niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział szesnasty: Przy­jaciel to ktoś, kto da­je ci to­talną swo­bodę by­cia sobą.


"Przy­jaciel to ktoś, kto da­je ci to­talną swo­bodę by­cia sobą."
~ Jim Morrison




*Rydel*
WIE-DZIA-ŁAM!!! Ja to po prostu wiedziałam od zawsze i wierzyłam do samego końca! Bo czemu niby mieliby się tak "nienawidzić" , skoro wcześniej byli takimi dobrymi przyjaciółmi? Ja wiem, że poszło im o coś grubszego, niż tylko to, ale na pewno nie spocznę, dopóki się nie dowiem, o co.
- Ryland do mnie, marsz! - wrzasnęłam na całe mieszkanie, aby brat mnie usłyszał. Może nie jest głuchy, ale jak ma słuchawki na uszach, to prędzej zmarłego obudzisz, niż się do niego dowołasz.
- Czego się drzesz, blond wiewióro?! - usłyszałam odzew z jego strony. Chwila... on mnie nazwał Blond wiewiórą?!
- Choć tu do mnie idioto i nie marudź! Poza tym sam sobie żarcie robisz!!! - zawołałam, a młody już po pięciu sekundach znalazł się w salonie, gdzie aktualnie przebywałam.
- Tak siostrzyczko? Wołałaś mnie Różowa Królewno? - zapytał słodko i ucałował wierzch mojej dłoni. Postrasz kretynów brakiem jedzenia, a od razu są potulni jak baranki.
- Mam dla ciebie wyjątkowe zadanie - odparłam tajemniczo i ruchem ręki wskazałam, aby brunet usiadł na kanapie.
- Zaczynam się ciebie poważnie bać, Delly... - przyznał, a ja tylko wzruszyłam ramionami. No co? Mają się mnie bać!
- Jak pewnie wiesz, twoja koleżanka, Laura Marie Marano jest dzisiaj na rand... rand... randc... Nie, nie wymówię tego - podczas, gdy moje gardło zmagało się z wymówieniem tego przerażającego wyrazu, mój umysł rzygał tęczą. Dosłownie.
- No wiem. Od samego rana o tym trąbisz - rzucił, jakby od niechcenia i włączył TV. Bosz, co za ułom...
- No i... - jak nie zaczai, o co mi chodzi, to nie wiem, co zrobię.
- No i... Nic. Bo to ona raz na randce była - prychnął lekceważąco, a ja o mało nie zemdlałam. Jeszcze się okaże, że mi gdzieś na studia wyjedzie i mogę zapomnieć o tym, że będziemy kiedyś rodziną. Choć w sumie, jak Van i Rik się pobiorą... Stop! Masz ją hajtnąć z jednym ze swoich braci i koniec kropka. Nie ważne, że nie wiem, z którym, ale moja w tym głowa, żeby za parę lat miała na nazwisko Lynch...
- No i idziesz na przeszpiegi łachudro ruda! Co ty taki niekumaty dzisiaj jesteś? - spojrzałam na chłopaka spod rzęs, ale po chwili zrozumiałam, że on całe życie jest niekumaty, więc nie ma co nad tym debatować.
- Nie będę jej śledzić! Jak taka mądra jesteś, to sama se idź! - rzucił zdenerwowany i wyszedł z pokoju. Dobra, czyli, ze do akcji muszą wkroczyć najsłabsze ogniwa ( czyt. Ross, Rik i Rock ). Jak misja się uda, to zacznę wierzyć w cudy.
- Ross, Rik, Rock, wy miśki polarne! Do mnie, raz! - krzyknęłam i już po chwili mogłam, a raczej musiałam, oglądać pysiaczki moich braci. Ugh... Trzeba było ich od razu do caritasu oddać, to nie! Rodzice mnie musieli przyłapać. Ale przynajmniej raz się na coś przydadzą.
- Tak Rydel? - Bosz, ale synchron. Ale co się dziwić, skoro oni jeden mózg dzielą.
- Mam dla was zadanie specjalne... - powiedziałam i zatarłam dłonie, jak Dundersztyc podczas budowania swoich inatorów.
- Ale wymaga to wyjścia w plener, bo ja coś planuję i niezbyt mogę wychodzić - tłumaczył najstarszy. No tak! Przecież on się miał Vanką zająć. Jak mu nie wyjdzie, to będę mu musiała protezę zakupić. Albo przetrzymywać z dala od Lau. Choć nie... to pierwsze jest prostsze...
- Dobra, ty się ulatniaj, a jak nam się uda, to ci pomożemy - oznajmiłam i pokazałam bratu, żeby wracał do pokoju.
- To... Co mamy zrobić?

Wytłumaczyłam braciom plan działania. To znaczy, niecny plan działania, a oni tylko popatrzyli na siebie zniesmaczeni. Ugh... Głąby...
- Nie będziemy jej się w life mieszać! - zawołał zaborczo Rock, na co Ross zrobił facepalma.
- Nie chcemy ci się narażać - odezwał się po chwili - Ale zrozum, że... no... jej się boimy bardziej, niż ciebie - zapiszczał blondasek, a ja wybałuszyłam oczy. Jej się boją bardziej ode mnie?! Skandal!!!
- Ty szujo ruda! Rodzina już nic dla ciebie nie znaczy?! - wyciągnęłam zza pleców ( co ona tam robiła?! ) ścierkę i zaczęłam okładać nią bezbronnego brata. Będzie mi menda jedna mówić, że się mnie nie boi. Phi! Jeszcze czego!
- Delly... Auuu... Dellll... Ajć! Co ty tą ścierkę mokrą masz?! - zaprzestał na chwilę uciekania przede mną i obrzucił mnie zdziwionym spojrzeniem.
- No co? Zahaczyliśmy o łazienkę, głąbie - rzuciłam, jakby było to oczywiste (bo było) i znów goniłam blondaska.
- Stop!!! - przed naszą dwójką ukazała się postać nikogo innego, jak Rockiego.
- Czego, idioto? - wycedziłam zła.
- Gdzie ona ma mieć tą randewu?

