sobota, 21 lutego 2015

Rozdział dwudziesty trzeci: "Miłość to wszystko czego potrzebujesz"

"Miłość to wszystko czego potrzebujesz"
 ~  The Beatles

Nie wiem dokładnie, ile leżałam na tej trawie. Godzinę? Dwie? Nie, nie mam bladego pojęcia. Gwiazdy okazały się być najlepszym ciałem niebieskim, a raczej jakimkolwiek ciałem, które mnie umiało pocieszyć. Jeśli pocieszeniem można nazwać wlepianie w nie gał i miarowe uspakajanie oddechu.  Przyjaciele, albo marzenia… I stało się coś, czego w życiu bym się po sobie nie spodziewała. Rozkleiłam się… Nie, to złe słowo. Ja wpadłam w histerię. Podkuliłam nogi, przeturlałam się na bok i po prostu płakałam jak małe dziecko, które dowiedziało się, że jego rodzice się rozwodzą. Płakałam, płakałam, płakałam. Dusiłam się łzami, ale i tak płakałam. Wyłam tak przeraźliwie, że z pewnością obudziłam wszystkich dookoła. Moje usta były mokre od słonej cieczy i śliny, która nie wiem kiedy się tam zapodziała.  Czoło oparłam o kolana. Zacisnęłam powieki. Mocno, bardzo mocno. Aż bolały.  Oczy mnie piekły, założę się , że gdybym zobaczyła w lustrze swoje odbicie po białkach błąkałyby się pajęcze rozwidlenia czerwonych kreseczek. Moja prawa ręka, która znosiła ciężar całego ciała bardzo bolała. Wżynały się w nią kamyki i drobinki piasku. Nawet nie wiem, kiedy  zaczęłam kopać w ziemię. Ale jedynie ja odczuwałam ból. Ona została niewzruszona.

Rozżalałam się tak nad swoim, i tak zbyt nędznym na zażalenia, życiem dopóki moje ramie nie poczuło rozluźniającego ciepła. Odwróciłam głowę.

- Czemu nie śpisz? – wyłkałam tak żałośnie, że słysząc własny głos nie mogłam go rozpoznać.

- Zgadnij – zobaczyłam olśniewający uśmiech i już po chwili wylądowałam w jego objęciach. Kołysał mną i szeptał, że wszystko będzie dobrze. Akurat… Nic nie będzie dobrze…

- Reszta nadal śpi? – spojrzałam na chłopaka, jakby prze mgłę i wyswobodziłam się z uścisku.

-Poszli na spacer, a ja zostałem, bo bolała mnie głowa. Rydel się martwiła, że jest wieczór i mogę się rozchorować, więc kazała mi tu siedzieć – wyjaśnił. Podciągnął kolana do siebie i oparł na nich brodę. Zrobiłam to samo, co on i wlepiłam w niego niewidzące spojrzenie. – Zakładam, że nie zdradzisz mi powodu swojego złego samopoczucia – dodał po chwili patrzenia na mnie.

- Nie mam złego samopoczucia. Po prostu źle mi się zrobiło na sercu – mruknęłam i odwróciłam głowę.

Przede mną rozpościerał się widok na jezioro, które jeszcze niedawno odwiedziłam dzięki Vanessie. Tafla wody odbijała blade światło księżyca. Ciecz nabrała koloru nieba i odbijała tysiące mrugających gwiazd. Nawet się lekko uśmiechnęłam. Za jeziorem był ciemny las, który za dnia nie wydawał się aż tak magiczny, jak teraz.

- I masz rację – dopowiedziałam i zdjęłam z ust uśmiech.

- Szkoda. Chciałbym wiedzieć, co się stało, żeby cię skutecznie pocieszyć – nie wiem, czy to przez ten płacz, czy przez jego zbyt bliską obecność, ale tak, czy siak wkurzyłam się. I to nie na żarty. Założę się, że para leciała mi z uszu, a twarz przybrała barwę purpury. Ja mu dam żarciki….

- Słuchaj mnie, niewyparzona blondyno! Ja nie mam zamiaru bawić się w te twoje głupie gierki, jasne?! Zamknij się lepiej, bo nie ręczę za siebie! – wstałam z trawiastego podłoża i jak opętana zaczęłam wymachiwać rękami. Myślałam, że szlag mnie trafi, kiedy napotkałam jego szelmowski uśmiech i uniesioną brew. Ugh…!

- Głupie gierki? W jakie gierki ja z Toba gram, hmm? – wyszczerzył się w szyderczym smajlu (tak, Jools, specjalnie dla ciebie. Wiem, że słyszałaś! ~ Alex), a ja już składałam ręce, żeby go udusić.

- W żadne nie grasz, bo ja nie daje sobą pomiatać! – tupnęłam nogą, jak jakieś małe dziecko i zakładając ramiona na klatkę piersiową odwróciłam z westchnieniem głowę.

- Ale o jakie gierki ci chodzi? Bo nie rozumiem…

Ja mu zaraz zrozumiem…

- Ugh! Nie wiem, czy flirtujesz ze mną, czy co, ale wiedz, że niezbyt dobrze ci to wychodzi, Ross! – bardzo mądra ja zrobiła coś równie mądrego – wystawiła blondasowi język! Tak trzymać dalej! Jeszcze trochę i w ogóle oszaleję…

- Ale ja z tobą nie flirtuję – Lynch pokręcił przecząco głową, a ja przymrużyłam oczy. Ugh…!

- Się okaże – mruknęłam i już miałam odejść, kiedy poczułam, że mój nadgarstek jest więziony przez czyjś uścisk. Ross….

- Nie flirtuje z tobą, jasne? – w jego oczach była stanowczość, tak samo w głosie. Blond włosy opadały na jeden bok.

- Musisz je czochrać – wypaliłam nagle.

- Co?

- Włosy. Muszą być rozczochrane. Fajniej wtedy wyglądają – wolną dłonią zmierzwiłam mu czuprynę. Niestety moja wysokość nie ułatwiała zadania. – I ja już tam wiem swoje.

- Nosz, do jasnej ciasnej! Nie flirtuję z tobą, okey?

- A to w aucie? Albo przez przyjazdem chłopaków? Marny, ale flirt!

Zobaczyłam, jak klatka chłopaka szybko unosi się i upada. Szczęka była mocno zaciśnięta, a jego palce powoli wpijały mi się w skórę. Auć!

- Nie. Flirtuję. Z. Tobą – wysyczał zły. Nieźle go rozjuszyłam.

Przełknęłam cicho ślinę. Wyglądał, jakby chciał mnie zabić. Jego kłykcie zrobiły się białe. Moja ręka strasznie bolała. Ciało się trzęsło. Ale nie. Ja brnęłam w to wszystko dalej.

- To co to niby było?

- Eee… Troska? – powiedział to takim tonem, jakby było to oczywiste. Ale nie było. Nie dla mnie. Troska? Phi!

Odsunęłam się od niego. A tak naprawdę, to tylko głowę. Poczułam, jak moja twarz się czerwieni. Ręka już tak nie bolała. Rozluźnił uścisk. Teraz natomiast poczułam na niej śliską substancję. Pot.

- Ja nie potrzebuję twojej troski – zabrzmiałam, jak żmija. Wredna, jadowita żmija…

- Och, Lau, znów wracasz do przeszłości? – blondyn spojrzał na mnie z dezaprobatą. Purpura znów zalała moją twarz. Zacisnęłam mocno zęby. Tylko nie krzycz, tylko nie krzycz…

- Wracam i zawsze będę wracać – syknęłam i wyrwałam .

- Myślałem, że pomiędzy nami wszystko okey – ugh, jak ja mam go dość!

- Nie, Ross, nic nie jest okey! Ani miedzy nami, ani w ogóle! I nie mów, że się o mnie troszczysz, bo żeby się troszczyć, musiało by ci na mnie zależeć, a to chyba logiczne, że tobie na mnie… Mmmmm…

Nagle nic już nie mogłam powiedzieć. Nic, a nic. Z początku skołowana nie wiedziałam, jaka jest tego przyczyna, ale zorientowałam się dopiero, kiedy poczułam jego malinowe usta na swoich…

Pocałował mnie. Jego słodkie wargi przylegały idealnie o moich, a mój mózg nie pracował już normalnie. Nie wiem, czemu, ale odwzajemniłam pocałunek. Smakował tak… Słodko? Czekoladą i wanilią jednocześnie.  Nie chciałam przestawać. Rozum to w tym momencie coś, czego już nie miałam. Zaczął się ode mnie odsuwać, a ja aby tego uniknąć pogłębiłam pocałunek. Teraz to on był zdziwiony. Cały czas miałam zamknięte oczy, a palce wplątane w jego blond grzywę. Jego ręce powędrowały na moje biodra i delikatnie je objęły. Ale ja nie chciałam delikatności. Wskoczyłam na niego i oplotłam nogami jego sylwetkę. Chyba byłam na serio ciężka, bo oboje wylądowaliśmy na trawie. A raczej tylko on, bo ja na nim. Uśmiechnęłam się delikatnie nie zaprzestając pocałunku. Był lekko zdziwiony i niepewny, jednak i tak było świetnie… Brakowało mi tego… Złapałam Rego rękę i wsadziłam ją sobie pod bluzkę. Zaczął rysować kręgi na moich plecach. Po ciele przeszedł mnie przyjemny dreszcz… Już miałam delikatnie rozewrzeć wargi, kiedy…

Chwila… Co ja do jasnej cholery robię?! Całuję Rossa Lyncha?! Boże, jak on wspaniale całuje… Dość! Ja go całuję i jeszcze się z tego cieszę! To… to… to niedorzeczne! Koniec tego! Koniec, słyszysz?! Koniec!

Oderwałam się od niego, jak oparzona. Kurde, my się całowaliśmy….

On też podniósł głowę i zderzyliśmy się czołami. Nasze oddechy były przyspieszone. Oparłam się rękami  o ziemię i otworzyłam oczy.

- Przepraszam… - wyszeptał i ponownie wpił mi się w usta. Tym razem nie zdążyłam nawet odwzajemnić pocałunku…

~*~*~*~
Tadam!!!!
Macie Kissa podczas kłótni… Szczerze, to trochę trudno się to pisało jako osoba pierwsza, ale wytrwałam!!!!
I jak? Mam nadzieję, ze tego nie zchrzaniłam… No bo… Jakbym miała pisać +18, to byłaby to klapa…
Nie jestem dobra w romantyzmach. Ironia i złość bardziej, ale kissy i te sprawy… Ale nie myślcie, że to wszystko będzie teraz tak kolorowo. Nie, nie, nie! Będzie drammma!!!! Koniec sezonu zbliża się wielkimi krokami, a bohaterów już macie w stronkach :)
Rozdział nie długi, ale nie chciałam go schrzanić. Powiedzmy, że to odwet dla Tin :D
Aaaa! Zmieniłam profil! Nie nazwę, profil! Nie będę się rozpisywać, bo to długa i nudna historia…

A więc żegnam się z wami!

