... to rozpocznę go, kiedy odwieszę bloga, bo zostaje zawieszony na czas nieokreślony. Pierwsze primo - muszę ogarnąć fabułę, bo bardzo się zmienia, a po drugie - najpierw chcę skończyć Love Grow Slowly i mam pomysł na inną historię, więc podejmę też inne radykalne kroki, ale o tym nie tu. Nie martwcie się, wrócę i dokończę tą historię, bo było tu ZDECYDOWANIE ZA MAŁO Raury. Więc tak, czy siak, chyba wielkiego dramatu tu nie robię, bo przecież skończyłam jeden sezon, a na drugi nie zaszkodzi Wam poczekać :P
Więc ja się ulatniam, ale to zaraz. Rozdział pierwszy mam napisany w połowie, a raczej trzy rozdziały pierwsze, bo ciągle nie mogę się zdecydować, jak zacząć. No, ale trudno, jakoś to ogarnę. Może napiszę wszystko od razu i potem będę wstawiać? Nie wiem, pomyślę.
Tak, jak wspominałam, za dwa dni mam test i trzymajcie za mnie kciuki :D
Do napisania po przerwie!
~ Alex
poniedziałek, 30 marca 2015
poniedziałek, 9 marca 2015
Epilog: " Co cię nie zabije to cię wzmocni"
"Co cię nie zabije to cię wzmocni"
Przysłowie
~ Epilog Pierwszego Sezonu ~
Jesteś silna. Jesteś
silna i nie wolno ci sądzić inaczej. Jesteś mega silna, nigdy nie płaczesz, nie
rozpaczasz… Jesteś silna.
Mantra ta powtarzana w mojej głowie co pięć sekund wcale nie
dodawała mi odwagi. Nie byłam silna. Nigdy nie będę silna. Stchórzyłam. Oto kim
jestem. Śmierdzącym tchórzem. Spakowałam rzeczy i wyszłam. Nie umiałam stawić
temu czoła. Uch, czy wszystko na tym świecie jest takie trudne? Jak, tak, to
składam zażalenie i proszę o wstrzymanie etapu dorastania! Może jeszcze można
by mnie cofnąć do poziomu drugoklasisty? Nie? Szkoda. To porypane życie mi się
już znudziło. Mam go serdecznie dość! Najchętniej, to powiedziałabym mu „bye,
bye”. Ale nie mogę, bo wtedy zraniłabym jedyne osoby, które mi zostały… Ugh! Ja
chcę mieć pięć lat.
Spojrzałam po raz ostatni w lustro. Zdmuchnęłam kosmyk
włosów, który zapodział się na mojej twarzy i cmoknęłam ustami. Nie miałam
najmniejszej ochoty na ten koncert. I pewnie oni też tam będą. Nie no, idę się
pociąć. Ma ktoś żyletkę? Nie? Szkoda po raz drugi. Ja nie chcę! Boże, po co
Brad mnie tu ciągnął? Nienawidzę go.
Jeszcze raz spojrzałam na dzieło stylistki. Ach, jakbym sama
nie potrafiła się ubrać. I jeśli myślałam, że do tej pory moje koncerty
(których nie było zbyt wiele, szczerze mówiąc) były na miarę normalnej –
popularnej – gwiazdy. To jej pory byłam nikim. Małym punkcikiem, który
zabłysnął na niewielkim obszarze. I miejmy nadzieję, że nie staniemy się główną
atrakcją całego świata, a nasze życie będzie nagłówkiem gazet. No właśnie.
Miejmy nadzieję.
Czarna sukienka bez wcięcia z trzema złotymi guzikami na
biuście. Rękaw kończący się kilka centymetrów przed łokciem. Śliczna. Taka
słodka i niewinna. Zupełnie nie jak ja. Włosy dość mocno podkręcone, jasne
końcówki uwidocznione. Po raz pierwszy naprawdę wyglądam dobrze. Tak dobrze, że
ja, sama ja, mogę powiedzieć o s o b i
e, że wyglądam dobrze. Ale natomiast czuję się okropnie. I nawet ten przecudny
makijaż nie poprawi mi humoru. Zycie jest takie niesprawiedliwie. Powinnam się
cieszyć – zamiast tego płaczę. Powinnam być silna – czuję się, jakbym stąpała
po kruchym lodzie, który zaraz może się zapaść. Powinnam porozmawiać z przyjaciółmi
– nie mam najmniejszego zamiaru. Wszystko robię na przekór. Jestem zła,
niedobra, nikczemna. Nie no, dobra, aż tak źle jeszcze ze mną nie jest. Jestem
złą panią nielubiącą małych piesków. Ach, dramatyzuję.
- Gwen, możesz już wyjść – powiedziałam uprzejmie w stronę
stylistki. Chciałam zostać sama. A jak na razie spełnienie tej chęci zakłócała
ruda.
- Oczywiście, już idę. Jakby coś było nie tak, proszę dzwonić – poinformowała
z uśmiechem i wyszła kołysząc biodrami. Do najnaturalniejszych kobiet nie należy,
biorąc pod uwagę tonę tapety, botoksu i żelu do włosów, ale jest nawet miła.
No, może bardziej znośna.
Moja garderoba, nawet duża garderoba, miała ściany pokryte
tapetą z wizerunkiem Londynu. Czyli mojego przyszłego domu. Ciekawe, jak tam
jest. Nie byłam jeszcze nigdy w Anglii. Słyszałam, że ludzie są tam nie do
końca normalni i piją dużo herbaty. Teraz już wiem, dlaczego chłopaki tak ją
lubią. Ale wracając. Jestem bardzo ciekawa, jak będzie wyglądało moje życie
tam. Mamy zamieszkać w dzielnicy malarzy. Nie wiem, skąd oni wytrzasnęli
mieszkanie na takiej dzielnicy, ale nie wnikam. Lubię malować. Kiedyś nawet
moje prace lądowały na wystawie. Szkolnej co prawda, ale i tak to dość duże
osiągnięcie. Już sobie wyobrażam siebie jadącą na rowerku w ogrodniczkach
umazanych farbą po bułki do sklepu niedaleko. Nie, chyba jednak nie będę używać
roweru. Mój pokój ma być największy. Oczywiście chłopcy, jak to chłopcy
zastrzegli, że mam nie przyprowadzać żadnych kochasiów. Hah, chciałabym mieć
kogo przyprowadzać. Ponoć wnętrze mamy już urządzone, a mieszkanko ma mnie
zachwycić. Jakiś uroczy domek z kominkiem, niewielkim ogródkiem i bliźniak.
Czyli za ścianą będę miała sąsiada. Fajnie to brzmi. A może sąsiadkę? Tak czy
inaczej będzie mi brakować towarzystwa
kobiet. Mam wytrzymać z czterema facetami pod jednym dachem. Teraz już wiem, co
musi czuć Delly…. Ugh! Koniec z nimi! Ich już nie ma w moim życiu, a
wspomnienia musze trzymać pod wodzą.
- Hej – usłyszałam za plecami. Uśmiechnęłam się sama do
siebie. James. W lustrze nawet widzę jego blond włosy.
- Hej – odwróciłam się w jego stronę. Miał niewyraźną minę,
coś musiało go trapić. Tylko co? – Coś się stało?
- Ni… Nie wiem. Zależy. Masz gościa, ale śmiem wątpić, żebyś
była zadowolona – burknął spoglądając za drzwi. O cholera, chyba wiem, o kogo
mu chodzi.
Moje serce przyspieszyło, gdy w pokoju pojawiły się cztery
osoby więcej. Cztery nowe głowy. Blond, czarna, brunatna i… blond. Nie, to się
nie może dziać naprawdę. Wiedziałam, że przyjdą, ale nie, że tutaj. To… Ach, sama
już nie wiem.
- Cześć – dziewczyna uśmiechnęła się niemrawo. Nie
odwzajemniłam gestu. Speszona spuściła głowę. Teraz umie coś powiedzieć?
Van, Delly, Meg i Ross. Na tego ostatniego nawet nie zwracam
uwagi, tyle przez niego cierpiałam, ze mam już dość. Po jakiego tu przyleźli?!
Jeśli chcieli jeszcze bardziej złamać mi serce, to im się udało.
- Lau… My… - zaczęła Delly pełna skruchy. Boże, ale mnie
wkurza tą swoją niewinnością i słodkością. Wypięła się na mnie, więc niech się
nie odzywa. I ja niby przed chwilą za nimi płakałam? Pff.. To niedorzecz…
Dobra, kogo ja chcę oszukać. Cieszę się jak małe dziecko, że przyszli. Nawet
Ross. Okay, zwłaszcza, że on przyszedł.
- Jak coś, to wołaj, ja zostawię was samych – oświadczył
James. Tak, masz rację zostaw mnie samą na pożarcie przez osoby, które miałam
za oddane i kochające mnie jak nie wiem co! To jak zostawić mnie na moście nad
rzeką pełna krokodyli, bo przecież wyglądają na najedzone! – Usłyszę, że przez
was płacze, a znajdę i pourywam łby – wysyczał, ale ja szybko zamknęłam drzwi.
Pewnie złamałam mu nos. Trudno.
- Martwią się o ciebie – Ross w jednej chwili uśmiechnął się
delikatnie, ale ten uśmiech szybko zniknął. Chyba, że mi się przewidziało. To
również prawdopodobne.
- Tak… Są…
- Jesteś okropna! – przerwał mi głośny, rozpaczliwy głos
Meg. Spojrzałam zaszokowana w jej stronę. Łzy kapały jej z policzków, nos miała
zaczerwieniony. Tak, jestem okropna.
- Ale… Meg, co ty mówisz..? – tak, Lau, jesteś na tyle
głupia, ze nie wiesz o co jej chodzi. Nie no, twój poziom IQ jest jednak na
tyle wysoki, że bez problemu powinnaś to odgadnąć.
- Nawet mi nie powiedziałaś! Chciałaś tak po prostu wyjechać
i nie pożegnałabyś się ze mną! – teraz to mnie łzy piekły w oczy. Nie, nie
rozpłaczę się. Nie mogę. Nie przy nich. Nie przy Meg. Boże, mówiłam już, że
życie jest porypane? Starasz się, aby siostra nie musiała cierpieć, chcesz
zniknąć, nie przysparzać jej bolesnych pożegnań, a ona przychodzi do ciebie w
dniu wyjazdu. Porypane!
- Chciałam… Żebyś nie musiała przez to przechodzić. Nie
chcę, abyś cierpiała przez moją głupotę. Ale zrozum… Już za późno… Musze
wyjechać – podeszłam do niej, aby ją objąć, ale to nic nie dało. Odskoczyła do
tytułu jak oparzona. To jakby ktoś wbił mi sztylet w serce. Siostra. Własna,
rodzona. Nienawidzi mnie.
- Nic nie musisz – burknęła Delly. Akurat, bo ona cokolwiek
wie.
- Jeśli macie zamiar tak rozmawiać, to ja już pójdę, bo z
chłopakami chcieliśmy zrobić próbę – po co ci idiotko ten uniosły ton?!
Debilka.
Ruszyłam w stronę drzwi. Już miałam naciskać klamkę, kiedy
poczułam na nadgarstku mocny uścisk. Wiedziałam od razu, czyj on jest, bo tylko
Ross z nas wszystkich ma tak silny uścisk. Nawet się nie zorientowałam, kiedy
mnie obrócił i wtulił w swój tors. Chciałabym się wyrwać. Ale nie wyrwałam.
Dlaczego? Bo jestem debilką, która nie umie trzymać się ustalonych zasad.
- Nie chcemy cię stracić… - wyszeptał. Och, Ross, musisz
wszystko komplikować? – Ja nie chcę – przerzedły mnie ciarki, jakich nie
doznałam jeszcze nigdy. Moje serce wykonało fikołka, kiedy to powiedział, a łzy
jeszcze mocniej naciskały na zamknięte powieki. Głupie, głupie, głupie życie!
Same trudności – zero ułatwień.
- Trzeba było cokolwiek powiedzieć - jedyne słowa, jakie zdołałam wydusić to
ochrzan. Dlaczego? Bo przecież tak będzie lepiej!
Puścił mnie. Poddał się. Nie walczył, nic nie powiedział,
nie zaprzeczył. Odpuścił, a to znak, że nie wszystko skończone. Dał spokój.
Więc to koniec. Naprawdę koniec.
- Laura, ja… Przepraszam – wtrąciła Vanessa i chciała mnie
przytulić, ale usunęłam się jej z drogi. Nie chciałam, aby myślała, że może
jeszcze cokolwiek zrobić.
- Najlepiej będzie, jak już sobie pójdziecie.
Wyszli. Van, Ryd i Meg. Ross został. Czemu? Tego niestety
nie wiem. Spojrzałam na niego ponaglającym wzrokiem, ale nawet nie drgnął. Uch,
trochę niezręczna sytuacja. On się na mnie gapi, a ja nie wiem co zrobić. Nie,
to więcej niż niezręczna sytuacja.
