"Być kobietą to strasznie trudne zajęcie, bo polega głównie na zadawaniu się z mężczyznami."
~ Joseph Conrad
Z dedykacją dla Kłaku Marano. Znów :D
Obiad u wujostwa minął mi szczególnie szybko. Może dlatego,
że dużo rozmawiałam i nie siedziałam w kącie, tak, jak zakładał mój plan?
Ale tak czy inaczej czas ten można bez
problemu określić, jako miły. Atmosfera nie była napięta, jedzenie przepyszne,
więc czego chcieć więcej? No, może jedynym minusem była solówka wujka, kiedy
demonstrował nam, jakie superaśne (jego słowa, nie moje) karaoke kupił. Sprzęt
faktycznie świetny, gorzej z korzystającym. Ciocia upiekła na deser szarlotkę,
która jest ulubionym ciastem Meg, więc zanim ja zdążyłam chwycić kawałem połowa
brytfanny zniknęła, jak za pomocą czaru
„Zjedzonium przez Meganium”. Czyli uściślając zabawa byłą przednia, a mi się
poprawił humor jeszcze bardziej niż podczas czterogodzinnej przygody z Adamem
Sandlerem. Jednak wszystko, co dobre
kiedyś się kończy, a nasze „kiedyś” nastąpiło po wybiciu godziny szóstej.
Wróciliśmy do domu, ja się umyłam, poczytałam książkę i zasnęłam tym razem bez
większych ceregieli.
Spanie, śniadanie, leżenie przez cały dzień na kanapie
oglądając coraz to nudniejsze telenowele, z których i tak rozumiałam tylko
tyle, że jakiś facet zdradził jakąś babkę, co ciągnęło się przez siedem
odcinków; kolacja i od nowa: spanie, śniadanie itd. Według mnie ostatnie dwa
tygodnie minęły niezmiernie pożytecznie, choć Vanessa miała jakieś wąty, co do
leżenia moim –uwaga- grubym dupskiem na kanapie całe dnie. Ciekawe, kto niby ma w tym domu bagażnik
wielkości słonia. Ale nie rozpamiętując napięcia przedmiesiączkowego mojej
siostry, to cały ten czas był oznaczony znakiem Nudy, przez duże N. Sama nie
wiem, jak dotrwałam do tego piątku, bo wczoraj już ledwo żyłam, wycieńczona
wysiłkiem podnoszenia butelki z wodą do ust. Ale wracając. Dzisiaj o godzinie
dwunastej postanowiłam zrobić coś, co będzie bardziej przydatne, niż ogrzewanie
sofy.
Wzięłam do ręki telefon i jednym, szybkim ruchem go
odblokowałam. Moje oczy uderzył widok jaskrawozielonej trawy i nienaturalnie
błękitnego nieba, które robiły mi za tapetę. Nacisnęłam „najczęściej wybierane”
i wzięłam pierwsze z brzegu, nawet dokładnie nie czytając podpisu nad numerem.
Odebrała po trzech sygnałach.
- Czego mnie budzisz, szujo ruda?! – w słuchawce rozległ się
głos zaspanej blondyny. Jak można tyle spać?
- Pamiętasz, jak mieliśmy iść do klubu, ale w końcu nie
poszliśmy? – zapytałam nie zważając na to, ze przyjaciółka chce spać.
- No, coś mi świta. Umawialiśmy się podczas „popołudnia z
Sandlerem”, nie? – burknęła ochrypniętym głosem.
- Tak, właśnie wtedy.
- I dzwonisz, żeby mnie o tym poinformować, czy masz może
jakiś poważniejszy powód?
- Pomyślałam, że możemy nadrobić to dziś. O dwudziestej w
Ambrozji?
- Może być. A teraz daj mi do jasnej cholery spać! – po tym
wrzasku usłyszałam tylko pipanie świadczące o odmeldowaniu się Bridgit.