~ Alex


piątek, 20 lutego 2015

Ja i moja głupota - skomplikowany proces autorki...

Hej miśki! Z tej strony ja - do tej pory Diamond, a teraz Alex Rover! Otóż zmiana nazwy wzięła się stąd, że zrobiłam coś głupiego i będę zmuszona usunąć profil Diamond. A więc ten tu to od teraz ja! Nie będę się rozpisywać, ale tak, zmieniam PROFIL!!! Nie nazwę, profil! A wiec proszę o dodawanie do obserwatorów Alex i nie martwcie się, że mamy to samo! To nadal ja! A więc wiem, że to głupie, ale musiałam to zrobić. Przepraszam za niedogodności!
Do napisania
~ Od teraz - Alex


poniedziałek, 16 lutego 2015

Rozdział dwudziesty drugi: "I kolejny raz, wstaje o piątej żeby zrobić się na bóstwo. A Ty znów witasz mnie tym zniewalającym uśmiechem i pytasz, czy mam zadanie z polskiego, bo nie miałeś czasu go odrobić, dlatego że wróciłeś późno z kina, w którym byłeś z dziewczyną" .


 "I kolejny raz, wstaje o piątej żeby zrobić się na bóstwo. A Ty znów witasz mnie tym zniewalającym uśmiechem i pytasz, czy mam zadanie z polskiego, bo nie miałeś czasu go odrobić, dlatego że wróciłeś późno z kina, w którym byłeś z dziewczyną" .
~ autor mi jest niestety nieznany

Kompletnie mnie zatkało. Kompletnie. Nogi proste jak druty, plecy tak samo, szczęka na ziemi, a oczy wielkości spodków Ufo. Kompletnie…
Stanęła przede mną trójka dobrze zbudowanych, osiemnasto i szesnasto letnich blondynów.  Gitara, bas, perkusja… Brakuje tylko wokalu…  Który wyszedł z samochodu ciągnąc z irytacją cztery walizki. Obładowany tymi ciężarkami wyglądał jeszcze seksowniej, niż kiedykolwiek.  Brązowe włosy rozwiane na wszystkie strony, twarz lekko zmęczona, ale i tak cholernie przyciągająca. Czekoladowe oczy złagodniały, gdy tylko wychwyciły moją obecność. Promienny uśmiech nie mógł  się równać z żadnym innym. Po prostu cały on. Od czubka rozczochranych kudłów, aż po czubki palców w stóp mego przystojny, słodki i w moim przypadku działający jak magnes.

- Brad… - usłyszałam. Dopiero po chwili moja głowa przyswoiła, że to  z moich ust wypłynęło to imię.

- Laura? – Tris uśmiechnął się szeroko, co po chwili uczyniła reszta chłopców. Boże, nie wierzę, że to oni…

Zaśmiałam się krótko.  Ten świat jest jednak na serio mały.

- No tak, to ja. Co tu robicie? – rzuciłam z bananem, podchodząc do nich żywym krokiem. Przejęłam od Brada jedną z walizek.

Chwilę się zastanowiłam. Chciałabym pocałować go w policzek, ale nie wiem, czy wypada. Bo przecież nie łączy nas jakaś szczególna więź…

- Miło cię widzieć, królewno – zatkało mnie, gdy poczułam na policzku jego ciepłe, malinowe usta. On to naprawdę zrobił? Matulu…

Dopiero po chwili przyłapałam się na tym, ze trzymam się za miejsce, które przed chwilą miało styczność z jego wargami. Głupia dziewucho, nawet się nie waż w nim zakochiwać!

- Mi również miło…

- O! Jesteś z przyjaciółmi. Jak super! – uradował się James. Tak…. Bardzo super…

- Czemu nie mówiłaś, że jedziesz w busz? Myślałem, że to nie twoje klimaty – wyszczerzył się Conn, za co oberwał ode mnie kuksańca.

- Sama będę decydować o ty, gdzie są moje klimaty – to ja. – Nie wychylaj się zbyt, młody.

- Nosz, rok tylko! – zirytował się blondyn, a ja wykorzystałam jego bul wers i poczochrałam mu włosy. Zachichotałam.

- A wy? Co tutaj robicie? – nie usłyszałam odpowiedzi, bo ktoś chamsko mi przerwał.

- The Vamps?! – mogłabym sobie dać rękę uciąć, że nie był to raczej ton pełen radości, a raczej mieszanki irytacji, złości i rozczarowania. Tak, to Riker.

- Tak? – moja ciekawska siostra wychyliła łeb zza krzaka (nie wiem, co tam robiła)  i z wielkim uśmiechem na pyśku podeszła do nas. – Chyba mnie pamiętanie, nie? – podała każdemu z nowoprzybyłych dłoń, a oni z lekkim zawahaniem ją uścisnęli.

- Cześć. Ja jestem Ellinghton – brat tej pięknej pani, ochroniarz, ojciec , przyjaciel i wpierdalator chłopakom, którzy się do niej zalecają – Ell również wyciągnął rękę do chłopców. Z początku przeważała u nich radość, ale po ostatnim nieco się przerazili. Tym bardziej, kiedy ton bruneta był niczym lód. Bosz… Co za… ugh!

- Ell, weź się zatkaj, dobra? – uśmiechnęłam się słodko – zbyt słodko – i podałam bratu jakąś szmatkę, która leżała akurat obok, po czym popchnęłam go w stronę exitu.

- Oj, Lau, nie martw się. Jak chłopak będzie fajny, to ja już go upilnuje – zapewniła Ryd i pomachała czwórce przyjaciół. – Miłości trzeba pomagać – nie wiem, co to miało znaczyć, ale i tak zarobiła ode mnie z pięści w udo. Matko, ci ludzie są jak jacyś neardeltańczycy.  

- Emm… Może pomogę wam się rozłożyć. Daleko, daleko od tych idiotów – zaakcentowałam ostatni wyraz i z uśmiechem na ustach zabrałam z ich samochodu namioty. – Błagam, już nie wytrzymam ani chwili dłużej – dodałam bezgłośnie z żałosną miną.

***

Nawet moje Wampirki okazały się być fatalnymi obozowiczami. Connor wplątał się w materiał, błagam, jak to możliwe? James nic nie robi, tylko siedzi tym swoim tłustym dupskiem na leżaku i popija lemoniadę.  Ja, Tris i Brad próbujemy rozłożyć ich tymczasowe „domki”. Ja dostałam od nich kanapkę, którą z apetytem wszamałam. Moi towarzysze (ci sprzed przyjazdu cywilizowanych ludzi) też dostali coś do żarcia. Upociłam się jak słoń, ale patrząc na pięknie rozłożone namioty nabrałam przekonania, że było warto. Wszystko pięknie, miód, malinka, misie żelki. Matko, zbyt często przebywam ostatnio z Ellem. Anyway. Zmęczona pracą rzuciłam się na trawę z impetem i głośno westchnęłam.

- Nienawidzę obozów – mruknęłam i z płaczliwym jękiem przerzuciłam się na bok, aby zabrać szklankę z lemoniadą. Mmm… Pycha.

- Nie marudź, królewno. Mogło być gorzej – Connor rzucił mi szczerbatkowy uśmiech.

- Na przykład?

- Mogliśmy utkwić w lesie bez tego wszystkiego. W dziczy – zajęczał Tris, niczym duch.

- Albo rodzony brat mógł cię wywieść na zadupie bez twojej zgody – mruknęłam. Podniosłam się i oparłam na łokciach.

- A skąd taki... Aaaa…. Współczuję, królewno – Brad dosiadł się do mnie i objął ramieniem z udawanym żalem.

- Powinieneś. Powiedz, czy to ci wygląda na Ambrozję?

- No, raczej nieeee… Ej! Nie chodź mi do Ambrozji! Jeszcze ktoś mi cię sprzątnie sprzed nosaaaaa… Aaaa ja chyba za dużo mówię – zabrał zmieszany swoje ramię z moich barków. Ja zaczerwieniona do maksymalnego stopnia spuściłam głowę. Przygryzłam wargę.

Sprzątnie sprzed nosa? Czyli mu się podobam? Tak, czy nie? Chyba tak. Boże, błagam, oby tak! Z czego ja się do cholery tak cieszę?! Przecież on tylko przed chwilą przyznał , ze się we mnie durzy. Durzy się we mnie?! Kuźde, durzy się we mnie! Mamo, on się we mnie durzy!

- Ekhem… To… Bardzo ciekawe spostrzeżenie – czemu mój głos jest taki… normalny? Why? Ja się jaram jak głupia, ze się we mnie durzy, a tu taki ton?! Phi! Choć w sumie, to chyba lepiej, ze taki był ten ton. Oboje się w sobie w takim razie durzymy, a to źle wróży. Chyba, ze jemu chodziło o zwykłą przyjaźń… Nie, to za dużo jak na mnie! Bujanie się w chłopakach jest kiczowate.

- To dobrze, że cię zawiekowało, bo ja mam nadzieję, na pierścionek, Brad – wtrącił James pokazując przyjacielowi serdeczny palec. Gosz…

-  Jak mówią nadzieja matką głupich – warknęłam i wstałam na równe nogi otrzepując się z niewidzialnego kurzu.

- Sorki, zbyt boję się jej brata – przyznał brunet i marszczył nos. – On nie jest do końca normalny.

- No wow. Myślisz, że przez siedemnaście lat tego nie zauważyłam?

- Być może.

- Ej, Lau – zagaił Conn – Chcielibyśmy poruszyć z tobą pewien bardzo ważny temat – Conn i poważny ton? Ciekawe, co jest.

- Emmm… No, dobra. Mówcie.

- To miało poczekać – syknął wkurzony Brad. Rzadko się wkurzał. Dziwne…

- Chodzi nam o twoją „przynależność” do nas – ouuu shit! Oni chcą ze mną o tym rozmawiać?! Kuźde, co ja mam im powiedzieć.