Czekał tak, dopóki drzwi się nie zamknęły, a my zostaliśmy
sami. Dopiero wtedy się odezwał:
- Czyli, że po koncercie wyjeżdżasz? – zagadnął. Starał się
nie patrzeć mi w oczy, to frustrujące.
- Tak. Najpierw w trasę, a potem się przeprowadzamy –
przytaknęłam i przestąpiłam z nogi na nogę. On wziął do ręki zdjęcie leżące na
toaletce i uśmiechnął się sam do siebie. Zdjęcie, które zabrałam z mieszkania.
- Bierzesz? Jednak nie chcesz o nas tak do końca zapomnieć –
blondyn w jednej sekundzie pojawił się blisko mnie. Moje serce znów wykonało
podskok i zaczęło bić coraz szybciej. W uszach dudniło mi jego miarowe
brzmienie.
- Dobre wspomnienia trzeba zachować – chciałam zabrać mu z
ręki kartkę, ale on szybko ją cofnął. Wziął w dłoń długopis i przycupnął na
krześle. Zadymał chwilę.
- Co ty robisz? – debilistyczne pytanie pierwsza klasa!
- Emm… Piszę ci coś na pamiątkę – powiedział, jakby było to
oczywiste. Teraz speszenie ustąpiło złości. Kurde, co za debil!
Już miałam zabrać z toaletki kartkę, kiedy blondas trzepnął
mnie w łapę i nabazgrał coś na odwrocie zdjęcia.
- Już. Proszę – podał mi z uśmiechem zdjęcie, a ja naprawdę
poczułam nieodpartą ochotę zabicia go.
Nie zajrzałam, co napisał, bo byłam zbyt wkurzona.
Po chwili Lynch wstał. Podszedł do mnie miną… Której niestety nie umiem odgadnąć. Nie
powiem, przestraszyłam się go trochę. Był poważny. Śmiertelnie poważny.
- Myślisz, że po tym wszystkim będę taki sam? – spytał nagle.
Emm… Że co?
- Zaraz, bo ja chyba nie do końca rozumiem…
- Będę inny i to o wiele. Wyjeżdżając zabierzesz tamtego
Rossa. Będę niegrzeczny, niemiły. Będę tutaj uważany za Casanovę, będę stałym
gościem w tutejszych dyskotekach. Zmieni mnie twój wyjazd, Lauro – wkurzyłabym się
za to, że mi przerwał… Ale byłam zbyt zaszokowana, tym, co wyleciało przed chwilką
z jego ust i nie zdołałam nic powiedzieć, tylko patrzeć na niego z rozdziawioną
buzią.
Ross Casanovą? Dobre.
- Nie zmieniłbyś się – rzuciłam stanowczo, kiedy mój głos wrócił
o krtani.
- Czemu tak uważasz?
- Bo trzeba mieć poważny powód, aby się zmienić.
Kolejnego wydarzenia nie chciałam rejestrować. Co ja mówię,
to było chyba najlepsze, co mnie spotkało w LA! Taka idealna pamiątka, a
zarazem przyprawiająca o zawroty głowy.
Pocałował mnie. To… Stało się tak niespodziewanie… Bosz…
Mówiłam, że on świetnie całuje? Zaskoczył mnie i nawet zapomniałam odwzajemnić
pocałunek. Ale w końcu dałam się ponieść emocją, kiedy… Było już za późno. Jego
ust nie było przy moich, ale zamiast tego wypowiedziały piękne, wzruszające, a
zarazem powodujące u mnie chęć zabicia się, słowa:
- Mam powód. Tracę właśnie dziewczynę, na której strasznie
mi zależy.
***
Światła na scenie skupiają się na mnie. Uśmiecham się radośnie
do tłumu, choć w środku płaczę jak małe dziecko. The Vamps ogłaszają mnie nową
Vamp. Macham publiczności. Conn podaje mi mikrofon, a głośniki rejestrują muzykę,
którą tworzą chłopcy. Dziwne, że naszą pierwszą wspólną piosenką jest cover. Po
chwili biorę jeden, głęboki wdech i zaczynam śpiewać.
Może jednak wszystko jakoś się ułoży? Może damy radę, nie
polegniemy? Może ja nie polegnę.
Gdy dochodzę do refrenu jestem już pewna, że jakoś to będzie…
What doesn't kill you makes you stronger, stronger
To, co się stało
wcale mnie nie zabiło. A skoro coś nie zabija musi wzmacniać.
Los Angeles mówię
papa. Pora się pożegnać, zacząć życie od nowa. Zamknąć stare sprawy, otworzyć
nowe. Pozostawić wspomnienia, ale zachować je głęboko i bardzo rzadko wyciągać.
Skończyć ze starym życiem.
Zacząć nowe.
~*~*~*~*~*~
Ach, jak dziwnie mi się pisało epilog. To... to takie... no, na serio dziwne. Powiem szczerze, że z początku nie planowałam drugiego sezonu. Ale pewnie zauważyliście, że do tej pory niekonsekwentnie prowadziłam ta historię, ale od teraz to się zmieni. Dokładniej opracuję fabułę i będę się jej trzymała :)
No więc mamy zakończenie pierwszego sezonu i blog ZNÓW ulega zmianie w wyglądzie. Jak na razie mam tylko nagłówek, ale może coś jeszcze trafi do mojego móżdżka.
Kiss specjalnie dla Kłaka! Masz, co chciałaś :D
A więc do napisania w dwójce, kochane misiaczki :*
~ Alex
czwartek, 5 marca 2015
Rozdział dwudziesty czwarty [ostatni rozdział pierwszego sezonu]: "Jeden uśmiech potrafi podnieść nas na duchu. Kolejny zniszczyć."
Świadomość. To coś uderzyło we mnie z tak ogromną siłą, że
nie miałam już ochoty na nic. Po prostu mnie przytłoczyła, a ja nie umiałam z
nią sobie poradzić. To, co zrobiliśmy… To… Nie tyle, ile niemożliwe. To
straszne. To niedorzeczne. To niepokojące i wiele, wiele więcej. Nie był
straszny sam fakt, że się pocałowaliśmy. Mi się to podobało. Chciałam tego, nie
odepchnęłam go, zachęcałam, przyciągałam. To moja wina, nie jego, ale i tak
oboje powinniśmy tego nie robić.
Odepchnęłam go z impetem. Jednym palcem przetarłam dolną
wargę, która tak na marginesie ciągle nim smakowała. Podkuliłam nogi i z
westchnieniem zamknęłam oczy.
- Za co? – zaskrzeczałam. Ej, dlaczego skrzeczę?
- Co „za co”? – gdy tylko blondyn zabrał głos poczułam
dziwne ukłucie w sercu. Kurde, trzeba było go nie odpychać. Zaraz, czy ja…?
Ach, nieważne.
- Za co mnie przepraszasz? – sprostowałam. Nie chciałam na
niego patrzeć. Nie chciałam. Ale jednak odwróciłam głowę. Boże, po co się
odwracałam?
Zatonęłam. Dosłownie zatonęłam w jego czekoladowych
tęczówkach. One są po prostu… Nieziemskie. Tak, to chyba najlepsze słowo.
Matko, a jak on jest jakąś istotą pozaziemską? I to dlatego mnie tak do niego
ciągnie? Na świętego Ramzesa, Laura, ogarnij się!
- Emm… Chyba za wszystko. Nie powinienem…
- No, nie powinieneś, ani ja nie powinnam. Ale życie już
jest takim jednym wielkim bajzlem, więc nie przepraszaj za coś, na co oboje
mieliśmy wpływ – przerwałam mu. Tak, chamskie posunięcie, ale czasami jedyne,
które można wykonać.
-…Był cię całować… - jego blond czupryna pojawiła się zaraz
kilka centymetrów bliżej. Zdziwiona mordka przyglądała mi się z zaskoczeniem –
Serio się nie gniewasz?
Zakrztusiłam się powietrzem. Zachciało mi się śmiać, ale to
chyba nieelokwentne do tej sytuacji. Krztusiłam się dalej, próbując się nie
udusić i nie roześmiać. A bardzo chciało mi się śmiać. Chyba nieodpowiednie
reakcje zostaną moim hobby. Zamiast ślęczeć i rozmyślać, jak to jest
niezręcznie ja próbowałam okiełznać wybuch wulkanu, który łaskotał mnie w
krtań. Tak, to zdecydowanie lepsze niż męczenie się z ciszą.
W końcu nie wytrzymałam. Najwyraźniej jestem za słaba
psychicznie, aby opanować swoje… zachcianki? Nie wiem, jak nazwać t e n
napad, ale określenie „zachcianka” chyba także do niego pasuje.
***
Noc spędzona w namiocie numer dwa – zaliczone! Tak z dumą
mogę oznajmić, że zaliczyłam to zadanie na sześć. Nie obudziłam się ani razu,
nie chrapałam i nie wkurzała mnie łapa Van na nosie. Gdybym była w jakimś
kiepskim filmie o wojsku generał zapewne rzuciłby tekstem typu: „Dobra robota,
żołnierzu!” , czy coś w tym stylu. No, ale niestety nie jestem w owym filmie i
nie mam okazji zasalutować przystojnemu generałowi… Szkoda…
Od wczoraj ja i Ross się unikamy. A raczej ja unikam jego.
Strach, że zrobię, palnę, czy pokażę mu coś głupiego i nieetycznego okazała się
ponad normą. Więc, gdy czuję na sobie jego uśmiech od razu odwracam głowę. To
jest takie… trudne. To, co się stało nie powinno mieć jakiegoś szczególnego
znaczenia. Ale najwidoczniej miało większe, niż sobie wyobrażałam. Fakt, że
znienacka zaproponowałam sztamę był zadziwiający. A ten mówiący, że przez jeden
nic nieznaczący pocałunek go unikam – przerażający. To nielogiczne, jak jedna głupia
rzecz potrafi namieszać w naszym życiu. To jest po prostu chore. C h o r e. I
ja zdania nie zmienię. Raz możemy się śmiać i wygłupiać, a później udajemy, że
się nie znamy. Nienawidzę świata i teraz przypomniałam sobie dlaczego. Nikt nie
jest tak zmienny i niezrozumiały. A ja jestem realistką. Muszę mieć konkrety,
nie „być może”. Nie umiem się na nim opierać, ono mnie niszczy. Jeszcze jedno
załamanie i już sobie nie poradzę. Nie wyleczę się, nie odżyję. Nie będę
umiała. Zbyt wiele się działo, zbyt wiele przeszłam, aby teraz przechodzić
piekło od nowa.
Wstałam. Pierwszy punkt zaczynający nowy dzień spełniony.
Wyjęłam z walizki pierwsze lepsze ciuchy i poczłeptałam z nimi do toitoia.
Wykonawszy poranne czynności byłam już gotowa na nowe wyzwania. Uśmiechnęłam
się sama do siebie czując unoszący się w powietrzu zapach jajecznicy. Mmmm…
Pycha. A jak robi Ness to już siódme niebo.
Podreptałam w stronę tymczasowej kuchni z uśmiechem
przyklejonym do twarzy. Ha, Nessie robi śniadanko, super! Ja w tym czasie
poszłam na chwilę do Jasa. Sama nie wiem, po co. Po drodze natknęłam się na
Rikera tańczącego z słuchawkami w uszach i śpiewającego jakiś popowy kawałek. Zaśmiałam
się krótko i zdjęłam mu jedną słuchawkę. Popatrzył na mnie z mordem.
- Czego, mendo? – zapodał niezwykle miłe przywitanie.
- Niczego. Nie drzyj się tak, bo
mi uszy odpadną – pipnęłam go w nos i odeszłam parę kroków. Raz, dwa, trzy…
- Ja? Się drę?! Chyba ty!
Pff… Ty wiesz, jakie masz szczęście, że
możesz w ogóle słuchać mojego
głosu? – zaśmiałam się. Brzmiał jak niedowartościowana kobieta w wieku średnim
przechodząca menopauzę.
- Nos bałwana ci w dupę! –
zachichotałam i grzecznie pokazałam mu środkowy palec. – Bałwan się roztopił, a
nos został!
Za tą uwagę blondyn
zmroził mnie wzrokiem, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić ja już zniknęłam w
namiocie przyjaciela.
Zastałam go leżącego na
podłodze i rozmawiającego z kimś przez telefon. Speszył się nieco, gdy mnie
zauważył i zakończył rozmowę:
- No, buziaki, pa… Ja też,
papa – uśmiechnął się do ekranu, kiedy oderwał go od ucha. Zaraz jednak uśmiech
zniknął, a pytający wzrok przeszył mnie na wskroś. – Coś chciałaś?
- Tylko pogadać… Ale jak
nie, to nie będę ci przeszkadzała – pokazałam głową wyjście.