~*~ Laura ~*~
- Dzięki - uśmiechnęłam się do chłopaka, który właśnie płacił za moje latte.
- Nie ma za co - odwzajemnił gest - Często zakładasz sukienki? - zapytał, a ja uśmiechnęłam się, przypominając sobie okres, kiedy sukienki i spódniczki tworzyły połowę zawartości mojej szafy.
- Rzadko, a co? - obdarowałam go ciekawym spojrzeniem, a usta same uformowały się w cieńką linię.
- Ładniej ci w nich - podczas, kiedy chłopak to mówił, ja poczułam, jak oblewam się rumieńcem. Po pierwsze: skomplementował mnie. Po drugie: wiem, że nie zrobił tego specjalnie, ale zacytował Rossa. Nie mam pojęcia, czemu, ale to drugie też powodowało, że po moim ciele przeszła fala gorąca.
Wiem, zachowałam się jak gimnazjalistka nie mająca odwagi powiedzieć facetowi, że mi się podoba. Jak głupi dzieciak, który myśli, że wszyscy dookoła zrozumieją, jeśli tylko skinie dłonią, o co mu chodzi. Może i tak. Ale przyznam, że warto było. Położyłam dłoń na stoliku pokazując, ze nie mam nic przeciwko temu, aby ją złapał. Tak, jestem idiotką, wiem. Ale warto było.
Chłopak co prawda nie położył swojej dłoni na mojej, tak jak zakładał plan, ale przesunął ją tak, że nasze ręce stykały się bokami. Głupia gimnazjalistka!
- Wiesz, że to zachowanie typu gimnazjalistka? - odezwał się po chwili. Przysięgam, że jakbym miała teraz w ustach wodę, to już by jej tam nie było. Postanowiłam jednak zagrać blondynkę i zmarszczyłam tylko brwi na znak, że nie rozumiem. - Nie jesteś blondynką, tylko szatynką, więc nie zaprzątaj sobie tej ślicznej główki myślami typu Barbie - oznajmił i położył swoją dłoń na mojej.
Poczułam, jak moje wnętrze zalewa się ciepłem. Myślałam, że już nie da się sprawić, że znów poczuję coś takiego, ale wygląda na to, że grubo się pomyliłam. Kiedy gorąc już całkowicie zawładnął moim ciałem przyszła pora na chłód. Wzdłuż kręgosłupa zimno spowodowało gęsią skórkę. Serce znów waliło, jak gdyby zaraz miało wyrwać się z mojej piersi, a ręka zaczęła się pocić. Chciałam ją zabrać, ale nie potrafiłam. Nie umiałam zaprzestać czegoś, co wprowadzało mnie w taki stan. Już od dawna przy nikim nie czułam się tak, jak przy nim. To, co działo się w moim umyśle można by porównać do sztormu. Z jednej strony zdrowy rozsądek mówiący, że nie powinnam dawać sobą zawładnąć. Jednak ten głos był tłumiony przez falę rozkoszy, która pochłaniała wszystkie wątpliwości i głośne bicie serca, które doprawiało mnie do białej gorączki. To nie to, co czuje się, podczas dotyku osoby, w której jest się zakochanym, ale na pewno też nie to, co przy obojętnej.
Byłoby tak pięknie, gdyby nie fakt, że zadzwoniła jego komórka. Nie, chwila... To moja komórka.
Niechętnie zabrałam dłoń z uścisku bruneta i zaczęłam szperać nią w torebce poszukując narzędzia, które w domu zostanie roztrzaskane na milion małych kawałeczków. W miarę szybko je znalazłam i od razu spojrzałam na numer. Nieznany. Hmm... Ciekawe, kto to. Szybko odebrałam, a w słuchawce już po chwili rozbrzmiał męski głos. No, może nie do końca męski...

~*~ Narrator ~*~

Dziewczyna leżała zmęczona na kanapie i zmieniała kanały w telewizji. Gdy zorientowała się, że już po raz setny trafia na ten sam program wyłączyła urządzenie, a pilot położyła na ławie. Przeciągnęła się jak kot i spojrzała na zegarek. Czwarta. Znużona wstała z sofy i poczłeptała w stronę kuchni. Tam z lodówki wyciągnęła mleko czekoladowe i upiła jeden łyk, po czym odłożyła napój na miejsce. Spojrzała na nadgarstek, ale przypomniała sobie, że przed chwilą już patrzyła na zegarek, ale ścienny. Przetarła twarz dłonią, odgarniając przy tym, niesfornie opadające jej na oczy, włosy. W pewnym momencie usłyszała, dźwięk towarzyszący przy odbiorze SMS-a i niezwłocznie wyjęła z kieszeni spodni komórkę. Przeniosła wzrok z wyświetlacza na przycisk umożliwiający przeczytanie wiadomości i już po chwili zagłębiła się w jego treści. Zgodnie z poleceniem w nim zawartym poszła na górę, a dokładniej do swojego pokoju, po czym rozejrzała się po nim uważnie. Jej uwagę przykuły kamyki odbijające się od szyby w drzwiach prowadzących na balkon. Automatycznie do nich podeszła i otworzyła, a następnie postawiła nogę na miękkim dywaniku, który był wyłożony na balkonie.
- Nessa! - zawołał ktoś, kogo głos dziewczyna od razu rozpoznała. Już chciała zawrócić, ale zauważyła, że za drzwiami swoi jej przyjaciółka trzymająca w ręku kluczyk, którym przed chwilą je zatrzasnęła.
- Ryd, ty szujo! - wrzasnęła zdenerwowana czarnowłosa i zaczęła bić pięściami w szybie, przez co spotkała się z szybką reakcją blondyny, która zasłoniła je roletą.
- Vanessa... - powtórzył ktoś nieco ciszej, ale na tyle głośno, aby dziewczyna na pewno usłyszała.
- Czego, Rik? - zwróciła się do chłopaka stojącego na trawniku. W prawej ręce trzymał gitarę, a lewą gestykulował.
- Ness, zrozum, ja... Nie wiem, czy będę potrafił to powiedzieć tak, jak powiedziałoby to moje serce, ale... Szaleję za tobą. Kocham, jak zdenerwowana marszczysz nos, albo zarzucasz lekceważąco włosami. Mógłbym godzinami przyglądać się twojej rozbawionej twarzy, a jeszcze częściej smutnej. Uwielbiam, kiedy płaczesz, bo wtedy mam okazję cię przytulić, pocieszyć i pocałować. Co prawda tylko w czoło, ale dla mnie każdy twój dotyk jest uzależniający. Kocham twoją grację, wdzięk i elegancję, ale zakochałem się w powyciąganych, za dużych bluzkach, twarzy umazanej czekoladą i śmiechem, który przerywa chrumkanie. Zakochałem się w tobie... - wyszeptał ostatnie, zdanie, ale czarnowłosa zrozumiała je. Zrozumiała wszystko, co przekazał jej blondyn i wybuchnęła płaczem. Po jej policzkach spływały ogromne łzy. Łzy szczęścia. Już od dawna znała swoje uczucia do blondyna, ale nie powiedziała mu o nich, bojąc się odrzucenia. Jednak teraz miała pewność. - Pocałowałbym cię teraz, ale nie doskoczę tak wysoko - zażartował i uśmiechnął się do Vanessy czule. Ta lekko śmiała się przez łzy. Po chwili potok powiększył się, bo z ust chłopaka zaczęły wypływać pierwsze słowa piosenki.

******
- Brad, po co mi głowę zawracasz? - zapytała zirytowana szatynka uśmiechając się przepraszająco do swojego towarzysza.
- Bo dziś na przerwie Ross przyszedł do mnie i pytał, do którego Starbucksa poszłaś - wyjaśnił, po czym się rozłączył, ponieważ w szkole rozbrzmiał dzwonek.
Dziewczyna rozejrzała się po lokalu i od razu rzucił jej się w oczy widok dwóch chłopaków, którzy bacznie się jej przyglądali. Gdy zauważyli jednak, że ona patrzy na nich z nienawiścią, szybko odwrócili wzrok, gwiżdżąc przy tym.

