ustąpiło miejsca złości. Nikt nie będzie mi mówił, że nie jestem wobec ich lojalna! Nikt, nawet własny brat!

- Przesadziłeś Ell… Ona ma prawo robić, co jej się żywnie podoba, a to, że jest twoją siostrą…

- To oznacza, że musi trzymać się pewnych zasad! Czy Vanka wyskakuje mi z propozycją od One Direction?! Nie, bo oni są dla nas zagrożeniem! I ja nie mam zamiaru przerabiać rozdział R5+The Vamps!

Zezłościł mnie. I nie tylko mnie. Zezłościł również Brada. A Brad rzadko się złości. Co ja mówię, on prawie nigdy się nie złości!

- Nie mów tak do niej! Nie jesteś jej ojcem, żeby dyktować jej, co ma robić, a czego nie! Jak będzie chciała, to pojedzie z nami! – szarpnęłam z całej siły za rękę bruneta. Już za dużo dzisiaj niepotrzebnych słów padło, wystarczy!

- Mam prawo mówić jej, od czego mnie straci… - wysyczał. Szkło, z jakiego mnie zrobiono pękło. Roztrzaskało się na tysiąc małych kawałeczków. Poczułam, jakby ktoś nagle wbił mi nóż w plecy. A tym kimś był mój rodzony brat…

- Oj, przepraszam, czyli, że jeśli będę spełniać marzenia, to stracę brata?! Na tym według ciebie polega bycie rodzeństwem?! – puściły mi nerwy. Puściłam dłoń Brada i również się podniosłam. Wzrok Ella zelżał, ale mój przybrał na intensywności. Miałam już dość tego, co mówił, to mnie zbyt bolało.

- A bycie przyjacielem?! Chcesz iść w swoją stronę i nas zostawić?! – Riker… Myślałam, ze chociaż on, ale jednak… Reszta siedziała cicho, nawet nie odważyli się odezwać… Zebrałam w sobie resztkę złości, zanim popadłabym w depresję.

- Też tak myślicie? – nic. Zero odzewu. Nie zaprzeczyli… Czyli jednak… - Skoro dla was ważniejszy jest zespół, niż moje marzenia, to widzicie mnie ostatni raz.

***
Przez całą drogę do domu płakałam jak małe dziecko. Straciłam ich… Jednak… Nie umiałam zatrzymać przy sobie najważniejszych osób w swoim życiu… Lecz teraz, gdy łzy zaschły na policzkach pakując swoje rzeczy do piątej już walizki uświadomiłam sobie, ze dobrze robię. Może ich straciłam, ale przyjaciele powinni mieć na myśli moje dobro, a nie swoje własne. Może to egoistyczne myślenie, ale przecież właśnie na tym polega przyjaźń. I teraz jestem tego pewna. Stuprocentowo.

- Już jesteś gotowa? – zapytał James biorąc ode mnie ostatnią walizkę. Nie, nie byłam gotowa. Nie byłam przygotowana na to, co miało mnie spotkać. Nie chciałam, ale musiałam. Nie ma już odwrotu… Nie ma go już i nie będzie. Moje życie zaczyna się od nowa.

- Tak, jasne – uśmiechnęłam się smutno. Bałam się nowego rozdziału. Bez nich. Moich najbliższych…

- Nie martw się. Jurto występ, ogłosimy, że jesteś teraz Vamp. Później trasa i jak się wszystko ustatkuje zamieszamy w piątkę w Londynie, tak, jak planowaliśmy – Conn złapał dla otuchy moją dłoń. Czyli, że zaczynamy wejście w nowe życie…

- Nie martwię się.

- Idziemy nanieść twoje rzeczy do samochodu. Przyjdź zaraz – osądził Brad. Uśmiechnęłam się i zamknęłam za nimi drzwi.

Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku, gdy lustrowałam pusty pokój. Wzięłam do ramki zdjęcie. To jedyne rzeczy, których nie brałam. Wyjęłam kartkę z ramki i zgniłam ją w dłoni. Westchnęłam, po czym wylądowała na dnie mojej kieszeni od spodni.

- Żegnaj domku. Żegnaj Los Angeles. Żegnaj rodzino, przyjaciele. Żegnaj dawna ja… - po czym wyszłam i zamknęłam za sobą drzwi od pokoju. Drzwi od starego życia. I rozpoczęłam to nowe…

~*~*~*~
Mówiłam!!! Dramma!!! To ostatni rozdział 1 sezonu, ale jeszcze czeka nas epilog i jedziemy z dwójką! Szczerze, to świetnie mi się to pisało! Myślałam, ze będzie gorzej, a tu proszę!
Rozpierdzieliłam wszystko w drobny mak. Lau wyjeżdża, nie wróci do LA. Przynajmniej nie ma zamiaru :) Wiem, jesteście źli, ale  mi się bardzo podoba zakończenie. Choć ta kłótnia nie wyszła tak dobra, jak myślałam. Ale wy jesteście od oceniania, więc piszcie!

Dziękuję za 11 obserwatorów, ponad 10 tysięcy wyświetleń i prawie 200 komentarzy!

Do napisania przy epilogu, kochani!


niedziela, 1 marca 2015

Kolejny, nowy blog!

A więc tak. Założyłam nowego bloga! Zapraszam was serdecznie na That behind this soft exterior, lies a warrior!!!! Historia inna, niż wszystkie, ale co się będę rozpisywać. Zaglądajcie! Rozdział za tydzień, bo ostatnio nie miałam czasu na napisanie :)

sobota, 21 lutego 2015

Rozdział dwudziesty trzeci: "Miłość to wszystko czego potrzebujesz"

"Miłość to wszystko czego potrzebujesz"
 ~  The Beatles

Nie wiem dokładnie, ile leżałam na tej trawie. Godzinę? Dwie? Nie, nie mam bladego pojęcia. Gwiazdy okazały się być najlepszym ciałem niebieskim, a raczej jakimkolwiek ciałem, które mnie umiało pocieszyć. Jeśli pocieszeniem można nazwać wlepianie w nie gał i miarowe uspakajanie oddechu.  Przyjaciele, albo marzenia… I stało się coś, czego w życiu bym się po sobie nie spodziewała. Rozkleiłam się… Nie, to złe słowo. Ja wpadłam w histerię. Podkuliłam nogi, przeturlałam się na bok i po prostu płakałam jak małe dziecko, które dowiedziało się, że jego rodzice się rozwodzą. Płakałam, płakałam, płakałam. Dusiłam się łzami, ale i tak płakałam. Wyłam tak przeraźliwie, że z pewnością obudziłam wszystkich dookoła. Moje usta były mokre od słonej cieczy i śliny, która nie wiem kiedy się tam zapodziała.  Czoło oparłam o kolana. Zacisnęłam powieki. Mocno, bardzo mocno. Aż bolały.  Oczy mnie piekły, założę się , że gdybym zobaczyła w lustrze swoje odbicie po białkach błąkałyby się pajęcze rozwidlenia czerwonych kreseczek. Moja prawa ręka, która znosiła ciężar całego ciała bardzo bolała. Wżynały się w nią kamyki i drobinki piasku. Nawet nie wiem, kiedy  zaczęłam kopać w ziemię. Ale jedynie ja odczuwałam ból. Ona została niewzruszona.

Rozżalałam się tak nad swoim, i tak zbyt nędznym na zażalenia, życiem dopóki moje ramie nie poczuło rozluźniającego ciepła. Odwróciłam głowę.

- Czemu nie śpisz? – wyłkałam tak żałośnie, że słysząc własny głos nie mogłam go rozpoznać.

- Zgadnij – zobaczyłam olśniewający uśmiech i już po chwili wylądowałam w jego objęciach. Kołysał mną i szeptał, że wszystko będzie dobrze. Akurat… Nic nie będzie dobrze…

- Reszta nadal śpi? – spojrzałam na chłopaka, jakby prze mgłę i wyswobodziłam się z uścisku.

-Poszli na spacer, a ja zostałem, bo bolała mnie głowa. Rydel się martwiła, że jest wieczór i mogę się rozchorować, więc kazała mi tu siedzieć – wyjaśnił. Podciągnął kolana do siebie i oparł na nich brodę. Zrobiłam to samo, co on i wlepiłam w niego niewidzące spojrzenie. – Zakładam, że nie zdradzisz mi powodu swojego złego samopoczucia – dodał po chwili patrzenia na mnie.

- Nie mam złego samopoczucia. Po prostu źle mi się zrobiło na sercu – mruknęłam i odwróciłam głowę.