Czyli, że idziemy, to teraz trzeba wytrzasnąć kogoś
pełnoletniego. Hmmm… Van raczej nie, ale Ell może się zgodzi. W końcu nie raz
szlajał się ze mną po mieście, więc chyba nic mu się nie stanie, kiedy znów się
ze mną gdzieś wybierze. No, ale nie dowiem się, jeśli się go nie zapytam, więc
trza brać dupę w troki i pomaszerować w stronę
jego pokoju.
Zapukałam do drzwi i nic. Odpowiedziała mi jedynie głucha
cisza, której szczerze nienawidzę. Nie chciałam władowywać się bratu na chama,
bo nie wiedziałam nawet, co ten idiota
tam robi, a moje oczy są niezmiernie wrażliwe, ale jak mus, to mus. Jednym
szybkim ruchem otworzyłam bramę piekła, a to, co tam zobaczyłam strasznie mnie
przeraziło. Albowiem mój brat, własny, rodzony, nieprzyszywany, z jednej matki,
z ojca jednego, krwi grupy nawet tej samej siedział na łóżku i cerował
skarpetki!!!
- Matko Boska, Ratliff, zaraz ci się ta igła wbije w palec!
– wrzasnęłam przerażona niczym Struś Pędziwiatr wyrwałam mu z ręki narzędzie
mordu.
- Idiotko, co robisz? Ja sobie skarpetkę naprawiałem! –
brunet próbował odzyskać broń, jednakże to ja byłam kapitanem cheerleaderek,
więc automatycznie mu się to nie udało.
- Tylko diabeł porusza się tak szybko jak ty – wycedził
lądując pyśkiem na stosie poduszek.
- Wiesz, nigdy nie mówiłam, że nim nie jestem – uśmiechnęłam
się szelmowsko i wzięłam do ręki skarpetkę. Wycerowana.
- Jest jakiś konkretny powód twoich odwiedzin, czy tak po
prostu naszła cię ochota wyrwania mi igły z ręki? – zapytał ironicznie, na co
ja przewróciłam tylko oczami i odłożyłam skarpetę na szafkę nocną .
- Idziesz wieczorem do Ambrozji?
Na te słowa brat momentalnie się ożywił i podniósł makówę ze
stosu.
- A czemu pytasz?
- Bo sama mam ochotę iść, ale niestety zatrzymuje mnie do
tego pięć miesięcy. Sześć, licząc ostatni tydzień czerwca – wyszczerzyłam się w
jego stronę, jak Szczerbatek, a widząc jego ożywione oczy byłam już pewna
swego.
- Tydzień zmywania.
- Trzy dni.
- Cztery.
- Trzy i koniec.
- Trzy i po śniadaniu w czwarty.
Zastanowiłam się chwilę rozważając propozycję brata. Zresztą
bardzo kuszącą.
- Zgoda – oznajmiłam w końcu. – Ale wiesz, że zrobiłabym to
za tydzień, nie? – uśmiechnęłam się do niego podle.
- A ja za darmo – odwzajemnił gest i bez słowa zostawił mnie
oszołomioną w pokoju.
- Za darmo?! I mnie teraz czekają trzy dni zmywania?! –
wydarłam się tak naprawdę sama do siebie. A to dupek!
- Trzy i po śniadaniu!
***
Po tym, jak dopadłam już brata i wynegocjowałam jednak trzy
dni pod groźbą rozszarpania jego miśka, którego chowa pod poduszką postanowiłam
przygotować sobie ubrania na wieczór. W tym celu wybrałam się do swojego królestwa.
Dokładnie lustrując szafę doszłam do wniosku, ze nie mam zbyt dużo rzeczy
nadających się na dyskotekę. Po dłuuuugim namyśle wybrałam cekinową bluzkę na
ramiączkach, dżinsowe krótkie spodenki i
wysokie, czarne buty na obcasie. Spojrzałam na zegarek. Szlag, jest już siódma.
Wzięłam więc ciuchy i zawlokłam się z nimi do łazienki. Nie miałam czasu
rozmyślać, więc wzięłam tylko szybki prysznic, umyłam głowę i wyszłam z kabiny.
