poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział dwudziesty: "Być kobietą to strasznie trudne zajęcie, bo polega głównie na zadawaniu się z mężczyznami."


"Być kobietą to strasznie trudne zajęcie, bo polega głównie na zadawaniu się z mężczyznami."
~  Joseph Conrad 
Z dedykacją dla Kłaku Marano. Znów :D



Obiad u wujostwa minął mi szczególnie szybko. Może dlatego, że dużo rozmawiałam i nie siedziałam w kącie, tak, jak zakładał mój plan? Ale  tak czy inaczej czas ten można bez problemu określić, jako miły. Atmosfera nie była napięta, jedzenie przepyszne, więc czego chcieć więcej? No, może jedynym minusem była solówka wujka, kiedy demonstrował nam, jakie superaśne (jego słowa, nie moje) karaoke kupił. Sprzęt faktycznie świetny, gorzej z korzystającym. Ciocia upiekła na deser szarlotkę, która jest ulubionym ciastem Meg, więc zanim ja zdążyłam chwycić kawałem połowa brytfanny zniknęła, jak za  pomocą czaru „Zjedzonium przez Meganium”. Czyli uściślając zabawa byłą przednia, a mi się poprawił humor jeszcze bardziej niż podczas czterogodzinnej przygody z Adamem Sandlerem.  Jednak wszystko, co dobre kiedyś się kończy, a nasze „kiedyś” nastąpiło po wybiciu godziny szóstej. Wróciliśmy do domu, ja się umyłam, poczytałam książkę i zasnęłam tym razem bez większych ceregieli.

Spanie, śniadanie, leżenie przez cały dzień na kanapie oglądając coraz to nudniejsze telenowele, z których i tak rozumiałam tylko tyle, że jakiś facet zdradził jakąś babkę, co ciągnęło się przez siedem odcinków; kolacja i od nowa: spanie, śniadanie itd. Według mnie ostatnie dwa tygodnie minęły niezmiernie pożytecznie, choć Vanessa miała jakieś wąty, co do leżenia moim –uwaga- grubym dupskiem na kanapie całe dnie.  Ciekawe, kto niby ma w tym domu bagażnik wielkości słonia. Ale nie rozpamiętując napięcia przedmiesiączkowego mojej siostry, to cały ten czas był oznaczony znakiem Nudy, przez duże N. Sama nie wiem, jak dotrwałam do tego piątku, bo wczoraj już ledwo żyłam, wycieńczona wysiłkiem podnoszenia butelki z wodą do ust. Ale wracając. Dzisiaj o godzinie dwunastej postanowiłam zrobić coś, co będzie bardziej przydatne, niż ogrzewanie sofy.

Wzięłam do ręki telefon i jednym, szybkim ruchem go odblokowałam. Moje oczy uderzył widok jaskrawozielonej trawy i nienaturalnie błękitnego nieba, które robiły mi za tapetę. Nacisnęłam „najczęściej wybierane” i wzięłam pierwsze z brzegu, nawet dokładnie nie czytając podpisu nad numerem. Odebrała po trzech sygnałach.

- Czego mnie budzisz, szujo ruda?! – w słuchawce rozległ się głos zaspanej blondyny. Jak można tyle spać?

- Pamiętasz, jak mieliśmy iść do klubu, ale w końcu nie poszliśmy? – zapytałam nie zważając na to, ze przyjaciółka chce spać.

- No, coś mi świta. Umawialiśmy się podczas „popołudnia z Sandlerem”, nie? – burknęła ochrypniętym głosem.

- Tak, właśnie wtedy.

- I dzwonisz, żeby mnie o tym poinformować, czy masz może jakiś poważniejszy powód?

- Pomyślałam, że możemy nadrobić to dziś. O dwudziestej w Ambrozji?

- Może być. A teraz daj mi do jasnej cholery spać! – po tym wrzasku usłyszałam tylko pipanie świadczące o odmeldowaniu się Bridgit.