- Po co się tak wysilasz,
hmmm? Wiem, że coś ukrywasz, Laura. Coś dużego. Ważnego – zrobił nacisk na
ostatnie słowo. Ma rację, Ukrywam. Ale czy to dobry pomysł, aby wyjawić, co?
- I słusznie. To jest coś
ważnego. Dlatego nie będę ci mówiła do czasu, kiedy nie będę wiedziała na sto
procent. Wystarczy, że ja się martwię, ty nie musisz – jeśli myślałam, że to
złagodzi sytuację, to szczerze się myliłam. On nadal tam leżał… Teraz już
siedział, przeszywając mnie zdegustowanym spojrzeniem.
Był wkurzony, I to nieźle.
Złamałam jedną z najważniejszych zasad przyjaźni. Nie powiedziałam im czegoś
bardzo ważnego. Co ja mówię bardzo! Czegoś niewyobrażalnie ważnego! Mam szansę
wyjechać, rozwijać się. Ale… ale gdy to zrobię nasza przyjaźń i nie tylko to
legnie w gruzach. Będę mogła powiedzieć temu papa, sajonara! Ale nie
chcę tak mówić. Chcę zostać, więc po co ich martwić?! Po co ja sama siebie
oszukuję? Cholernie chcę jechać z chłopakami w trasę!
- Nie wiesz nawet, ile
tracisz chcąc nas trzymać od tego z daleka – rzucił chłodno. Ja poczułam,
jakbym była ze szkła, które właśnie ktoś tłucze. Jego suchy ton, sposób, w jaki
na mnie patrzył. No wszystko… Przyprawiało mnie o ból głowy, ale o wiele
bardziej serca. Serca, które zawsze będzie należeć do moich przyjaciół.
- Wiem. Ale jeszcze więcej
straciłabym mówiąc wam – już ledwo, ale mówiłam. Dla niego, aby się odczepił,
dla jego dobra. Przecież… Ja naprawdę chcę
dobrze!
- Nie, Lau. Ty coś przed
nami ukrywasz, ale tylko po to, aby chronić własny tyłek! – poczułam, jak moje
serce zostało nieodwracalnie uszkodzone. Nawet nie wiedziałam, że takie rzeczy
się czuje. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale skutecznie je powstrzymywałam. Ale i
tak, jak znajdę się sama wszystkie ulecą jak topniejący na wiosnę śnieg.
- Ach… - przymknęłam oczy
i przetarłam dłonią twarz. Czy to musi być takie trudne? – Ja… Najlepiej
będzie, jak już nic nie powiem. Sory, że przerwałam rozmowę – rzuciłam krótko i
wyszłam pędem z namiotu.
Łzy piekły mnie w oczy
nieubłaganie i domagały uwolnienia. Ale w czym by to pomogło? Rozklejanie się
nie jest dobrą rzeczą w tym momencie. Nie, to jest pora na bardzo poważny krok.
Bardzo poważny. Jeśli go nie wykonam stracę innych, tak, jak tracę Jasa. Stracę
wszystkich, na których mi tak bardzo zależy. Bri, Vankę, Ella, Ryd… Rika,
Rocksa, RyRy’a, nawet Rossa. Każdy po koleji zacznie się ode mnie odwracać, a
ja tego nie przeżyję. Oni są jedynym, co trzyma mnie przy życiu… Ja… Nie
poradzę sobie bez nich…
- Hej, Ell? Możesz zwołać zebranie
specjalne? – zapytałam słodko się uśmiechając. Przedstawienie czas zacząć…
Brat zmarszczył
brwi i popatrzył na mnie zdziwiony. Ale po chwili przytaknął i zawołał wszystkich
na bardzo ważną rozmowę, w której z pewnością przeważał będzie mój monolog…
***
Usiadłam na
pieńku pośrodku. Wszystkie oczy wpatrzone we mnie. Brad trzymający moją rękę
dla otuchy. Czuję się, jak liliput przy Guliwerze. A nawet gorzej. Wszystkie
spojrzenie – wszystkie – wlepione we mnie. Cały czas czuję obecność chłopaków.
Conn trzymający swoje ręce na moich ramionach, James kładący rękę na moim
kolanie i Tris siedzący na ziemi przede mną. Jednak naprawdę mogę im zaufać. I
oni mogą zaufać mi. Wiem, że pomogą mi przez to przejść. I nawet nie
przeszkadza im fakt, że jeszcze się nie zdecydowałam…
- A więc… -
zaczął za mnie brunet. Posłałam mu dziękczynny uśmiech i spojrzałam z
przerażeniem na zebranych. Wszystkie oczy skierowane na mnie. Masakra…
- Musimy… Ja
musze wam coś powiedzieć… - dodałam po chwili milczenia. Mój głos – niepewny,
drżący – nie równał się z tym codziennym.
- Lau, wszystko
okay? – zapytał Ross. Dziwne, że pierwszym zdaniem, które sklecił, kierowanym
do mnie od czasu naszej popocałunkowej rozmowy jest „Lau, czy wszystko okay?”.
- Nie, Ross, nic
nie jest okay. Proszę… Nie przerywajcie mi… - mój głos załamał się jeszcze
bardziej. Drżenia nie byłam w stanie opanować. Cholera, straszne uczucie!
- Więc mów –
rzucił bez entuzjazmu Jas. W ogóle bez niczego.
Wzięłam głęboki
wdech… Powiedziałam A – musze powiedzieć B. Dalej, dasz radę…
- Chłopaki… Bo…
No… - przymknęłam oczy i mocniej ścisnęłam rękę Brada. Rozwarłam powieki.
Ścisnęłam dłoń jeszcze mocniej, gdy usta bruneta się otworzyły. Zamknął je
prawie natychmiast. – Dostałam propozycję dołączenia do The Vamps… I za serio rozważam skorzystanie z
niej…- rzuciłam na jednym tchu. Słowa były pewne i wiedziałam, że oni są pewni,
ze nie żartuję.
Spojrzałam przed
siebie. Buźki przyjaciół były rozdziawione – oznaka zdziwienia. Strasznego
zapewne. Najgorszy był wyraz twarzy
Ella, kiedy stopniowo przechodził on w złość.
Moje obawy
spełniły się. Stracę ich. Wszystkich, co do jednego. A Ell będzie pierwszy.
Chłopak wstał tak
szybko, że zachciało mi się płakać. Jego twarz była jednym wielkim
pobojowiskiem. Z jeden strony widziałam już ochrzan, jaki szykował, ale z
drugiej rozpacz. Oczy przepełnione furią wywiercały dziurę w moim sercu, które
i tak już nie trzymało się kupy. A teraz… Miałam ochotę zwymiotować, uciec, nie
wracać, a zarazem dostać ochrzan i usłyszeć, że jestem straszną siostrą i
przyjaciółką.
Gdy brat
przemówił już byłam pewna, że złość wygrała z żalem.
- Chyba sobie
żartujesz! Nie mów tylko, że ją przyjęłaś! To.. To okropne! Laura, jesteś moją
siostrą… Przyjaciółką! Jak możesz mi mówić, że chcesz przejść na ich stronę?!
To k o n k u r e n c j a!!! Oni są dla
nas zagrożeniem, dla R5! Czy ty tak sobie wyobrażasz lojalność?! Wobec mnie,
swojego brata?! – wydarł się. Zażenowanie ustąpiło miejsca złości. Nikt nie
będzie mi mówił, że nie jestem wobec ich lojalna! Nikt, nawet własny brat!
- Przesadziłeś
Ell… Ona ma prawo robić, co jej się żywnie podoba, a to, że jest twoją siostrą…
- To oznacza, że
musi trzymać się pewnych zasad! Czy Vanka wyskakuje mi z propozycją od One
Direction?! Nie, bo oni są dla nas zagrożeniem! I ja nie mam zamiaru przerabiać
rozdział R5+The Vamps!
Zezłościł mnie. I
nie tylko mnie. Zezłościł również Brada. A Brad rzadko się złości. Co ja mówię,
on prawie nigdy się nie złości!
- Nie mów tak do
niej! Nie jesteś jej ojcem, żeby dyktować jej, co ma robić, a czego nie! Jak
będzie chciała, to pojedzie z nami! – szarpnęłam z całej siły za rękę bruneta.
Już za dużo dzisiaj niepotrzebnych słów padło, wystarczy!
- Mam prawo mówić
jej, od czego mnie straci… - wysyczał. Szkło, z jakiego mnie zrobiono pękło.
Roztrzaskało się na tysiąc małych kawałeczków. Poczułam, jakby ktoś nagle wbił
mi nóż w plecy. A tym kimś był mój rodzony brat…
- Oj,
przepraszam, czyli, że jeśli będę spełniać marzenia, to stracę brata?! Na tym
według ciebie polega bycie rodzeństwem?! – puściły mi nerwy. Puściłam dłoń
Brada i również się podniosłam. Wzrok Ella zelżał, ale mój przybrał na intensywności.
Miałam już dość tego, co mówił, to mnie zbyt bolało.
- A bycie
przyjacielem?! Chcesz iść w swoją stronę i nas zostawić?! – Riker… Myślałam, ze
chociaż on, ale jednak… Reszta siedziała cicho, nawet nie odważyli się odezwać…
Zebrałam w sobie resztkę złości, zanim popadłabym w depresję.
- Też tak
myślicie? – nic. Zero odzewu. Nie zaprzeczyli… Czyli jednak… - Skoro dla was
ważniejszy jest zespół, niż moje marzenia, to widzicie mnie ostatni raz.
***
Przez całą drogę
do domu płakałam jak małe dziecko. Straciłam ich… Jednak… Nie umiałam zatrzymać
przy sobie najważniejszych osób w swoim życiu… Lecz teraz, gdy łzy zaschły na
policzkach pakując swoje rzeczy do piątej już walizki uświadomiłam sobie, ze
dobrze robię. Może ich straciłam, ale przyjaciele powinni mieć na myśli moje
dobro, a nie swoje własne. Może to egoistyczne myślenie, ale przecież właśnie
na tym polega przyjaźń. I teraz jestem tego pewna. Stuprocentowo.
- Już jesteś
gotowa? – zapytał James biorąc ode mnie ostatnią walizkę. Nie, nie byłam
gotowa. Nie byłam przygotowana na to, co miało mnie spotkać. Nie chciałam, ale
musiałam. Nie ma już odwrotu… Nie ma go już i nie będzie. Moje życie zaczyna
się od nowa.
- Tak, jasne –
uśmiechnęłam się smutno. Bałam się nowego rozdziału. Bez nich. Moich
najbliższych…
- Nie martw się.
Jurto występ, ogłosimy, że jesteś teraz Vamp. Później trasa i jak się wszystko
ustatkuje zamieszamy w piątkę w Londynie, tak, jak planowaliśmy – Conn złapał
dla otuchy moją dłoń. Czyli, że zaczynamy wejście w nowe życie…
- Nie martwię
się.
- Idziemy nanieść
twoje rzeczy do samochodu. Przyjdź zaraz – osądził Brad. Uśmiechnęłam się i
zamknęłam za nimi drzwi.
Pojedyncza łza
spłynęła mi po policzku, gdy lustrowałam pusty pokój. Wzięłam do ramki zdjęcie.
To jedyne rzeczy, których nie brałam. Wyjęłam kartkę z ramki i zgniłam ją w
dłoni. Westchnęłam, po czym wylądowała na dnie mojej kieszeni od spodni.
- Żegnaj domku.
Żegnaj Los Angeles. Żegnaj rodzino, przyjaciele. Żegnaj dawna ja… - po czym
wyszłam i zamknęłam za sobą drzwi od pokoju. Drzwi od starego życia. I
rozpoczęłam to nowe…
~*~*~*~
Mówiłam!!!
Dramma!!! To ostatni rozdział 1 sezonu, ale jeszcze czeka nas epilog i jedziemy
z dwójką! Szczerze, to świetnie mi się to pisało! Myślałam, ze będzie gorzej, a
tu proszę!
Rozpierdzieliłam
wszystko w drobny mak. Lau wyjeżdża, nie wróci do LA. Przynajmniej nie ma
zamiaru :) Wiem, jesteście źli, ale mi
się bardzo podoba zakończenie. Choć ta kłótnia nie wyszła tak dobra, jak
myślałam. Ale wy jesteście od oceniania, więc piszcie!
Dziękuję
za 11 obserwatorów, ponad 10 tysięcy wyświetleń i prawie 200 komentarzy!
Do
napisania przy epilogu, kochani!
niedziela, 1 marca 2015
Kolejny, nowy blog!
A więc tak. Założyłam nowego bloga! Zapraszam was serdecznie na That behind this soft exterior, lies a warrior!!!! Historia inna, niż wszystkie, ale co się będę rozpisywać. Zaglądajcie! Rozdział za tydzień, bo ostatnio nie miałam czasu na napisanie :)
sobota, 21 lutego 2015
Rozdział dwudziesty trzeci: "Miłość to wszystko czego potrzebujesz"
"Miłość to wszystko czego potrzebujesz"~ The Beatles
Nie wiem dokładnie, ile leżałam na tej trawie. Godzinę?