- Przepraszam cię na chwilkę - szatynka uśmiechnęła się uroczo do bruneta, który również zauważył intruzów i pokiwał głową.
Dziewczyna wstała od stolika i szybkim krokiem podeszła do tego, przy którym znajdowali się Lynchowie. Ci dalej udając, że jej nie zauważają rozjeżdżali się wzrokiem po całym pomieszczeniu, byle tylko nie zetknąć się z z jej oczami, przepełnionymi furią. Młoda Marano położyła dłonie na stoliku i zgięła lekko łokcie, garbiąc się przy tym i ślepo patrząc w pustą przestrzeń.
- Macie trzy sekundy - wycedziła zła, a chłopcy szybko zabrali swoje rzeczy i ruszyli w stronę wyjścia.
- Masz mój numer? - upewniła się brązowooka, a Simpson skinął głową, po czym wkurzona szatynka szybkim krokiem opuściła lokal.
Rozejrzała się dookoła i z triumfalnym uśmiechem stwierdziła, że ma do ukatrupienia łatwy cel, który teraz chował się za drzewem. Marna kryjówka, szczególnie ze względu, że roślina była sadzona miesiąc temu. Podreptała w stronę dwóch półgłówków i stanęła naprzeciwko "kryjówki".
- Delly? - zapytała zakładając ręce na klatkę piersiową.
- Delly... - wymamrotali i ze spuszczonymi głowami wstali z kolan i otrzepali się z niewidzialnego kurzu.
- Idziemy do mnie. Coś się wymyśli po drodze... - wycedziła dziewczyna i łapiąc swoich "jeńców" za koszulki ruszyła z nimi w stronę swojego mieszkania.
Szli w kompletnej ciszy. Chłopcy ze spuszczonymi głowami, a Lau natomiast z wysoko podniesioną. W ten sposób doszli na posesję Marano, która szybko wpuściła Lynchów do budynku. Ciągle w grobowej ciszy posadziła ich na kanapie i podeszła do szafki, aby wyjąć z niej sznurek. Oplotła nim ich ręce i nogi, po czym spod siedzenia wyciągnęła taśmę klejącą i poprawiła nią swoją robotę.Ucieszona z wykonajej pracy usiadła naprzeciwko nich zakładając nogę na nogę. Zorientowała się, że nadal ma na sobie sukienkę i poczuła się niekomfortowo.
- Nie ruszajcie się ostrzegła i wstała z fotela.
- Bardzo śmieszne - skwitował blondyn.
Szatynka przewróciła tylko oczami i wyszła z salonu kierując się do swojego pokoju.
- Dawaj, rozwiąż mnie - powiedział szybko Rock i nastawił bratu związane ręce. Ten szybko pozbył się węzłów.
- Teraz ty mnie - polecił i poszedł w ślady bruneta. In natomiast zabrał się za odwiązywanie sznurka na swoich nogach. Gdy już miał pomóc bratu do pomieszczenia wróciła Laura.
- A co wy tu... Ugh! - wrzasnęła, kiedy Rocky uciekł już z mieszkania. - I braciszek zostawił cię samego - zauważyła podchodzą do blondyna, po czym nałożyła na jego nadgarstki więcej taśmy klejącej. 
W pewnej chwili nastolatkowie usłyszeli głośny trzask dochodzący z góry. Laura zamaszyście się odwróciła powodując tym samym, że jej łokieć uderzył blondaska w twarz. Przerażona znów spojrzała w jego stronę i z otworzoną buzią spostrzegła, że chłopak mruga oczami, próbując przywrócić sobie zmysł wzroku. 
- Nic nie widzę... - przyznał nie zaprzestając czynności.
Przestraszona dziewczyna chwyciła jedną dłoń jego twarz, sprawiając, że jej palce wrzynały się w jego policzki, a usta tworzyły dziubek, i zaczęła potrząsać nią lekko przybliżając się do niego.

- Już widzę - wymamrotał z trudem, a zmieszana szatynka puściła jego pyśka, przez co chłopak opadł na oparcie kanapy.
- Sorki... - odparła przygryzając jedną wargę. 
- Nic się nie stało - syknął i pomasował się z tyłu głowy.
- Idziemy sprawdzić, co to było? - zaproponowała dziewczyna próbując zwinnie zmienić temat, co jej się udało.
- Rik, Van, sam na sam... - blondyn przypomniał Laurze powód jej porannej wizyty, a ta pacnęła się w czoło na znak swojej głupoty. - Ładnie wyglądasz - dodał po chwili, a młoda Marano odruchowo spojrzała na swój strój i zarumieniła się lekko.
- Dwa komplementy jednego dnia, nie za dużo? - spytała z uśmiechem i usiadła obok chłopaka.
- Nie wiem... Lau... - zaczął niepewnie, a dziewczyna widząc to szybko zareagowała.
- Sztama? - uśmiechnęła się do niego i wstając wystawiła ku niemu dłoń.
- Sztama - uścisnął ją i już po chwili oboje potrząsali żywo swoimi rękoma z wielkim bananem na twarzy.


~*~*~*~*~*~
Rozdział nudny. Wiem
Głupi. Wiem.
Bez sensu. Wiem.
Nie jestem z niego ani trochę zadowolona. No może poza sztamą Raury, ale ona też taka bez sensu i w ogóle. Pisałam szybko, bo dawno nic nie wstawiałam, a wiele osób pytało, kiedy dodam. Możecie mnie udusić i zrównać z ziemią, ale rozdział BEZNADZIEJNY. Innego określenia nie mam. Poza tym chcę wam oznajmić, ze blog będzie przechodził transformację. Chcę go trochę odświeżyć, ale tylko z wyglądu. Pomyślę jeszcze nad zmianą adresu, ale teraz się chyba nie opłaca.... Nie wiem... 
Pytam jeszcze raz, czy chcecie stronkę 50 faktów o mnie?
Do napisania miśki,
Di

czwartek, 25 grudnia 2014

Werry Merry Christmas!!!

Hejka kochani. Wczoraj Wigilia, a ja nie złożyłam Wam jeszcze życzeń. Więc postanowiłam zrobić to teraz. Może robiłam to kilka razy w postach, ale chciałam też oficjalne to uczynić. Życzenia nie będą rymowane, ale mam nadzieję, że się Wam spodobają :)

Święta Bożego Narodzenia są niezwykle magicznymi świętami. Chciałabym, abyście i Wy poczuli tą magię, która bezustannie unosi się w powietrzu. Spełniajcie marzenia, które po kryjomu zapełniają Wasze życie choć odrobiną radości. Nauczcie się wrażliwości i nieobojętności na cudze nieszczęście. Bądźcie sobą, bo to właśnie to czyni z Was wyjątkowych ludzi. 
Wesołych, przepełnionych radością i miłością Świąt Bożego Narodzenia. 
Życzy Wasza Diamond

sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział piętnasty: Czasami za bardzo skupiamy się na naszych marzeniach i nie doceniamy tego, co jest tu i teraz...


Czasami za bardzo skupiamy się na naszych marzeniach i nie doceniamy tego, co jest tu i teraz...
~ Moja przyjaciółka :) 



*Laura* ( wiem, że często piszę jako ona, albo, choć rzadziej, Ross, ale zrozumcie, że to opowiadanie, choć o Raurze, ma zamiar skupiać się w szczególności na niej :) ~ Di )

Boziuniu. W co się ta moja Vanessa wpakowała. Miłość no najpiękniejsze, a zarazem najgłupsze i najpodlejsze uczucie, jakie znam. Tak. Ja, Laura Marie Marano kiedyś kochała. I to jak! Można by powiedzieć, że wpadłam jak śliwka w kompot. Jednakże nie można tego powiedzieć o moim wybranku. Po prostu zabawił się moimi uczuciami. Nie wiem do końca, czy mu na mnie tak naprawdę nie zależało, czy tylko nie pod tym stopniem, ale mnie zranił. Pogodziłam się z tym, ale nie mam najmniejszego zamiaru mu wybaczyć. Nie potrafiłabym. Przyjaźń pomiędzy kobietą, a mężczyzną jest trudna, ale zapewniam, że o wiele trudniejsza jest nienawiść.
- To... Będziemy się tak teraz  rozczulać, czy bierzemy auto Ell'a i jedziemy poskakać na bungee? - zapytałam entuzjastycznie spoglądając na kołdrę, a raczej kształt twarzy mojej siostry, który się w niej odciskał.
Nakrycie to zaczęło powoli osuwać się dół, odsłaniając przy tym zapłakaną buźkę Nessie.
- Najniebezpieczniejszego w mieście? - wychrypiała.
- Najniebezpieczniejszego - uśmiechnęłam się do niej, przez co pierzyna już całkowicie odkryła ciało mojej siostry.