Poczułam nagle, jak krew napływa mi do policzków. Taka zmieszana nie byłam jeszcze nigdy. Cholera, przecież mogłam się spodziewać, że prędzej, czy późnej powrócą do tego tematu. Tak cholernie się boję, ze powiem zaraz coś, co zniszczy mnie na wieki, że usta same mi się zaszyły. Gula, która stanęła w moim gardle nabierała na sile, a serce dudniło, jak Big Ben.

- Nie… Nie jestem pewna… - wydusiłam niepewnie. Mój głos drżał. Cholera! Coś zbyt często mówie cholera, cholera…

- Zależy nam na tym, abyś się zgodziła, ale nie chcemy na ciebie naciskać. Kochamy cię jak siostrę i… Nie wyobrażamy sobie nie wiązać naszej przyszłości z tobą – wyznał Tristan. Cały czas miał wlepione we mnie czułe spojrzenie.

- Ale… jak ja miałabym powiedzieć o tym przyjaciołom? Przecież to im złamie serce. Przecież wiecie, co to oznacza. Ja… Nie mogę się wiązać z konkurencją… - ugryzłam się w język. Jaka cholerna szkoda, że nie zrobiłam tego wcześniej.

- A więc o to chodzi, tak? Oni uważają nas za konkurencję?!  Laura, to twoje życie, a oni nie mają prawa w nie ingerować! To twoja rodzin, przyjaciele… Oni… powinni się cieszyć, że masz szansę się rozwinąć. Kochanie, proszę, nie marnuj tego ze względu na to, ze jesteśmy dla nich „konkurencją”! – Brad wybuchł. Brad wybuchł. Sz kurde, Brad wybuchł! To niemożliwe, Brad nigdy nie wybucha. On jest opanowany, słodki, kochany. Ale nie wybucha! Patrz idiotko, do czego doprowadza twoja nagła troska o przyjaciół. Ranisz tych drugich…

- Brad, ja nie… - przerwano mi.

- Zrobisz, jak uważasz. Nie chcemy naciskać, jak już mówiliśmy. Daj sobie trochę czasu. Ale błagam, patrz na siebie, nie na przyjaciół.

***

Wróciłam do swoich pogrążona w myślach. Kiedy się ściemniło? Niebo już usłały gwiazdy, co oznaczało, że późna jest już pora. Usiadłam przy przygaszonym ognisku i po chwili postanowiłam się położyć. Wpatrywałam się w gwiazdy, jak zaczarowana. Od dziecka uwielbiałam to robić. To taka odskocznia, od problemów i możliwość spojrzenia na nie z boku.

Chłopaki  mieli rację. Ja nie mogę oglądać się za przyjaciółmi. Współpraca z nimi da mi nowe możliwości. Zaproponowali mi dołączenie do The Vamps. Półroczna trasa koncertowa po Europie, jak inni się na mnie wypną, to zapewnili, że wykupimy mieszkanie w drugiej części miasta. Nie wiem, co mam zrobić. To cholernie trudne. Życie to jeden wielki bajzel, którego ja nie umiem posprzątać. Wszystko jest do d. Wszystko. Nagle zaczęłam się interesować bliskimi. Dobre sobie. Oni nawet by nie zauważyli, że mnie nie ma. A może by zauważyli. Na pewno trzymaliby do mnie żal za to, ze ich zostawiłam. Chce spełniać marzenia, ale nie ich kosztem.

Cholerne życie.
Cholernie marzenia.
Cholerni bliscy.
Cholerne przywiązanie.
Cholerna ja.

~*~*~*~
Przepraszam, że takie krótkie, ale dawno nie wstawiałam.
Jak się podoba? Jakie wrazenia? Myślicie, że Lau się zgodzi, czy jednak przywiązane jej na to nie pozwoli?
Wiem, zero Raury, ale… Ale było trochę Brada plus Lau. Mam nadzieję, ze go lubicie, bo ja nawet bardzo.
To ja się żegnam z Wami
Papatki
~ Di





"A tak to się zaczęło", chciało by się rzec :D


środa, 4 lutego 2015

Rozdział dwudziesty pierwszy: "Nawet w jego milczeniu były błędy językowe"


Nawet w jego milczeniu były błędy językowe.
Stanisław Jerzy Lec 

Dedykacja dla Ali W. 
Twój zapłon mnie kochana strasznie powala :D


Miałam ochotę go walnąć. Miałam ochotę walnąć ich wszystkich i jedyne co mnie powstrzymywało, to to, że miałam związane ręce. Dosłownie mnie idioci związali i usadowili pod drzewem. Ale nie mogą mnie tu trzymać wieczność, więc prędzej czy później i tak ich dorwę.

Udawałam, że nie słucham, ale jednak słuchałam. Mam tu wytrzymać do środy i nie wiem, jak to zrobię. Jeśli ich nie rozszarpię, to zacznę wierzyć w cuda. Ale wracając. To, że miałam w uszach słuchawki, podczas, kiedy Riker tłumaczył co i jak nie oznacza, że leciała z nich muzyka. Wszystko słyszałam tak dobrze, jak inni. No, może nie aż tak zważywszy na fakt, że przywiązali mnie kilka metrów od ogniska, które zrobili chłopcy. Więc tak. Nie będziemy sami, ma przyjechać jeszcze druga „grupka”. Będzie ich czwórka i w naszym wieku, więc może być zabawnie. Przyjeżdżają jutro z samego rana, a jest… 22, jeśli wierzyć mojej komórce. Tak, czy inaczej już nie mogę się doczekać jutra, hurra! Czujecie ten sarkazm? Kamienie wrzynają mi się w tyłek, a mimo to nadal wiernie nasłuchuję. Te rude szuje planowały to już od dawna. Zamówili pole i w ogóle. Nawet Jas był w to zamieszany! Szczęście, że istnieje na tym odludziu coś takiego, jak toitoi. Jest ich cztery, ale w miarę duże. Ponoć mają nawet prysznic! Żyć nie umierać, jednak brat mnie kocha.

Riker skończył nawijać oklepanym „miłej zabawy”, ale ja śmiem wątpić, czy będzie tak miło. Ale na pewno się nie przekonam, jeśli się nie wyrwę z tych sznurków. Prawdę mówiąc, to wrzynają mi się w skórę i cholernie piecze. Pora użyć uroku osobistego.

- Ell! Chodź na chwilkę, braciszku! – zawołałam w stronę ogniska, przy którym inni bawili się przednio. Wspomniany brunet obrócił się zdezorientowany i w końcu podszedł do mnie.

- Czego chcesz, gryzaku? – wypalił na wstępie. Do tej pory ma na ręce ślad.

- Już cię nie ugryzę, obiecuję – jeśli te słodkie oczka nie podziałają, to się poddaję.

- Ugh, czego ode mnie chcesz, hm?

- Muszę się przebrać. Zimno mi, a poza tym nie wygodnie się siedzi na trawie w ciuchach na dyskotekę – chyba dobrze mi idzie, bo się zastanawia…

- Dobra, wypuszczę cię, ale w domu piłujesz zęby. Jak wampir jakiś, normalnie – podczas ględzenia i niedowierzania brata ja nadstawiłam nu nadgarstki, które ten sprawnie przeciął nożem. Skąd go miał sama nie wiem, ale w tym momencie się nad tym nie zastanawiałam.


Gdy w końcu odzyskałam wolność z prędkością światła pognałam w stronę mojego namiotu o mało nie zabijając się o własne nogi. Gdy otworzyłam walizkę utwierdziłam się w stwierdzeniu, że brat mnie kocha, bo wziął moje ulubione conversy. Do nich założyłam jeszcze szarawą bluzę i zwykłe dżinsy <KLIK>.Włosy postanowiłam zostawić związane. Nie chciało mi się ich od nowa rozczesywać, układać, związywać i inne takie duperele. Co prawda przeszkadzały mi nieco pojedyncze pasma, które przyklejały się do mojej spoconej twarzy, ale jakoś ujdzie. Zmazałam makijaż i ruszyłam w stronę towarzyszy niedoli. A może doli. Zależy dla kogo. Tak, czy inaczej nikt zbytnio nie przejął się moim pojawieniem, bo wszyscy z uśmiechniętymi buźkami, jak na reklamie colgate’u, śpiewali jakiś piosenki. Jak doszłam kończyli chyba Pass Me By. Ale nie dam sobie uciąć ręki. Umiejscowiłam się między Bri i Jasem i oparłam głowę na ramieniu przyjaciółki. Poczułam wibracje pod głową, ponieważ blondyna cicho nuciła, ale po chwili zaniknęły one.

- Głodna? – zapytała wyraźnie zatroskana Vanessa.

- Troszkę. A co macie dobrego? – znów wcieliłam się w żyrafę i wyciągając swoją szyję zajrzałam do koszyka z jedzeniem. Co prawda nie zobaczyłam w nim zbyt wiele, ale zawsze dobrze zachować pozory.

- Chcesz chałkę? – pokazała na produkt, a ja odpowiedziałam jej cichym mruknięciem i zamknęłam oczy.

Poczułam, jak obejmuje mnie delikatne ramię przyjaciółki. Nie otworzyłam paczadeł, tylko mocniej się w nią wtuliłam. Poczułam, jak moje nozdrza delikatnie łaskocze zapach jej perfum. Lubiłam ten zapach i nie raz sama się nimi psikałam. Delikatne, ale za razem subtelne. Idealnie oddające charakter Bri.

- Proszę – siostra wyciągnęła w moją stronę rękę z ukrojonym kawałkiem pieczywa (chałka to chyba pieczywo, nie? ~ Di). Zaciągnęłam się jego aromatem. Słodkawy. Wgryzłam się w ciasto. Już mniej.

- Co zrobiliście z Meg? – zagadnęłam. Zupełnie o niej zapomniałam przez te kilka godzin.

- Jest u Rossów.

- Acham…  Wiecie może, o której mają jutro przyjechać nasi współpolownicy?

- Nie. Nie mówili nam.

***

Noc minęła mi w miarę spokojnie. Przed pójściem spać pomogłam Ellowi i Rikowi z namiotem, a później w toitoiu umyłam zęby i przebrałam się w coś bardziej stosownego do spania. Gdy leżałam już w swoim namiocie okazało się, że dzielę go z siostrą i Delly. Tsa… Delly przeboleję, ale Van cholernie się rozpycha. Współczułam Bri, która musiała znosić towarzystwa brata i Rocka, a to coś okropnego. Ell, Riker i Ross spali razem, co chyba im nie przeszkadzało.