Dwie? Nie, nie mam bladego pojęcia. Gwiazdy okazały się być najlepszym ciałem
niebieskim, a raczej jakimkolwiek ciałem, które mnie umiało pocieszyć. Jeśli
pocieszeniem można nazwać wlepianie w nie gał i miarowe uspakajanie oddechu. Przyjaciele,
albo marzenia… I stało się coś, czego w życiu bym się po sobie nie
spodziewała. Rozkleiłam się… Nie, to złe słowo. Ja wpadłam w histerię.
Podkuliłam nogi, przeturlałam się na bok i po prostu płakałam jak małe dziecko,
które dowiedziało się, że jego rodzice się rozwodzą. Płakałam, płakałam,
płakałam. Dusiłam się łzami, ale i tak płakałam. Wyłam tak przeraźliwie, że z
pewnością obudziłam wszystkich dookoła. Moje usta były mokre od słonej cieczy i
śliny, która nie wiem kiedy się tam zapodziała.
Czoło oparłam o kolana. Zacisnęłam powieki. Mocno, bardzo mocno. Aż
bolały. Oczy mnie piekły, założę się ,
że gdybym zobaczyła w lustrze swoje odbicie po białkach błąkałyby się pajęcze
rozwidlenia czerwonych kreseczek. Moja prawa ręka, która znosiła ciężar całego
ciała bardzo bolała. Wżynały się w nią kamyki i drobinki piasku. Nawet nie
wiem, kiedy zaczęłam kopać w ziemię. Ale
jedynie ja odczuwałam ból. Ona została niewzruszona.
Rozżalałam się tak nad swoim, i tak zbyt nędznym na
zażalenia, życiem dopóki moje ramie nie poczuło rozluźniającego ciepła.
Odwróciłam głowę.
- Czemu nie śpisz? – wyłkałam tak żałośnie, że słysząc
własny głos nie mogłam go rozpoznać.
- Zgadnij – zobaczyłam olśniewający uśmiech i już po chwili
wylądowałam w jego objęciach. Kołysał mną i szeptał, że wszystko będzie dobrze.
Akurat… Nic nie będzie dobrze…
- Reszta nadal śpi? – spojrzałam na chłopaka, jakby prze
mgłę i wyswobodziłam się z uścisku.
-Poszli na spacer, a ja zostałem, bo bolała mnie głowa.
Rydel się martwiła, że jest wieczór i mogę się rozchorować, więc kazała mi tu
siedzieć – wyjaśnił. Podciągnął kolana do siebie i oparł na nich brodę.
Zrobiłam to samo, co on i wlepiłam w niego niewidzące spojrzenie. – Zakładam,
że nie zdradzisz mi powodu swojego złego samopoczucia – dodał po chwili
patrzenia na mnie.
- Nie mam złego samopoczucia. Po prostu źle mi się zrobiło
na sercu – mruknęłam i odwróciłam głowę.
Przede mną rozpościerał się widok na jezioro, które jeszcze
niedawno odwiedziłam dzięki Vanessie. Tafla wody odbijała blade światło
księżyca. Ciecz nabrała koloru nieba i odbijała tysiące mrugających gwiazd.
Nawet się lekko uśmiechnęłam. Za jeziorem był ciemny las, który za dnia nie
wydawał się aż tak magiczny, jak teraz.
- I masz rację – dopowiedziałam i zdjęłam z ust uśmiech.
- Szkoda. Chciałbym wiedzieć, co się stało, żeby cię
skutecznie pocieszyć – nie wiem, czy to przez ten płacz, czy przez jego zbyt
bliską obecność, ale tak, czy siak wkurzyłam się. I to nie na żarty. Założę
się, że para leciała mi z uszu, a twarz przybrała barwę purpury. Ja mu dam
żarciki….
- Słuchaj mnie, niewyparzona blondyno! Ja nie mam zamiaru
bawić się w te twoje głupie gierki, jasne?! Zamknij się lepiej, bo nie ręczę za
siebie! – wstałam z trawiastego podłoża i jak opętana zaczęłam wymachiwać
rękami. Myślałam, że szlag mnie trafi, kiedy napotkałam jego szelmowski uśmiech
i uniesioną brew. Ugh…!
- Głupie gierki? W jakie gierki ja z Toba gram, hmm? –
wyszczerzył się w szyderczym smajlu (tak, Jools, specjalnie dla ciebie. Wiem,
że słyszałaś! ~ Alex), a ja już składałam ręce, żeby go udusić.
- W żadne nie grasz, bo ja nie daje sobą pomiatać! –
tupnęłam nogą, jak jakieś małe dziecko i zakładając ramiona na klatkę piersiową
odwróciłam z westchnieniem głowę.
- Ale o jakie gierki ci chodzi? Bo nie rozumiem…
Ja mu zaraz zrozumiem…
- Ugh! Nie wiem, czy flirtujesz ze mną, czy co, ale wiedz,
że niezbyt dobrze ci to wychodzi, Ross! – bardzo mądra ja zrobiła coś równie
mądrego – wystawiła blondasowi język! Tak trzymać dalej! Jeszcze trochę i w
ogóle oszaleję…
- Ale ja z tobą nie flirtuję – Lynch pokręcił przecząco
głową, a ja przymrużyłam oczy. Ugh…!
- Się okaże – mruknęłam i już miałam odejść, kiedy poczułam,
że mój nadgarstek jest więziony przez czyjś uścisk. Ross….
- Nie flirtuje z tobą, jasne? – w jego oczach była
stanowczość, tak samo w głosie. Blond włosy opadały na jeden bok.
- Musisz je czochrać – wypaliłam nagle.
- Co?
- Włosy. Muszą być rozczochrane. Fajniej wtedy wyglądają –
wolną dłonią zmierzwiłam mu czuprynę. Niestety moja wysokość nie ułatwiała
zadania. – I ja już tam wiem swoje.
- Nosz, do jasnej ciasnej! Nie flirtuję z tobą, okey?
- A to w aucie? Albo przez przyjazdem chłopaków? Marny, ale
flirt!
Zobaczyłam, jak klatka chłopaka szybko unosi się i upada.
Szczęka była mocno zaciśnięta, a jego palce powoli wpijały mi się w skórę. Auć!
- Nie. Flirtuję. Z. Tobą – wysyczał zły. Nieźle go
rozjuszyłam.
Przełknęłam cicho ślinę. Wyglądał, jakby chciał mnie zabić.
Jego kłykcie zrobiły się białe. Moja ręka strasznie bolała. Ciało się trzęsło.
Ale nie. Ja brnęłam w to wszystko dalej.
- To co to niby było?
- Eee… Troska? – powiedział to takim tonem, jakby było to
oczywiste. Ale nie było. Nie dla mnie. Troska? Phi!
Odsunęłam się od niego. A tak naprawdę, to tylko głowę.
Poczułam, jak moja twarz się czerwieni. Ręka już tak nie bolała. Rozluźnił
uścisk. Teraz natomiast poczułam na niej śliską substancję. Pot.
- Ja nie potrzebuję twojej troski – zabrzmiałam, jak żmija.
Wredna, jadowita żmija…
- Och, Lau, znów wracasz do przeszłości? – blondyn spojrzał
na mnie z dezaprobatą. Purpura znów zalała moją twarz. Zacisnęłam mocno zęby. Tylko nie krzycz, tylko nie krzycz…
- Wracam i zawsze będę wracać – syknęłam i wyrwałam .
- Myślałem, że pomiędzy nami wszystko okey – ugh, jak ja mam
go dość!
- Nie, Ross, nic nie jest okey! Ani miedzy nami, ani w
ogóle! I nie mów, że się o mnie troszczysz, bo żeby się troszczyć, musiało by
ci na mnie zależeć, a to chyba logiczne, że tobie na mnie… Mmmmm…
Nagle nic już nie mogłam powiedzieć. Nic, a nic. Z początku
skołowana nie wiedziałam, jaka jest tego przyczyna, ale zorientowałam się
dopiero, kiedy poczułam jego malinowe usta na swoich…
Pocałował mnie. Jego słodkie wargi przylegały idealnie o
moich, a mój mózg nie pracował już normalnie. Nie wiem, czemu, ale
odwzajemniłam pocałunek. Smakował tak… Słodko? Czekoladą i wanilią jednocześnie.
Nie chciałam przestawać. Rozum to w tym momencie
coś, czego już nie miałam. Zaczął się ode mnie odsuwać, a ja aby tego uniknąć
pogłębiłam pocałunek. Teraz to on był zdziwiony. Cały czas miałam zamknięte oczy,
a palce wplątane w jego blond grzywę. Jego ręce powędrowały na moje biodra i
delikatnie je objęły. Ale ja nie chciałam delikatności. Wskoczyłam na niego i
oplotłam nogami jego sylwetkę. Chyba byłam na serio ciężka, bo oboje
wylądowaliśmy na trawie. A raczej tylko on, bo ja na nim. Uśmiechnęłam się delikatnie
nie zaprzestając pocałunku. Był lekko zdziwiony i niepewny, jednak i tak było
świetnie… Brakowało mi tego… Złapałam Rego rękę i wsadziłam ją sobie pod
bluzkę. Zaczął rysować kręgi na moich plecach. Po ciele przeszedł mnie
przyjemny dreszcz… Już miałam delikatnie rozewrzeć wargi, kiedy…
Chwila… Co ja do jasnej cholery robię?! Całuję Rossa
Lyncha?! Boże, jak on wspaniale całuje… Dość! Ja go całuję i jeszcze się z tego
cieszę! To… to… to niedorzeczne! Koniec tego! Koniec, słyszysz?! Koniec!
Oderwałam się od niego, jak oparzona. Kurde, my się
całowaliśmy….
On też podniósł głowę i zderzyliśmy się czołami. Nasze
oddechy były przyspieszone. Oparłam się rękami
o ziemię i otworzyłam oczy.
- Przepraszam… - wyszeptał i ponownie wpił mi się w usta.
Tym razem nie zdążyłam nawet odwzajemnić pocałunku…
~*~*~*~
Tadam!!!!
Macie Kissa podczas
kłótni… Szczerze, to trochę trudno się to pisało jako osoba pierwsza, ale wytrwałam!!!!
I jak? Mam nadzieję,
ze tego nie zchrzaniłam… No bo… Jakbym miała pisać +18, to byłaby to klapa…
Nie jestem dobra w
romantyzmach. Ironia i złość bardziej, ale kissy i te sprawy… Ale nie myślcie,
że to wszystko będzie teraz tak kolorowo. Nie, nie, nie! Będzie drammma!!!!
Koniec sezonu zbliża się wielkimi krokami, a bohaterów już macie w stronkach :)
Rozdział nie długi,
ale nie chciałam go schrzanić. Powiedzmy, że to odwet dla Tin :D
Aaaa! Zmieniłam profil!
Nie nazwę, profil! Nie będę się rozpisywać, bo to długa i nudna historia…
A więc żegnam się z
wami!
~ Alex
piątek, 20 lutego 2015
Ja i moja głupota - skomplikowany proces autorki...
Hej miśki! Z tej strony ja - do tej pory Diamond, a teraz Alex Rover! Otóż zmiana nazwy wzięła się stąd, że zrobiłam coś głupiego i będę zmuszona usunąć profil Diamond. A więc ten tu to od teraz ja! Nie będę się rozpisywać, ale tak, zmieniam PROFIL!!! Nie nazwę, profil! A wiec proszę o dodawanie do obserwatorów Alex i nie martwcie się, że mamy to samo! To nadal ja! A więc wiem, że to głupie, ale musiałam to zrobić. Przepraszam za niedogodności!
Do napisania
~ Od teraz - Alex
Do napisania
~ Od teraz - Alex
poniedziałek, 16 lutego 2015
Rozdział dwudziesty drugi: "I kolejny raz, wstaje o piątej żeby zrobić się na bóstwo. A Ty znów witasz mnie tym zniewalającym uśmiechem i pytasz, czy mam zadanie z polskiego, bo nie miałeś czasu go odrobić, dlatego że wróciłeś późno z kina, w którym byłeś z dziewczyną" .
"I kolejny raz, wstaje o piątej żeby zrobić się na bóstwo. A Ty znów witasz mnie tym zniewalającym uśmiechem i pytasz, czy mam zadanie z polskiego, bo nie miałeś czasu go odrobić, dlatego że wróciłeś późno z kina, w którym byłeś z dziewczyną" .