Tak więc ukradkiem wyszłyśmy z pokoju, by Ell nas nie złapał. Jakby się dowiedział, gdzie jedziemy to... Wohohoho. Wolę nie wiedzieć, na ile miałabym szlaban. Ale na szczęście udało nam się podkraść jego samochód bez większych przeszkód. Wsiadłyśmy do czarnego mercedesa - ja na miejscu kierowcy, Nessa - pasażera. Przekręciłam kluczyk w stacyjce, pokombinowałam z biegami i wyjechałam z garażu. Dziwny jest pewnie fakt, że wzięłyśmy auto brata, a nie Vanki. Otóż zrobiłyśmy to z prostej przyczyny. Po pierwsze - nie mam prawka, a Vanessa nie może prowadzić w takim stanie, po drugie - jadę ze stówką na liczniku jak nic, a jak mnie psy zaczną gonić, to się wykręcę, że to Ell powinien dostać mandat, bo to przecież jego auto. Ja jestem wśród glin bardzo dobrze znana i cenią sobie moją wytrwałość w dążeniu do mojej, każdorazowej, "niewinności". Jeden mi nawet powiedział, że gdym chciała, to mogę się zapisać na staż, bo złamałabym najznakomitszego bandytę.
- Za dwa metry w prawo i będziemy na miejscu. - poinstruowała czarnowłosa. Na kolanach trzymała mapkę, po której ciągle błądziła palcami w poszukiwaniu celu naszej podróży.
- Dobra. To chyba tu. - odparłam wjeżdżając na miejsce parkingowe.
Rozejrzałam się dokładnie dookoła. Znajdowałyśmy się w parku rozrywki. A raczej na jego parkingu. Miejsce to było dokładnie ogrodzone drewnianymi belkami, co dodawało mu niesamowitego uroku. Na kilku z tych belek znajdował się szyld z logo i napisem: Park rozrywki absolutnej ( wiem, zerżnęłam z Powodzenia Charlie, ale spodobała mi się ta nazwa ~ Di )
- Idziemy? - zapytała Vanessa stojąca pod wejściem.
- Jasne - uśmiechnęłam się do niej i udałyśmy się w stronę największego w LA centrum rozrywki.
    Zaraz przy wejściu była kasa. Urokiem tego miejsca było to, że płaciło się za cały pobyt i mogło się korzystać ze wszystkich atrakcji. Tak też zrobiłyśmy. Dałyśmy kasjerowi należną kwotę i udałyśmy się w głąb parku. Przechodziłyśmy akurat obok rollercoastera , a co by była ze mnie za szajbuska, gdym nie namówiła siostry, na przejażdżkę. Oczywiście moja kochana siostrzyczka zgodziła się bez większych ogródek.
- Jeszcze chwila, a pozabijam tych wszystkich kolejkowiczy! Ile można czekać na jeden głupi przejazd?! - wrzasnęła zbulwersowana Ness gestykulując rękoma na wszystkie strony.
- Vanka, uspokój się, bo ludzie się na nas gapią - złapałam siostrę za ramię, przez co z lekka się uspokoiła.
- Lau? - zawołał ktoś z kolejki. Rozejrzałam się dokładnie ze wszystkich stron. Nie zauważyłam nikogo znajomego, więc wróciłam w wpatrywanie się przed siebie.
- Aaa! - wrzasnęłam przestraszona faktem, ze ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Odwróciłam się niepewnie, a widok, który ujrzałam zdziwił mnie ogromnie. Ale można jeszcze dodać, że pozytywnie.
- Hej - brunet uśmiechnął się do mnie powalająco, a ja lekko zaskoczona, ale odwzajemniłam gest.
- Hej. Co tu robisz? - zapytałam nie zaprzestając ówczesnej czynności.
- Chłopaki się na mnie wypięli, więc postanowiłem tu przyjechać, a ty? - rzucił pokazując na kolejkę.
- Stoję, jak widać - zażartowałam, przez co oboje zaśmialiśmy się krótko.
- Jesteś sama?- pociągnął temat.
- Nie, z siostrą. - wyjaśniłam i wskazałam na czarnowłosą kłócącą się z siedemdziesięciolatką. Ciekawe, co taka starucha robi na rollerku.
- A obraziłaby się, gdybym cię na chwilę stąd wyciągnął? - nie powiem, zdziwiło mnie trochę jego pytanie, ale miło mi się zrobiło na samą myśl o spędzeniu czasu z tym sympatycznym osiemnastolatkiem.
- Nie wiem, Brad. Ma problemy miłosne i chciała się trochę wyrwać. - odparłam ze smutkiem.
- Ouu... Zaraz się coś załatwi. Aaa... ona ma na imię Vanessa, nie? - dopytał. Lekko zdziwiona potwierdziłam jego podejrzenie.
Simpson podszedł do mojej siostry i zamieniwszy z nią kila zdań wrócił do mnie.
- Ja bym proponował kawiarenkę nieopodal. Mają wyśmienite ciastka. - uśmiechnął się i wskazał na lokal, który znajdował się kilka metrów od nas.
- Nie wiem. To moja... - niedane mi było wyjaśnić, bo brunet szybko mi w tym przeszkodzić.
- Powiedziała, że jak cię nie namówię, to mnie dojedzie, a ja wolałbym nie doświadczać takich rzeczy - wtrącił robiąc smutna minkę.
- No... Dobra - przygryzłam delikatnie dolną i odwróciłam wzrok czując, że się rumienię. Głupia krew!



*****
- Naprawdę? I co ona na to powiedziała? - spytałam ciekawa ciągu dalszego historii, którą przedstawił mi Bradley.
- Że gdybym był o czterdzieści lat starszy, to może coś by z tego wyszło, ale tak, to nie mam na co liczyć - odparł z wielkim uśmiechem na ustach.
Pociągnęłam ostatni łyk gorącej, a raczej teraz już po prostu ciepłej, kawy i przegryzłam go sernikiem.
- Smacznie tu gotują. - przyznałam delektując się ciastem.
- Wiem. Dlatego cię tu zabrałem - odpowiedział z wielkim bananem na twarzy. - A co u ciebie? 
- Stara bieda. Meg się ostatnio pierwszy raz całowała, Vanka płacze, bo zakochała się w przyjacielu, a nie chce mu tego powiedzieć, żeby niczego nie spieprzyć, a Ell ma na mnie focha, bo mu nie powiedziałam o pierwszym całusie. - rzuciłam od niechcenia i znów zanurzyłam zęby w przepysznym deserze. Muszę poprosić Nessie, żeby mi taki zrobiła.
- Wow, jest już siedemnasta. Pewnie twoje rodzeństwo się niepokoi. - spojrzał na zegarek i szybko wstał z krzesła. Następnie wyciągnął z portfela pieniądz i położył je na stole.
- Nie trzeba, ja zapłacę - zaproponowałam i sięgnęłam do torebki, aby wyjąć należną kwotę, ale zatrzymał mnie przed tym głos bruneta.
- Nie musisz, ja cię wyciągnąłem, więc to ja zapłacę - uśmiechnął się do mnie promieniście i podał mi rękę.

Szliśmy wolnym krokiem nie zwracając uwagi na nieubłaganie płynący czas. W pewnym momencie poczułam, jak chłopak łapie mnie za rękę. Nie zabrałam jej. Nie wiem dlaczego, ale nie przeszkadzało mi to, a wręcz przeciwnie. Podczas naszej pracy nad teledyskiem ja i Brad często spacerowaliśmy wzdłuż plaży i nie raz trzymaliśmy się w trakcie tego za ręce. Z całego The Vamps to z nim miałam najlepszy kontakt. Ten brunet zawsze wywoływał na mojej twarzy uśmiech, a w środku szybciej bijące serce. Nie wiem, czy mi się podoba, ale muszę przyznać, że jest przystojny. Jego powalający uśmiech sprawia, że cała pewność siebie ulatuje ze mnie w jednym momencie, ale najdziwniejsze, że równie szybko powraca. Mam tylko nadzieję, ze nie zakocham się po raz drugi.
- To już tutaj - pokazałam na dom, przed którym się znajdowaliśmy.
- Taaa... Laura... Bo... Chciałabyś... - mówiłam już, że jest słodki, kiedy się jąka? Nie? To teraz mówię.