Czyli, że idziemy, to teraz trzeba wytrzasnąć kogoś pełnoletniego. Hmmm… Van raczej nie, ale Ell może się zgodzi. W końcu nie raz szlajał się ze mną po mieście, więc chyba nic mu się nie stanie, kiedy znów się ze mną gdzieś wybierze. No, ale nie dowiem się, jeśli się go nie zapytam, więc trza brać dupę w troki i pomaszerować w stronę  jego pokoju.

Zapukałam do drzwi i nic. Odpowiedziała mi jedynie głucha cisza, której szczerze nienawidzę. Nie chciałam władowywać się bratu na chama, bo  nie wiedziałam nawet, co ten idiota tam robi, a moje oczy są niezmiernie wrażliwe, ale jak mus, to mus. Jednym szybkim ruchem otworzyłam bramę piekła, a to, co tam zobaczyłam strasznie mnie przeraziło. Albowiem mój brat, własny, rodzony, nieprzyszywany, z jednej matki, z ojca jednego, krwi grupy nawet tej samej siedział na łóżku i cerował skarpetki!!!

- Matko Boska, Ratliff, zaraz ci się ta igła wbije w palec! – wrzasnęłam przerażona niczym Struś Pędziwiatr wyrwałam mu z ręki narzędzie mordu.

- Idiotko, co robisz? Ja sobie skarpetkę naprawiałem! – brunet próbował odzyskać broń, jednakże to ja byłam kapitanem cheerleaderek, więc automatycznie mu się to nie udało.

- Tylko diabeł porusza się tak szybko jak ty – wycedził lądując pyśkiem na stosie poduszek.

- Wiesz, nigdy nie mówiłam, że nim nie jestem – uśmiechnęłam się szelmowsko i wzięłam do ręki skarpetkę. Wycerowana.

- Jest jakiś konkretny powód twoich odwiedzin, czy tak po prostu naszła cię ochota wyrwania mi igły z ręki? – zapytał ironicznie, na co ja przewróciłam tylko oczami i odłożyłam skarpetę na szafkę nocną .

- Idziesz wieczorem do Ambrozji?

Na te słowa brat momentalnie się ożywił i podniósł makówę ze stosu.

- A czemu pytasz?

- Bo sama mam ochotę iść, ale niestety zatrzymuje mnie do tego pięć miesięcy. Sześć, licząc ostatni tydzień czerwca – wyszczerzyłam się w jego stronę, jak Szczerbatek, a widząc jego ożywione oczy byłam już pewna swego.

- Tydzień zmywania.
- Trzy dni.
- Cztery.
- Trzy i koniec.
- Trzy i po śniadaniu w czwarty.

Zastanowiłam się chwilę rozważając propozycję brata. Zresztą bardzo kuszącą.

- Zgoda – oznajmiłam w końcu. – Ale wiesz, że zrobiłabym to za tydzień, nie? – uśmiechnęłam się do niego podle.

- A ja za darmo – odwzajemnił gest i bez słowa zostawił mnie oszołomioną w pokoju.

- Za darmo?! I mnie teraz czekają trzy dni zmywania?! – wydarłam się tak naprawdę sama do siebie. A to dupek!

- Trzy i po śniadaniu!

***
Po tym, jak dopadłam już brata i wynegocjowałam jednak trzy dni pod groźbą rozszarpania jego miśka, którego chowa pod poduszką postanowiłam przygotować sobie ubrania na wieczór. W tym celu wybrałam się do swojego królestwa. Dokładnie lustrując szafę doszłam do wniosku, ze nie mam zbyt dużo rzeczy nadających się na dyskotekę. Po dłuuuugim namyśle wybrałam cekinową bluzkę na ramiączkach, dżinsowe krótkie spodenki  i wysokie, czarne buty na obcasie. Spojrzałam na zegarek. Szlag, jest już siódma. Wzięłam więc ciuchy i zawlokłam się z nimi do łazienki. Nie miałam czasu rozmyślać, więc wzięłam tylko szybki prysznic, umyłam głowę i wyszłam z kabiny. Wysuszyłam starannie włosy, które później rozczesałam i związałam w wysokiego kucyka, aby nie kleiły mi się do szyi i założyłam przygotowane ubrania. Później jeszcze dwie kreski eyelinerem, tusz do rzęs i szary cień do powiek oraz pomadka i gotowa.