Przede mną rozpościerał się widok na jezioro, które jeszcze niedawno odwiedziłam dzięki Vanessie. Tafla wody odbijała blade światło księżyca. Ciecz nabrała koloru nieba i odbijała tysiące mrugających gwiazd. Nawet się lekko uśmiechnęłam. Za jeziorem był ciemny las, który za dnia nie wydawał się aż tak magiczny, jak teraz.

- I masz rację – dopowiedziałam i zdjęłam z ust uśmiech.

- Szkoda. Chciałbym wiedzieć, co się stało, żeby cię skutecznie pocieszyć – nie wiem, czy to przez ten płacz, czy przez jego zbyt bliską obecność, ale tak, czy siak wkurzyłam się. I to nie na żarty. Założę się, że para leciała mi z uszu, a twarz przybrała barwę purpury. Ja mu dam żarciki….

- Słuchaj mnie, niewyparzona blondyno! Ja nie mam zamiaru bawić się w te twoje głupie gierki, jasne?! Zamknij się lepiej, bo nie ręczę za siebie! – wstałam z trawiastego podłoża i jak opętana zaczęłam wymachiwać rękami. Myślałam, że szlag mnie trafi, kiedy napotkałam jego szelmowski uśmiech i uniesioną brew. Ugh…!

- Głupie gierki? W jakie gierki ja z Toba gram, hmm? – wyszczerzył się w szyderczym smajlu (tak, Jools, specjalnie dla ciebie. Wiem, że słyszałaś! ~ Alex), a ja już składałam ręce, żeby go udusić.

- W żadne nie grasz, bo ja nie daje sobą pomiatać! – tupnęłam nogą, jak jakieś małe dziecko i zakładając ramiona na klatkę piersiową odwróciłam z westchnieniem głowę.

- Ale o jakie gierki ci chodzi? Bo nie rozumiem…

Ja mu zaraz zrozumiem…

- Ugh! Nie wiem, czy flirtujesz ze mną, czy co, ale wiedz, że niezbyt dobrze ci to wychodzi, Ross! – bardzo mądra ja zrobiła coś równie mądrego – wystawiła blondasowi język! Tak trzymać dalej! Jeszcze trochę i w ogóle oszaleję…

- Ale ja z tobą nie flirtuję – Lynch pokręcił przecząco głową, a ja przymrużyłam oczy. Ugh…!

- Się okaże – mruknęłam i już miałam odejść, kiedy poczułam, że mój nadgarstek jest więziony przez czyjś uścisk. Ross….

- Nie flirtuje z tobą, jasne? – w jego oczach była stanowczość, tak samo w głosie. Blond włosy opadały na jeden bok.

- Musisz je czochrać – wypaliłam nagle.

- Co?

- Włosy. Muszą być rozczochrane. Fajniej wtedy wyglądają – wolną dłonią zmierzwiłam mu czuprynę. Niestety moja wysokość nie ułatwiała zadania. – I ja już tam wiem swoje.

- Nosz, do jasnej ciasnej! Nie flirtuję z tobą, okey?

- A to w aucie? Albo przez przyjazdem chłopaków? Marny, ale flirt!

Zobaczyłam, jak klatka chłopaka szybko unosi się i upada. Szczęka była mocno zaciśnięta, a jego palce powoli wpijały mi się w skórę. Auć!

- Nie. Flirtuję. Z. Tobą – wysyczał zły. Nieźle go rozjuszyłam.

Przełknęłam cicho ślinę. Wyglądał, jakby chciał mnie zabić. Jego kłykcie zrobiły się białe. Moja ręka strasznie bolała. Ciało się trzęsło. Ale nie. Ja brnęłam w to wszystko dalej.

- To co to niby było?

- Eee… Troska? – powiedział to takim tonem, jakby było to oczywiste. Ale nie było. Nie dla mnie. Troska? Phi!

Odsunęłam się od niego. A tak naprawdę, to tylko głowę. Poczułam, jak moja twarz się czerwieni. Ręka już tak nie bolała. Rozluźnił uścisk. Teraz natomiast poczułam na niej śliską substancję. Pot.

- Ja nie potrzebuję twojej troski – zabrzmiałam, jak żmija. Wredna, jadowita żmija…

- Och, Lau, znów wracasz do przeszłości? – blondyn spojrzał na mnie z dezaprobatą. Purpura znów zalała moją twarz. Zacisnęłam mocno zęby. Tylko nie krzycz, tylko nie krzycz…

- Wracam i zawsze będę wracać – syknęłam i wyrwałam .

- Myślałem, że pomiędzy nami wszystko okey – ugh, jak ja mam go dość!

- Nie, Ross, nic nie jest okey! Ani miedzy nami, ani w ogóle! I nie mów, że się o mnie troszczysz, bo żeby się troszczyć, musiało by ci na mnie zależeć, a to chyba logiczne, że tobie na mnie… Mmmmm…

Nagle nic już nie mogłam powiedzieć. Nic, a nic. Z początku skołowana nie wiedziałam, jaka jest tego przyczyna, ale zorientowałam się dopiero, kiedy poczułam jego malinowe usta na swoich…

Pocałował mnie. Jego słodkie wargi przylegały idealnie o moich, a mój mózg nie pracował już normalnie. Nie wiem, czemu, ale odwzajemniłam pocałunek. Smakował tak… Słodko? Czekoladą i wanilią jednocześnie.  Nie chciałam przestawać. Rozum to w tym momencie coś, czego już nie miałam. Zaczął się ode mnie odsuwać, a ja aby tego uniknąć pogłębiłam pocałunek. Teraz to on był zdziwiony. Cały czas miałam zamknięte oczy, a palce wplątane w jego blond grzywę. Jego ręce powędrowały na moje biodra i delikatnie je objęły. Ale ja nie chciałam delikatności. Wskoczyłam na niego i oplotłam nogami jego sylwetkę. Chyba byłam na serio ciężka, bo oboje wylądowaliśmy na trawie. A raczej tylko on, bo ja na nim. Uśmiechnęłam się delikatnie nie zaprzestając pocałunku. Był lekko zdziwiony i niepewny, jednak i tak było świetnie… Brakowało mi tego… Złapałam Rego rękę i wsadziłam ją sobie pod bluzkę. Zaczął rysować kręgi na moich plecach. Po ciele przeszedł mnie przyjemny dreszcz… Już miałam delikatnie rozewrzeć wargi, kiedy…

Chwila… Co ja do jasnej cholery robię?! Całuję Rossa Lyncha?! Boże, jak on wspaniale całuje… Dość! Ja go całuję i jeszcze się z tego cieszę! To… to… to niedorzeczne! Koniec tego! Koniec, słyszysz?! Koniec!

Oderwałam się od niego, jak oparzona. Kurde, my się całowaliśmy….

On też podniósł głowę i zderzyliśmy się czołami. Nasze oddechy były przyspieszone. Oparłam się rękami  o ziemię i otworzyłam oczy.

- Przepraszam… - wyszeptał i ponownie wpił mi się w usta. Tym razem nie zdążyłam nawet odwzajemnić pocałunku…

~*~*~*~
Tadam!!!!
Macie Kissa podczas kłótni… Szczerze, to trochę trudno się to pisało jako osoba pierwsza, ale wytrwałam!!!!
I jak? Mam nadzieję, ze tego nie zchrzaniłam… No bo… Jakbym miała pisać +18, to byłaby to klapa…
Nie jestem dobra w romantyzmach. Ironia i złość bardziej, ale kissy i te sprawy… Ale nie myślcie, że to wszystko będzie teraz tak kolorowo. Nie, nie, nie! Będzie drammma!!!! Koniec sezonu zbliża się wielkimi krokami, a bohaterów już macie w stronkach :)
Rozdział nie długi, ale nie chciałam go schrzanić. Powiedzmy, że to odwet dla Tin :D
Aaaa! Zmieniłam profil! Nie nazwę, profil! Nie będę się rozpisywać, bo to długa i nudna historia…

A więc żegnam się z wami!

~ Alex


piątek, 20 lutego 2015

Ja i moja głupota - skomplikowany proces autorki...

Hej miśki! Z tej strony ja - do tej pory Diamond, a teraz Alex Rover! Otóż zmiana nazwy wzięła się stąd, że zrobiłam coś głupiego i będę zmuszona usunąć profil Diamond. A więc ten tu to od teraz ja! Nie będę się rozpisywać, ale tak, zmieniam PROFIL!!! Nie nazwę, profil! A wiec proszę o dodawanie do obserwatorów Alex i nie martwcie się, że mamy to samo! To nadal ja! A więc wiem, że to głupie, ale musiałam to zrobić. Przepraszam za niedogodności!
Do napisania
~ Od teraz - Alex


poniedziałek, 16 lutego 2015

Rozdział dwudziesty drugi: "I kolejny raz, wstaje o piątej żeby zrobić się na bóstwo. A Ty znów witasz mnie tym zniewalającym uśmiechem i pytasz, czy mam zadanie z polskiego, bo nie miałeś czasu go odrobić, dlatego że wróciłeś późno z kina, w którym byłeś z dziewczyną" .