~ autor mi jest niestety nieznany
Kompletnie mnie zatkało. Kompletnie. Nogi proste jak druty,
plecy tak samo, szczęka na ziemi, a oczy wielkości spodków Ufo. Kompletnie…
Stanęła przede mną trójka dobrze zbudowanych, osiemnasto i
szesnasto letnich blondynów. Gitara,
bas, perkusja… Brakuje tylko wokalu…
Który wyszedł z samochodu ciągnąc z irytacją cztery walizki. Obładowany
tymi ciężarkami wyglądał jeszcze seksowniej, niż kiedykolwiek. Brązowe włosy rozwiane na wszystkie strony,
twarz lekko zmęczona, ale i tak cholernie przyciągająca. Czekoladowe oczy
złagodniały, gdy tylko wychwyciły moją obecność. Promienny uśmiech nie
mógł się równać z żadnym innym. Po
prostu cały on. Od czubka rozczochranych kudłów, aż po czubki palców w stóp
mego przystojny, słodki i w moim przypadku działający jak magnes.
- Brad… - usłyszałam. Dopiero po chwili moja głowa
przyswoiła, że to z moich ust wypłynęło
to imię.
- Laura? – Tris uśmiechnął się szeroko, co po chwili
uczyniła reszta chłopców. Boże, nie wierzę, że to oni…
Zaśmiałam się krótko.
Ten świat jest jednak na serio mały.
- No tak, to ja. Co tu robicie? – rzuciłam z bananem,
podchodząc do nich żywym krokiem. Przejęłam od Brada jedną z walizek.
Chwilę się zastanowiłam. Chciałabym pocałować go w policzek,
ale nie wiem, czy wypada. Bo przecież nie łączy nas jakaś szczególna więź…
- Miło cię widzieć, królewno – zatkało mnie, gdy poczułam na
policzku jego ciepłe, malinowe usta. On to naprawdę zrobił? Matulu…
Dopiero po chwili przyłapałam się na tym, ze trzymam się za
miejsce, które przed chwilą miało styczność z jego wargami. Głupia dziewucho,
nawet się nie waż w nim zakochiwać!
- Mi również miło…
- O! Jesteś z przyjaciółmi. Jak super! – uradował się James.
Tak…. Bardzo super…
- Czemu nie mówiłaś, że jedziesz w busz? Myślałem, że to nie
twoje klimaty – wyszczerzył się Conn, za co oberwał ode mnie kuksańca.
- Sama będę decydować o ty, gdzie są moje klimaty – to ja. –
Nie wychylaj się zbyt, młody.
- Nosz, rok tylko! – zirytował się blondyn, a ja
wykorzystałam jego bul wers i poczochrałam mu włosy. Zachichotałam.
- A wy? Co tutaj robicie? – nie usłyszałam odpowiedzi, bo
ktoś chamsko mi przerwał.
- The Vamps?! – mogłabym sobie dać rękę uciąć, że nie był to
raczej ton pełen radości, a raczej mieszanki irytacji, złości i rozczarowania.
Tak, to Riker.
- Tak? – moja ciekawska siostra wychyliła łeb zza krzaka
(nie wiem, co tam robiła) i z wielkim
uśmiechem na pyśku podeszła do nas. – Chyba mnie pamiętanie, nie? – podała każdemu
z nowoprzybyłych dłoń, a oni z lekkim zawahaniem ją uścisnęli.
- Cześć. Ja jestem Ellinghton – brat tej pięknej pani,
ochroniarz, ojciec , przyjaciel i wpierdalator chłopakom, którzy się do niej
zalecają – Ell również wyciągnął rękę do chłopców. Z początku przeważała u nich
radość, ale po ostatnim nieco się przerazili. Tym bardziej, kiedy ton bruneta
był niczym lód. Bosz… Co za… ugh!
- Ell, weź się zatkaj, dobra? – uśmiechnęłam się słodko –
zbyt słodko – i podałam bratu jakąś szmatkę, która leżała akurat obok, po czym
popchnęłam go w stronę exitu.
- Oj, Lau, nie martw się. Jak chłopak będzie fajny, to ja
już go upilnuje – zapewniła Ryd i pomachała czwórce przyjaciół. – Miłości trzeba
pomagać – nie wiem, co to miało znaczyć, ale i tak zarobiła ode mnie z pięści w
udo. Matko, ci ludzie są jak jacyś neardeltańczycy.
- Emm… Może pomogę wam się rozłożyć. Daleko, daleko od tych
idiotów – zaakcentowałam ostatni wyraz i z uśmiechem na ustach zabrałam z ich samochodu
namioty. – Błagam, już nie wytrzymam ani chwili dłużej – dodałam bezgłośnie z
żałosną miną.
***
Nawet moje Wampirki okazały się być fatalnymi obozowiczami.
Connor wplątał się w materiał, błagam, jak to możliwe? James nic nie robi,
tylko siedzi tym swoim tłustym dupskiem na leżaku i popija lemoniadę. Ja, Tris i Brad próbujemy rozłożyć ich
tymczasowe „domki”. Ja dostałam od nich kanapkę, którą z apetytem wszamałam. Moi
towarzysze (ci sprzed przyjazdu cywilizowanych ludzi) też dostali coś do
żarcia. Upociłam się jak słoń, ale patrząc na pięknie rozłożone namioty
nabrałam przekonania, że było warto. Wszystko pięknie, miód, malinka, misie
żelki. Matko, zbyt często przebywam ostatnio z Ellem. Anyway. Zmęczona pracą rzuciłam
się na trawę z impetem i głośno westchnęłam.
- Nienawidzę obozów – mruknęłam i z płaczliwym jękiem przerzuciłam
się na bok, aby zabrać szklankę z lemoniadą. Mmm… Pycha.
- Nie marudź, królewno. Mogło być gorzej – Connor rzucił mi
szczerbatkowy uśmiech.
- Na przykład?
- Mogliśmy utkwić w lesie bez tego wszystkiego. W dziczy –
zajęczał Tris, niczym duch.
- Albo rodzony brat mógł cię wywieść na zadupie bez twojej
zgody – mruknęłam. Podniosłam się i oparłam na łokciach.
- A skąd taki... Aaaa…. Współczuję, królewno – Brad dosiadł
się do mnie i objął ramieniem z udawanym żalem.
- Powinieneś. Powiedz, czy to ci wygląda na Ambrozję?
- No, raczej nieeee… Ej! Nie chodź mi do Ambrozji! Jeszcze
ktoś mi cię sprzątnie sprzed nosaaaaa… Aaaa ja chyba za dużo mówię – zabrał zmieszany
swoje ramię z moich barków. Ja zaczerwieniona do maksymalnego stopnia spuściłam
głowę. Przygryzłam wargę.
Sprzątnie sprzed nosa? Czyli mu się podobam? Tak, czy nie?
Chyba tak. Boże, błagam, oby tak! Z czego ja się do cholery tak cieszę?!
Przecież on tylko przed chwilą przyznał , ze się we mnie durzy. Durzy się we
mnie?! Kuźde, durzy się we mnie! Mamo, on się we mnie durzy!
- Ekhem… To… Bardzo ciekawe spostrzeżenie – czemu mój głos
jest taki… normalny? Why? Ja się jaram jak głupia, ze się we mnie durzy, a tu
taki ton?! Phi! Choć w sumie, to chyba lepiej, ze taki był ten ton. Oboje się w
sobie w takim razie durzymy, a to źle wróży. Chyba, ze jemu chodziło o zwykłą
przyjaźń… Nie, to za dużo jak na mnie! Bujanie się w chłopakach jest kiczowate.
- To dobrze, że cię zawiekowało, bo ja mam nadzieję, na
pierścionek, Brad – wtrącił James pokazując przyjacielowi serdeczny palec. Gosz…
- Jak mówią nadzieja
matką głupich – warknęłam i wstałam na równe nogi otrzepując się z
niewidzialnego kurzu.
- Sorki, zbyt boję się jej brata – przyznał brunet i
marszczył nos. – On nie jest do końca normalny.
- No wow. Myślisz, że przez siedemnaście lat tego nie
zauważyłam?
- Być może.
- Ej, Lau – zagaił Conn – Chcielibyśmy poruszyć z tobą
pewien bardzo ważny temat – Conn i poważny ton? Ciekawe, co jest.
- Emmm… No, dobra. Mówcie.
- To miało poczekać – syknął wkurzony Brad. Rzadko się
wkurzał. Dziwne…
- Chodzi nam o twoją „przynależność” do nas – ouuu shit! Oni
chcą ze mną o tym rozmawiać?! Kuźde, co ja mam im powiedzieć.
Poczułam nagle, jak krew napływa mi do policzków. Taka
zmieszana nie byłam jeszcze nigdy. Cholera, przecież mogłam się spodziewać, że
prędzej, czy późnej powrócą do tego tematu. Tak cholernie się boję, ze powiem
zaraz coś, co zniszczy mnie na wieki, że usta same mi się zaszyły. Gula, która
stanęła w moim gardle nabierała na sile, a serce dudniło, jak Big Ben.
- Nie… Nie jestem pewna… - wydusiłam niepewnie. Mój głos
drżał. Cholera! Coś zbyt często mówie cholera, cholera…
- Zależy nam na tym, abyś się zgodziła, ale nie chcemy na ciebie
naciskać. Kochamy cię jak siostrę i… Nie wyobrażamy sobie nie wiązać naszej
przyszłości z tobą – wyznał Tristan. Cały czas miał wlepione we mnie czułe
spojrzenie.
- Ale… jak ja miałabym powiedzieć o tym przyjaciołom? Przecież
to im złamie serce. Przecież wiecie, co to oznacza. Ja… Nie mogę się wiązać z
konkurencją… - ugryzłam się w język. Jaka cholerna szkoda, że nie zrobiłam tego
wcześniej.
- A więc o to chodzi, tak? Oni uważają nas za
konkurencję?! Laura, to twoje życie, a
oni nie mają prawa w nie ingerować! To twoja rodzin, przyjaciele… Oni… powinni
się cieszyć, że masz szansę się rozwinąć. Kochanie, proszę, nie marnuj tego ze
względu na to, ze jesteśmy dla nich „konkurencją”! – Brad wybuchł. Brad
wybuchł. Sz kurde, Brad wybuchł! To niemożliwe, Brad nigdy nie wybucha. On jest
opanowany, słodki, kochany. Ale nie wybucha! Patrz idiotko, do czego doprowadza twoja nagła troska o przyjaciół. Ranisz
tych drugich…
- Brad, ja nie… - przerwano mi.
- Zrobisz, jak uważasz. Nie chcemy naciskać, jak już
mówiliśmy. Daj sobie trochę czasu. Ale błagam, patrz na siebie, nie na
przyjaciół.
***
Wróciłam do swoich pogrążona w myślach. Kiedy się ściemniło?
Niebo już usłały gwiazdy, co oznaczało, że późna jest już pora. Usiadłam przy
przygaszonym ognisku i po chwili postanowiłam się położyć. Wpatrywałam się w
gwiazdy, jak zaczarowana. Od dziecka uwielbiałam to robić. To taka odskocznia,
od problemów i możliwość spojrzenia na nie z boku.
Chłopaki mieli rację.
Ja nie mogę oglądać się za przyjaciółmi. Współpraca z nimi da mi nowe
możliwości. Zaproponowali mi dołączenie do The Vamps. Półroczna trasa
koncertowa po Europie, jak inni się na mnie wypną, to zapewnili, że wykupimy
mieszkanie w drugiej części miasta. Nie wiem, co mam zrobić. To cholernie
trudne. Życie to jeden wielki bajzel, którego ja nie umiem posprzątać. Wszystko
jest do d. Wszystko. Nagle zaczęłam się interesować bliskimi. Dobre sobie. Oni
nawet by nie zauważyli, że mnie nie ma. A może by zauważyli. Na pewno
trzymaliby do mnie żal za to, ze ich zostawiłam. Chce spełniać marzenia, ale
nie ich kosztem.
Cholerne życie.
Cholernie marzenia.
Cholerni bliscy.
Cholerne przywiązanie.
Cholerna ja.
~*~*~*~
Przepraszam, że takie
krótkie, ale dawno nie wstawiałam.
Jak się podoba? Jakie
wrazenia? Myślicie, że Lau się zgodzi, czy jednak przywiązane jej na to nie
pozwoli?
Wiem, zero Raury, ale…
Ale było trochę Brada plus Lau. Mam nadzieję, ze go lubicie, bo ja nawet
bardzo.
To ja się żegnam z
Wami
Papatki
~ Di
"A tak to się zaczęło", chciało by się rzec :D
środa, 4 lutego 2015
Rozdział dwudziesty pierwszy: "Nawet w jego milczeniu były błędy językowe"
Nawet w jego milczeniu były błędy językowe.
~ Stanisław Jerzy Lec
Dedykacja dla Ali W.
Twój zapłon mnie kochana strasznie powala :D
Miałam ochotę go walnąć. Miałam ochotę walnąć ich wszystkich i jedyne co mnie powstrzymywało, to to, że miałam związane ręce. Dosłownie mnie idioci związali i usadowili pod drzewem. Ale nie mogą mnie tu trzymać wieczność, więc prędzej czy później i tak ich dorwę.