Wysuszyłam starannie włosy, które później rozczesałam i związałam w wysokiego
kucyka, aby nie kleiły mi się do szyi i założyłam przygotowane ubrania. Później
jeszcze dwie kreski eyelinerem, tusz do rzęs i szary cień do powiek oraz
pomadka i gotowa.
Po tym, jak się już wyszykowałam wyszłam z pokoju i zajęłam
miejsce na kanapie. Nie dane mi było jednak wziąć nawet pilota do ręki, bo
komuś zachciało się molestować dzwonek.
- Idę! – wrzasnęłam wpieniona w głąb mieszkania. Wkurza mnie
już ten „ktoś” i obiecuję, że jak go zobaczę, to walnę mu w twarz. – Czy jest
jakiś szczególny powód, dla którego molestujesz mój dzwonek? – zapytałam z
ironią nie patrząc nawet, komu otwieram. Ale nawet, jeśli byłby to morderca, to
zarobiłby ode mnie w banię.
- W sumie, to tylko taki, że jesteś jak żółw i nie chce ci
się ruszyć dupy z kanapy – odezwał się Riker wchodzący wpychający się na chama do przedpokoju.
- Skąd wiesz, że siedziałam na kanapie? – gdyby spojrzenie
mogło robić krzywdę, moje zamieniłoby się w strzałę i przeszyło go wskroś.
- Bo się bujnęłaś w Treworze ze Złamanych Serc. – wyszczerzył się jak bóbr, a ja na serio ,miałam
ochotę mu przyłożyć.
- Delly, zabierz go z moich oczu, bo mu coś zrobię!!! –
rzuciłam zbulwersowana w stronę blondyny, która teatralnie kręciła głową
wzdychając.
- Soki, starszy – uśmiechnęła się przepraszająco. Wydaje mi
się, czy żyła na szyi mi pulsuje?
- Cześć. Ell was zaprosił? – skierowałam się w stronę
pozostałej trójki.
- Tak. Mówił, że będzie ostra jazda – Rocks uśmiechnął się
niczym Grinch. Czyli, że nie tylko jego brat jest taki obleśny? Super.
- To jak tak, to ja się ulatniam. Sajonara, nie będę uczestniczyć
w takich „jazdach” – okręciłam się na pięcie i już po chwili z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy ruszyłam
przed siebie.
Damn. Delly. Nosz kurde, nie zostawię jej samej z tymi
małpiszonami.
- Delly, you can come to me – rzuciłam przez ramię cytując
słowa piosenki z A&A i mogę się
założyć, że Ross się zaśmiał. Czy go unikam? Odpowiedź jest oczywista.
Przynajmniej dla mnie.
- Dzięki ci, Lauritta – usłyszałam i już po chwili przy moim
boku znalazła się blondyna. Różowa, frędzlowata sukienka opinała jej kobiece
kształty, przez co Ell ją na pewno zje. Włosy tak, jak ja związane w wysoką
kitkę, a oczy podkreślone kredką i cieniami. Ładnie…
- Zawołać Elldziabąga? – uśmiechnęłam się do niej
promieniście, co ta odwzajemniła kiwając głową. – Ellinghtonie Lee Ratiffie
Marano! Złaź mi na dół, już ty szujo brązowa! – warknęłam w stronę schodów,
które zaraz echem odbiły:
- Pamiętaj, że jesteś podobna do mnie, trolu!
Wystawiłam język, choć rzeczą jasną było, że on mnie nie
widzi. Chyba, ze to Wielki Czarownik Głupoty i ma jakieś zaczarowane
lustereczko. To by tłumaczyło jego idiotyzm.
- Nie ma co się wpieniać przez płeć idiotów – Ryd uśmiechnęła
się do mnie kładąc dłoń na ramieniu i już po chwili zniknęłyśmy za drzwiami od
mojego pokoju.