Po tym, jak się już wyszykowałam wyszłam z pokoju i zajęłam miejsce na kanapie. Nie dane mi było jednak wziąć nawet pilota do ręki, bo komuś zachciało się molestować dzwonek.

- Idę! – wrzasnęłam wpieniona w głąb mieszkania. Wkurza mnie już ten „ktoś” i obiecuję, że jak go zobaczę, to walnę mu w twarz. – Czy jest jakiś szczególny powód, dla którego molestujesz mój dzwonek? – zapytałam z ironią nie patrząc nawet, komu otwieram. Ale nawet, jeśli byłby to morderca, to zarobiłby ode mnie w banię.

- W sumie, to tylko taki, że jesteś jak żółw i nie chce ci się ruszyć dupy z kanapy – odezwał się Riker wchodzący  wpychający się na chama do przedpokoju.

- Skąd wiesz, że siedziałam na kanapie? – gdyby spojrzenie mogło robić krzywdę, moje zamieniłoby się w strzałę i przeszyło go wskroś.

- Bo się bujnęłaś w Treworze ze Złamanych Serc. – wyszczerzył się jak bóbr, a ja na serio ,miałam ochotę mu przyłożyć.

- Delly, zabierz go z moich oczu, bo mu coś zrobię!!! – rzuciłam zbulwersowana w stronę blondyny, która teatralnie kręciła głową wzdychając.

- Soki, starszy – uśmiechnęła się przepraszająco. Wydaje mi się, czy żyła na szyi mi pulsuje?

- Cześć. Ell was zaprosił? – skierowałam się w stronę pozostałej trójki.

- Tak. Mówił, że będzie ostra jazda – Rocks uśmiechnął się niczym Grinch. Czyli, że nie tylko jego brat jest taki obleśny? Super.

- To jak tak, to ja się ulatniam. Sajonara, nie będę uczestniczyć w takich „jazdach” – okręciłam się na pięcie i już po chwili  z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy ruszyłam przed siebie.

Damn. Delly. Nosz kurde, nie zostawię jej samej z tymi małpiszonami.

- Delly, you can come to me – rzuciłam przez ramię cytując słowa piosenki z A&A i mogę się założyć, że Ross się zaśmiał. Czy go unikam? Odpowiedź jest oczywista. Przynajmniej dla mnie.

- Dzięki ci, Lauritta – usłyszałam i już po chwili przy moim boku znalazła się blondyna. Różowa, frędzlowata sukienka opinała jej kobiece kształty, przez co Ell ją na pewno zje. Włosy tak, jak ja związane w wysoką kitkę, a oczy podkreślone kredką i cieniami. Ładnie…

- Zawołać Elldziabąga? – uśmiechnęłam się do niej promieniście, co ta odwzajemniła kiwając głową. – Ellinghtonie Lee Ratiffie Marano! Złaź mi na dół, już ty szujo brązowa! – warknęłam w stronę schodów, które zaraz echem odbiły:

- Pamiętaj, że jesteś podobna do mnie, trolu!

Wystawiłam język, choć rzeczą jasną było, że on mnie nie widzi. Chyba, ze to Wielki Czarownik Głupoty i ma jakieś zaczarowane lustereczko. To by tłumaczyło jego idiotyzm.