* Narrator *
Podczas, gdy Laura, jak zahipnotyzowana wpatrywała się w rumiane policzki chłopaka, ten próbował sklecić jakiekolwiek sensowne zdanie.
- Bo... no... Tak sobie pomyślałem, że... - brunet czuł, jak pętla, coraz mocniej, zaciska mu się szyi. Z każdym wypowiedzianym słowem miał wrażenie, jakby się jeszcze bardziej pogrążał.
- Juto, o trzeciej, Starbucks. - rzuciła szatynka i pocałowała go delikatnie w policzek, po czym szybko pobiegła do mieszkania.
Zaszokowany chłopak stał na ulicy i, gdy już podniósł oczy z podłogi, uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Jest! - wrzasnął uradowany i cały w skowronkach podreptał w stronę domu.
Nawet nie zauważył, że w oknie jednego z domów stała uśmiechnięta szatynka, która przyglądała się jemu z rozbawieniem. 
- Och, Brad. Ja też nie mogę się doczekać - powiedziała i zasłoniła zasłonkę.

******
Poranki  w domu Lynch'ów zawsze wyglądają tak samo. Rydel wstaje pierwsza i budzi braci, którzy wyglądają, jakby mieli ją zaraz udusić. W takim razie nie wiadomo, czy ten poranek można zaliczać do Lynch'owych poranków. Nie było rutynowej pobudki, ani krzyków, przez które można by wywnioskować, że w owym domu kogoś zabijają. Zamiast tego jedyne, co można było złowić uchem na pustych korytarzach, to głośne chrapanie Rockiego i Rylanda, ciche kroki Ryd, stukot klawiatury komputerowej, dobiegający z pokoju Rossa i dźwięk rzutek lądujących w tarczy z Rikera. I to właśnie przez tego najstarszego ten poranek był inny niż wszystkie Lynch'owe poranki. Rodzice nastolatków już od dawna byli w pracy, jak i święcie przekonani o obecności swoich pociech w szkole. Ale tylko jedno dziecko niemylnie się tam znajdowało. Dokładnie to najmłodsze. Reszta członków rodu Lynch siedziała w domu. Nie mieli zamiaru wagarować drugi dzień z rzędu, ale każdy bał się zostawić Rikera samego w domu, więc w ten sposób wszyscy stali się chętni do zaopiekowania się nim, a co się za tym ciągnie, byciem nieobecnym na zajęciach.


Blondyn siedział w swoim pokoju i monotonnie celował rzutkami do tarczy. Wyćwiczył to tak dobrze, że za każdym razem trafiał w dziesiątkę. Drzwi zamknięte na klucz, metalowa muzyka lecąca z mp4, ciało bezwładnie leżące na łóżku, głowa niedbale oparta o poduszkę, która natomiast  wspierała się na ścianie. To wszystko miało uspokoić chłopaka, ale niestety przynosiło odwrotny skutek od zamierzonego. Irytacja rosła w nim z każdą chwilą. W jego głowie ciągle tkwiły słowa czarnowłosej, jakby ktoś ciągle wciskał play again.  Taka jest najgorsza, Taka jest najgorsza, Taka jest najgorsza... Te trzy słowa nie chciały opuścić jego, zmęczonej tym wszystkim, głowy. 
Dlaczego tak powiedziała?
Dlaczego tak zareagowała?
Dlaczego?
Właśnie, dlaczego? Dlaczego człowiek zawsze ma tyle pytań, na które tak trudno uzyskać jakąkolwiek odpowiedź? Proste. Bo najczęściej nie chce jej znać. 

Milion trzysta. Tyle punktów uzyskał Riker dopóki, dopóty ktoś nie zapukał do jego drzwi. Wiedział, ze to nikt z jego rodzeństwa, ponieważ nikt by się nie odważył. Zostało jeszcze kilka innych opcji, ale chłopak pchnięty tą, że to właśnie Vanessa stoi przed jego pokojem i niecierpliwi się tupiąc nogą o drewniane panele, pobiegł jak oparzony w stronę drzwi i szybko je otworzył, o mało nie lądując pyśkiem na dywanie. Jednak mylnie ocenił sytuację, ponieważ do pokoju wparowała jej wściekła, młodsza siostra.
- Ty idioto! Jak mogłeś ją tak z równowagi wyprowadzić?! Debilu jeden, idioto, kretynie!!! Bezmózgowcu!!!! - wydarła się na całe mieszkanie podchodząc do chłopaka i sprawiając tym samym, że on się cofał do momentu, kiedy jego plecy zetknęły się ze ścianą. Blondyn przeklną w myślach swoje, fatalne położenie i uśmiechnął się niewinnie do rozjuszonej szatynki.
- Lauruś?- pisnął unikając gniewnego spojrzenia z jej strony.
- Lauruś?! Lauruś?! Ty se ze mnie jaja robisz?! Co tu tak jeszcze stoisz?! Marsz do Nessy i powiedz jej wreszcie, że ją kochasz i skonstruuj mi happy end!!! Idioto! - krzyknęła z uśmiechem i popchnęła chłopaka w stronę drzwi.
- Ale... Ale... Ale... - jąkał się blondyn.
- Och! Głupia ja! Przecież logiczne, że musisz wymyślić coś mega, bo inaczej się nie zgodzi! - podczas, gdy młoda Marano układała w głowie plan podejścia jej siostry, reszta osobników znajdująca się w domu patrzyła zaszokowana na dwójkę znajdującą się, po części w pokoju Rika, po części w przedpokoju.
- Aaaa!!!! Rikessa, Rikessa!!! - jako pierwsza obudziła się Rydel, która teraz latała po całym domu ogłaszając dobrą nowinę. 
- Stary, wiedziałem, że kiedyś się przełamiesz i jej powiesz. - jako drugi ocknął się Ross i pogratulował bratu.
- C-co się tu stało? - zapytał jeszcze nie obecny RyRy, a Rock po prostu zemdlał.
- Twój głupi braciszek musi wymyślić coś meeega dla mojej siostrzyczki, bo inaczej dostanie w zęby. Ryd, która jest godzina? - odparła Lau całkiem normalnie i do tego z niespotykanym, stoickim spokojem.
- Dziewiąta! - wrzasnęła, już uspokojona blondynka, znajdująca się w kuchni.
- O matko! Spóźnię się. Ross trzymaj go, ja już muszę lecieććć.... Chwila... Powiedziałam do ciebie Ross?! - siedemnastolatka zatrzymała się wpół kroku i wróciła do zdezorientowanego blondyna. 
- Emm... No? Chyba tak... - odpowiedział zmieszany i zdezorientowany jednocześnie.
Dziewczyna jeszcze chwilę nic nie mówiła, próbując poukładać tysiące myśli, krążących jej w głowie.
- Chrzanić to. Zaraz się spóźnię!!! - wydarła się i pędem wybiegła z posesji Lynch'ów.
- Ale na co? - zapytała w tym samym czasie ta przytomna część jej posiadaczy, a Ross pojąwszy, że trzyma starszego brata pod pachami, tak, że jego nogi bezwładnie leżą na podłodze po prostu go puścił.
- Ona idzie na randkę!!! - krzyknęła podekscytowana Delly, przez co Rik zaprzestał masowania swojego, obolałego, tyłka.