***
Wyjechaliśmy z domu około wpół do ósmej i
podjechaliśmy jeszcze po bliźniaków. Łącznie jest nas wszystkich w aucie
dziesiątka, więc jestem niezmiernie uradowana, że jest to autko siedmioosobowe,
a bagażnik jest duży, bo ja właśnie w nim siedzę. Masakra. Żeby w bagażniku na
imprezę jechać, to trzeba mieć naprawdę zrytych towarzyszy. Bo ja należę do
tych normalnych ludzi. Jako, że zabrakło dwóch miejsc, więc bagażnik dzieli ze
mną nikt inny, jak ktoś, kogo chciałam unikać, czyli inaczej mówiąc – Ross. Ale
chyba nawet nie zauważył mojej obecności, bo gapi się tylko przed siebie, czyli
w naszym przypadku na łby Ella, Vanki i Rocka. Dziwi mnie tylko fakt, że
chłopcy poubierali się, jak do lasu, a nie jak na dyskotekę, a droga mi się strasznie
dłuży. Ale spokojnie, Laura, spokojnie. Nie wywiozą cię nigdzie. Bo nie
wywiozą, prawda? Chłopaki zawsze ubierają się jak leśnicy, a mi się nudzi chce
być już na miejscu.
- Unikasz mnie? – z rozmyślań wyrwał mnie ciepły głos Rossa.
Poczułam, jak włoski jeżą mi się na karku pod wpływem zderzenia z jego ciepłym
oddechem. I co ja mam mu odpowiedzieć?
- Aż tak widać? – uśmiechnęłam się. W końcu smile ostatnia
deską ratunku, nie?
- No, nie odzywasz się do mnie, od tej sceny w pokoju, więc można
sobie pomyśleć parę rzeczy – odwzajemnił gest, jednak jego uśmiech był raczej
oznaką zażenowania. Szlag.
- I pierwszą, która przyszła ci na myśl była ta, że cię
unikam, tak? – poczułam, jak moje biodra stykają się z jego. Przysunął się.
- Nie. Drugą – odgarnął niesforny kosmyk opadający mi na
czoło. Podczas tej czynności jego palec delikatnie musnął moją skórę, zadrżałam.
Krew chyba napłynęła mi do policzków. Czerwienię się? Oby nie.
- A pierwszą było? – przełknęłam cicho ślinę. Czy ja się
jąkałam? Błagam, nie.
- Że się we mnie szaleńczo zakochałaś i obmyślasz plan, jak
podbić moje serce – zaśmiałam się krótko. On też. Położył swoją dłoń na moim
kolanie. Nagim zresztą. To nie tak miało wyglądać… Nie miały mnie przechodzić
dreszcze, nie miałam się jąkać. Nie miałam…
- To nie wierz nigdy swoim pierwszym myślom. Mogą cię zgubić
– strąciłam delikatnie jego dłoń tak, jakby wyglądało to na przypadek. Ale
chyba nie wyglądało.
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo – dopiero teraz zorientowałam
się, że szepcze. Ja też szepczę. Ja pierdole.
- Jesteś straszny czasem, wiesz? – pisnęłam. Bałam się go?
Chyba tak. Albo raczej bałam się tego, co może zrobić. A ja się nie oprę.
- Może. Ale tylko czasami. – znów poczułam jego dotyk na
swojej skórze. To coś jest jak narkotyk. Chciałbyś przestać, ale nie możesz.
Tym razem ręka Rossa powędrowała na moją prawą łopatkę.
Objął mnie? Nie, ale dotknął ta, jakby chciał to zrobić. W pokoju się z nim
drażniłam, bo miałam ochotę. I przede wszystkim byliśmy sami. Ale teraz? Co on
chce ugrać uwodząc mnie. Bo uwodzi mnie, prawda? Chyba, że to jego rytuał po
zakopaniu topora wojennego. Błagam, niech to będzie taki pieprzony rytuał.
- Boisz się, że znów to zrobię, prawda? – odsunął się ode
mnie trochę i spuścił głowę.