- Nie ma co się wpieniać przez płeć idiotów – Ryd uśmiechnęła się do mnie kładąc dłoń na ramieniu i już po chwili zniknęłyśmy za drzwiami od mojego pokoju.
***

Wyjechaliśmy z domu około wpół do ósmej i podjechaliśmy jeszcze po bliźniaków. Łącznie jest nas wszystkich w aucie dziesiątka, więc jestem niezmiernie uradowana, że jest to autko siedmioosobowe, a bagażnik jest duży, bo ja właśnie w nim siedzę. Masakra. Żeby w bagażniku na imprezę jechać, to trzeba mieć naprawdę zrytych towarzyszy. Bo ja należę do tych normalnych ludzi. Jako, że zabrakło dwóch miejsc, więc bagażnik dzieli ze mną nikt inny, jak ktoś, kogo chciałam unikać, czyli inaczej mówiąc – Ross. Ale chyba nawet nie zauważył mojej obecności, bo gapi się tylko przed siebie, czyli w naszym przypadku na łby Ella, Vanki i Rocka. Dziwi mnie tylko fakt, że chłopcy poubierali się, jak do lasu, a nie jak na dyskotekę, a droga mi się strasznie dłuży. Ale spokojnie, Laura, spokojnie. Nie wywiozą cię nigdzie. Bo nie wywiozą, prawda? Chłopaki zawsze ubierają się jak leśnicy, a mi się nudzi chce być już na miejscu.

- Unikasz mnie? – z rozmyślań wyrwał mnie ciepły głos Rossa. Poczułam, jak włoski jeżą mi się na karku pod wpływem zderzenia z jego ciepłym oddechem. I co ja mam mu odpowiedzieć?

- Aż tak widać? – uśmiechnęłam się. W końcu smile ostatnia deską ratunku, nie?

- No, nie odzywasz się do mnie, od tej sceny w pokoju, więc można sobie pomyśleć parę rzeczy – odwzajemnił gest, jednak jego uśmiech był raczej oznaką zażenowania. Szlag.

- I pierwszą, która przyszła ci na myśl była ta, że cię unikam, tak? – poczułam, jak moje biodra stykają się z jego. Przysunął się.

- Nie. Drugą – odgarnął niesforny kosmyk opadający mi na czoło. Podczas tej czynności jego palec delikatnie musnął moją skórę, zadrżałam. Krew chyba napłynęła mi do policzków. Czerwienię się? Oby nie.

- A pierwszą było? – przełknęłam cicho ślinę. Czy ja się jąkałam? Błagam, nie.

- Że się we mnie szaleńczo zakochałaś i obmyślasz plan, jak podbić moje serce – zaśmiałam się krótko. On też. Położył swoją dłoń na moim kolanie. Nagim zresztą. To nie tak miało wyglądać… Nie miały mnie przechodzić dreszcze, nie miałam się jąkać. Nie miałam…

- To nie wierz nigdy swoim pierwszym myślom. Mogą cię zgubić – strąciłam delikatnie jego dłoń tak, jakby wyglądało to na przypadek. Ale chyba nie wyglądało.

- Z tobą nigdy nic nie wiadomo – dopiero teraz zorientowałam się, że szepcze. Ja też szepczę. Ja pierdole.

- Jesteś straszny czasem, wiesz? – pisnęłam. Bałam się go? Chyba tak. Albo raczej bałam się tego, co może zrobić. A ja się nie oprę.

- Może. Ale tylko czasami. – znów poczułam jego dotyk na swojej skórze. To coś jest jak narkotyk. Chciałbyś przestać, ale nie możesz.

Tym razem ręka Rossa powędrowała na moją prawą łopatkę. Objął mnie? Nie, ale dotknął ta, jakby chciał to zrobić. W pokoju się z nim drażniłam, bo miałam ochotę. I przede wszystkim byliśmy sami. Ale teraz? Co on chce ugrać uwodząc mnie. Bo uwodzi mnie, prawda? Chyba, że to jego rytuał po zakopaniu topora wojennego. Błagam, niech to będzie taki pieprzony rytuał.

- Boisz się, że znów to zrobię, prawda? – odsunął się ode mnie trochę i spuścił głowę.