 "I kolejny raz, wstaje o piątej żeby zrobić się na bóstwo. A Ty znów witasz mnie tym zniewalającym uśmiechem i pytasz, czy mam zadanie z polskiego, bo nie miałeś czasu go odrobić, dlatego że wróciłeś późno z kina, w którym byłeś z dziewczyną" .
~ autor mi jest niestety nieznany

Kompletnie mnie zatkało. Kompletnie. Nogi proste jak druty, plecy tak samo, szczęka na ziemi, a oczy wielkości spodków Ufo. Kompletnie…
Stanęła przede mną trójka dobrze zbudowanych, osiemnasto i szesnasto letnich blondynów.  Gitara, bas, perkusja… Brakuje tylko wokalu…  Który wyszedł z samochodu ciągnąc z irytacją cztery walizki. Obładowany tymi ciężarkami wyglądał jeszcze seksowniej, niż kiedykolwiek.  Brązowe włosy rozwiane na wszystkie strony, twarz lekko zmęczona, ale i tak cholernie przyciągająca. Czekoladowe oczy złagodniały, gdy tylko wychwyciły moją obecność. Promienny uśmiech nie mógł  się równać z żadnym innym. Po prostu cały on. Od czubka rozczochranych kudłów, aż po czubki palców w stóp mego przystojny, słodki i w moim przypadku działający jak magnes.

- Brad… - usłyszałam. Dopiero po chwili moja głowa przyswoiła, że to  z moich ust wypłynęło to imię.

- Laura? – Tris uśmiechnął się szeroko, co po chwili uczyniła reszta chłopców. Boże, nie wierzę, że to oni…

Zaśmiałam się krótko.  Ten świat jest jednak na serio mały.

- No tak, to ja. Co tu robicie? – rzuciłam z bananem, podchodząc do nich żywym krokiem. Przejęłam od Brada jedną z walizek.

Chwilę się zastanowiłam. Chciałabym pocałować go w policzek, ale nie wiem, czy wypada. Bo przecież nie łączy nas jakaś szczególna więź…

- Miło cię widzieć, królewno – zatkało mnie, gdy poczułam na policzku jego ciepłe, malinowe usta. On to naprawdę zrobił? Matulu…

Dopiero po chwili przyłapałam się na tym, ze trzymam się za miejsce, które przed chwilą miało styczność z jego wargami. Głupia dziewucho, nawet się nie waż w nim zakochiwać!

- Mi również miło…

- O! Jesteś z przyjaciółmi. Jak super! – uradował się James. Tak…. Bardzo super…

- Czemu nie mówiłaś, że jedziesz w busz? Myślałem, że to nie twoje klimaty – wyszczerzył się Conn, za co oberwał ode mnie kuksańca.

- Sama będę decydować o ty, gdzie są moje klimaty – to ja. – Nie wychylaj się zbyt, młody.

- Nosz, rok tylko! – zirytował się blondyn, a ja wykorzystałam jego bul wers i poczochrałam mu włosy. Zachichotałam.

- A wy? Co tutaj robicie? – nie usłyszałam odpowiedzi, bo ktoś chamsko mi przerwał.

- The Vamps?! – mogłabym sobie dać rękę uciąć, że nie był to raczej ton pełen radości, a raczej mieszanki irytacji, złości i rozczarowania. Tak, to Riker.

- Tak? – moja ciekawska siostra wychyliła łeb zza krzaka (nie wiem, co tam robiła)  i z wielkim uśmiechem na pyśku podeszła do nas. – Chyba mnie pamiętanie, nie? – podała każdemu z nowoprzybyłych dłoń, a oni z lekkim zawahaniem ją uścisnęli.

- Cześć. Ja jestem Ellinghton – brat tej pięknej pani, ochroniarz, ojciec , przyjaciel i wpierdalator chłopakom, którzy się do niej zalecają – Ell również wyciągnął rękę do chłopców. Z początku przeważała u nich radość, ale po ostatnim nieco się przerazili. Tym bardziej, kiedy ton bruneta był niczym lód. Bosz… Co za… ugh!

- Ell, weź się zatkaj, dobra? – uśmiechnęłam się słodko – zbyt słodko – i podałam bratu jakąś szmatkę, która leżała akurat obok, po czym popchnęłam go w stronę exitu.

- Oj, Lau, nie martw się. Jak chłopak będzie fajny, to ja już go upilnuje – zapewniła Ryd i pomachała czwórce przyjaciół. – Miłości trzeba pomagać – nie wiem, co to miało znaczyć, ale i tak zarobiła ode mnie z pięści w udo. Matko, ci ludzie są jak jacyś neardeltańczycy.  

- Emm… Może pomogę wam się rozłożyć. Daleko, daleko od tych idiotów – zaakcentowałam ostatni wyraz i z uśmiechem na ustach zabrałam z ich samochodu namioty. – Błagam, już nie wytrzymam ani chwili dłużej – dodałam bezgłośnie z żałosną miną.

***

Nawet moje Wampirki okazały się być fatalnymi obozowiczami. Connor wplątał się w materiał, błagam, jak to możliwe? James nic nie robi, tylko siedzi tym swoim tłustym dupskiem na leżaku i popija lemoniadę.  Ja, Tris i Brad próbujemy rozłożyć ich tymczasowe „domki”. Ja dostałam od nich kanapkę, którą z apetytem wszamałam. Moi towarzysze (ci sprzed przyjazdu cywilizowanych ludzi) też dostali coś do żarcia. Upociłam się jak słoń, ale patrząc na pięknie rozłożone namioty nabrałam przekonania, że było warto. Wszystko pięknie, miód, malinka, misie żelki. Matko, zbyt często przebywam ostatnio z Ellem. Anyway. Zmęczona pracą rzuciłam się na trawę z impetem i głośno westchnęłam.

- Nienawidzę obozów – mruknęłam i z płaczliwym jękiem przerzuciłam się na bok, aby zabrać szklankę z lemoniadą. Mmm… Pycha.

- Nie marudź, królewno. Mogło być gorzej – Connor rzucił mi szczerbatkowy uśmiech.

- Na przykład?

- Mogliśmy utkwić w lesie bez tego wszystkiego. W dziczy – zajęczał Tris, niczym duch.

- Albo rodzony brat mógł cię wywieść na zadupie bez twojej zgody – mruknęłam. Podniosłam się i oparłam na łokciach.

- A skąd taki... Aaaa…. Współczuję, królewno – Brad dosiadł się do mnie i objął ramieniem z udawanym żalem.

- Powinieneś. Powiedz, czy to ci wygląda na Ambrozję?

- No, raczej nieeee… Ej! Nie chodź mi do Ambrozji! Jeszcze ktoś mi cię sprzątnie sprzed nosaaaaa… Aaaa ja chyba za dużo mówię – zabrał zmieszany swoje ramię z moich barków. Ja zaczerwieniona do maksymalnego stopnia spuściłam głowę. Przygryzłam wargę.

Sprzątnie sprzed nosa? Czyli mu się podobam? Tak, czy nie? Chyba tak. Boże, błagam, oby tak! Z czego ja się do cholery tak cieszę?! Przecież on tylko przed chwilą przyznał , ze się we mnie durzy. Durzy się we mnie?! Kuźde, durzy się we mnie! Mamo, on się we mnie durzy!

- Ekhem… To… Bardzo ciekawe spostrzeżenie – czemu mój głos jest taki… normalny? Why? Ja się jaram jak głupia, ze się we mnie durzy, a tu taki ton?! Phi! Choć w sumie, to chyba lepiej, ze taki był ten ton. Oboje się w sobie w takim razie durzymy, a to źle wróży. Chyba, ze jemu chodziło o zwykłą przyjaźń… Nie, to za dużo jak na mnie! Bujanie się w chłopakach jest kiczowate.

- To dobrze, że cię zawiekowało, bo ja mam nadzieję, na pierścionek, Brad – wtrącił James pokazując przyjacielowi serdeczny palec. Gosz…

-  Jak mówią nadzieja matką głupich – warknęłam i wstałam na równe nogi otrzepując się z niewidzialnego kurzu.

- Sorki, zbyt boję się jej brata – przyznał brunet i marszczył nos. – On nie jest do końca normalny.

- No wow. Myślisz, że przez siedemnaście lat tego nie zauważyłam?

- Być może.