To nie tak, że… Ale ja to wiem, teraz to idiotko Rossowi
powiedz.
- Wcal… Wcale nie – wydukałam niepewnie.
- Wcale tak, Laura. Boisz się, że cię skrzywdzę. Ale
myślałem, że ten temat mamy już zamknięty.
- Nie Ross. On jest odłożony, nie zamknięty. Masz rację, nie
ufam ci i prawdopodobnie nigdy nie zaufam. Ale o to chodzi w życiu. Nie
będziesz wiedział, jeśli nie zaryzykujesz. A ty nie jesteś ryzykantem –
złapałam jego podbródek w swoją dłoń i zmusiłam, żeby spojrzał mi w oczy. Jego
były pełne żalu i smutku. Nie chciałam, żeby takie były. Chciałam, żeby znów
były roześmiane, tak, jak kiedyś.
- To pomóż mi się nim stać. – puściłam jego brodę tak
szybko, że ona opadając zahaczyła o moje paznokcie. Czy on mnie…? Nie, to…
Niemożliwe.
- Czy ty chcesz,
żebym pomogła ci…?
- Stać się przebojowcem? Nie.
- Ryzykantem?
- Nie. Odważnym.
On to naprawdę powiedział. Poprosił. Chce się zmienić w…
normalnego nastolatka. Tak, to chyba dobre określenie. Ale co ja mam teraz
zrobić. Wiele razu proponowałam mu tą zmianę, to czemu teraz, tak nagle…?
- Hej kochani, jesteśmy już na miejscu – oznajmił Rik, który
prowadził.
Potrząsnęłam głową i ją podniosłam. Czułam się jak żyrafa, albo
jakiś żuraw. Wokół nas roztaczała się jakaś polanka. Drzewa, staw i w ogóle.
Trawa wykoszona, jakby przygotowana na namioty. Ale to nie była siedziba
Ambrozji, tylko pole namiotowe!
Poczułam, jak lecę do tyłu. Gdyby nie Delly pewnie
wylądowałabym na… Tym czymś, co nie jest asfaltem. Dróżce? Ścieżce? Mniejsza z
tym. Podniosłam się tak chaotycznie, jak chaotyczny mógł być mój upadek.
Wszyscy już wygramolili się z pojazdu, więc można zacząć opieprz. Ale chyba nie
będę jedyną, która go da. Pierwszą, ale nie ostatnią.
- Kto wam kazał nas na jakieś zadupie wywieźć?! – wrzasnęłam
głośno. Chyba zrobiłam się nawet czerwona ze złości.
- Tylko nie zadupie. To jedno z najlepszych pół namiotowych –
obruszył się Ell.
- Mieliście nas do Ambrozji zawieźć, a nie… - wtrąciła
wpieniona Bri.
- Idioto, mówiłeś, ze to droga na skróty – Vanka walnęła
Rikera torebką w łeb. Dobrze mu tak.
- No bo to jest skrót – bronił się albinos. Ugh…
- Za co?! – wydarłam się.
- Za to śniadanie – Ell wystawił język, który za momentalnie
złapałam.
- A teraz będziemy jeść śniadanie z Ella.
Chłopak pisnął przerażony.
- Ej, dobra, bez bulwersu. Ciuchy są już w namiotach, o
wszystkim pomyśleliśmy. Idźcie się przebrać, bo wszystkie macie obcasy –
zarządził Rocky. Urwę mu zaraz łeb.
- Ja tam strajkuję – oznajmiłam pewnie i założyłam ręce na
klatkę piersiową. Moje mina była nie do opisania, kiedy reszta dziewczyn
pobiegła do namiotów po buty.
- Dzięki za poparcie – wyrzuciłam ręce w górę w geście zawiedzenia się.
~*~*~*~*~
Hej miski!
Naszła mnie wena,
więc oto przed wami rozdział! Tadam!!!