W pewnym momencie obudziło mnie głośne chrapnięcie. Sięgnęłam po telefon. Super, pierwsza w nocy. Rozejrzałam się po namiocie, a ponieważ odświecałam sobie telefonem mogłam cokolwiek zobaczyć. O dziwo moje współlokatorki leżały normalnie i spały jak zabite. Chrapnięcie znów się powtórzyło. To nie była żadna z dziewczyn, patrzyłam na obie w tym czasie. Dobra, zaczynam się bać. Wdech, wydech, wdech wydech. Poświeciłam na ściankę mieszkanka. Coś czmychnęło na ziemi. Dobra, teraz to już się na serio boję.

- Vanka, Delly, wstawajcie! – wrzasnęłam, a raczej pisnęłam przerażona. Nie wiem, co to może być, ale chyba raczej coś strasznego.

- Czego drzesz japę? – nie zauważyłam nawet goryczy w głosie siostry, bo to coś znów się poruszyło. I pisnęło! – Laura, co to było?! – pisnęła przestraszona czarnowłosa. Gdy odgłos się powtórzył poczułam, jak lepi się do mnie. I to niby ja jestem straszek?

- Rydel, do jasnej cholery, wstawaj! – na te słowa blondyna podniosła gwałtownie łeb w górę tak, ze kłaki wylądowały jej na twarzy, a niektóre nawet w buzi.

- C-co? – zaspana dziewczyna sprzątnęła swoją twarz, po czym wbiła zawistne spojrzenie w Vankę.

- Coś piszczy! – Nessie zrobiła minę rasowego Krzyka i nic nie powiedziała, tylko wskazała drżącym palcem na ściankę namiotu.

- Van, koniec z horrorami. Odbija ci już – spojrzałam na nią z dezaprobatą, ale odwróciłam głowę. Choć byłabym zadowolona, gdyby jednak została ona na swoim miejscu.

- Aaaaaa!!!! – po namiotowisku rozległ się nasz krzyk, a później głośny plusk. Boże, za jakie grzechy, za jakie grzechy ja się pytam. Matko, to było przerażające, ja już więcej nie biorę Ella na żadne wypady i w ogóle nie wypadam na takie wypady! Co to było?!

Poczułam, jak moje ciało zalewa fala zimna. Później, jak robi mi się mokro. Chwila… Mokro?!

- Vanka, ty idiotko, do wody nas wepchałaś!!! – wydarłam się na pół okolicy. Zaraz wydłubię jej oczy, a później zrobię z nich pasztet.

Czarna czupryna wynurzyła się spod tafli stawu, do którego wepchała nas siostrzyczka i sapnęła niezrozumiale:

- Szczury boją się wody.

Ja jej coś na serio zrobię. I to zaraz.

Odrzuciłam głowę siostry z powrotem do wody z szyderczym uśmieszkiem. A niech zna moją zemstę!





Nagle z namiotów wybiegł tłum ludzi. A raczej szóstka, ale zachowywali się jak opętani, więc tłum. Wszyscy popatrzyli na nas z przerażeniem. A ja znów schowałam łeb Vanki pod wodę, bo się szczurzysko wynurzyło.

- Matko, dziewczyny, co wam się stało? – Bri jako jedyna podbiegła do brzegu i pomogła nam się wydostać.

- Ona zostaje – zaalarmowałam, kiedy blondyna wyciągnęła rękę do Vanki. Ale obie spiorunowały mnie wzrokiem, więc w obronnym geście podniosłam tylko ręce nad głowę.

- To co się stało, ze postanowiłyście zrobić sobie małą kąpiel? – czy mi się wydaje, czy Riker się śmieje. Ja mu zaraz dam powód do śmiechu.

- W naszym namiocie jest szczur – wyjaśniła Delly. Z przemoczonymi włosami wyglądała jak zmokły shih tzu.

- Szczura się tak przestraszyłyście? –Ross prychnął z kpiną. Ja mu dam…

- Ale szczury są straszne – mruknął Rocks, na co wszyscy zrobili face plama. – To takie Halki, tylko mniejsze. I zjadają skarpetki! – kolejny wstrząs i łapa na twarzy.

- No, ja dzisiaj musiałem cerować, bo jeden mi zrobił dziurę, ale ten trol mi przeszkodził – wtrącił z urazą Ell, na co po raz trzeci w ciągu kilku sekund na twarzy zagościła moja dłoń.

- Idioci mają swój własny świat. Na to nic nie poradzimy – rzuciła Vanessa patrząc z przejęciem w przestrzeń. Kurde, niczym ten… Szekspir, czy jakoś tak.

- Jeszcze trochę i zaczną się żywić się gwiezdną energią – dodałam wznosząc ręce ku niebu.

- Ale przynajmniej płaciłybyśmy mniej za jedzenie – Vanka zrobiła minę myśliciela, na co ja też się zastanowiłam.

- Ale za pogrzeb dałabyś dwa razy więcej – uświadomiłam.

- I ma mi zaśpiewać Lady Gaga w bikini – wtrącił z zapałem Ell. To będzie ciężkie kilka dni.

- Dobra, super, że już sobie pogadaliśmy, a teraz marsz spać – nakazał Riker i wszyscy jak jeden mąż ruszyli w stronę namiotów. Wszyscy, prócz mnie Delly i Van. – No idziecie, czy nie?

- Ja nie będę spała w namiocie razem ze szczurem – oświadczyłyśmy równocześnie. Bosz, ale synchron.

- Ugh, dobra, odstąpimy wam nasz.


Mimo wszystko okazało się, ze nawet chłopcy nie wytrzymali w namiocie ze szczurem. Może dla tego, że ten szczurek okazał się kotny i okocił się Rikerowi na koszulce, kiedy ten spał. Ale my nie przyjęłyśmy ich z powrotem, więc musieli spać na dworze. Szczerze? Nie współczuję im. Nawet się jutro nie tknę Rikera, bo powiedział, że on nie zdejmie tej koszulki. Matko, co za oblech. Ale wracając. Noc upłynęła dalej spokojnie. Jedynym minusem była łapa Delly na mojej twarzy, ale dało się wytrzymać. Tak czy inaczej nie narzekałam.Trochę gorzej z porankiem…

- Wstawać śpiochy, szkoda dnia! – nie dość, że pęka mi łeb, to jeszcze jakiemuś debilowi chce się wrzeszczeć od samego rana! Żyć, nie umierać!

- Czego chcesz, Porodówka? – dźwignęłam się tak, że podpierałam się na łokciach wystawiając głowę przez to takie okienko w namiocie.

- Panie Janie, rano wstań – Riker podszedł do mnie i najzwyczajniej w świecie pipnął w nos. Jak mu zaraz pipnę…!

Odepchnęłam go do tyłu, po czym wytarłam ręce o trawę. On serio nie zdjął tej koszulki, błe…

- Dziewczyny, wstajemy – oświadczyłam budząc przy tym moje współlokatorki.

- Pieprzony szczur –syknęła Vanka i położyła sobie poduchę na głowie. Wcale jej Noe współczuję. Mogła nas menda nie pchać do tego basenu.

- Kuźwa, Laura, ty wiesz, która jest godzina ?– Rydel wpiła spojrzenie najpierw w ekran komórki, a później przeniosła je na mnie, tylko, że tym razem zwyrzutem.

- Skargi do Porodówki – wyszczerzyłam się w jej stronę i zabrałam z walizki krótkie spodenki, koszulkę z myszką Miki, oraz stojące obokconversy. Na nos wsunęłam okulary przeciwsłoneczne i podreptałam z kosmetyczką w ręku w stronę toitoia.

Podreptałam w stronę niebieskiej kabiny z fochem na cały świat. W szczególności na Porodówkę, ale świat też zalazł mi za skórę. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby, ubrałam się, później uczesałam włosy i bla, bla, bla, inne takie. Kudły związałam w kitkę, bo nie wiadomo, gdzie te łachudry nas wyprowadzą. Nie malowałam się jakoś specjalnie, ale zrobiłam kreskę eyelinerem, bo nie lubię mieć „gołych” powiek. Później wyszłam szybko z kabiny, aby odstąpić miejsca Vance.

- Co na śniadanie – rzuciłam przez ramię przechodząc obok chłopaków.

- Właśnie, mamy mały problem….

***

- Jak to nie ma?! – wrzasnęłam po raz kolejny cała wpieniona. Jakim głupkiem trzeba być, żeby… Ugh!

- Ja zakładam, że wessał szczur – rzucił na luzie Rik.

- Oj, ty już w to szczura nie mieszaj! – wtrąciła Delly grożąc palcem.

- Dobra, ludzie, spokój. Później się skoczy do sklepu – wszyscy spojrzeliśmy na Ella jak na Ufo. On nie jest moim bratem.

- Jak chcesz, żebyśmy to z głodu sfiksowali, to możesz sobie PÓŹNIEJ jechać do sklepu – Vanka już miała się na niego rzucić i wydrapać oczy, ale powstrzymał ją Rik. Choć mnie nikt nie trzyma… Nie, lepiej nie…

- Dobra, dobra. Czekamy, aż przyjadą ci nasi sąsiedzi, może nas czymś poczęstują…

- Tak, pójdziemy i powiemy: Dzień dobry, wybraliśmy się na namiotowisko i ktoś nam ukradł jedzenie na zupełnym odludziu. Może mają państwo odrobinę, żeby nam pożyczyć? Oddamy, jak tylko złodziej zwróci nam prowiant – przerwałam Rossowi. Ciekawe, czy mój głos był aż tak ironiczny, jak ja słyszałam.

- Dobra, nie spinaj się tak. Może ja i Lau pójdziemy poszukać czegoś w lesie… - i znów mu chamsko przerwano. Tym razem przez Vankę.

- Ryby!!! – chyba jednak ona i Ell są na serio bliźniakami. Myślałam, że tylko on wypadł mamie z wózka.  – Jak wczoraj wylądowałyśmy w tym jeziorze, to widziałam ryby – wyjaśniła, na co wszyscy zrobili „aaaa”.

- Dobry pomysł, siostra. Ale mamy mały problem. Nie mamy wędki!!!

- Riker złapie w ręcz, nie?

- Emmm… No… Mogę spróbować….

- Uwierz, że przeceniasz umiejętności swojego kochasia.

- Oj tam, Riker, do wody, już. A z tobą się rozprawię później za tego „kochasia”.

Riker na serio poszedł do tego stawu i „łowi” już z pół godziny. Ja natomiast chodzę po polu i szukam jakiś jeżyn, czy czegokolwiek. Znalazłam tylko dwa maślaki i nic więcej.