To nie tak, że… Ale ja to wiem, teraz to idiotko Rossowi powiedz.

- Wcal… Wcale nie – wydukałam niepewnie.

- Wcale tak, Laura. Boisz się, że cię skrzywdzę. Ale myślałem, że ten temat mamy już zamknięty.

- Nie Ross. On jest odłożony, nie zamknięty. Masz rację, nie ufam ci i prawdopodobnie nigdy nie zaufam. Ale o to chodzi w życiu. Nie będziesz wiedział, jeśli nie zaryzykujesz. A ty nie jesteś ryzykantem – złapałam jego podbródek w swoją dłoń i zmusiłam, żeby spojrzał mi w oczy. Jego były pełne żalu i smutku. Nie chciałam, żeby takie były. Chciałam, żeby znów były roześmiane, tak, jak kiedyś.

- To pomóż mi się nim stać. – puściłam jego brodę tak szybko, że ona opadając zahaczyła o moje paznokcie. Czy on mnie…? Nie, to… Niemożliwe.

-  Czy ty chcesz, żebym pomogła ci…?

- Stać się przebojowcem? Nie.

- Ryzykantem?

- Nie. Odważnym.

On to naprawdę powiedział. Poprosił. Chce się zmienić w… normalnego nastolatka. Tak, to chyba dobre określenie. Ale co ja mam teraz zrobić. Wiele razu proponowałam mu tą zmianę, to czemu teraz, tak nagle…?

- Hej kochani, jesteśmy już na miejscu – oznajmił Rik, który prowadził.

Potrząsnęłam głową i ją podniosłam. Czułam się jak żyrafa, albo jakiś żuraw. Wokół nas roztaczała się jakaś polanka. Drzewa, staw i w ogóle. Trawa wykoszona, jakby przygotowana na namioty. Ale to nie była siedziba Ambrozji, tylko pole namiotowe!

Poczułam, jak lecę do tyłu. Gdyby nie Delly pewnie wylądowałabym na… Tym czymś, co nie jest asfaltem. Dróżce? Ścieżce? Mniejsza z tym. Podniosłam się tak chaotycznie, jak chaotyczny mógł być mój upadek. Wszyscy już wygramolili się z pojazdu, więc można zacząć opieprz. Ale chyba nie będę jedyną, która go da. Pierwszą, ale nie ostatnią.

- Kto wam kazał nas na jakieś zadupie wywieźć?! – wrzasnęłam głośno. Chyba zrobiłam się nawet czerwona ze złości.

- Tylko nie zadupie. To jedno z najlepszych pół namiotowych – obruszył się Ell.

- Mieliście nas do Ambrozji zawieźć, a nie… - wtrąciła wpieniona Bri.

- Idioto, mówiłeś, ze to droga na skróty – Vanka walnęła Rikera torebką w łeb. Dobrze mu tak.

- No bo to jest skrót – bronił się albinos. Ugh…

- Za co?! – wydarłam się.

- Za to śniadanie – Ell wystawił język, który za momentalnie złapałam.

- A teraz będziemy jeść śniadanie z Ella.

Chłopak pisnął przerażony.

- Ej, dobra, bez bulwersu. Ciuchy są już w namiotach, o wszystkim pomyśleliśmy. Idźcie się przebrać, bo wszystkie macie obcasy – zarządził Rocky. Urwę mu zaraz łeb.

- Ja tam strajkuję – oznajmiłam pewnie i założyłam ręce na klatkę piersiową. Moje mina była nie do opisania, kiedy reszta dziewczyn pobiegła do namiotów po buty.

- Dzięki za poparcie – wyrzuciłam ręce w górę w geście zawiedzenia się. 