- Ej, Lau – zagaił Conn – Chcielibyśmy poruszyć z tobą pewien bardzo ważny temat – Conn i poważny ton? Ciekawe, co jest.

- Emmm… No, dobra. Mówcie.

- To miało poczekać – syknął wkurzony Brad. Rzadko się wkurzał. Dziwne…

- Chodzi nam o twoją „przynależność” do nas – ouuu shit! Oni chcą ze mną o tym rozmawiać?! Kuźde, co ja mam im powiedzieć.

Poczułam nagle, jak krew napływa mi do policzków. Taka zmieszana nie byłam jeszcze nigdy. Cholera, przecież mogłam się spodziewać, że prędzej, czy późnej powrócą do tego tematu. Tak cholernie się boję, ze powiem zaraz coś, co zniszczy mnie na wieki, że usta same mi się zaszyły. Gula, która stanęła w moim gardle nabierała na sile, a serce dudniło, jak Big Ben.

- Nie… Nie jestem pewna… - wydusiłam niepewnie. Mój głos drżał. Cholera! Coś zbyt często mówie cholera, cholera…

- Zależy nam na tym, abyś się zgodziła, ale nie chcemy na ciebie naciskać. Kochamy cię jak siostrę i… Nie wyobrażamy sobie nie wiązać naszej przyszłości z tobą – wyznał Tristan. Cały czas miał wlepione we mnie czułe spojrzenie.

- Ale… jak ja miałabym powiedzieć o tym przyjaciołom? Przecież to im złamie serce. Przecież wiecie, co to oznacza. Ja… Nie mogę się wiązać z konkurencją… - ugryzłam się w język. Jaka cholerna szkoda, że nie zrobiłam tego wcześniej.

- A więc o to chodzi, tak? Oni uważają nas za konkurencję?!  Laura, to twoje życie, a oni nie mają prawa w nie ingerować! To twoja rodzin, przyjaciele… Oni… powinni się cieszyć, że masz szansę się rozwinąć. Kochanie, proszę, nie marnuj tego ze względu na to, ze jesteśmy dla nich „konkurencją”! – Brad wybuchł. Brad wybuchł. Sz kurde, Brad wybuchł! To niemożliwe, Brad nigdy nie wybucha. On jest opanowany, słodki, kochany. Ale nie wybucha! Patrz idiotko, do czego doprowadza twoja nagła troska o przyjaciół. Ranisz tych drugich…

- Brad, ja nie… - przerwano mi.

- Zrobisz, jak uważasz. Nie chcemy naciskać, jak już mówiliśmy. Daj sobie trochę czasu. Ale błagam, patrz na siebie, nie na przyjaciół.

***

Wróciłam do swoich pogrążona w myślach. Kiedy się ściemniło? Niebo już usłały gwiazdy, co oznaczało, że późna jest już pora. Usiadłam przy przygaszonym ognisku i po chwili postanowiłam się położyć. Wpatrywałam się w gwiazdy, jak zaczarowana. Od dziecka uwielbiałam to robić. To taka odskocznia, od problemów i możliwość spojrzenia na nie z boku.

Chłopaki  mieli rację. Ja nie mogę oglądać się za przyjaciółmi. Współpraca z nimi da mi nowe możliwości. Zaproponowali mi dołączenie do The Vamps. Półroczna trasa koncertowa po Europie, jak inni się na mnie wypną, to zapewnili, że wykupimy mieszkanie w drugiej części miasta. Nie wiem, co mam zrobić. To cholernie trudne. Życie to jeden wielki bajzel, którego ja nie umiem posprzątać. Wszystko jest do d. Wszystko. Nagle zaczęłam się interesować bliskimi. Dobre sobie. Oni nawet by nie zauważyli, że mnie nie ma. A może by zauważyli. Na pewno trzymaliby do mnie żal za to, ze ich zostawiłam. Chce spełniać marzenia, ale nie ich kosztem.

Cholerne życie.
Cholernie marzenia.
Cholerni bliscy.
Cholerne przywiązanie.
Cholerna ja.

~*~*~*~
Przepraszam, że takie krótkie, ale dawno nie wstawiałam.
Jak się podoba? Jakie wrazenia? Myślicie, że Lau się zgodzi, czy jednak przywiązane jej na to nie pozwoli?
Wiem, zero Raury, ale… Ale było trochę Brada plus Lau. Mam nadzieję, ze go lubicie, bo ja nawet bardzo.
To ja się żegnam z Wami
Papatki
~ Di





"A tak to się zaczęło", chciało by się rzec :D


środa, 4 lutego 2015

Rozdział dwudziesty pierwszy: "Nawet w jego milczeniu były błędy językowe"


Nawet w jego milczeniu były błędy językowe.
Stanisław Jerzy Lec 

Dedykacja dla Ali W. 
Twój zapłon mnie kochana strasznie powala :D


Miałam ochotę go walnąć. Miałam ochotę walnąć ich wszystkich i jedyne co mnie powstrzymywało, to to, że miałam związane ręce. Dosłownie mnie idioci związali i usadowili pod drzewem. Ale nie mogą mnie tu trzymać wieczność, więc prędzej czy później i tak ich dorwę.

Udawałam, że nie słucham, ale jednak słuchałam. Mam tu wytrzymać do środy i nie wiem, jak to zrobię. Jeśli ich nie rozszarpię, to zacznę wierzyć w cuda. Ale wracając. To, że miałam w uszach słuchawki, podczas, kiedy Riker tłumaczył co i jak nie oznacza, że leciała z nich muzyka. Wszystko słyszałam tak dobrze, jak inni. No, może nie aż tak zważywszy na fakt, że przywiązali mnie kilka metrów od ogniska, które zrobili chłopcy. Więc tak. Nie będziemy sami, ma przyjechać jeszcze druga „grupka”. Będzie ich czwórka i w naszym wieku, więc może być zabawnie. Przyjeżdżają jutro z samego rana, a jest… 22, jeśli wierzyć mojej komórce. Tak, czy inaczej już nie mogę się doczekać jutra, hurra! Czujecie ten sarkazm? Kamienie wrzynają mi się w tyłek, a mimo to nadal wiernie nasłuchuję. Te rude szuje planowały to już od dawna. Zamówili pole i w ogóle. Nawet Jas był w to zamieszany! Szczęście, że istnieje na tym odludziu coś takiego, jak toitoi. Jest ich cztery, ale w miarę duże. Ponoć mają nawet prysznic! Żyć nie umierać, jednak brat mnie kocha.

Riker skończył nawijać oklepanym „miłej zabawy”, ale ja śmiem wątpić, czy będzie tak miło. Ale na pewno się nie przekonam, jeśli się nie wyrwę z tych sznurków. Prawdę mówiąc, to wrzynają mi się w skórę i cholernie piecze. Pora użyć uroku osobistego.

- Ell! Chodź na chwilkę, braciszku! – zawołałam w stronę ogniska, przy którym inni bawili się przednio. Wspomniany brunet obrócił się zdezorientowany i w końcu podszedł do mnie.

- Czego chcesz, gryzaku? – wypalił na wstępie. Do tej pory ma na ręce ślad.

- Już cię nie ugryzę, obiecuję – jeśli te słodkie oczka nie podziałają, to się poddaję.

- Ugh, czego ode mnie chcesz, hm?

- Muszę się przebrać. Zimno mi, a poza tym nie wygodnie się siedzi na trawie w ciuchach na dyskotekę – chyba dobrze mi idzie, bo się zastanawia…

- Dobra, wypuszczę cię, ale w domu piłujesz zęby. Jak wampir jakiś, normalnie – podczas ględzenia i niedowierzania brata ja nadstawiłam nu nadgarstki, które ten sprawnie przeciął nożem. Skąd go miał sama nie wiem, ale w tym momencie się nad tym nie zastanawiałam.


Gdy w końcu odzyskałam wolność z prędkością światła pognałam w stronę mojego namiotu o mało nie zabijając się o własne nogi. Gdy otworzyłam walizkę utwierdziłam się w stwierdzeniu, że brat mnie kocha, bo wziął moje ulubione conversy. Do nich założyłam jeszcze szarawą bluzę i zwykłe dżinsy <KLIK>.Włosy postanowiłam zostawić związane. Nie chciało mi się ich od nowa rozczesywać, układać, związywać i inne takie duperele. Co prawda przeszkadzały mi nieco pojedyncze pasma, które przyklejały się do mojej spoconej twarzy, ale jakoś ujdzie. Zmazałam makijaż i ruszyłam w stronę towarzyszy niedoli. A może doli. Zależy dla kogo. Tak, czy inaczej nikt zbytnio nie przejął się moim pojawieniem, bo wszyscy z uśmiechniętymi buźkami, jak na reklamie colgate’u, śpiewali jakiś piosenki. Jak doszłam kończyli chyba Pass Me By. Ale nie dam sobie uciąć ręki. Umiejscowiłam się między Bri i Jasem i oparłam głowę na ramieniu przyjaciółki. Poczułam wibracje pod głową, ponieważ blondyna cicho nuciła, ale po chwili zaniknęły one.