- Pomóc? – usłyszałam dobrze mi znany głos za plecami. Szlag.

- Nie, nie trzeba – siliłam się na miły ton, choć chyba niezbyt dobrze mi się to udało.

- Nie rozumiem cię. Sama mówisz, że trzeba ryzykować, a nie chcesz spróbować mi wybaczyć. – odwróciłam głowę, żeby móc spojrzeć chłopakowi w oczy i szybko tego pożałowałam.

- Nikt mnie nie rozumie, Ross. A taka „próba” za wiele by mnie kosztowała – poczułam jak moje policzki się rumienią, kiedy chłopak położył na nich swoją dłoń. – Przepraszam – i odwróciłam głowę z powrotem.

- Może kiedyś znów mi zaufasz – wyszeptał blondyn i począł szukać w trawie czegoś zdalnego do jedzenia.

Może…

Nagle koło naszego auta pojawiło się kolejne. Zaraz, zaraz… ja znam ten samochód, przecież to są…


- Chłopaki?!

~*~*~*~
Alocha!
Witam się z wami i znów zasypuję rozdziałem. Powiem szczerze, nie chciało mi się sprawdzać, a końcówka pisana na siłę, więc się nie złośćcie.
Ja już jutro jadę do babci, więc nie wiem, kiedy będzie kolejny rozdział.
Proszę, żebyście brali udział w ankiecie!

Sajonara,kochaneczki
~ Di




Zarówno Pascal, jak i ta patelnia rządzą :D

Czy tylko mi ta piosenka kojarzy się z tym opowiadaniem???

poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział dwudziesty: "Być kobietą to strasznie trudne zajęcie, bo polega głównie na zadawaniu się z mężczyznami."


"Być kobietą to strasznie trudne zajęcie, bo polega głównie na zadawaniu się z mężczyznami."
~  Joseph Conrad 
Z dedykacją dla Kłaku Marano. Znów :D



Obiad u wujostwa minął mi szczególnie szybko. Może dlatego, że dużo rozmawiałam i nie siedziałam w kącie, tak, jak zakładał mój plan? Ale  tak czy inaczej czas ten można bez problemu określić, jako miły. Atmosfera nie była napięta, jedzenie przepyszne, więc czego chcieć więcej? No, może jedynym minusem była solówka wujka, kiedy demonstrował nam, jakie superaśne (jego słowa, nie moje) karaoke kupił. Sprzęt faktycznie świetny, gorzej z korzystającym. Ciocia upiekła na deser szarlotkę, która jest ulubionym ciastem Meg, więc zanim ja zdążyłam chwycić kawałem połowa brytfanny zniknęła, jak za  pomocą czaru „Zjedzonium przez Meganium”. Czyli uściślając zabawa byłą przednia, a mi się poprawił humor jeszcze bardziej niż podczas czterogodzinnej przygody z Adamem Sandlerem.  Jednak wszystko, co dobre kiedyś się kończy, a nasze „kiedyś” nastąpiło po wybiciu godziny szóstej. Wróciliśmy do domu, ja się umyłam, poczytałam książkę i zasnęłam tym razem bez większych ceregieli.

Spanie, śniadanie, leżenie przez cały dzień na kanapie oglądając coraz to nudniejsze telenowele, z których i tak rozumiałam tylko tyle, że jakiś facet zdradził jakąś babkę, co ciągnęło się przez siedem odcinków; kolacja i od nowa: spanie, śniadanie itd. Według mnie ostatnie dwa tygodnie minęły niezmiernie pożytecznie, choć Vanessa miała jakieś wąty, co do leżenia moim –uwaga- grubym dupskiem na kanapie całe dnie.  Ciekawe, kto niby ma w tym domu bagażnik wielkości słonia. Ale nie rozpamiętując napięcia przedmiesiączkowego mojej siostry, to cały ten czas był oznaczony znakiem Nudy, przez duże N. Sama nie wiem, jak dotrwałam do tego piątku, bo wczoraj już ledwo żyłam, wycieńczona wysiłkiem podnoszenia butelki z wodą do ust. Ale wracając. Dzisiaj o godzinie dwunastej postanowiłam zrobić coś, co będzie bardziej przydatne, niż ogrzewanie sofy.

Wzięłam do ręki telefon i jednym, szybkim ruchem go odblokowałam. Moje oczy uderzył widok jaskrawozielonej trawy i nienaturalnie błękitnego nieba, które robiły mi za tapetę. Nacisnęłam „najczęściej wybierane” i wzięłam pierwsze z brzegu, nawet dokładnie nie czytając podpisu nad numerem. Odebrała po trzech sygnałach.

- Czego mnie budzisz, szujo ruda?! – w słuchawce rozległ się głos zaspanej blondyny. Jak można tyle spać?

- Pamiętasz, jak mieliśmy iść do klubu, ale w końcu nie poszliśmy? – zapytałam nie zważając na to, ze przyjaciółka chce spać.

- No, coś mi świta. Umawialiśmy się podczas „popołudnia z Sandlerem”, nie? – burknęła ochrypniętym głosem.

- Tak, właśnie wtedy.

- I dzwonisz, żeby mnie o tym poinformować, czy masz może jakiś poważniejszy powód?

- Pomyślałam, że możemy nadrobić to dziś. O dwudziestej w Ambrozji?

- Może być. A teraz daj mi do jasnej cholery spać! – po tym wrzasku usłyszałam tylko pipanie świadczące o odmeldowaniu się Bridgit.

Czyli, że idziemy, to teraz trzeba wytrzasnąć kogoś pełnoletniego. Hmmm… Van raczej nie, ale Ell może się zgodzi. W końcu nie raz szlajał się ze mną po mieście, więc chyba nic mu się nie stanie, kiedy znów się ze mną gdzieś wybierze. No, ale nie dowiem się, jeśli się go nie zapytam, więc trza brać dupę w troki i pomaszerować w stronę  jego pokoju.

Zapukałam do drzwi i nic. Odpowiedziała mi jedynie głucha cisza, której szczerze nienawidzę. Nie chciałam władowywać się bratu na chama, bo  nie wiedziałam nawet, co ten idiota tam robi, a moje oczy są niezmiernie wrażliwe, ale jak mus, to mus. Jednym szybkim ruchem otworzyłam bramę piekła, a to, co tam zobaczyłam strasznie mnie przeraziło. Albowiem mój brat, własny, rodzony, nieprzyszywany, z jednej matki, z ojca jednego, krwi grupy nawet tej samej siedział na łóżku i cerował skarpetki!!!

- Matko Boska, Ratliff, zaraz ci się ta igła wbije w palec! – wrzasnęłam przerażona niczym Struś Pędziwiatr wyrwałam mu z ręki narzędzie mordu.

- Idiotko, co robisz? Ja sobie skarpetkę naprawiałem! – brunet próbował odzyskać broń, jednakże to ja byłam kapitanem cheerleaderek, więc automatycznie mu się to nie udało.

- Tylko diabeł porusza się tak szybko jak ty – wycedził lądując pyśkiem na stosie poduszek.

- Wiesz, nigdy nie mówiłam, że nim nie jestem – uśmiechnęłam się szelmowsko i wzięłam do ręki skarpetkę. Wycerowana.

- Jest jakiś konkretny powód twoich odwiedzin, czy tak po prostu naszła cię ochota wyrwania mi igły z ręki? – zapytał ironicznie, na co ja przewróciłam tylko oczami i odłożyłam skarpetę na szafkę nocną .

- Idziesz wieczorem do Ambrozji?

Na te słowa brat momentalnie się ożywił i podniósł makówę ze stosu.

- A czemu pytasz?

- Bo sama mam ochotę iść, ale niestety zatrzymuje mnie do tego pięć miesięcy. Sześć, licząc ostatni tydzień czerwca – wyszczerzyłam się w jego stronę, jak Szczerbatek, a widząc jego ożywione oczy byłam już pewna swego.

- Tydzień zmywania.
- Trzy dni.
- Cztery.
- Trzy i koniec.
- Trzy i po śniadaniu w czwarty.

Zastanowiłam się chwilę rozważając propozycję brata. Zresztą bardzo kuszącą.

- Zgoda – oznajmiłam w końcu. – Ale wiesz, że zrobiłabym to za tydzień, nie? – uśmiechnęłam się do niego podle.

- A ja za darmo – odwzajemnił gest i bez słowa zostawił mnie oszołomioną w pokoju.

- Za darmo?! I mnie teraz czekają trzy dni zmywania?! – wydarłam się tak naprawdę sama do siebie. A to dupek!

- Trzy i po śniadaniu!

***
Po tym, jak dopadłam już brata i wynegocjowałam jednak trzy dni pod groźbą rozszarpania jego miśka, którego chowa pod poduszką postanowiłam przygotować sobie ubrania na wieczór. W tym celu wybrałam się do swojego królestwa. Dokładnie lustrując szafę doszłam do wniosku, ze nie mam zbyt dużo rzeczy nadających się na dyskotekę. Po dłuuuugim namyśle wybrałam cekinową bluzkę na ramiączkach, dżinsowe krótkie spodenki  i wysokie, czarne buty na obcasie. Spojrzałam na zegarek. Szlag, jest już siódma. Wzięłam więc ciuchy i zawlokłam się z nimi do łazienki. Nie miałam czasu rozmyślać, więc wzięłam tylko szybki prysznic, umyłam głowę i wyszłam z kabiny. Wysuszyłam starannie włosy, które później rozczesałam i związałam w wysokiego kucyka, aby nie kleiły mi się do szyi i założyłam przygotowane ubrania. Później jeszcze dwie kreski eyelinerem, tusz do rzęs i szary cień do powiek oraz pomadka i gotowa.

Po tym, jak się już wyszykowałam wyszłam z pokoju i zajęłam miejsce na kanapie. Nie dane mi było jednak wziąć nawet pilota do ręki, bo komuś zachciało się molestować dzwonek.

- Idę! – wrzasnęłam wpieniona w głąb mieszkania. Wkurza mnie już ten „ktoś” i obiecuję, że jak go zobaczę, to walnę mu w twarz. – Czy jest jakiś szczególny powód, dla którego molestujesz mój dzwonek? – zapytałam z ironią nie patrząc nawet, komu otwieram. Ale nawet, jeśli byłby to morderca, to zarobiłby ode mnie w banię.

- W sumie, to tylko taki, że jesteś jak żółw i nie chce ci się ruszyć dupy z kanapy – odezwał się Riker wchodzący  wpychający się na chama do przedpokoju.