Laura stałą przed otworzoną szafą i lustrowała ją dokładnie. Na jej łóżku znajdowała się już połowa jej zawartości, która dla sztynki byłą nieodpowiednia.
- Idziesz tylko do Starbucks'a. Po co się pindrzyć? - zapytała jej siostra opierająca się o framugę. 
- Ty lepiej siedź cicho i idź do Lynch'ów się z Rikiem pogodzić. - odparła jej nastolatka.
- Oj Lau, Lau... Jak ty jeszcze mało wiesz o życiu... - rzuciła Vanka z udawanym przejęciem i załamaniem równocześnie.
- Zaraz ci coś zrobię... - wycedziła rozjuszona szatynka i rzuciła w siostrę butem.
- Dobra, dobra, nie spinaj się tak. Gościa masz, tyle ci chciałam tylko powiedzieć - ogłosiła już normalnym tonem czarnowłosa i wyszła.
- Super - powiedziała sarkastycznie Laura sama do siebie.
- Hej - przywitał się 'gość'
- Czego chcesz? - rzuciła niezadowolona szatynka i wróciła do oglądania kolejnego zestawu.
- Delly mnie do ciebie przysłała, żebym, jak to ona ładnie ujęła: "W łagodny sposób wybił ci z głowy randkowanie z chłopakami, którzy nie sprawią, ze będziesz jej siostrą" - chłopak przeczytał zawartość kartki, którą wcisnęła mu Ryd, aby na pewno nie zapomniał, co ma zrobić.
- Nie idę na randkę, tylko na przyjacielskie spotkanie - odparła uśmiechnięta szatynka odwracając się  stronę blondyna. - A niby czemu padło akurat na ciebie, Ross? - zapytała z podejrzeniem.
- Bo zazwyczaj robisz mi na przekór, więc miałem ci powiedzieć, żebyś szła na ta randkę... przyjacielskie spotkanie - poprawił się widząc wzrok zdenerwowanej dziewczyny - a ty byś nie poszła. Wiem, skomplikowane, ale Ryd wymyślała.
- Sorki, ale Delly będzie musiała się przygotować na porażkę, bo ja nie mam zamiaru odwoływać rand... spotkania - oznajmiła i wyciągnęła, ostatni już w szafie, zestaw. - Ha! Wiedziałam, że najlepsze jest zawsze na końcu! - rzuciła entuzjastycznie spoglądając na strój.
- Nie, załóż sukienkę. Ładniej ci w nich - przyznał blondyn podchodząc do dziewczyny.
- Albo mi się wydaje, albo mnie skomplementowałeś - gdybała młoda Marano nie zauważywszy,  że chłopak stoi tuż za nią.
- Nie przyzwyczajaj się. Masz, załóż tą. - podał jej zwiewną, niebieskozieloną sukienkę ( bez czapki ~ Di )
- Serio? - dopytywała niepewnie.
- Serio - chłopak uśmiechnął się sam do siebie i odszedł na parę kroków, aby usiąść na łóżku. 
Sprzątnął z niej szybko wszystkie ubrania, które wylądowały z powrotem w drewnianym meblu. 
- Dobra, ja idę się przygotować, a ty zostań... to znaczy idź... To znaczy, rób co chcesz - gdy szatynka wreszcie się zdecydowała, co Ross ma zrobić zniknęła z zestawem w łazience.

Dziewczyna spojrzała w lustro, aby ocenić efekt swojej pracy, po czym stwierdziła, że jest gotowa na spotkanie z Bradem i wyszła z pomieszczenia. Gdy już to uczyniła jej oczom ukazał się blondyn leżący plackiem na jej łożu i czytający "Szukając Alaski" ( polecam. Jest w niej kilka scen erotycznych, ale ogółem książka jest bardzo życiowa. Przed dziesięcioma minutami skończyłam ją czytać ~ Di ). Lektura tak go wciągnęła, że nie reagował na wołania Laury. W pewnym momencie Marano się zdenerwowała i trzepnęła chłopaka poduszką.
- Co? Ja nie czytałem wcale tej książki - powiedział nerwowo blondas wstając.
- Nie mam ci za złe, bo jest świetna. Ale musisz już iść, zaraz wychodzę - dziewczyna grzecznie wyprosiła chłopaka wypychając go przy tym za drzwi.
- Zaraz, zaraz. Pomogłem ci się ładnie ubrać? To chyba mi się coś należy, nie? - uśmiechnął się do niej zadziornie wystawiając otwartą dłoń, jak pokojowy w hotelu proszący o napiwek.
- Pieprzony materialista - syknęła szatynka.
- Hmm... Muszę coś wymyślić, bo taka okazja nie zdarza się często. - zadymał "mężczyzna".
- Nie powiem Ryd, że pomogłeś mi się przygotować na randkę - zaproponowała.
- Ha! Wiedziałem, że to jednak randka! - wrzasnął ucieszony blondas.
- Super, że się skapnąłeś, ja lecę - odparła dziewczyna i wymijając go poszła w stronę drzwi frontowych.
- Chwila... To jest randka!!! - młody Lynch zdał sobie sprawę z powagi sytuacji i jak wystrzelony z procy pobiegł za dziewczyną. 

Chłopak wrócił do domu unikając Rydel, która pewnie by go zabiła, jakby się dowiedziała o niepowodzeniu misji. Niestety nie udało mu się to, bo w jego pokoju czkała na niego zniecierpliwiona blondyna.
- I co? Nie idzie? - wypytywała brata chodząc w kółko po pokoju i obgryzając paznokcie.
- Idzie - odparł blondyn i padł zmęczony na fotel.
- Jak to idzie?! Miałeś jej to idioto wybić z głowy! Nawet tak prostego zadania nie umiesz zrobić! Co z ciecie za brat?! - wydarła się zdenerwowana blondyna.
- Nie tylko tobie nie podoba się, ze kręci się wokół niej inny facet! - chłopak odwdzięczył się jej tym samym, jednak, gdy zrozumiał, co właśnie wyleciało z jego ust zakrył je dłonią.
- C-co? - Delly spojrzała na niego zdziwiona, jednak po chwili na jej twarz znów zawitał uśmiech. - Ona ci się podoba... - powiedziała uradowana i przytuliła brata.
- Co? Nie... Nie o to mi... - młody Lynch próbował się jakoś wykręcić z zaistniałej sytuacji, jednak opornie mu to szło.
- Ona ci się podoba! - zawołała ucieszona Ryd nie zwracając uwagi na przeczenia brata.
- Nie, nie podoba - odparł stanowczo Ross i tupnął nogą.
- Ugh... Ja o tym wiem i ty nic na to nie poradzisz. No, może tylko to, że będę teraz chodziła niespokojna - rzuciła blondyna i szybko wyszła z pokoju.
- A jak ci powie, że mi się podoba, to będziesz chodziła spokojna? - wyszeptał blondyn, kiedy wiedział, ze nikt tego nie usłyszy i rzucił się na łóżko, tłumiąc głośny krzyk w poduszce.

~*~*~*~*~*~*~
Hejka pyśki! 
Mikołaj podarował mi wenę i  napisałam rozdział już dziś. Ale bardziej podarowaliście mi ją wy. Nawet nie wiecie, jak się cieszyłam, gdy zobaczyłam, ze pod ostatnim rozdziałem było dziewięć komów. Łącznie, wszystkich komentarzy do tej pory (licząc mnie) uzyskałam 64 i jestem wam niezmiernie wdzięczna. Do tego dwóch obserwatorów... Płaczę po prostu. Nie mogę z tego, jacy jesteście kochani.
Wiki, dałaś koleżance kopa, czy jeszcze nie? Bo jak nie, to daj. Do tego poleciłam kolejną książkę Greena, bo, jak pewnie wiecie, jestem zakochana w jego dziełach. 
Zastanawiam się, czy nie zrobić strony z 50 faktami o mnie. 
Ale wracając do stron. Zaglądajcie na PYTANIA, jak chcecie o coś zapytać, a myślę, że niektórzy mają o co :) 
Dobra, żegnam się z wami i pozdrawiam cieplutko.
:* 



I standardowo:








piątek, 19 grudnia 2014

Rozdział czternasty: Sek­ret szczęścia, a przy­naj­mniej spo­koju, leży w tym, żeby wyeli­mino­wać ro­man­tyczną miłość z życia, bo to ona spra­wia, że człowiek cier­pi. Tak żyje się spo­koj­niej i le­piej się ba­wi, za­pew­niam cię.