- Głodna? – zapytała wyraźnie zatroskana Vanessa.

- Troszkę. A co macie dobrego? – znów wcieliłam się w żyrafę i wyciągając swoją szyję zajrzałam do koszyka z jedzeniem. Co prawda nie zobaczyłam w nim zbyt wiele, ale zawsze dobrze zachować pozory.

- Chcesz chałkę? – pokazała na produkt, a ja odpowiedziałam jej cichym mruknięciem i zamknęłam oczy.

Poczułam, jak obejmuje mnie delikatne ramię przyjaciółki. Nie otworzyłam paczadeł, tylko mocniej się w nią wtuliłam. Poczułam, jak moje nozdrza delikatnie łaskocze zapach jej perfum. Lubiłam ten zapach i nie raz sama się nimi psikałam. Delikatne, ale za razem subtelne. Idealnie oddające charakter Bri.

- Proszę – siostra wyciągnęła w moją stronę rękę z ukrojonym kawałkiem pieczywa (chałka to chyba pieczywo, nie? ~ Di). Zaciągnęłam się jego aromatem. Słodkawy. Wgryzłam się w ciasto. Już mniej.

- Co zrobiliście z Meg? – zagadnęłam. Zupełnie o niej zapomniałam przez te kilka godzin.

- Jest u Rossów.

- Acham…  Wiecie może, o której mają jutro przyjechać nasi współpolownicy?

- Nie. Nie mówili nam.

***

Noc minęła mi w miarę spokojnie. Przed pójściem spać pomogłam Ellowi i Rikowi z namiotem, a później w toitoiu umyłam zęby i przebrałam się w coś bardziej stosownego do spania. Gdy leżałam już w swoim namiocie okazało się, że dzielę go z siostrą i Delly. Tsa… Delly przeboleję, ale Van cholernie się rozpycha. Współczułam Bri, która musiała znosić towarzystwa brata i Rocka, a to coś okropnego. Ell, Riker i Ross spali razem, co chyba im nie przeszkadzało.

W pewnym momencie obudziło mnie głośne chrapnięcie. Sięgnęłam po telefon. Super, pierwsza w nocy. Rozejrzałam się po namiocie, a ponieważ odświecałam sobie telefonem mogłam cokolwiek zobaczyć. O dziwo moje współlokatorki leżały normalnie i spały jak zabite. Chrapnięcie znów się powtórzyło. To nie była żadna z dziewczyn, patrzyłam na obie w tym czasie. Dobra, zaczynam się bać. Wdech, wydech, wdech wydech. Poświeciłam na ściankę mieszkanka. Coś czmychnęło na ziemi. Dobra, teraz to już się na serio boję.

- Vanka, Delly, wstawajcie! – wrzasnęłam, a raczej pisnęłam przerażona. Nie wiem, co to może być, ale chyba raczej coś strasznego.

- Czego drzesz japę? – nie zauważyłam nawet goryczy w głosie siostry, bo to coś znów się poruszyło. I pisnęło! – Laura, co to było?! – pisnęła przestraszona czarnowłosa. Gdy odgłos się powtórzył poczułam, jak lepi się do mnie. I to niby ja jestem straszek?

- Rydel, do jasnej cholery, wstawaj! – na te słowa blondyna podniosła gwałtownie łeb w górę tak, ze kłaki wylądowały jej na twarzy, a niektóre nawet w buzi.

- C-co? – zaspana dziewczyna sprzątnęła swoją twarz, po czym wbiła zawistne spojrzenie w Vankę.

- Coś piszczy! – Nessie zrobiła minę rasowego Krzyka i nic nie powiedziała, tylko wskazała drżącym palcem na ściankę namiotu.

- Van, koniec z horrorami. Odbija ci już – spojrzałam na nią z dezaprobatą, ale odwróciłam głowę. Choć byłabym zadowolona, gdyby jednak została ona na swoim miejscu.

- Aaaaaa!!!! – po namiotowisku rozległ się nasz krzyk, a później głośny plusk. Boże, za jakie grzechy, za jakie grzechy ja się pytam. Matko, to było przerażające, ja już więcej nie biorę Ella na żadne wypady i w ogóle nie wypadam na takie wypady! Co to było?!

Poczułam, jak moje ciało zalewa fala zimna. Później, jak robi mi się mokro. Chwila… Mokro?!

- Vanka, ty idiotko, do wody nas wepchałaś!!! – wydarłam się na pół okolicy. Zaraz wydłubię jej oczy, a później zrobię z nich pasztet.

Czarna czupryna wynurzyła się spod tafli stawu, do którego wepchała nas siostrzyczka i sapnęła niezrozumiale:

- Szczury boją się wody.

Ja jej coś na serio zrobię. I to zaraz.

Odrzuciłam głowę siostry z powrotem do wody z szyderczym uśmieszkiem. A niech zna moją zemstę!





Nagle z namiotów wybiegł tłum ludzi. A raczej szóstka, ale zachowywali się jak opętani, więc tłum. Wszyscy popatrzyli na nas z przerażeniem. A ja znów schowałam łeb Vanki pod wodę, bo się szczurzysko wynurzyło.

- Matko, dziewczyny, co wam się stało? – Bri jako jedyna podbiegła do brzegu i pomogła nam się wydostać.

- Ona zostaje – zaalarmowałam, kiedy blondyna wyciągnęła rękę do Vanki. Ale obie spiorunowały mnie wzrokiem, więc w obronnym geście podniosłam tylko ręce nad głowę.

- To co się stało, ze postanowiłyście zrobić sobie małą kąpiel? – czy mi się wydaje, czy Riker się śmieje. Ja mu zaraz dam powód do śmiechu.

- W naszym namiocie jest szczur – wyjaśniła Delly. Z przemoczonymi włosami wyglądała jak zmokły shih tzu.

- Szczura się tak przestraszyłyście? –Ross prychnął z kpiną. Ja mu dam…

- Ale szczury są straszne – mruknął Rocks, na co wszyscy zrobili face plama. – To takie Halki, tylko mniejsze. I zjadają skarpetki! – kolejny wstrząs i łapa na twarzy.

- No, ja dzisiaj musiałem cerować, bo jeden mi zrobił dziurę, ale ten trol mi przeszkodził – wtrącił z urazą Ell, na co po raz trzeci w ciągu kilku sekund na twarzy zagościła moja dłoń.

- Idioci mają swój własny świat. Na to nic nie poradzimy – rzuciła Vanessa patrząc z przejęciem w przestrzeń. Kurde, niczym ten… Szekspir, czy jakoś tak.

- Jeszcze trochę i zaczną się żywić się gwiezdną energią – dodałam wznosząc ręce ku niebu.

- Ale przynajmniej płaciłybyśmy mniej za jedzenie – Vanka zrobiła minę myśliciela, na co ja też się zastanowiłam.

- Ale za pogrzeb dałabyś dwa razy więcej – uświadomiłam.

- I ma mi zaśpiewać Lady Gaga w bikini – wtrącił z zapałem Ell. To będzie ciężkie kilka dni.

- Dobra, super, że już sobie pogadaliśmy, a teraz marsz spać – nakazał Riker i wszyscy jak jeden mąż ruszyli w stronę namiotów. Wszyscy, prócz mnie Delly i Van. – No idziecie, czy nie?

- Ja nie będę spała w namiocie razem ze szczurem – oświadczyłyśmy równocześnie. Bosz, ale synchron.

- Ugh, dobra, odstąpimy wam nasz.


Mimo wszystko okazało się, ze nawet chłopcy nie wytrzymali w namiocie ze szczurem. Może dla tego, że ten szczurek okazał się kotny i okocił się Rikerowi na koszulce, kiedy ten spał. Ale my nie przyjęłyśmy ich z powrotem, więc musieli spać na dworze. Szczerze? Nie współczuję im. Nawet się jutro nie tknę Rikera, bo powiedział, że on nie zdejmie tej koszulki. Matko, co za oblech. Ale wracając. Noc upłynęła dalej spokojnie. Jedynym minusem była łapa Delly na mojej twarzy, ale dało się wytrzymać. Tak czy inaczej nie narzekałam.Trochę gorzej z porankiem…

- Wstawać śpiochy, szkoda dnia! – nie dość, że pęka mi łeb, to jeszcze jakiemuś debilowi chce się wrzeszczeć od samego rana! Żyć, nie umierać!