~*~*~*~*~
Hej miski!
Naszła mnie wena, więc oto przed wami rozdział! Tadam!!!
Jak się podoba? Mam nadzieję, że podoba, bo mi tak :D
Więc Raura się dzieje coraz bardziej i to chyba widać, nie? Ale nie będzie tak kolorowo, Ne bójcie żaby. Teraz będą jej takie przebłyski, ale drugi sezon będzie nią bardziej przesycony. Ten już dobiega końca i mam na koniec małą niespodziankę, która może was zdziwić.
Ja za tydzień jadę do cioci, a od czwartku siedzę u babci, więc nie spodziewajcie się szybko rozdziału. Chyba, że coś się zmieni, to wstawię oczywiście, ale nie jestem pewna.
Ankieta! Bierzcie w niej udział, bo chcę wiedzieć, co wy myślicie na dany temat. W tej z Kissem króluje ten, podczas kłótni i Musę przyznać, że jestem z tego zadowolona :)
Może być ciekawie
~ Di 


My heart made up on you :*
Uwielbiam ją :D


7 komentarzy:

  1. Super Rozdział , umm Raura jak myślę !! Mam nadzieję że mu pomoże . no jeszcze raz boski rozdiał CZEKAM NA NEXT !!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajebiaszczy rozdział! A już myślałam, że się zanudze :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział! Czyżby Raura miała niedługo nastąpić? ;o Czekam na wyjaśnienia co się stało między nimi i oczywiscie następny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Sirka ze tak krotko ale jutro to nadrobie:-)
    Cudo <3 czekam na nexta i do napisania:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. What? Czy ciebie Albercik po...pokręciło? W takim momencie? Mam i tu wyjechać z dość niecenzurowanym słownictwem? Ja dobrze rozumiem? Między nimi w tym BAGAŻNIKU do czegoś doszło, z grupsza, c'nie? Huh, dość dużo tych pytań ;P Rozdział świetny, w niektórych momentach skarpetki mi ze stóp zlatywały, chociaż ich na nich wogóle nie miałam, ale ten fakt możemy pominąć. Dobrze wiesz, że czekam na więcej scenek z Raurą. Ciekawi mnie ogromnie ta cała przemiana Rossa. Co ona ma zamiar mu zrobić? Co ty masz zamiar mu zrobić? Albercik, ja ostrzegam, jestem już po dziennej dawce żelków i kakałka, dlatego jeżeli coś zrobisz mojemu menżowi to ja na własnych kopytach przyczłapię do ciebie i.... i no to co będzie dalej zależy tylko o ciebie. Czekam na szybkiego nexta i liczę na duuuużo Raurki. Aha! Widzisz, dotrzymałam słowa w sprawie komentowania ;P Sajonara Albercik :'D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami też się nad tym zastanawiam szczerze powiedziawszy. No w takim, w takim. Ty też do świętych nie należysz jeśli chodzi o kończenie w TAKICH momentach :P
      Jechała ich dziewiątka, samochód siedmioosobowy, a bagażnik duży. Odczep się, bo ja tam sama bym się chciała w bagażniku przejechać. Doszło, a może nie doszło. Na to pytanie musisz se sama odpowiedzieć, nie ma bata.
      Jak ci skarpetki spadają, poproś Ella, on ci wyceruje :D Tylko, żeby Lau nie widziała, bo znów będzie akcyja. Będzie ich więcej, promisam. ALe w drugim sezonie będzie Raurą zalatywać, nie bój żaby.
      Ja Rossiowi? Nic! Pod żadnym pozorem ci go nie skrzywdzę, nie bój się. A ty Kłaku wredny pomyśl, że przecież oni się będą częściej spotykać i w ogóle i w szczególe, jeśli chodzi o tą jego przemianę. Aj, a ja już mam we łbie taką super scenkę, huhuhu... Ci wtedy nawet cerowanie Elldziabąga nie pomoże :D
      Dotrzymałaś, dotrzymałaś :) Next może jeszcze dziś, nigdy nic nie wiadomo :P
      Sajonara Kłaczku
      ~ Albercik!

      Usuń

Jeśli masz ochotę skomentować danego posta, śmiało. Wasze opinie się liczą