Jak się podoba? Mam nadzieję,
że podoba, bo mi tak :D
Więc Raura się dzieje
coraz bardziej i to chyba widać, nie? Ale nie będzie tak kolorowo, Ne bójcie
żaby. Teraz będą jej takie przebłyski, ale drugi sezon będzie nią bardziej
przesycony. Ten już dobiega końca i mam na koniec małą niespodziankę, która może
was zdziwić.
Ja za tydzień jadę do
cioci, a od czwartku siedzę u babci, więc nie spodziewajcie się szybko
rozdziału. Chyba, że coś się zmieni, to wstawię oczywiście, ale nie jestem
pewna.
Ankieta! Bierzcie w
niej udział, bo chcę wiedzieć, co wy myślicie na dany temat. W tej z Kissem króluje
ten, podczas kłótni i Musę przyznać, że jestem z tego zadowolona :)
Może być ciekawie
~ Di
My heart made up on you :*
Uwielbiam ją :D
Super Rozdział , umm Raura jak myślę !! Mam nadzieję że mu pomoże . no jeszcze raz boski rozdiał CZEKAM NA NEXT !!!!!
OdpowiedzUsuńZajebiaszczy rozdział! A już myślałam, że się zanudze :P
OdpowiedzUsuńSuper rozdział! Czyżby Raura miała niedługo nastąpić? ;o Czekam na wyjaśnienia co się stało między nimi i oczywiscie następny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńSirka ze tak krotko ale jutro to nadrobie:-)
OdpowiedzUsuńCudo <3 czekam na nexta i do napisania:-)
Ale fajoski
OdpowiedzUsuńWhat? Czy ciebie Albercik po...pokręciło? W takim momencie? Mam i tu wyjechać z dość niecenzurowanym słownictwem? Ja dobrze rozumiem? Między nimi w tym BAGAŻNIKU do czegoś doszło, z grupsza, c'nie? Huh, dość dużo tych pytań ;P Rozdział świetny, w niektórych momentach skarpetki mi ze stóp zlatywały, chociaż ich na nich wogóle nie miałam, ale ten fakt możemy pominąć. Dobrze wiesz, że czekam na więcej scenek z Raurą. Ciekawi mnie ogromnie ta cała przemiana Rossa. Co ona ma zamiar mu zrobić? Co ty masz zamiar mu zrobić? Albercik, ja ostrzegam, jestem już po dziennej dawce żelków i kakałka, dlatego jeżeli coś zrobisz mojemu menżowi to ja na własnych kopytach przyczłapię do ciebie i.... i no to co będzie dalej zależy tylko o ciebie. Czekam na szybkiego nexta i liczę na duuuużo Raurki. Aha! Widzisz, dotrzymałam słowa w sprawie komentowania ;P Sajonara Albercik :'D
OdpowiedzUsuńCzasami też się nad tym zastanawiam szczerze powiedziawszy. No w takim, w takim. Ty też do świętych nie należysz jeśli chodzi o kończenie w TAKICH momentach :P
UsuńJechała ich dziewiątka, samochód siedmioosobowy, a bagażnik duży. Odczep się, bo ja tam sama bym się chciała w bagażniku przejechać. Doszło, a może nie doszło. Na to pytanie musisz se sama odpowiedzieć, nie ma bata.
Jak ci skarpetki spadają, poproś Ella, on ci wyceruje :D Tylko, żeby Lau nie widziała, bo znów będzie akcyja. Będzie ich więcej, promisam. ALe w drugim sezonie będzie Raurą zalatywać, nie bój żaby.
Ja Rossiowi? Nic! Pod żadnym pozorem ci go nie skrzywdzę, nie bój się. A ty Kłaku wredny pomyśl, że przecież oni się będą częściej spotykać i w ogóle i w szczególe, jeśli chodzi o tą jego przemianę. Aj, a ja już mam we łbie taką super scenkę, huhuhu... Ci wtedy nawet cerowanie Elldziabąga nie pomoże :D
Dotrzymałaś, dotrzymałaś :) Next może jeszcze dziś, nigdy nic nie wiadomo :P
Sajonara Kłaczku
~ Albercik!