- Skąd wiesz, że siedziałam na kanapie? – gdyby spojrzenie mogło robić krzywdę, moje zamieniłoby się w strzałę i przeszyło go wskroś.

- Bo się bujnęłaś w Treworze ze Złamanych Serc. – wyszczerzył się jak bóbr, a ja na serio ,miałam ochotę mu przyłożyć.

- Delly, zabierz go z moich oczu, bo mu coś zrobię!!! – rzuciłam zbulwersowana w stronę blondyny, która teatralnie kręciła głową wzdychając.

- Soki, starszy – uśmiechnęła się przepraszająco. Wydaje mi się, czy żyła na szyi mi pulsuje?

- Cześć. Ell was zaprosił? – skierowałam się w stronę pozostałej trójki.

- Tak. Mówił, że będzie ostra jazda – Rocks uśmiechnął się niczym Grinch. Czyli, że nie tylko jego brat jest taki obleśny? Super.

- To jak tak, to ja się ulatniam. Sajonara, nie będę uczestniczyć w takich „jazdach” – okręciłam się na pięcie i już po chwili  z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy ruszyłam przed siebie.

Damn. Delly. Nosz kurde, nie zostawię jej samej z tymi małpiszonami.

- Delly, you can come to me – rzuciłam przez ramię cytując słowa piosenki z A&A i mogę się założyć, że Ross się zaśmiał. Czy go unikam? Odpowiedź jest oczywista. Przynajmniej dla mnie.

- Dzięki ci, Lauritta – usłyszałam i już po chwili przy moim boku znalazła się blondyna. Różowa, frędzlowata sukienka opinała jej kobiece kształty, przez co Ell ją na pewno zje. Włosy tak, jak ja związane w wysoką kitkę, a oczy podkreślone kredką i cieniami. Ładnie…

- Zawołać Elldziabąga? – uśmiechnęłam się do niej promieniście, co ta odwzajemniła kiwając głową. – Ellinghtonie Lee Ratiffie Marano! Złaź mi na dół, już ty szujo brązowa! – warknęłam w stronę schodów, które zaraz echem odbiły:

- Pamiętaj, że jesteś podobna do mnie, trolu!

Wystawiłam język, choć rzeczą jasną było, że on mnie nie widzi. Chyba, ze to Wielki Czarownik Głupoty i ma jakieś zaczarowane lustereczko. To by tłumaczyło jego idiotyzm.

- Nie ma co się wpieniać przez płeć idiotów – Ryd uśmiechnęła się do mnie kładąc dłoń na ramieniu i już po chwili zniknęłyśmy za drzwiami od mojego pokoju.
***

Wyjechaliśmy z domu około wpół do ósmej i podjechaliśmy jeszcze po bliźniaków. Łącznie jest nas wszystkich w aucie dziesiątka, więc jestem niezmiernie uradowana, że jest to autko siedmioosobowe, a bagażnik jest duży, bo ja właśnie w nim siedzę. Masakra. Żeby w bagażniku na imprezę jechać, to trzeba mieć naprawdę zrytych towarzyszy. Bo ja należę do tych normalnych ludzi. Jako, że zabrakło dwóch miejsc, więc bagażnik dzieli ze mną nikt inny, jak ktoś, kogo chciałam unikać, czyli inaczej mówiąc – Ross. Ale chyba nawet nie zauważył mojej obecności, bo gapi się tylko przed siebie, czyli w naszym przypadku na łby Ella, Vanki i Rocka. Dziwi mnie tylko fakt, że chłopcy poubierali się, jak do lasu, a nie jak na dyskotekę, a droga mi się strasznie dłuży. Ale spokojnie, Laura, spokojnie. Nie wywiozą cię nigdzie. Bo nie wywiozą, prawda? Chłopaki zawsze ubierają się jak leśnicy, a mi się nudzi chce być już na miejscu.

- Unikasz mnie? – z rozmyślań wyrwał mnie ciepły głos Rossa. Poczułam, jak włoski jeżą mi się na karku pod wpływem zderzenia z jego ciepłym oddechem. I co ja mam mu odpowiedzieć?

- Aż tak widać? – uśmiechnęłam się. W końcu smile ostatnia deską ratunku, nie?

- No, nie odzywasz się do mnie, od tej sceny w pokoju, więc można sobie pomyśleć parę rzeczy – odwzajemnił gest, jednak jego uśmiech był raczej oznaką zażenowania. Szlag.

- I pierwszą, która przyszła ci na myśl była ta, że cię unikam, tak? – poczułam, jak moje biodra stykają się z jego. Przysunął się.

- Nie. Drugą – odgarnął niesforny kosmyk opadający mi na czoło. Podczas tej czynności jego palec delikatnie musnął moją skórę, zadrżałam. Krew chyba napłynęła mi do policzków. Czerwienię się? Oby nie.

- A pierwszą było? – przełknęłam cicho ślinę. Czy ja się jąkałam? Błagam, nie.

- Że się we mnie szaleńczo zakochałaś i obmyślasz plan, jak podbić moje serce – zaśmiałam się krótko. On też. Położył swoją dłoń na moim kolanie. Nagim zresztą. To nie tak miało wyglądać… Nie miały mnie przechodzić dreszcze, nie miałam się jąkać. Nie miałam…

- To nie wierz nigdy swoim pierwszym myślom. Mogą cię zgubić – strąciłam delikatnie jego dłoń tak, jakby wyglądało to na przypadek. Ale chyba nie wyglądało.

- Z tobą nigdy nic nie wiadomo – dopiero teraz zorientowałam się, że szepcze. Ja też szepczę. Ja pierdole.

- Jesteś straszny czasem, wiesz? – pisnęłam. Bałam się go? Chyba tak. Albo raczej bałam się tego, co może zrobić. A ja się nie oprę.

- Może. Ale tylko czasami. – znów poczułam jego dotyk na swojej skórze. To coś jest jak narkotyk. Chciałbyś przestać, ale nie możesz.

Tym razem ręka Rossa powędrowała na moją prawą łopatkę. Objął mnie? Nie, ale dotknął ta, jakby chciał to zrobić. W pokoju się z nim drażniłam, bo miałam ochotę. I przede wszystkim byliśmy sami. Ale teraz? Co on chce ugrać uwodząc mnie. Bo uwodzi mnie, prawda? Chyba, że to jego rytuał po zakopaniu topora wojennego. Błagam, niech to będzie taki pieprzony rytuał.

- Boisz się, że znów to zrobię, prawda? – odsunął się ode mnie trochę i spuścił głowę.

To nie tak, że… Ale ja to wiem, teraz to idiotko Rossowi powiedz.

- Wcal… Wcale nie – wydukałam niepewnie.

- Wcale tak, Laura. Boisz się, że cię skrzywdzę. Ale myślałem, że ten temat mamy już zamknięty.

- Nie Ross. On jest odłożony, nie zamknięty. Masz rację, nie ufam ci i prawdopodobnie nigdy nie zaufam. Ale o to chodzi w życiu. Nie będziesz wiedział, jeśli nie zaryzykujesz. A ty nie jesteś ryzykantem – złapałam jego podbródek w swoją dłoń i zmusiłam, żeby spojrzał mi w oczy. Jego były pełne żalu i smutku. Nie chciałam, żeby takie były. Chciałam, żeby znów były roześmiane, tak, jak kiedyś.

- To pomóż mi się nim stać. – puściłam jego brodę tak szybko, że ona opadając zahaczyła o moje paznokcie. Czy on mnie…? Nie, to… Niemożliwe.

-  Czy ty chcesz, żebym pomogła ci…?

- Stać się przebojowcem? Nie.

- Ryzykantem?

- Nie. Odważnym.

On to naprawdę powiedział. Poprosił. Chce się zmienić w… normalnego nastolatka. Tak, to chyba dobre określenie. Ale co ja mam teraz zrobić. Wiele razu proponowałam mu tą zmianę, to czemu teraz, tak nagle…?

- Hej kochani, jesteśmy już na miejscu – oznajmił Rik, który prowadził.

Potrząsnęłam głową i ją podniosłam. Czułam się jak żyrafa, albo jakiś żuraw. Wokół nas roztaczała się jakaś polanka. Drzewa, staw i w ogóle. Trawa wykoszona, jakby przygotowana na namioty. Ale to nie była siedziba Ambrozji, tylko pole namiotowe!

Poczułam, jak lecę do tyłu. Gdyby nie Delly pewnie wylądowałabym na… Tym czymś, co nie jest asfaltem. Dróżce? Ścieżce? Mniejsza z tym. Podniosłam się tak chaotycznie, jak chaotyczny mógł być mój upadek. Wszyscy już wygramolili się z pojazdu, więc można zacząć opieprz. Ale chyba nie będę jedyną, która go da. Pierwszą, ale nie ostatnią.

- Kto wam kazał nas na jakieś zadupie wywieźć?! – wrzasnęłam głośno. Chyba zrobiłam się nawet czerwona ze złości.

- Tylko nie zadupie. To jedno z najlepszych pół namiotowych – obruszył się Ell.

- Mieliście nas do Ambrozji zawieźć, a nie… - wtrąciła wpieniona Bri.

- Idioto, mówiłeś, ze to droga na skróty – Vanka walnęła Rikera torebką w łeb. Dobrze mu tak.

- No bo to jest skrót – bronił się albinos. Ugh…

- Za co?! – wydarłam się.

- Za to śniadanie – Ell wystawił język, który za momentalnie złapałam.

- A teraz będziemy jeść śniadanie z Ella.

Chłopak pisnął przerażony.

- Ej, dobra, bez bulwersu. Ciuchy są już w namiotach, o wszystkim pomyśleliśmy. Idźcie się przebrać, bo wszystkie macie obcasy – zarządził Rocky. Urwę mu zaraz łeb.

- Ja tam strajkuję – oznajmiłam pewnie i założyłam ręce na klatkę piersiową. Moje mina była nie do opisania, kiedy reszta dziewczyn pobiegła do namiotów po buty.

- Dzięki za poparcie – wyrzuciłam ręce w górę w geście zawiedzenia się. 