Udawałam, że nie słucham, ale jednak słuchałam. Mam tu wytrzymać
do środy i nie wiem, jak to zrobię. Jeśli ich nie rozszarpię, to zacznę wierzyć
w cuda. Ale wracając. To, że miałam w uszach słuchawki, podczas, kiedy Riker
tłumaczył co i jak nie oznacza, że leciała z nich muzyka. Wszystko słyszałam
tak dobrze, jak inni. No, może nie aż tak zważywszy na fakt, że przywiązali
mnie kilka metrów od ogniska, które zrobili chłopcy. Więc tak. Nie będziemy
sami, ma przyjechać jeszcze druga „grupka”. Będzie ich czwórka i w naszym
wieku, więc może być zabawnie. Przyjeżdżają jutro z samego rana, a jest… 22,
jeśli wierzyć mojej komórce. Tak, czy inaczej już nie mogę się doczekać jutra,
hurra! Czujecie ten sarkazm? Kamienie wrzynają mi się w tyłek, a mimo to nadal
wiernie nasłuchuję. Te rude szuje planowały to już od dawna. Zamówili pole i w
ogóle. Nawet Jas był w to zamieszany! Szczęście, że istnieje na tym odludziu
coś takiego, jak toitoi. Jest ich cztery, ale w miarę duże. Ponoć mają nawet
prysznic! Żyć nie umierać, jednak brat mnie kocha.
Riker skończył nawijać oklepanym „miłej zabawy”, ale ja
śmiem wątpić, czy będzie tak miło. Ale na pewno się nie przekonam, jeśli się
nie wyrwę z tych sznurków. Prawdę mówiąc, to wrzynają mi się w skórę i
cholernie piecze. Pora użyć uroku osobistego.
- Ell! Chodź na chwilkę, braciszku! – zawołałam w stronę
ogniska, przy którym inni bawili się przednio. Wspomniany brunet obrócił się zdezorientowany
i w końcu podszedł do mnie.
- Czego chcesz, gryzaku? – wypalił na wstępie. Do tej pory
ma na ręce ślad.
- Już cię nie ugryzę, obiecuję – jeśli te słodkie oczka nie podziałają,
to się poddaję.
- Ugh, czego ode mnie chcesz, hm?
- Muszę się przebrać. Zimno mi, a poza tym nie wygodnie się
siedzi na trawie w ciuchach na dyskotekę – chyba dobrze mi idzie, bo się
zastanawia…
- Dobra, wypuszczę cię, ale w domu piłujesz zęby. Jak wampir
jakiś, normalnie – podczas ględzenia i niedowierzania brata ja nadstawiłam nu
nadgarstki, które ten sprawnie przeciął nożem. Skąd go miał sama nie wiem, ale
w tym momencie się nad tym nie zastanawiałam.
Gdy w końcu odzyskałam wolność z prędkością światła pognałam
w stronę mojego namiotu o mało nie zabijając się o własne nogi. Gdy otworzyłam
walizkę utwierdziłam się w stwierdzeniu, że brat mnie kocha, bo wziął moje
ulubione conversy. Do nich założyłam jeszcze szarawą bluzę i zwykłe dżinsy
<KLIK>.Włosy postanowiłam zostawić związane. Nie chciało mi się ich
od nowa rozczesywać, układać, związywać i inne takie duperele. Co prawda
przeszkadzały mi nieco pojedyncze pasma, które przyklejały się do mojej
spoconej twarzy, ale jakoś ujdzie. Zmazałam makijaż i ruszyłam w stronę
towarzyszy niedoli. A może doli. Zależy dla kogo. Tak, czy inaczej nikt zbytnio
nie przejął się moim pojawieniem, bo wszyscy z uśmiechniętymi buźkami, jak na
reklamie colgate’u, śpiewali jakiś piosenki. Jak doszłam kończyli chyba Pass Me By. Ale nie dam sobie uciąć
ręki. Umiejscowiłam się między Bri i Jasem i oparłam głowę na ramieniu
przyjaciółki. Poczułam wibracje pod głową, ponieważ blondyna cicho nuciła, ale
po chwili zaniknęły one.
- Głodna? – zapytała wyraźnie zatroskana Vanessa.
- Troszkę. A co macie dobrego? – znów wcieliłam się w żyrafę
i wyciągając swoją szyję zajrzałam do koszyka z jedzeniem. Co prawda nie
zobaczyłam w nim zbyt wiele, ale zawsze dobrze zachować pozory.
- Chcesz chałkę? – pokazała na produkt, a ja odpowiedziałam
jej cichym mruknięciem i zamknęłam oczy.
Poczułam, jak obejmuje mnie delikatne ramię przyjaciółki.
Nie otworzyłam paczadeł, tylko mocniej się w nią wtuliłam. Poczułam, jak moje nozdrza
delikatnie łaskocze zapach jej perfum. Lubiłam ten zapach i nie raz sama się
nimi psikałam. Delikatne, ale za razem subtelne. Idealnie oddające charakter
Bri.
- Proszę – siostra wyciągnęła w moją stronę rękę z ukrojonym
kawałkiem pieczywa (chałka to chyba pieczywo, nie? ~ Di). Zaciągnęłam się jego aromatem.
Słodkawy. Wgryzłam się w ciasto. Już mniej.
- Co zrobiliście z Meg? – zagadnęłam. Zupełnie o niej
zapomniałam przez te kilka godzin.
- Jest u Rossów.
- Acham… Wiecie może,
o której mają jutro przyjechać nasi współpolownicy?
- Nie. Nie mówili nam.
***
Noc minęła mi w miarę spokojnie. Przed pójściem spać
pomogłam Ellowi i Rikowi z namiotem, a później w toitoiu umyłam zęby i
przebrałam się w coś bardziej stosownego do spania. Gdy leżałam już w swoim
namiocie okazało się, że dzielę go z siostrą i Delly. Tsa… Delly przeboleję,
ale Van cholernie się rozpycha. Współczułam Bri, która musiała znosić
towarzystwa brata i Rocka, a to coś okropnego. Ell, Riker i Ross spali razem,
co chyba im nie przeszkadzało.
W pewnym momencie obudziło mnie głośne chrapnięcie.
Sięgnęłam po telefon. Super, pierwsza w nocy. Rozejrzałam się po namiocie, a
ponieważ odświecałam sobie telefonem mogłam cokolwiek zobaczyć. O dziwo moje
współlokatorki leżały normalnie i spały jak zabite. Chrapnięcie znów się
powtórzyło. To nie była żadna z dziewczyn, patrzyłam na obie w tym czasie.
Dobra, zaczynam się bać. Wdech, wydech, wdech wydech. Poświeciłam na ściankę
mieszkanka. Coś czmychnęło na ziemi. Dobra, teraz to już się na serio boję.
- Vanka, Delly, wstawajcie! – wrzasnęłam, a raczej pisnęłam
przerażona. Nie wiem, co to może być, ale chyba raczej coś strasznego.
- Czego drzesz japę? – nie zauważyłam nawet goryczy w głosie
siostry, bo to coś znów się poruszyło. I pisnęło! – Laura, co to było?! –
pisnęła przestraszona czarnowłosa. Gdy odgłos się powtórzył poczułam, jak lepi się
do mnie. I to niby ja jestem straszek?
- Rydel, do jasnej cholery, wstawaj! – na te słowa blondyna
podniosła gwałtownie łeb w górę tak, ze kłaki wylądowały jej na twarzy, a
niektóre nawet w buzi.
- C-co? – zaspana dziewczyna sprzątnęła swoją twarz, po czym
wbiła zawistne spojrzenie w Vankę.
- Coś piszczy! – Nessie zrobiła minę rasowego Krzyka i nic
nie powiedziała, tylko wskazała drżącym palcem na ściankę namiotu.
- Van, koniec z horrorami. Odbija ci już – spojrzałam na nią
z dezaprobatą, ale odwróciłam głowę. Choć byłabym zadowolona, gdyby jednak
została ona na swoim miejscu.
- Aaaaaa!!!! – po namiotowisku rozległ się nasz krzyk, a
później głośny plusk. Boże, za jakie grzechy, za jakie grzechy ja się pytam.
Matko, to było przerażające, ja już więcej nie biorę Ella na żadne wypady i w
ogóle nie wypadam na takie wypady! Co to było?!
Poczułam, jak moje ciało zalewa fala zimna. Później, jak
robi mi się mokro. Chwila… Mokro?!
- Vanka, ty idiotko, do wody nas wepchałaś!!! – wydarłam się
na pół okolicy. Zaraz wydłubię jej oczy, a później zrobię z nich pasztet.
Czarna czupryna wynurzyła się spod tafli stawu, do którego
wepchała nas siostrzyczka i sapnęła niezrozumiale:
- Szczury boją się wody.
Ja jej coś na serio zrobię. I to zaraz.
Odrzuciłam głowę siostry z powrotem do wody z szyderczym uśmieszkiem. A niech zna moją zemstę!
Nagle z namiotów wybiegł tłum ludzi. A raczej szóstka, ale
zachowywali się jak opętani, więc tłum. Wszyscy popatrzyli na nas z
przerażeniem. A ja znów schowałam łeb Vanki pod wodę, bo się szczurzysko
wynurzyło.
- Matko, dziewczyny, co wam się stało? – Bri jako jedyna
podbiegła do brzegu i pomogła nam się wydostać.
- Ona zostaje – zaalarmowałam, kiedy blondyna wyciągnęła
rękę do Vanki. Ale obie spiorunowały mnie wzrokiem, więc w obronnym geście
podniosłam tylko ręce nad głowę.
- To co się stało, ze postanowiłyście zrobić sobie małą
kąpiel? – czy mi się wydaje, czy Riker się śmieje. Ja mu zaraz dam powód do
śmiechu.
- W naszym namiocie jest szczur – wyjaśniła Delly. Z
przemoczonymi włosami wyglądała jak zmokły shih tzu.
- Szczura się tak przestraszyłyście? –Ross prychnął z kpiną.
Ja mu dam…
- Ale szczury są straszne – mruknął Rocks, na co wszyscy
zrobili face plama. – To takie Halki, tylko mniejsze. I zjadają skarpetki! –
kolejny wstrząs i łapa na twarzy.
- No, ja dzisiaj musiałem cerować, bo jeden mi zrobił
dziurę, ale ten trol mi przeszkodził – wtrącił z urazą Ell, na co po raz trzeci
w ciągu kilku sekund na twarzy zagościła moja dłoń.
- Idioci mają swój własny świat. Na to nic nie poradzimy –
rzuciła Vanessa patrząc z przejęciem w przestrzeń. Kurde, niczym ten… Szekspir,
czy jakoś tak.
- Jeszcze trochę i zaczną się żywić się gwiezdną energią –
dodałam wznosząc ręce ku niebu.
- Ale przynajmniej płaciłybyśmy mniej za jedzenie – Vanka
zrobiła minę myśliciela, na co ja też się zastanowiłam.
- Ale za pogrzeb dałabyś dwa razy więcej – uświadomiłam.
- I ma mi zaśpiewać Lady Gaga w bikini – wtrącił z zapałem
Ell. To będzie ciężkie kilka dni.
- Dobra, super, że już sobie pogadaliśmy, a teraz marsz spać
– nakazał Riker i wszyscy jak jeden mąż ruszyli w stronę namiotów. Wszyscy,
prócz mnie Delly i Van. – No idziecie, czy nie?
- Ja nie będę spała w namiocie razem ze szczurem –
oświadczyłyśmy równocześnie. Bosz, ale synchron.
- Ugh, dobra, odstąpimy wam nasz.
Mimo wszystko okazało się, ze nawet chłopcy nie wytrzymali w
namiocie ze szczurem. Może dla tego, że ten szczurek okazał się kotny i okocił
się Rikerowi na koszulce, kiedy ten spał. Ale my nie przyjęłyśmy ich z
powrotem, więc musieli spać na dworze. Szczerze? Nie współczuję im. Nawet się
jutro nie tknę Rikera, bo powiedział, że on nie zdejmie tej koszulki. Matko, co
za oblech. Ale wracając. Noc upłynęła dalej spokojnie. Jedynym minusem była
łapa Delly na mojej twarzy, ale dało się wytrzymać. Tak czy inaczej nie
narzekałam.Trochę gorzej z porankiem…
- Wstawać śpiochy, szkoda dnia! – nie dość, że pęka mi łeb,
to jeszcze jakiemuś debilowi chce się wrzeszczeć od samego rana! Żyć, nie
umierać!
- Czego chcesz, Porodówka? – dźwignęłam się tak, że
podpierałam się na łokciach wystawiając głowę przez to takie okienko w
namiocie.
- Panie Janie, rano wstań – Riker podszedł do mnie i
najzwyczajniej w świecie pipnął w nos. Jak mu zaraz pipnę…!
Odepchnęłam go do tyłu, po czym wytarłam ręce o trawę. On
serio nie zdjął tej koszulki, błe…
- Dziewczyny, wstajemy – oświadczyłam budząc przy tym moje
współlokatorki.