       Niespodzianka pyśki !!! Jesteście tacy kochani, że nie miałam serca zostawić tego piątku bez posta :)


Sek­ret szczęścia, a przy­naj­mniej spo­koju, leży w tym, żeby wyeli­mino­wać ro­man­tyczną miłość z życia, bo to ona spra­wia, że człowiek cier­pi. Tak żyje się spo­koj­niej i le­piej się ba­wi, za­pew­niam cię.
~ Mario Vargas Llosa 



*Narrator*
- Cc-cco? - zapytała zdezorientowana Vanessa. - Pokarz no mi to. - rozkazała czarnowłosa i wyciągnęła rękę, tylko po to, aby po chwili znów zwinąć ją do siebie, lecz tym razem z białą karteczką, na której zapisano karne zadanie. - Poc... Co?! Sorki siostra, ale tym razem poradź sobie sama. Ja się go nie tykam. Nie wiadomo, co on miał w ustach. - wzdrygnęła się na samą myśl o blondynie pożerającym śledzia. A już myślała, że zapomniała. Trauma zostanie jednak do końca życia ( ja nienawidzę śledzi. Niedobrze mi się od nich robi ~ Diamond ).
- Dzięki Nessa, dzięki.- odezwał się obrażony Ross i zrobił naburmuszoną minę.
- Nie spinaj się tak młody. To był żart. - wtrącił Rocky, na co reszta automatycznie się po cichu zaśmiała.
- Dobra, ale możecie powiedzieć w końcu, co za zadanie wylosował Ross, bo już się gubię - rzekł zdezorientowany RyRy.
- Ekhem... Pocałuj osobę siedzącą po twojej lewej stronie. Stawiam, że Rik wymyślał. - starsza Marano przeczytała wreszcie zawartość karteczki dodając trafną uwagę.

*****
- Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! - wrzasnęła Lau tupiąc nogą.
- Proszę cię, Marano, nie wymiękaj. Rik nie da nam spokoju. - blondasek znajdujący się naprzeciwko niej po raz setny próbował ją uspokoić. Położył jej rękę na ramieniu, ale ta w mgnieniu oka ją strzepnęła.
- Ech... Riker, zabiję cię kiedyś. - rzuciła szybko i zamknęła oczy. Czując jednak, że chłopak stoi w bezruchu wolno je otworzyła.
- No co? - podczas, gdy szatynka mierzyła wzrokiem blondyna, ten nie wiedząc o co jej chodzi wzruszył ramionami.
- Ugh! Jak z dziećmi! - zdenerwowała się Rydel i popchnęła brata w stronę brązowookiej. Jako, że chłopak już wcześniej stał blisko niej teraz dosłownie na nią wpadł powodując, ze o mało się nie przewróciła.
- Uważaj trochę. - fuknęła dziewczyna odpychając go na bezpieczną odległość.
- Miałeś ją idioto pocałować, a nie stać jak wryty w ziemię! - młoda Lynch ochrzaniła brata, po czym powtórzyła swój poprzedni ruch.
- Delly! - wrzasnęła dwójka rozwścieczonych nastolatków.
- No co? Nie chcecie pomocy, to możecie to robić po swojemu. Powolutko...- zrobiła nacisk na ostatnie słowo,przez co jej opieprzatorzy się wzdrygnęli.
- Dobra, szybko i bezboleśnie. Dawaj Lynch. - szatynka pośpieszyła chłopaka, który był bardzo zdziwiony jej ponagleniem.
- Emmm... No... Dobra? - bardziej zapytał, niż stwierdził i powoli zaczął przybliżać swoje usta do ust sztynki. Ta sparaliżowana nie mogła zrobić żadnego ruchu, albo nie chciała go robić. Nie przybliżała się do blondyna. Nie chciała tego zrobić, a jednak coś w środku niej skakało z radości z każdym bliższym milimetrem. Czuła, jak jej wnętrze oblewa fala ciepła, a ręce zaczynają się pocić. Mimo to nie zrobiła najmniejszego ruchu. Spostrzegając, że cały czas wpatruje się w czekoladowe oczy, więc przerzuciła wzrok na usta. Powoli przybliżające się do niej i nie ustające w tej czynności.

Przełknęła głośno ślinę, przez co blondyn odzyskał świadomość. Przypomniał sobie, dlaczego i co robią i przeklną w myślach. Po jego ciele przeszły przyjemne ciarki. Gdy w pewnym momencie jego nos zetknął się delikatnie z nosem Laury po jego kręgosłupie przeszedł dreszcz. Włosy stanęły dęba, serce zaczęło walić jak szalone. Nie wiedział dlaczego, ale właśnie tak działała na niego ta drobna szatynka. Czy się zakochał? Nie wiadomo. Czy podobała mu się? Nie wiadomo. Ale wiadomo, że nie była mu obojętna. Nawet jeśli miałaby być wrogiem...
- Możesz to już zrobić? - wyszeptała szatynka czekając, aż chłopak wreszcie zadziała, a nie będzie wywoływał u niej jeszcze większy niepokój. Tak, niepokój, bo była świadoma tego, co miało się zaraz zdarzyć, a nie zareagowała w żaden sposób. Co więcej dawała wrażenie, jakby tego chciała.
- Nie psuj tego... Proszę... - odparł blondyn tym samym tonem i założył jej za ucho niesforny kosmyk włosów.
Dziewczyna nie wytrzymała. Nie dala rady. Nie potrafiła. Nie w tej chwili. Nie teraz. Po prostu nie umiała.Bardzo żałowała, ale nie umiała inaczej. Po prostu wpiła mu się w usta.
Raz, dwa, trzy cztery... -odliczała jej podświadomość. Miało być pięć sekund. I było. Ani chwili dłużej. Pięć prostych, banalnych sekund. Głupie, ale prawdziwe. Chociaż oboje czuli niedosyt odrywając się od siebie nie mogli inaczej. Nie pozwalała im na to przede wszystkim duma. Czyż stwierdzenie, że ludzie są jednak głupimi istotami nie było w tym momencie prawdą? Bo tylko nierozumna forma życia pozwala się manipulować przez rozum i nie daje się popisać sercu. A przecież najczęściej to ono ma rację. Rozum, mózg, szare komórki. To czynniki potrzebne w nauce. Nie w życiu codziennym. A mimo to prawie cała ludzkość nie potrafiąc się z tym pogodzić słucha tego, co tworzy się w głowie, a na głos serca zasłania uszy dłońmi.
- Tak dla dopełnienia. - powiedziała szatynka i uderzyła chłopaka otwartą dłonią w policzek. Nie ma co ukrywać, że zrobiła to, aby poczuć ulgę. Dzięki temu mogła dalej żyć w przekonaniu, że nic nigdy się nie zdarzyło i nie miało miejsca. A jeśli już tak, to nic, poza czystą formalnością. 
- Niezłe to twoje dopełnienie. - przyznał z podziwem Rik przyglądając się uważnie czerwonemu policzkowi brata. 
- Ekhem... Nie wiem, jak wy, ale ja tam bym go opatrzyła. - wtrąciła Ryd i z czułością złapała za obolałą część twarzy blondyna. - Zaraz przyniosę ci coś zimnego - dodała i zniknęła za drzwiami od pokoju.
- I jak? - zapytała zadowolona Vanessa. - Podobało się?
- Możemy zmienić temat? - rzuciła znudzona szatynka, na co jej brat pokiwał ochoczo głową.
******
- Masz. - blondyna podała poszkodowanemu zmoczony, papierowy ręcznik. Ten w mgnieniu oka znalazł swoje miejsce na twarzy Rossa.
- Dzięki - odparł i wyrzucił papier do kosza.
Reszta przyjaciół, która przed chwilą tak zawzięcie grała w butelkę po tym incydencie wolała zaprzestać zabawy i zrobić kolację. Jedynie Rydel i Ross zostali jeszcze w pokoju młodej Marano.
- Ładnie tu, nie? - brązowooki zmienił zwinnie temat rozglądając się dookoła siebie. Jego wzrok zatrzymał się na zdjęciu, które odróżniało się na tle innych. Prawie na wszystkich fotografiach widniała uśmiechnięta Trójca, Bliźniaki, Laura, lub reszta Marano. To zdjęcie jednak przedstawiało wygłupy zupełnie innych osób niż wyżej wymienionych. A raczej jednej.