~*~*~*~*~
Hej miski!
Naszła mnie wena, więc oto przed wami rozdział! Tadam!!!
Jak się podoba? Mam nadzieję, że podoba, bo mi tak :D
Więc Raura się dzieje coraz bardziej i to chyba widać, nie? Ale nie będzie tak kolorowo, Ne bójcie żaby. Teraz będą jej takie przebłyski, ale drugi sezon będzie nią bardziej przesycony. Ten już dobiega końca i mam na koniec małą niespodziankę, która może was zdziwić.
Ja za tydzień jadę do cioci, a od czwartku siedzę u babci, więc nie spodziewajcie się szybko rozdziału. Chyba, że coś się zmieni, to wstawię oczywiście, ale nie jestem pewna.
Ankieta! Bierzcie w niej udział, bo chcę wiedzieć, co wy myślicie na dany temat. W tej z Kissem króluje ten, podczas kłótni i Musę przyznać, że jestem z tego zadowolona :)
Może być ciekawie
~ Di 


My heart made up on you :*
Uwielbiam ją :D


niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział dziewiętnasty: "Pozbierać jest się dziesięć razy trudniej, niż rozsypać. "

"Pozbierać jest się dziesięć razy trudniej, niż rozsypać. "
~ Suzanne Collins





Przypominam, że rozdziały od tej pory przybiorą formę „pamiętnika” Laury!!!
~*~*~*~*~*~*~*~
Czy godzina 22 w nocy jest dobra na rozmyślania? Niektórzy uważają, że nie, ale ja jednak zaliczam się do tej drugiej grupy. Leżąc w i piżamach pod cieplutką pierzyną myśli przychodzą do nas same. Albo przynajmniej do mnie. Więc pasowałoby ogarnąć ostatni miesiąc. Tak, to dobry pomysł.

Zerwałam z Camem, a on się z tego powodu ucieszył. Co prawda był i „przepraszał”, ale jednak ja już ten temat zamknęłam. To chyba zapoczątkowało erę zmian w moim życiu. Później… Później dołączyłam, co prawda mimo woli, do grupy Lynchów w konkursie, którego za Chiny Ludowe nie wygramy, czyli, że staczania się ciąg dalszy.  Kolejną rzeczą jest… No tak… Śmierć rodziców. Jak to jest, że po nich nie płaczę? Czy to normalne, czy jestem po prostu wyrodną córką? A może w ogóle nie jestem ich córką? To też możliwe, zważywszy na fakt, że nigdy nikt mi nie powiedział, że ich przypominam, czy chociaż mam coś „ich”. Może poszperam w ich dokumentach? Od wypadku minął tydzień, a ja jeszcze nie wpadłam na pomysł, żeby czegokolwiek poszukać. Może zostawili nam testament? A może postanowili całą kasę przeznaczyć na wytwórnię. Właśnie, co z wytwórnią? Jak to jest możliwe, że tak się od wszystkiego odcięłam? Czasem przeszywa mnie myśl, że to ja zginęłam, a nie rodzice.

Ale wracając. Ach tak! Przecież wujostwo przyjechało! Ale od kilku dni ich nie widuję. Ciekawe, co się stało. Czy serio jestem aż tak bardzo ślepa? Laura, ogarnij się dziewczyno, bo dalej tak nie ociągniesz…

Pójdę do Van, ona jest ze wszystkim na bieżąco. Ale zaraz… Jest w pół do jedenastej, więc wątpię, czy teraz znajdzie dla mnie odrobinę czasu.

Ona śpi, więc jak ma znaleźć dla ciebie czas?! Weź z niej przykład i w kimono!

Och, podświadomości, zamknij się wreszcie i daj mi spokój! Ale racja, że ona teraz śpi, więc nie będzie ze mną rozmawiać. Czyli, że zastanawiania się ciąg dalszy.

Trochę zmienił się mój styl. Czarne rzeczy w koszu, a ja zaczęłam się ubierać bardziej kolorowo. Znaczy się z umiarem, ale kolorowo. Przyjechali chłopcy, czyli The Vamps. Chyba wiem, czego ode mnie chcą, ale nie będę się wychylać nad szereg. Poczekam, aż sami się przyznają i chyba przyjmę ich propozycję. I do tego dochodzi jeszcze Brad. Chyba mi się podoba. Czuję się przy nim taka… Doceniana? Szanowana? A może kochana?  Nie umiem tego nazwać, ale on nie jest dla mnie tylko znajomym. Czy ja… A może… Zależy mi na nim? Matko, zależy mi na nim! Laurze Marie Marano na kimś zależy! Nienormalne, Bosz, to nie jest normalne. Mi na kimś zależy. I to tak… Nie jak na przyjacielu. Tylko… Jak na kimś ważniejszym…
***
I na sam koniec zostaje Ross. Ach, Ross. Czy my się pogodziliśmy? Tak. Czy nasze relacje ulegną ociepleniu? Na pewno. Czy uda nam się odbudować dawną więź…? Na to nie ma co liczyć… Nie potrafiłabym już na niego spojrzeć tak, jak kiedyś. Dla mnie jest to już niestety niemożliwe. Coś jak gdybym miała cukierka i go zjadła. Żeby znów go zjeść musiałabym go zwrócić, co nie jest zbyt przyjemne. A później smakowałby jak… No, jak wymiociny…
Tak, czy inaczej odbudowanie więzi między nami, przynajmniej tak silnej, jak kiedyś, jest niemożliwe. Do tego nie nastąpi nigdy i trzeba się z tym pogodzić. Ja już to zrobiłam dawno. Chyba…
***
Śniąc o rycerzu w lśniącej zbroi nie myślałam, jak brutalna może okazać się moja pobudka. A powinnam, bo zapewne wtedy nie obudziłabym połowy LA.

- Aaaaa! Van, idiotko, ale ty głupia jesteś! – wyładowałam na siostrze swoje emocje, burzliwe zresztą, po zderzeniu się z taflą lodowatej wody. I jeszcze ona ma czelność stać nade mną z wiaderkiem.

- Uspokój nerwy, nerwusie. Nie chciałaś wstać po dobroci, to teraz masz – menda spojrzała na mnie wzrokiem typowej starszej siostry, czyli innymi słowy „Jestem od ciebie smarkulo starsza i mądrzejsza”. Tsa… ciekawe, w którym miejscu.

- Jak ty wracasz z imprezy i masz kaca, to ja cię nie budzę przy użyciu jakiegoś rondla!

- To nie rondel, tylko wiaderko, a ja jeszcze nigdy nie wróciłam do domu skacowana. Tutaj piję procenty litrami, ale nie poza mieszkankiem – ludzie, czy widzieliście kiedyś bardziej zarozumiałą kreaturę? Bo ja się z jedną użeram od siedemnastu lat! – To co robiłaś wczoraj w nocy, że teraz masz pod oczami wory wielkości mojej pięści? – jej ton nieco zelżał, przez co moje nerwy zostały trochę okiełznane.

- Myślałam – odrzekłam jej zgodnie z prawdą zaraz po skończeniu ziewania.

- A o czym, jeśli można wiedzieć – palce czarnowłosej czule zabrały pukiel włosów z mojej twarzy i założyły mi je za ucho. Dopiero teraz zauważyłam, że siostra siedzi obok mnie, tak samo jak ja. Nawet nie wiem, kiedy się podniosłam do tej pozycji.

- Van, wiem, że może ostatnio byłam nieobecna i to moja wina, ale powiedz mi, czy tylko ja nie zauważyłam tego, że Rossów nie ma w domu? – przypomniawszy sobie wczorajszą noc postanowiłam potwierdzić, lub obalić stwierdzenie mojej ślepoty w ostatnich dniach.

- Serio jesteś taka ślepa? Przecież wynieśli się dwa dni temu do domu obok. Laura, co się z tobą dzieje? Nie było cię też na pogrzebie rodziców. – to on już był? No tak, mogłam się domyślić. Van ubrała się na czarno, a u niej to rzadkość. Bosz, co się ze mną dzieje?

- Nie wiem, ale chyba coś złego. Ostatnio wielu rzeczy nie zauważam. Przepraszam – przytuliłam ją do siebie mocniej, jak kiedykolwiek. Dawno nie okazywałam jej czułości. Może powinnam pójść do psychologa?

- Ubieraj się skarbie. Ell zrobił śniadanie. Meg jeszcze śpi. Zaraz idę ją obudzić, a ty się przygotuj. Idziemy dziś zobaczyć nowe mieszkanie wujostwa.


Vanessa wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi, a ja wraz z utkwieniem ich we framudze poczułam się opuszczona. Jak małe dziecko, które rodzice zostawiają w pokoju same. Przytuliłam się nawet do poduszki, ale nie dala mi ona żadnego ciepła. No, może poza zewnętrznym…

Postanowiłam pójść za radą siostry i ogarnąć się nieco. Żałoba, no tak. Czarne ubrania i tak dalej… Dobrze, że postanowiłam zostawić parę ulubionych ciemnych rzeczy, bo inaczej musiałabym założyć coś szarego, czy brązowego. Zlustrowałam dokładnie szafę. Okazało się, że tych rzeczy jest więcej, niż myślałam. Pomijając fakt, że mebel dało się już zamknąć ruszyłam w stronę łazienki. Zdjęłam piżamę i weszłam do kabiny prysznicowej. Odkręciłam czerwoną gałkę, a moje ciało znalazło się pod naparciem ze strony ciepłej wody. Ciecz przybierała na temperaturze, więc przekręciłam lekko również niebieski korek. Czułam, jak całe napięcie ostatnich dni ze mnie ulatuje, jak robię się lżejsza. Jakbym mogła latać zapewne sięgnęłabym samego nieba. Moje ramiona opadły pod wpływem rozkoszy, jaką dawał prysznic, a kolana miękły. Zupełnie, jak gdybym patrzyła na jakieś ciacho, a nie brała prysznic.

Niestety chwila relaksu szybko dobiegła końca. Woda stygła, a ja nie miałam ochoty na doznania typu szok termiczny.  Więc chcąc, nie chcąc, owinięta w ręcznik, stanęłam przed lustrem w łazience.

Przydałoby  się kupić większe.

Spojrzałam na ubrania z westchnieniem i odłożyłam je na wieko kosza na brudy. Wyjęłam z szafki kosmetyczkę po brzegi wypełnioną kosmetykami i wzięłam do ręki eyeliner, leżący na samym brzegu. Maznęłam nim dwie kreski typu „kukułka”, a moje oczy już wyglądały znacznie lepiej. Powieki pomalowałam delikatnie czarnym cieniem, a na usta nałożyłam pomadkę. W końcu wzięłam do ręki ubrania, które po chwili okrywały moje ciało.

Włosy związałam w wysokiego kucyka, co nie przeszkadzało jednak pojedynczym kosmykom swobodnie leżeć na mojej twarzy. Okulary przewiesiłam przez bluzkę i zdecydowanym krokiem wyszłam z pokoju czystości. 