- Pieprzony szczur –syknęła Vanka i położyła sobie poduchę na
głowie. Wcale jej Noe współczuję. Mogła nas menda nie pchać do tego basenu.
- Kuźwa, Laura, ty wiesz, która jest godzina ?– Rydel wpiła
spojrzenie najpierw w ekran komórki, a później przeniosła je na mnie, tylko, że
tym razem zwyrzutem.
- Skargi do Porodówki – wyszczerzyłam się w jej stronę i
zabrałam z walizki krótkie spodenki, koszulkę z myszką Miki, oraz stojące obokconversy. Na nos wsunęłam okulary przeciwsłoneczne i podreptałam z kosmetyczką
w ręku w stronę toitoia.
Podreptałam w stronę niebieskiej kabiny z fochem na cały
świat. W szczególności na Porodówkę, ale świat też zalazł mi za skórę. Wzięłam
szybki prysznic, umyłam zęby, ubrałam się, później uczesałam włosy i bla, bla,
bla, inne takie. Kudły związałam w kitkę, bo nie wiadomo, gdzie te łachudry nas
wyprowadzą. Nie malowałam się jakoś specjalnie, ale zrobiłam kreskę eyelinerem,
bo nie lubię mieć „gołych” powiek. Później wyszłam
szybko z kabiny, aby odstąpić miejsca Vance.
- Co na śniadanie – rzuciłam przez ramię przechodząc obok
chłopaków.
- Właśnie, mamy mały problem….
***
- Jak to nie ma?! – wrzasnęłam po raz kolejny cała
wpieniona. Jakim głupkiem trzeba być, żeby… Ugh!
- Ja zakładam, że wessał szczur – rzucił na luzie Rik.
- Oj, ty już w to szczura nie mieszaj! – wtrąciła Delly
grożąc palcem.
- Dobra, ludzie, spokój. Później się skoczy do sklepu –
wszyscy spojrzeliśmy na Ella jak na Ufo. On nie jest moim bratem.
- Jak chcesz, żebyśmy to z głodu sfiksowali, to możesz sobie
PÓŹNIEJ jechać do sklepu – Vanka już miała się na niego rzucić i wydrapać oczy,
ale powstrzymał ją Rik. Choć mnie nikt nie trzyma… Nie, lepiej nie…
- Dobra, dobra. Czekamy, aż przyjadą ci nasi sąsiedzi, może
nas czymś poczęstują…
- Tak, pójdziemy i powiemy: Dzień dobry, wybraliśmy się na
namiotowisko i ktoś nam ukradł jedzenie na zupełnym odludziu. Może mają państwo
odrobinę, żeby nam pożyczyć? Oddamy, jak tylko złodziej zwróci nam prowiant –
przerwałam Rossowi. Ciekawe, czy mój głos był aż tak ironiczny, jak ja
słyszałam.
- Dobra, nie spinaj się tak. Może ja i Lau pójdziemy
poszukać czegoś w lesie… - i znów mu chamsko przerwano. Tym razem przez Vankę.
- Ryby!!! – chyba jednak ona i Ell są na serio bliźniakami. Myślałam,
że tylko on wypadł mamie z wózka. – Jak wczoraj
wylądowałyśmy w tym jeziorze, to widziałam ryby – wyjaśniła, na co wszyscy
zrobili „aaaa”.
- Dobry pomysł, siostra. Ale mamy mały problem. Nie mamy
wędki!!!
- Riker złapie w ręcz, nie?
- Emmm… No… Mogę spróbować….
- Uwierz, że przeceniasz umiejętności swojego kochasia.
- Oj tam, Riker, do wody, już. A z tobą się rozprawię
później za tego „kochasia”.
Riker na serio poszedł do tego stawu i „łowi” już z pół
godziny. Ja natomiast chodzę po polu i szukam jakiś jeżyn, czy czegokolwiek.
Znalazłam tylko dwa maślaki i nic więcej.
- Pomóc? – usłyszałam dobrze mi znany głos za plecami.
Szlag.
- Nie, nie trzeba – siliłam się na miły ton, choć chyba
niezbyt dobrze mi się to udało.
- Nie rozumiem cię. Sama mówisz, że trzeba ryzykować, a nie
chcesz spróbować mi wybaczyć. – odwróciłam głowę, żeby móc spojrzeć chłopakowi
w oczy i szybko tego pożałowałam.
- Nikt mnie nie rozumie, Ross. A taka „próba” za wiele by
mnie kosztowała – poczułam jak moje policzki się rumienią, kiedy chłopak
położył na nich swoją dłoń. – Przepraszam – i odwróciłam głowę z powrotem.
- Może kiedyś znów mi zaufasz – wyszeptał blondyn i począł
szukać w trawie czegoś zdalnego do jedzenia.
Może…
Nagle koło naszego auta pojawiło się kolejne. Zaraz, zaraz…
ja znam ten samochód, przecież to są…
- Chłopaki?!
~*~*~*~
Alocha!
Witam się z wami i znów zasypuję rozdziałem. Powiem szczerze, nie chciało mi się sprawdzać, a końcówka pisana na siłę, więc się nie złośćcie.
Ja już jutro jadę do babci, więc nie wiem, kiedy będzie kolejny rozdział.
Proszę, żebyście brali udział w ankiecie!
Sajonara,kochaneczki
~ Di
Zarówno Pascal, jak i ta patelnia rządzą :D
Czy tylko mi ta piosenka kojarzy się z tym opowiadaniem???
poniedziałek, 2 lutego 2015
Rozdział dwudziesty: "Być kobietą to strasznie trudne zajęcie, bo polega głównie na zadawaniu się z mężczyznami."
"Być kobietą to strasznie trudne zajęcie, bo polega głównie na zadawaniu się z mężczyznami."
~ Joseph Conrad
Z dedykacją dla Kłaku Marano. Znów :D
Obiad u wujostwa minął mi szczególnie szybko. Może dlatego,
że dużo rozmawiałam i nie siedziałam w kącie, tak, jak zakładał mój plan?
Ale tak czy inaczej czas ten można bez
problemu określić, jako miły. Atmosfera nie była napięta, jedzenie przepyszne,
więc czego chcieć więcej? No, może jedynym minusem była solówka wujka, kiedy
demonstrował nam, jakie superaśne (jego słowa, nie moje) karaoke kupił. Sprzęt
faktycznie świetny, gorzej z korzystającym. Ciocia upiekła na deser szarlotkę,
która jest ulubionym ciastem Meg, więc zanim ja zdążyłam chwycić kawałem połowa
brytfanny zniknęła, jak za pomocą czaru
„Zjedzonium przez Meganium”. Czyli uściślając zabawa byłą przednia, a mi się
poprawił humor jeszcze bardziej niż podczas czterogodzinnej przygody z Adamem
Sandlerem. Jednak wszystko, co dobre
kiedyś się kończy, a nasze „kiedyś” nastąpiło po wybiciu godziny szóstej.
Wróciliśmy do domu, ja się umyłam, poczytałam książkę i zasnęłam tym razem bez
większych ceregieli.
Spanie, śniadanie, leżenie przez cały dzień na kanapie
oglądając coraz to nudniejsze telenowele, z których i tak rozumiałam tylko
tyle, że jakiś facet zdradził jakąś babkę, co ciągnęło się przez siedem
odcinków; kolacja i od nowa: spanie, śniadanie itd. Według mnie ostatnie dwa
tygodnie minęły niezmiernie pożytecznie, choć Vanessa miała jakieś wąty, co do
leżenia moim –uwaga- grubym dupskiem na kanapie całe dnie. Ciekawe, kto niby ma w tym domu bagażnik
wielkości słonia. Ale nie rozpamiętując napięcia przedmiesiączkowego mojej
siostry, to cały ten czas był oznaczony znakiem Nudy, przez duże N. Sama nie
wiem, jak dotrwałam do tego piątku, bo wczoraj już ledwo żyłam, wycieńczona
wysiłkiem podnoszenia butelki z wodą do ust. Ale wracając. Dzisiaj o godzinie
dwunastej postanowiłam zrobić coś, co będzie bardziej przydatne, niż ogrzewanie
sofy.
Wzięłam do ręki telefon i jednym, szybkim ruchem go
odblokowałam. Moje oczy uderzył widok jaskrawozielonej trawy i nienaturalnie
błękitnego nieba, które robiły mi za tapetę. Nacisnęłam „najczęściej wybierane”
i wzięłam pierwsze z brzegu, nawet dokładnie nie czytając podpisu nad numerem.
Odebrała po trzech sygnałach.
- Czego mnie budzisz, szujo ruda?! – w słuchawce rozległ się
głos zaspanej blondyny. Jak można tyle spać?
- Pamiętasz, jak mieliśmy iść do klubu, ale w końcu nie
poszliśmy? – zapytałam nie zważając na to, ze przyjaciółka chce spać.
- No, coś mi świta. Umawialiśmy się podczas „popołudnia z
Sandlerem”, nie? – burknęła ochrypniętym głosem.
- Tak, właśnie wtedy.
- I dzwonisz, żeby mnie o tym poinformować, czy masz może
jakiś poważniejszy powód?
- Pomyślałam, że możemy nadrobić to dziś. O dwudziestej w
Ambrozji?
- Może być. A teraz daj mi do jasnej cholery spać! – po tym
wrzasku usłyszałam tylko pipanie świadczące o odmeldowaniu się Bridgit.
Czyli, że idziemy, to teraz trzeba wytrzasnąć kogoś
pełnoletniego. Hmmm… Van raczej nie, ale Ell może się zgodzi. W końcu nie raz
szlajał się ze mną po mieście, więc chyba nic mu się nie stanie, kiedy znów się
ze mną gdzieś wybierze. No, ale nie dowiem się, jeśli się go nie zapytam, więc
trza brać dupę w troki i pomaszerować w stronę
jego pokoju.
Zapukałam do drzwi i nic. Odpowiedziała mi jedynie głucha
cisza, której szczerze nienawidzę. Nie chciałam władowywać się bratu na chama,
bo nie wiedziałam nawet, co ten idiota
tam robi, a moje oczy są niezmiernie wrażliwe, ale jak mus, to mus. Jednym
szybkim ruchem otworzyłam bramę piekła, a to, co tam zobaczyłam strasznie mnie
przeraziło. Albowiem mój brat, własny, rodzony, nieprzyszywany, z jednej matki,
z ojca jednego, krwi grupy nawet tej samej siedział na łóżku i cerował
skarpetki!!!
- Matko Boska, Ratliff, zaraz ci się ta igła wbije w palec!
– wrzasnęłam przerażona niczym Struś Pędziwiatr wyrwałam mu z ręki narzędzie
mordu.
- Idiotko, co robisz? Ja sobie skarpetkę naprawiałem! –
brunet próbował odzyskać broń, jednakże to ja byłam kapitanem cheerleaderek,
więc automatycznie mu się to nie udało.
- Tylko diabeł porusza się tak szybko jak ty – wycedził
lądując pyśkiem na stosie poduszek.
- Wiesz, nigdy nie mówiłam, że nim nie jestem – uśmiechnęłam
się szelmowsko i wzięłam do ręki skarpetkę. Wycerowana.
- Jest jakiś konkretny powód twoich odwiedzin, czy tak po
prostu naszła cię ochota wyrwania mi igły z ręki? – zapytał ironicznie, na co
ja przewróciłam tylko oczami i odłożyłam skarpetę na szafkę nocną .
- Idziesz wieczorem do Ambrozji?
Na te słowa brat momentalnie się ożywił i podniósł makówę ze
stosu.
- A czemu pytasz?
- Bo sama mam ochotę iść, ale niestety zatrzymuje mnie do
tego pięć miesięcy. Sześć, licząc ostatni tydzień czerwca – wyszczerzyłam się w
jego stronę, jak Szczerbatek, a widząc jego ożywione oczy byłam już pewna
swego.
- Tydzień zmywania.
- Trzy dni.
- Cztery.
- Trzy i koniec.
- Trzy i po śniadaniu w czwarty.
Zastanowiłam się chwilę rozważając propozycję brata. Zresztą
bardzo kuszącą.
- Zgoda – oznajmiłam w końcu. – Ale wiesz, że zrobiłabym to
za tydzień, nie? – uśmiechnęłam się do niego podle.
- A ja za darmo – odwzajemnił gest i bez słowa zostawił mnie
oszołomioną w pokoju.
- Za darmo?! I mnie teraz czekają trzy dni zmywania?! –
wydarłam się tak naprawdę sama do siebie. A to dupek!
- Trzy i po śniadaniu!
***
Po tym, jak dopadłam już brata i wynegocjowałam jednak trzy
dni pod groźbą rozszarpania jego miśka, którego chowa pod poduszką postanowiłam
przygotować sobie ubrania na wieczór. W tym celu wybrałam się do swojego królestwa.