- Czego chcesz, Porodówka? – dźwignęłam się tak, że podpierałam się na łokciach wystawiając głowę przez to takie okienko w namiocie.

- Panie Janie, rano wstań – Riker podszedł do mnie i najzwyczajniej w świecie pipnął w nos. Jak mu zaraz pipnę…!

Odepchnęłam go do tyłu, po czym wytarłam ręce o trawę. On serio nie zdjął tej koszulki, błe…

- Dziewczyny, wstajemy – oświadczyłam budząc przy tym moje współlokatorki.

- Pieprzony szczur –syknęła Vanka i położyła sobie poduchę na głowie. Wcale jej Noe współczuję. Mogła nas menda nie pchać do tego basenu.

- Kuźwa, Laura, ty wiesz, która jest godzina ?– Rydel wpiła spojrzenie najpierw w ekran komórki, a później przeniosła je na mnie, tylko, że tym razem zwyrzutem.

- Skargi do Porodówki – wyszczerzyłam się w jej stronę i zabrałam z walizki krótkie spodenki, koszulkę z myszką Miki, oraz stojące obokconversy. Na nos wsunęłam okulary przeciwsłoneczne i podreptałam z kosmetyczką w ręku w stronę toitoia.

Podreptałam w stronę niebieskiej kabiny z fochem na cały świat. W szczególności na Porodówkę, ale świat też zalazł mi za skórę. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby, ubrałam się, później uczesałam włosy i bla, bla, bla, inne takie. Kudły związałam w kitkę, bo nie wiadomo, gdzie te łachudry nas wyprowadzą. Nie malowałam się jakoś specjalnie, ale zrobiłam kreskę eyelinerem, bo nie lubię mieć „gołych” powiek. Później wyszłam szybko z kabiny, aby odstąpić miejsca Vance.

- Co na śniadanie – rzuciłam przez ramię przechodząc obok chłopaków.

- Właśnie, mamy mały problem….

***

- Jak to nie ma?! – wrzasnęłam po raz kolejny cała wpieniona. Jakim głupkiem trzeba być, żeby… Ugh!

- Ja zakładam, że wessał szczur – rzucił na luzie Rik.

- Oj, ty już w to szczura nie mieszaj! – wtrąciła Delly grożąc palcem.

- Dobra, ludzie, spokój. Później się skoczy do sklepu – wszyscy spojrzeliśmy na Ella jak na Ufo. On nie jest moim bratem.

- Jak chcesz, żebyśmy to z głodu sfiksowali, to możesz sobie PÓŹNIEJ jechać do sklepu – Vanka już miała się na niego rzucić i wydrapać oczy, ale powstrzymał ją Rik. Choć mnie nikt nie trzyma… Nie, lepiej nie…

- Dobra, dobra. Czekamy, aż przyjadą ci nasi sąsiedzi, może nas czymś poczęstują…

- Tak, pójdziemy i powiemy: Dzień dobry, wybraliśmy się na namiotowisko i ktoś nam ukradł jedzenie na zupełnym odludziu. Może mają państwo odrobinę, żeby nam pożyczyć? Oddamy, jak tylko złodziej zwróci nam prowiant – przerwałam Rossowi. Ciekawe, czy mój głos był aż tak ironiczny, jak ja słyszałam.

- Dobra, nie spinaj się tak. Może ja i Lau pójdziemy poszukać czegoś w lesie… - i znów mu chamsko przerwano. Tym razem przez Vankę.

- Ryby!!! – chyba jednak ona i Ell są na serio bliźniakami. Myślałam, że tylko on wypadł mamie z wózka.  – Jak wczoraj wylądowałyśmy w tym jeziorze, to widziałam ryby – wyjaśniła, na co wszyscy zrobili „aaaa”.

- Dobry pomysł, siostra. Ale mamy mały problem. Nie mamy wędki!!!

- Riker złapie w ręcz, nie?

- Emmm… No… Mogę spróbować….

- Uwierz, że przeceniasz umiejętności swojego kochasia.

- Oj tam, Riker, do wody, już. A z tobą się rozprawię później za tego „kochasia”.

Riker na serio poszedł do tego stawu i „łowi” już z pół godziny. Ja natomiast chodzę po polu i szukam jakiś jeżyn, czy czegokolwiek. Znalazłam tylko dwa maślaki i nic więcej.

- Pomóc? – usłyszałam dobrze mi znany głos za plecami. Szlag.

- Nie, nie trzeba – siliłam się na miły ton, choć chyba niezbyt dobrze mi się to udało.

- Nie rozumiem cię. Sama mówisz, że trzeba ryzykować, a nie chcesz spróbować mi wybaczyć. – odwróciłam głowę, żeby móc spojrzeć chłopakowi w oczy i szybko tego pożałowałam.

- Nikt mnie nie rozumie, Ross. A taka „próba” za wiele by mnie kosztowała – poczułam jak moje policzki się rumienią, kiedy chłopak położył na nich swoją dłoń. – Przepraszam – i odwróciłam głowę z powrotem.

- Może kiedyś znów mi zaufasz – wyszeptał blondyn i począł szukać w trawie czegoś zdalnego do jedzenia.

Może…

Nagle koło naszego auta pojawiło się kolejne. Zaraz, zaraz… ja znam ten samochód, przecież to są…


- Chłopaki?!

~*~*~*~
Alocha!
Witam się z wami i znów zasypuję rozdziałem. Powiem szczerze, nie chciało mi się sprawdzać, a końcówka pisana na siłę, więc się nie złośćcie.
Ja już jutro jadę do babci, więc nie wiem, kiedy będzie kolejny rozdział.
Proszę, żebyście brali udział w ankiecie!

Sajonara,kochaneczki
~ Di




Zarówno Pascal, jak i ta patelnia rządzą :D

Czy tylko mi ta piosenka kojarzy się z tym opowiadaniem???

poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział dwudziesty: "Być kobietą to strasznie trudne zajęcie, bo polega głównie na zadawaniu się z mężczyznami."


"Być kobietą to strasznie trudne zajęcie, bo polega głównie na zadawaniu się z mężczyznami."
~  Joseph Conrad 
Z dedykacją dla Kłaku Marano. Znów :D



Obiad u wujostwa minął mi szczególnie szybko. Może dlatego, że dużo rozmawiałam i nie siedziałam w kącie, tak, jak zakładał mój plan? Ale  tak czy inaczej czas ten można bez problemu określić, jako miły. Atmosfera nie była napięta, jedzenie przepyszne, więc czego chcieć więcej? No, może jedynym minusem była solówka wujka, kiedy demonstrował nam, jakie superaśne (jego słowa, nie moje) karaoke kupił. Sprzęt faktycznie świetny, gorzej z korzystającym. Ciocia upiekła na deser szarlotkę, która jest ulubionym ciastem Meg, więc zanim ja zdążyłam chwycić kawałem połowa brytfanny zniknęła, jak za  pomocą czaru „Zjedzonium przez Meganium”. Czyli uściślając zabawa byłą przednia, a mi się poprawił humor jeszcze bardziej niż podczas czterogodzinnej przygody z Adamem Sandlerem.  Jednak wszystko, co dobre kiedyś się kończy, a nasze „kiedyś” nastąpiło po wybiciu godziny szóstej. Wróciliśmy do domu, ja się umyłam, poczytałam książkę i zasnęłam tym razem bez większych ceregieli.

Spanie, śniadanie, leżenie przez cały dzień na kanapie oglądając coraz to nudniejsze telenowele, z których i tak rozumiałam tylko tyle, że jakiś facet zdradził jakąś babkę, co ciągnęło się przez siedem odcinków; kolacja i od nowa: spanie, śniadanie itd. Według mnie ostatnie dwa tygodnie minęły niezmiernie pożytecznie, choć Vanessa miała jakieś wąty, co do leżenia moim –uwaga- grubym dupskiem na kanapie całe dnie.  Ciekawe, kto niby ma w tym domu bagażnik wielkości słonia. Ale nie rozpamiętując napięcia przedmiesiączkowego mojej siostry, to cały ten czas był oznaczony znakiem Nudy, przez duże N. Sama nie wiem, jak dotrwałam do tego piątku, bo wczoraj już ledwo żyłam, wycieńczona wysiłkiem podnoszenia butelki z wodą do ust. Ale wracając. Dzisiaj o godzinie dwunastej postanowiłam zrobić coś, co będzie bardziej przydatne, niż ogrzewanie sofy.