Podążając w stronę kuchni rozkoszowałam się zapachami naleśników, które zapewne wyszły spod ręki Ella. Pysznie gotuje, to mu trzeba przyznać.

- Cześć – wysiliłam się na uśmiech, choć wydaje mi się, że wyszedł mi grymas.

- Hejka. Jak się spało, księżniczko? – Ell uśmiechnął się do mnie promieniście, jakby chciał mi przekazać, że nie będzie mnie dręczył.

- Źle. Doznałam porannego szoku termicznego – zaśmiałam się krótko, co najwidoczniej udzieliło się mojemu starszemu bratu, bo uśmiech na jego twarzy rozszerzył się do jakichkolwiek granic możliwości. Pod warunkiem, że ma on takie.

- Godziny nocne są najlepszymi na rozmyślania – brunet postawił mi na wyspie talerz z pięcioma, jeszcze ciepłymi, naleśnikami, a po chwili również nutellę.

- Czyli, że nie jestem jedyną, która tak uważa.

- No nie. Myślisz, że po kim odziedziczyłaś te wszystkie mądrości? Bo raczej nie po Van – zaśmialiśmy się oboje, z małą różnicą tego, że on robił to, aby mnie rozśmieszyć, a ja dlatego, aby sprawić mu satysfakcję.


Ell starał się, żeby było nam dobrze, a szczerze mówiąc nasza wdzięczność do niego nie była nawet połową winnej mu.

Po paru minutach w pomieszczeniu znalazły się również nasze siostry. Megan radośnie zajadała się pysznym śniadaniem, a Vanka usiadła na stołku barowym i w milczeniu popijała kakao. W końcu postanowiłam zareagować jakoś na tą grobową i dodatkowo nieznośną ciszę.

- Co u ciebie i Rika? – wbiłam w nią ciekawskie spojrzenie, choć wcale nie byłam aż tak tego ciekawa.

- Emmm… No… Sama nie wiem… Niby powiedział, że mu na mnie zależy, ale nie wiem na czym stoję… To… Ach, szkoda gadać – podniosła kubek na wysokość ust i wypiła całą resztę napoju, która walała się po naczyniu.

- Faceci… Nigdy ich nie zrozumiesz – burknęłam cicho nie zważając nawet na to, że przy kuchence stoi mój brat. Choć wydawał się nie zwracać na to nawet uwagi. Jak widać moja kwestia była słuszna.

- Daj spokój, denerwuje mnie to już. Nie wiem nawet, jak mam zareagować, jak go zobaczę. Przytulić? Podać rękę? Ugh! Lau, ratuj – czarnowłosa walnęła, bo inaczej tego nazwać nie można, swoją głowę na blat wysepki i zaczęła cicho jęczeć. Zauważyłam, jak Ell kręci głową, a mimo to nie zareagowałam.

- Vanka, nie desperuj mi tutaj. Zaraz jedziemy na zakupy, może poprawią ci z deka humorek – znów próbowałam wymusić uśmiech, choć nie miałam najmniejszej ochoty się uśmiechać. Ogólnie, to nie miałam ochoty na  n i c .

-Okey. Może masz rację – dziwne, że jej uśmieszek wydawał się naturalny….

- A! Chciałam was zapytać, ile trzymamy żałobę. Niby to byli nasi rodzice, ale…

- Ale przynajmniej teraz zachowajmy się jak prawdziwe dzieci  - przerwał mi brunet, na co ja przewróciłam oczami.

- Ale ja nie będę nosiła czarnych rzeczy tak długo. Mogli być rodzicami, to mieliby dzieci. Tydzień chyba wystarczy – wtrąciła Meg… Chwila… Meg? Ona powiedziała coś takiego? Nie wierzę.

- Emm… Megan, może nie odzywaj się w tej kwestii, co? Jesteś…

- Wystarczająco dojrzała, aby zrozumieć niektóre rzeczy. A ja nie mam zamiaru ich opłakiwać pół roku. Tydzień starczy. Oni nawet tyle nie zachowywali się jak rodzice – burknęła niezadowolona i podeszła do zmywarki, aby wstawić do niej brudny talerz.

Nasza trójka spojrzała na nią jak na Ufo. Nawet ja, choć żywiłam do nich wielką urazę, nie pomyślałam, żeby teraz tak ich ukarać za nierodzicielstwo.

- Meg, co ty mówisz? – jako pierwsza odezwała się Vanessa wyraźnie zawiedziona.

- Ona ma rację. Nigdy nie traktowali nas, jak ich dzieci. Nie zasługują na naszą żałobę – ogłosiłam pełna jadu. Ciekawe, czy mój głos był tak gorzki, jak gorycz, która mnie wypełniała.

- Ale mimo to…
- Nie Ell. Nie ma żadnego „mimo to”. Nigdy nie byli mamą i tatą. A my córkami i synem.
***

Dopiero, kiedy wybiła godzina jedenasta zorientowałam się, jaki mamy dziś dzień tygodnia. Sobota. Leżąc na kanapie przerzucałam od niechcenia kanały na przeciwległym telewizorze i sączyłam sok pomarańczowy.  Obiad u wujostwa był umówiony na trzecią, a do tej pory nie miałam jakiś szczególnych planów. Choć spójrzmy prawdzie w oczy: nie miałam żadnych planów.
Po kilku minutach bezsensownego gapienia się w telewizor postawiłam po prostu go wyłączyć. Szklankę postawiłam na ławie, a z kieszeni spodenek wyjęłam telefon. Przejechałam palcem po niedługiej rysie, dzięki czemu sprzęt się odblokował. Stukając chwilkę kciukiem po ekranie napisałam w końcu SMS-a do Bri. Nuda osiągnęła u mnie poziom powyższy niż przeciętny, a lekarstwem na to była tylko moja przyjaciółka.  Czekałam na odpowiedź kilka minut, choć i tak krótko, jak na nią. Napisała, że u niej też sztywno i zaraz do mnie przyjedzie. Z Jasem oczywiście. Czyli, że będzie ciekawie…

Nie wiem, co innego mogłabym zrobić czekając na Bliźniaków, jak nie pogłębić się w nowych odcinkach Top Model na mojej wiecznotrwałej komórce. Podczas, gdy na wybieg wychodziła Amber – jedna z uczestniczek programu po mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka. Nie zdążyłam się jeszcze dźwignąć z kanapy, a już przed oczami śmignęła mi sylwetka Vanessy, która jak szalona pobiegła otworzyć drzwi. Gdybym codziennie widziała jej rozczarowaną minę, kiedy wchodziła powrotem do salonu życie za pewne byłoby o wiele zabawniejsze.

- Ktoś, a raczej dwa ktosie do ciebie – oświadczyła. Jej wygląd można by określić jako piłka plażowa, której niewiele brakuje, aby pęknąć.

- Hej – przywitałam się z przyjaciółmi kompletnie olewając siostrę i stanęłam na równe nogi. Jak dobrze rozprostować kości…

- Heyo, kochana. Przyszliśmy zwalczać nudę – blondyna uśmiechnęła się szelmowsko i wyciągnęła zza pleców reklamówkę. Nie musiałam nawet zaglądać do środka, żeby wiedzieć, co go wypełnia.

- Ach, jakże miło mi jest was gościć – rzuciłam z udawanym zachwytem – Proszę, czym chata bogata – dostojnym gestem pokazałam im wnętrze mieszkania, na co oni się zaśmiali.

- Ja lecę do siebie, a wy nie spalcie domu – po tym oświadczeniu siostra zniknęła na schodach, a później zapewne schowała się w pokoju.

- To był jednorazowy incydent – ryknął Jas w głąb budowli, na co ja z Bri zaśmiałyśmy się krótko.

- Zaraz może być kilkorazowy – dorzuciła ciszej blondyna, po czym uwaliła się na sofie.

- To, co oglądamy? Horror, komedia, romans? – zrobiłam tak zwane brewki dosiadając się do niej.

- Fajnie by było. Niestety mój tępy brat był podczas procesu wypożyczania, więc nie mam ze sobą romansu.

- Bardzo śmieszne, flądro.

- Jas, to jest śmieszne.

W reklamówce znajdowały  się dwie komedie. Nie był to szczyt w randze najbardziej śmiesznych, aczkolwiek idealnie się sprawdzały jako poprawa humoru. Kolejnym powodem do radości okazało się to, że w obu ekranizacjach grał Sandler, którego wręcz ubóstwiam.

- Macie coś jeszcze? – zapytałam pełna nadziei, kiedy drugi film dobiegł końca.

- Niestety. To wszystko, czym dysponujemy na chwilę obecną – zaśmialiśmy się usłyszawszy dostojny żargon ze strony Bri, ale nie trwało to długo.

- Idziemy wieczorem do klubu – zagaił Jas.

- W sumie, czemu nie? – popatrzyłam na nich z uśmiechem, który zaraz zrzedł. – Ale nie mogę. Mam żałobę do końca tygodnia.

- To pójdziemy za tydzień. Klub poczeka, a widomo, że żałoba ważna rzecz – Bri objęła mnie ramieniem, jak gdyby chciała dodać mi otuchy i zakładam, że właśnie to było jej celem.

- Spoczysko. Chodźcie, zrobimy pizzę. Zgłodniałam nieco.

~*~*~*~*~
Heihei miśki!
Tutaj z powrotem wasza Diamond. Rozdział miał się pojawić jutro, ale naszła mnie wena + czas, więc macie go już dziś. Podoba się? Ja szczerze jestem z niego zadowolona. Uważam, że w każdym opowiadaniu przyda się taki rozdział niewiele wnoszący i ten się do takich zalicza.
Uważam, że ten pomysł na pisanie jest o wiele fajniejszy, niż ten z podziałem. Jako narrator piszę już Love Grow Slowly, a teraz spróbuję sił jako postać na stałe. Piszcie, czy wam też się podoba.
I jeszcze sprawa ankiety. Pojawiła się nowa z pytaniem: JAKĄ PIOSENKĘ MOGŁABY ZAŚPIEWAĆ LAURA NA KONCERCIE (POZYCJE Z PLAYLISTY). Chodzi o to, że Lau będzie śpiewała na takim prawdziwym koncercie, który będzie ważny i chyba kończący I sezon, ale jeszcze nie jestem pewna. I teraz chcę was prosić o radę, abyście mi wskazali, jaka piosenka jest – według was – najlepsza na tą okazję.
To ja już kończę i pozdrawiam was. Trzymajcie się miśki.

Komu już spadł śnieg? U mnie jest bielutko!