Dokładnie lustrując szafę doszłam do wniosku, ze nie mam zbyt dużo rzeczy
nadających się na dyskotekę. Po dłuuuugim namyśle wybrałam cekinową bluzkę na
ramiączkach, dżinsowe krótkie spodenki i
wysokie, czarne buty na obcasie. Spojrzałam na zegarek. Szlag, jest już siódma.
Wzięłam więc ciuchy i zawlokłam się z nimi do łazienki. Nie miałam czasu
rozmyślać, więc wzięłam tylko szybki prysznic, umyłam głowę i wyszłam z kabiny.
Wysuszyłam starannie włosy, które później rozczesałam i związałam w wysokiego
kucyka, aby nie kleiły mi się do szyi i założyłam przygotowane ubrania. Później
jeszcze dwie kreski eyelinerem, tusz do rzęs i szary cień do powiek oraz
pomadka i gotowa.
Po tym, jak się już wyszykowałam wyszłam z pokoju i zajęłam
miejsce na kanapie. Nie dane mi było jednak wziąć nawet pilota do ręki, bo
komuś zachciało się molestować dzwonek.
- Idę! – wrzasnęłam wpieniona w głąb mieszkania. Wkurza mnie
już ten „ktoś” i obiecuję, że jak go zobaczę, to walnę mu w twarz. – Czy jest
jakiś szczególny powód, dla którego molestujesz mój dzwonek? – zapytałam z
ironią nie patrząc nawet, komu otwieram. Ale nawet, jeśli byłby to morderca, to
zarobiłby ode mnie w banię.
- W sumie, to tylko taki, że jesteś jak żółw i nie chce ci
się ruszyć dupy z kanapy – odezwał się Riker wchodzący wpychający się na chama do przedpokoju.
- Skąd wiesz, że siedziałam na kanapie? – gdyby spojrzenie
mogło robić krzywdę, moje zamieniłoby się w strzałę i przeszyło go wskroś.
- Bo się bujnęłaś w Treworze ze Złamanych Serc. – wyszczerzył się jak bóbr, a ja na serio ,miałam
ochotę mu przyłożyć.
- Delly, zabierz go z moich oczu, bo mu coś zrobię!!! –
rzuciłam zbulwersowana w stronę blondyny, która teatralnie kręciła głową
wzdychając.
- Soki, starszy – uśmiechnęła się przepraszająco. Wydaje mi
się, czy żyła na szyi mi pulsuje?
- Cześć. Ell was zaprosił? – skierowałam się w stronę
pozostałej trójki.
- Tak. Mówił, że będzie ostra jazda – Rocks uśmiechnął się
niczym Grinch. Czyli, że nie tylko jego brat jest taki obleśny? Super.
- To jak tak, to ja się ulatniam. Sajonara, nie będę uczestniczyć
w takich „jazdach” – okręciłam się na pięcie i już po chwili z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy ruszyłam
przed siebie.
Damn. Delly. Nosz kurde, nie zostawię jej samej z tymi
małpiszonami.
- Delly, you can come to me – rzuciłam przez ramię cytując
słowa piosenki z A&A i mogę się
założyć, że Ross się zaśmiał. Czy go unikam? Odpowiedź jest oczywista.
Przynajmniej dla mnie.
- Dzięki ci, Lauritta – usłyszałam i już po chwili przy moim
boku znalazła się blondyna. Różowa, frędzlowata sukienka opinała jej kobiece
kształty, przez co Ell ją na pewno zje. Włosy tak, jak ja związane w wysoką
kitkę, a oczy podkreślone kredką i cieniami. Ładnie…
- Zawołać Elldziabąga? – uśmiechnęłam się do niej
promieniście, co ta odwzajemniła kiwając głową. – Ellinghtonie Lee Ratiffie
Marano! Złaź mi na dół, już ty szujo brązowa! – warknęłam w stronę schodów,
które zaraz echem odbiły:
- Pamiętaj, że jesteś podobna do mnie, trolu!
Wystawiłam język, choć rzeczą jasną było, że on mnie nie
widzi. Chyba, ze to Wielki Czarownik Głupoty i ma jakieś zaczarowane
lustereczko. To by tłumaczyło jego idiotyzm.
- Nie ma co się wpieniać przez płeć idiotów – Ryd uśmiechnęła
się do mnie kładąc dłoń na ramieniu i już po chwili zniknęłyśmy za drzwiami od
mojego pokoju.
***
Wyjechaliśmy z domu około wpół do ósmej i
podjechaliśmy jeszcze po bliźniaków. Łącznie jest nas wszystkich w aucie
dziesiątka, więc jestem niezmiernie uradowana, że jest to autko siedmioosobowe,
a bagażnik jest duży, bo ja właśnie w nim siedzę. Masakra. Żeby w bagażniku na
imprezę jechać, to trzeba mieć naprawdę zrytych towarzyszy. Bo ja należę do
tych normalnych ludzi. Jako, że zabrakło dwóch miejsc, więc bagażnik dzieli ze
mną nikt inny, jak ktoś, kogo chciałam unikać, czyli inaczej mówiąc – Ross. Ale
chyba nawet nie zauważył mojej obecności, bo gapi się tylko przed siebie, czyli
w naszym przypadku na łby Ella, Vanki i Rocka. Dziwi mnie tylko fakt, że
chłopcy poubierali się, jak do lasu, a nie jak na dyskotekę, a droga mi się strasznie
dłuży. Ale spokojnie, Laura, spokojnie. Nie wywiozą cię nigdzie. Bo nie
wywiozą, prawda? Chłopaki zawsze ubierają się jak leśnicy, a mi się nudzi chce
być już na miejscu.
- Unikasz mnie? – z rozmyślań wyrwał mnie ciepły głos Rossa.
Poczułam, jak włoski jeżą mi się na karku pod wpływem zderzenia z jego ciepłym
oddechem. I co ja mam mu odpowiedzieć?
- Aż tak widać? – uśmiechnęłam się. W końcu smile ostatnia
deską ratunku, nie?
- No, nie odzywasz się do mnie, od tej sceny w pokoju, więc można
sobie pomyśleć parę rzeczy – odwzajemnił gest, jednak jego uśmiech był raczej
oznaką zażenowania. Szlag.
- I pierwszą, która przyszła ci na myśl była ta, że cię
unikam, tak? – poczułam, jak moje biodra stykają się z jego. Przysunął się.
- Nie. Drugą – odgarnął niesforny kosmyk opadający mi na
czoło. Podczas tej czynności jego palec delikatnie musnął moją skórę, zadrżałam.
Krew chyba napłynęła mi do policzków. Czerwienię się? Oby nie.
- A pierwszą było? – przełknęłam cicho ślinę. Czy ja się
jąkałam? Błagam, nie.
- Że się we mnie szaleńczo zakochałaś i obmyślasz plan, jak
podbić moje serce – zaśmiałam się krótko. On też. Położył swoją dłoń na moim
kolanie. Nagim zresztą. To nie tak miało wyglądać… Nie miały mnie przechodzić
dreszcze, nie miałam się jąkać. Nie miałam…
- To nie wierz nigdy swoim pierwszym myślom. Mogą cię zgubić
– strąciłam delikatnie jego dłoń tak, jakby wyglądało to na przypadek. Ale
chyba nie wyglądało.
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo – dopiero teraz zorientowałam
się, że szepcze. Ja też szepczę. Ja pierdole.
- Jesteś straszny czasem, wiesz? – pisnęłam. Bałam się go?
Chyba tak. Albo raczej bałam się tego, co może zrobić. A ja się nie oprę.
- Może. Ale tylko czasami. – znów poczułam jego dotyk na
swojej skórze. To coś jest jak narkotyk. Chciałbyś przestać, ale nie możesz.
Tym razem ręka Rossa powędrowała na moją prawą łopatkę.
Objął mnie? Nie, ale dotknął ta, jakby chciał to zrobić. W pokoju się z nim
drażniłam, bo miałam ochotę. I przede wszystkim byliśmy sami. Ale teraz? Co on
chce ugrać uwodząc mnie. Bo uwodzi mnie, prawda? Chyba, że to jego rytuał po
zakopaniu topora wojennego. Błagam, niech to będzie taki pieprzony rytuał.
- Boisz się, że znów to zrobię, prawda? – odsunął się ode
mnie trochę i spuścił głowę.
To nie tak, że… Ale ja to wiem, teraz to idiotko Rossowi
powiedz.
- Wcal… Wcale nie – wydukałam niepewnie.
- Wcale tak, Laura. Boisz się, że cię skrzywdzę. Ale
myślałem, że ten temat mamy już zamknięty.
- Nie Ross. On jest odłożony, nie zamknięty. Masz rację, nie
ufam ci i prawdopodobnie nigdy nie zaufam. Ale o to chodzi w życiu. Nie
będziesz wiedział, jeśli nie zaryzykujesz. A ty nie jesteś ryzykantem –
złapałam jego podbródek w swoją dłoń i zmusiłam, żeby spojrzał mi w oczy. Jego
były pełne żalu i smutku. Nie chciałam, żeby takie były. Chciałam, żeby znów
były roześmiane, tak, jak kiedyś.
- To pomóż mi się nim stać. – puściłam jego brodę tak
szybko, że ona opadając zahaczyła o moje paznokcie. Czy on mnie…? Nie, to…
Niemożliwe.
- Czy ty chcesz,
żebym pomogła ci…?
- Stać się przebojowcem? Nie.
- Ryzykantem?
- Nie. Odważnym.
On to naprawdę powiedział. Poprosił. Chce się zmienić w…
normalnego nastolatka. Tak, to chyba dobre określenie. Ale co ja mam teraz
zrobić. Wiele razu proponowałam mu tą zmianę, to czemu teraz, tak nagle…?
- Hej kochani, jesteśmy już na miejscu – oznajmił Rik, który
prowadził.
Potrząsnęłam głową i ją podniosłam. Czułam się jak żyrafa, albo
jakiś żuraw. Wokół nas roztaczała się jakaś polanka. Drzewa, staw i w ogóle.
Trawa wykoszona, jakby przygotowana na namioty. Ale to nie była siedziba
Ambrozji, tylko pole namiotowe!
Poczułam, jak lecę do tyłu. Gdyby nie Delly pewnie
wylądowałabym na… Tym czymś, co nie jest asfaltem. Dróżce? Ścieżce? Mniejsza z
tym. Podniosłam się tak chaotycznie, jak chaotyczny mógł być mój upadek.
Wszyscy już wygramolili się z pojazdu, więc można zacząć opieprz. Ale chyba nie
będę jedyną, która go da. Pierwszą, ale nie ostatnią.
- Kto wam kazał nas na jakieś zadupie wywieźć?! – wrzasnęłam
głośno. Chyba zrobiłam się nawet czerwona ze złości.
- Tylko nie zadupie. To jedno z najlepszych pół namiotowych –
obruszył się Ell.
- Mieliście nas do Ambrozji zawieźć, a nie… - wtrąciła
wpieniona Bri.
- Idioto, mówiłeś, ze to droga na skróty – Vanka walnęła
Rikera torebką w łeb. Dobrze mu tak.
- No bo to jest skrót – bronił się albinos. Ugh…
- Za co?! – wydarłam się.
- Za to śniadanie – Ell wystawił język, który za momentalnie
złapałam.
- A teraz będziemy jeść śniadanie z Ella.
Chłopak pisnął przerażony.
- Ej, dobra, bez bulwersu. Ciuchy są już w namiotach, o
wszystkim pomyśleliśmy. Idźcie się przebrać, bo wszystkie macie obcasy –
zarządził Rocky. Urwę mu zaraz łeb.
- Ja tam strajkuję – oznajmiłam pewnie i założyłam ręce na
klatkę piersiową. Moje mina była nie do opisania, kiedy reszta dziewczyn
pobiegła do namiotów po buty.
- Dzięki za poparcie – wyrzuciłam ręce w górę w geście zawiedzenia się.
~*~*~*~*~
Hej miski!
Naszła mnie wena,
więc oto przed wami rozdział! Tadam!!!
Jak się podoba? Mam nadzieję,
że podoba, bo mi tak :D
Więc Raura się dzieje
coraz bardziej i to chyba widać, nie? Ale nie będzie tak kolorowo, Ne bójcie
żaby. Teraz będą jej takie przebłyski, ale drugi sezon będzie nią bardziej
przesycony. Ten już dobiega końca i mam na koniec małą niespodziankę, która może
was zdziwić.
Ja za tydzień jadę do
cioci, a od czwartku siedzę u babci, więc nie spodziewajcie się szybko
rozdziału. Chyba, że coś się zmieni, to wstawię oczywiście, ale nie jestem
pewna.
Ankieta! Bierzcie w
niej udział, bo chcę wiedzieć, co wy myślicie na dany temat. W tej z Kissem króluje
ten, podczas kłótni i Musę przyznać, że jestem z tego zadowolona :)
Może być ciekawie
~ Di
My heart made up on you :*
Uwielbiam ją :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)