Wzięłam do ręki telefon i jednym, szybkim ruchem go odblokowałam. Moje oczy uderzył widok jaskrawozielonej trawy i nienaturalnie błękitnego nieba, które robiły mi za tapetę. Nacisnęłam „najczęściej wybierane” i wzięłam pierwsze z brzegu, nawet dokładnie nie czytając podpisu nad numerem. Odebrała po trzech sygnałach.

- Czego mnie budzisz, szujo ruda?! – w słuchawce rozległ się głos zaspanej blondyny. Jak można tyle spać?

- Pamiętasz, jak mieliśmy iść do klubu, ale w końcu nie poszliśmy? – zapytałam nie zważając na to, ze przyjaciółka chce spać.

- No, coś mi świta. Umawialiśmy się podczas „popołudnia z Sandlerem”, nie? – burknęła ochrypniętym głosem.

- Tak, właśnie wtedy.

- I dzwonisz, żeby mnie o tym poinformować, czy masz może jakiś poważniejszy powód?

- Pomyślałam, że możemy nadrobić to dziś. O dwudziestej w Ambrozji?

- Może być. A teraz daj mi do jasnej cholery spać! – po tym wrzasku usłyszałam tylko pipanie świadczące o odmeldowaniu się Bridgit.

Czyli, że idziemy, to teraz trzeba wytrzasnąć kogoś pełnoletniego. Hmmm… Van raczej nie, ale Ell może się zgodzi. W końcu nie raz szlajał się ze mną po mieście, więc chyba nic mu się nie stanie, kiedy znów się ze mną gdzieś wybierze. No, ale nie dowiem się, jeśli się go nie zapytam, więc trza brać dupę w troki i pomaszerować w stronę  jego pokoju.

Zapukałam do drzwi i nic. Odpowiedziała mi jedynie głucha cisza, której szczerze nienawidzę. Nie chciałam władowywać się bratu na chama, bo  nie wiedziałam nawet, co ten idiota tam robi, a moje oczy są niezmiernie wrażliwe, ale jak mus, to mus. Jednym szybkim ruchem otworzyłam bramę piekła, a to, co tam zobaczyłam strasznie mnie przeraziło. Albowiem mój brat, własny, rodzony, nieprzyszywany, z jednej matki, z ojca jednego, krwi grupy nawet tej samej siedział na łóżku i cerował skarpetki!!!

- Matko Boska, Ratliff, zaraz ci się ta igła wbije w palec! – wrzasnęłam przerażona niczym Struś Pędziwiatr wyrwałam mu z ręki narzędzie mordu.

- Idiotko, co robisz? Ja sobie skarpetkę naprawiałem! – brunet próbował odzyskać broń, jednakże to ja byłam kapitanem cheerleaderek, więc automatycznie mu się to nie udało.

- Tylko diabeł porusza się tak szybko jak ty – wycedził lądując pyśkiem na stosie poduszek.

- Wiesz, nigdy nie mówiłam, że nim nie jestem – uśmiechnęłam się szelmowsko i wzięłam do ręki skarpetkę. Wycerowana.

- Jest jakiś konkretny powód twoich odwiedzin, czy tak po prostu naszła cię ochota wyrwania mi igły z ręki? – zapytał ironicznie, na co ja przewróciłam tylko oczami i odłożyłam skarpetę na szafkę nocną .

- Idziesz wieczorem do Ambrozji?

Na te słowa brat momentalnie się ożywił i podniósł makówę ze stosu.

- A czemu pytasz?

- Bo sama mam ochotę iść, ale niestety zatrzymuje mnie do tego pięć miesięcy. Sześć, licząc ostatni tydzień czerwca – wyszczerzyłam się w jego stronę, jak Szczerbatek, a widząc jego ożywione oczy byłam już pewna swego.

- Tydzień zmywania.
- Trzy dni.
- Cztery.
- Trzy i koniec.
- Trzy i po śniadaniu w czwarty.

Zastanowiłam się chwilę rozważając propozycję brata. Zresztą bardzo kuszącą.

- Zgoda – oznajmiłam w końcu. – Ale wiesz, że zrobiłabym to za tydzień, nie? – uśmiechnęłam się do niego podle.

- A ja za darmo – odwzajemnił gest i bez słowa zostawił mnie oszołomioną w pokoju.

- Za darmo?! I mnie teraz czekają trzy dni zmywania?! – wydarłam się tak naprawdę sama do siebie. A to dupek!

- Trzy i po śniadaniu!

***
Po tym, jak dopadłam już brata i wynegocjowałam jednak trzy dni pod groźbą rozszarpania jego miśka, którego chowa pod poduszką postanowiłam przygotować sobie ubrania na wieczór. W tym celu wybrałam się do swojego królestwa. Dokładnie lustrując szafę doszłam do wniosku, ze nie mam zbyt dużo rzeczy nadających się na dyskotekę. Po dłuuuugim namyśle wybrałam cekinową bluzkę na ramiączkach, dżinsowe krótkie spodenki  i wysokie, czarne buty na obcasie. Spojrzałam na zegarek. Szlag, jest już siódma. Wzięłam więc ciuchy i zawlokłam się z nimi do łazienki. Nie miałam czasu rozmyślać, więc wzięłam tylko szybki prysznic, umyłam głowę i wyszłam z kabiny. Wysuszyłam starannie włosy, które później rozczesałam i związałam w wysokiego kucyka, aby nie kleiły mi się do szyi i założyłam przygotowane ubrania. Później jeszcze dwie kreski eyelinerem, tusz do rzęs i szary cień do powiek oraz pomadka i gotowa.

Po tym, jak się już wyszykowałam wyszłam z pokoju i zajęłam miejsce na kanapie. Nie dane mi było jednak wziąć nawet pilota do ręki, bo komuś zachciało się molestować dzwonek.

- Idę! – wrzasnęłam wpieniona w głąb mieszkania. Wkurza mnie już ten „ktoś” i obiecuję, że jak go zobaczę, to walnę mu w twarz. – Czy jest jakiś szczególny powód, dla którego molestujesz mój dzwonek? – zapytałam z ironią nie patrząc nawet, komu otwieram. Ale nawet, jeśli byłby to morderca, to zarobiłby ode mnie w banię.

- W sumie, to tylko taki, że jesteś jak żółw i nie chce ci się ruszyć dupy z kanapy – odezwał się Riker wchodzący  wpychający się na chama do przedpokoju.

- Skąd wiesz, że siedziałam na kanapie? – gdyby spojrzenie mogło robić krzywdę, moje zamieniłoby się w strzałę i przeszyło go wskroś.

- Bo się bujnęłaś w Treworze ze Złamanych Serc. – wyszczerzył się jak bóbr, a ja na serio ,miałam ochotę mu przyłożyć.

- Delly, zabierz go z moich oczu, bo mu coś zrobię!!! – rzuciłam zbulwersowana w stronę blondyny, która teatralnie kręciła głową wzdychając.

- Soki, starszy – uśmiechnęła się przepraszająco. Wydaje mi się, czy żyła na szyi mi pulsuje?

- Cześć. Ell was zaprosił? – skierowałam się w stronę pozostałej trójki.

- Tak. Mówił, że będzie ostra jazda – Rocks uśmiechnął się niczym Grinch. Czyli, że nie tylko jego brat jest taki obleśny? Super.

- To jak tak, to ja się ulatniam. Sajonara, nie będę uczestniczyć w takich „jazdach” – okręciłam się na pięcie i już po chwili  z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy ruszyłam przed siebie.

Damn. Delly. Nosz kurde, nie zostawię jej samej z tymi małpiszonami.

- Delly, you can come to me – rzuciłam przez ramię cytując słowa piosenki z A&A i mogę się założyć, że Ross się zaśmiał. Czy go unikam? Odpowiedź jest oczywista. Przynajmniej dla mnie.

- Dzięki ci, Lauritta – usłyszałam i już po chwili przy moim boku znalazła się blondyna. Różowa, frędzlowata sukienka opinała jej kobiece kształty, przez co Ell ją na pewno zje. Włosy tak, jak ja związane w wysoką kitkę, a oczy podkreślone kredką i cieniami. Ładnie…

- Zawołać Elldziabąga? – uśmiechnęłam się do niej promieniście, co ta odwzajemniła kiwając głową. – Ellinghtonie Lee Ratiffie Marano! Złaź mi na dół, już ty szujo brązowa! – warknęłam w stronę schodów, które zaraz echem odbiły:

- Pamiętaj, że jesteś podobna do mnie, trolu!

Wystawiłam język, choć rzeczą jasną było, że on mnie nie widzi. Chyba, ze to Wielki Czarownik Głupoty i ma jakieś zaczarowane lustereczko. To by tłumaczyło jego idiotyzm.

- Nie ma co się wpieniać przez płeć idiotów – Ryd uśmiechnęła się do mnie kładąc dłoń na ramieniu i już po chwili zniknęłyśmy za drzwiami od mojego pokoju.
***

Wyjechaliśmy z domu około wpół do ósmej i podjechaliśmy jeszcze po bliźniaków. Łącznie jest nas wszystkich w aucie dziesiątka, więc jestem niezmiernie uradowana, że jest to autko siedmioosobowe, a bagażnik jest duży, bo ja właśnie w nim siedzę. Masakra. Żeby w bagażniku na imprezę jechać, to trzeba mieć naprawdę zrytych towarzyszy. Bo ja należę do tych normalnych ludzi. Jako, że zabrakło dwóch miejsc, więc bagażnik dzieli ze mną nikt inny, jak ktoś, kogo chciałam unikać, czyli inaczej mówiąc – Ross. Ale chyba nawet nie zauważył mojej obecności, bo gapi się tylko przed siebie, czyli w naszym przypadku na łby Ella, Vanki i Rocka. Dziwi mnie tylko fakt, że chłopcy poubierali się, jak do lasu, a nie jak na dyskotekę, a droga mi się strasznie dłuży. Ale spokojnie, Laura, spokojnie. Nie wywiozą cię nigdzie. Bo nie wywiozą, prawda? Chłopaki zawsze ubierają się jak leśnicy, a mi się nudzi chce być już na miejscu.

- Unikasz mnie? – z rozmyślań wyrwał mnie ciepły głos Rossa. Poczułam, jak włoski jeżą mi się na karku pod wpływem zderzenia z jego ciepłym oddechem. I co ja mam mu odpowiedzieć?

- Aż tak widać? – uśmiechnęłam się. W końcu smile ostatnia deską ratunku, nie?

- No, nie odzywasz się do mnie, od tej sceny w pokoju, więc można sobie pomyśleć parę rzeczy – odwzajemnił gest, jednak jego uśmiech był raczej oznaką zażenowania. Szlag.

- I pierwszą, która przyszła ci na myśl była ta, że cię unikam, tak? – poczułam, jak moje biodra stykają się z jego. Przysunął się.

- Nie. Drugą – odgarnął niesforny kosmyk opadający mi na czoło. Podczas tej czynności jego palec delikatnie musnął moją skórę, zadrżałam. Krew chyba napłynęła mi do policzków. Czerwienię się? Oby nie.

- A pierwszą było? – przełknęłam cicho ślinę. Czy ja się jąkałam? Błagam, nie.

- Że się we mnie szaleńczo zakochałaś i obmyślasz plan, jak podbić moje serce – zaśmiałam się krótko. On też. Położył swoją dłoń na moim kolanie. Nagim zresztą. To nie tak miało wyglądać… Nie miały mnie przechodzić dreszcze, nie miałam się jąkać. Nie miałam…

- To nie wierz nigdy swoim pierwszym myślom. Mogą cię zgubić – strąciłam delikatnie jego dłoń tak, jakby wyglądało to na przypadek. Ale chyba nie wyglądało.

- Z tobą nigdy nic nie wiadomo – dopiero teraz zorientowałam się, że szepcze. Ja też szepczę. Ja pierdole.

- Jesteś straszny czasem, wiesz? – pisnęłam. Bałam się go? Chyba tak. Albo raczej bałam się tego, co może zrobić. A ja się nie oprę.

- Może. Ale tylko czasami. – znów poczułam jego dotyk na swojej skórze. To coś jest jak narkotyk. Chciałbyś przestać, ale nie możesz.

Tym razem ręka Rossa powędrowała na moją prawą łopatkę. Objął mnie? Nie, ale dotknął ta, jakby chciał to zrobić. W pokoju się z nim drażniłam, bo miałam ochotę. I przede wszystkim byliśmy sami. Ale teraz? Co on chce ugrać uwodząc mnie. Bo uwodzi mnie, prawda? Chyba, że to jego rytuał po zakopaniu topora wojennego. Błagam, niech to będzie taki pieprzony rytuał.

- Boisz się, że znów to zrobię, prawda? – odsunął się ode mnie trochę i spuścił głowę.

To nie tak, że… Ale ja to wiem, teraz to idiotko Rossowi powiedz.

- Wcal… Wcale nie – wydukałam niepewnie.

- Wcale tak, Laura. Boisz się, że cię skrzywdzę. Ale myślałem, że ten temat mamy już zamknięty.

- Nie Ross. On jest odłożony, nie zamknięty. Masz rację, nie ufam ci i prawdopodobnie nigdy nie zaufam. Ale o to chodzi w życiu. Nie będziesz wiedział, jeśli nie zaryzykujesz. A ty nie jesteś ryzykantem – złapałam jego podbródek w swoją dłoń i zmusiłam, żeby spojrzał mi w oczy. Jego były pełne żalu i smutku. Nie chciałam, żeby takie były. Chciałam, żeby znów były roześmiane, tak, jak kiedyś.

- To pomóż mi się nim stać. – puściłam jego brodę tak szybko, że ona opadając zahaczyła o moje paznokcie. Czy on mnie…? Nie, to… Niemożliwe.

-  Czy ty chcesz, żebym pomogła ci…?

- Stać się przebojowcem? Nie.

- Ryzykantem?

- Nie. Odważnym.

On to naprawdę powiedział. Poprosił. Chce się zmienić w… normalnego nastolatka. Tak, to chyba dobre określenie. Ale co ja mam teraz zrobić. Wiele razu proponowałam mu tą zmianę, to czemu teraz, tak nagle…?

- Hej kochani, jesteśmy już na miejscu – oznajmił Rik, który prowadził.

Potrząsnęłam głową i ją podniosłam. Czułam się jak żyrafa, albo jakiś żuraw. Wokół nas roztaczała się jakaś polanka. Drzewa, staw i w ogóle. Trawa wykoszona, jakby przygotowana na namioty. Ale to nie była siedziba Ambrozji, tylko pole namiotowe!

Poczułam, jak lecę do tyłu. Gdyby nie Delly pewnie wylądowałabym na… Tym czymś, co nie jest asfaltem. Dróżce? Ścieżce? Mniejsza z tym. Podniosłam się tak chaotycznie, jak chaotyczny mógł być mój upadek. Wszyscy już wygramolili się z pojazdu, więc można zacząć opieprz. Ale chyba nie będę jedyną, która go da. Pierwszą, ale nie ostatnią.

- Kto wam kazał nas na jakieś zadupie wywieźć?! – wrzasnęłam głośno. Chyba zrobiłam się nawet czerwona ze złości.

- Tylko nie zadupie. To jedno z najlepszych pół namiotowych – obruszył się Ell.

- Mieliście nas do Ambrozji zawieźć, a nie… - wtrąciła wpieniona Bri.

- Idioto, mówiłeś, ze to droga na skróty – Vanka walnęła Rikera torebką w łeb. Dobrze mu tak.

- No bo to jest skrót – bronił się albinos. Ugh…

- Za co?! – wydarłam się.

- Za to śniadanie – Ell wystawił język, który za momentalnie złapałam.

- A teraz będziemy jeść śniadanie z Ella.

Chłopak pisnął przerażony.

- Ej, dobra, bez bulwersu. Ciuchy są już w namiotach, o wszystkim pomyśleliśmy. Idźcie się przebrać, bo wszystkie macie obcasy – zarządził Rocky. Urwę mu zaraz łeb.

- Ja tam strajkuję – oznajmiłam pewnie i założyłam ręce na klatkę piersiową. Moje mina była nie do opisania, kiedy reszta dziewczyn pobiegła do namiotów po buty.

- Dzięki za poparcie – wyrzuciłam ręce w górę w geście zawiedzenia się. 






~*~*~*~*~
Hej miski!
Naszła mnie wena, więc oto przed wami rozdział! Tadam!!!
Jak się podoba? Mam nadzieję, że podoba, bo mi tak :D
Więc Raura się dzieje coraz bardziej i to chyba widać, nie? Ale nie będzie tak kolorowo, Ne bójcie żaby. Teraz będą jej takie przebłyski, ale drugi sezon będzie nią bardziej przesycony. Ten już dobiega końca i mam na koniec małą niespodziankę, która może was zdziwić.
Ja za tydzień jadę do cioci, a od czwartku siedzę u babci, więc nie spodziewajcie się szybko rozdziału. Chyba, że coś się zmieni, to wstawię oczywiście, ale nie jestem pewna.
Ankieta! Bierzcie w niej udział, bo chcę wiedzieć, co wy myślicie na dany temat. W tej z Kissem króluje ten, podczas kłótni i Musę przyznać, że jestem z tego zadowolona :)
Może być ciekawie
~ Di 


My heart made up on you :*
Uwielbiam ją :D