Chłopak dobrze pamiętał pochodzenie fotografii. Plener, w którym była zrobiona to studio Austin & Ally, a raczej placówka przed nim. Obie dziewczyny miały wtedy wyśmienity humor, więc postanowiły się trochę powygłupiać. Raini wymyśliła, aby uwiecznić ich uśmiechy, dzięki czemu Ross mógł teraz powrócić do tego wydarzenia.
- Tak. Ślicznie. Tak... Przytulnie. Szczerze, to nie spodziewałam się tego po niej. - blondynka uśmiechnęła się sama do siebie i wstała z łóżka. - Dziwne, że w jednej dziewczynie jest tyle różnych osobowości - dodała i zniknęła za drzwiami.
- Tylko, że to sprawia, ze jest wyjątkowa. - szepnął Ross, po czym poszedł w ślad starszej siostry.
*****
- Jutro robimy wagary i koniec kropka. Oceny wystawione, a ja nie mam zamiaru się z mięczakami zadawać - oznajmiła zdeterminowana Lau i postawiła na stole sałatkę.
- Ale to nieetyczne. Nie możemy się zachowywać jak jakieś dzieciaki i nie chodzić do szkoły. - skarciła ją Van, na co młodsza przewróciła oczami.
- Nie wiem, jak wy, ale ja tam jestem jeszcze dzieciuch. - odparła szatynka i wróciła do kuchni, aby po chwili znów pojawić się w jadalni z sokiem pomarańczowym. - Któreś z was jest chyba uczulone? - pokazała zebranym na karton.
- Ja byłem. Ale już mi przeszło. - odezwał się dotąd milczący Rocky.
- Dobrze, bo nie mamy innego - dziewczyna uśmiechnęła się do niego uroczo, co trochę stopiło jego, do tej pory skute lodem, serce. Nigdy nie przepadał za Laurą, a gdy Marano i Ross się ze sobą pokłócili cieszył się z tego. Nie lubi zbyt jej pewności siebie, zawziętej natury i impulsywności. Jednakże nie zmieniło to nigdy faktu, że byli jak dwie krople wody.
- Ell! Pośpiesz się z tymi zapiekankami! - wrzasnęła czarnowłosa na cały dom i zajęła swoje miejsce przy stole.
- Ekhem... Nie wiem, jak wy, ale ja mam ochotę sobie potańczyć - oznajmiła jej młodsza siostra i podeszła do wierzy muzycznej. Z półki, na której stała wyciągnęła stosik płyt i po krótkim namyśle wybrała jedną z nich, po czym umieściła ją w odtwarzaczu. Chwilę później z głośników poleciały pierwsze dźwięki. Amatorska pani DJ zaczęła wywijać rękoma, ale po chwili chwyciła nimi najstarszego Lynch'a, który pociągnął Vanessę, która natomiast zabrała rozbawioną Rydel. W taki oto sposób na mini parkiecie znaleźli się wszyscy nastolatkowie.
Ell wchodząc do jadalni z talerzem zapełnionym zapiekankami zobaczył wyśmienicie bawiące się towarzystwo i uśmiech sam wstąpił na jego twarz. Postawił danie na stole i przyłączył się do bawiących się przyjaciół.
- A co to za zabawa beze mnie? - udał urażonego i pociągnął w swoją stronę uśmiechniętą Delly. Zdezorientowana blondynka przez przypadek nadepnęła mu na nogę, ale żadne z nich nie przejęło się tym zbytnio. Szkoda tylko, że w tym momencie piosenka się skończyła.
******
- Gwiazd Naszych Wina! - wrzasnęła uradowana Vanessa i w mgnieniu oka wyjęła płytę z owym filmem ze stosu nagrań.
- Znów romansidło? - pożalił się Rik, za co dostał od czarnowłosej w łeb.
- Ja tam lubię ten film. Nie mówiąc o książce. Jedyny, przez który płakałam - przyznała Laura i przejąwszy od siostry płytę umieściła ją w odtwarzaczy DVD.
- Ty płakałaś na romansie?! Być nie może - zakpił Ross, za co oberwał w blond czuprynę.
- Mam uczucia - fuknęła urażona szatynka i usiadła na dywanie. Opierając się o kanapę odpychała nogę brata, która natarczywie lądowała na jej głowie. - Ogar - rzuciła w stronę bruneta i ostatni raz zrzuciła jego nogę z włosów.
- Nie denerwuj się tak, bo okresu dostaniesz - odparł chłopak, przez co musiał się zmierzyć z groźnym wzrokiem młodszej sis. - Nessie włączaj to te Twoje Winne Gwiazdy - czarnowłosa zaśmiała się cicho słysząc przerażony ton brata.
- Już - uśmiechnęła się i nacisnęła na pilocie PLAY.
Przyjaciele oglądali film, który wzruszył ich dogłębnie ( ja płakałam jak bóbr. Polecam, bo warto obejrzeć. Niby romansidło, a ma w sobie dużo prawdziwego życia ~ Di ) i na przemian to się śmiali, to płakali. Nawet chłopcy podkradali cichaczem chusteczki, a gdy któraś dziewczyna zapytała, czy płaczą, odpowiadali tylko " Oczy mi się pocą ". Podczas trwania seansu nie obyło się również bez przytulasów i czułych słówek.
- Jak byś umarł, to nie wiem, co bym zrobiła - wyszeptała Delly i wtuliła się w swojego przyjaciela.
- Jak kiedyś umrzesz, to cię zabiję - wypłakała Ness i wpadła w ramiona najstarszego Lyncha.
- Nie mam zamiaru być podwójnym trupem - zaśmiał się blondyn, lecz w duchu również płakał jak małe dziecko.
- Wszystko ok? - RyRy jako jedyny zwrócił uwagę na skuloną szatynkę, która siedziała na miękkim dywanie i objętymi przez własne ręce kolanami po cichu płakała nie odrywając wzroku od ekranu.
- Miłość jest jednak piękna. Pod warunkiem, że jest prawdziwa - wszeptała i wybuchła jeszcze większym płaczem. Głowę schowała o nogach, a jej bujne włosy opadały na opalone nogi. Brunet dopiero teraz zauważył na jej nadgarstku srebrną bransoletkę. Dziewczyna nigdy się z nią nie rozstawała, ale rzadko o  niej wspominała. Były na niej wygrawerowane bardzo mądre słowa "Miłość kpi so­bie z rozsądku. I w tym jej urok i piękno " Rylad wiedział, że  Lau miała kilka przelotnych miłostek, ale nigdy nie mówiła o nikim, kto mógł na prawdę skraść jej serce. Nawet to, co łączyło ją i Cama to była chwilowa fascynacja, ale nigdy nie wkraczało to na granicę "szaleńczej miłości". 
- Od kogo dostałaś tą bransoletkę? - zaczął temat, choć nie liczył na zbytnie zwierzenia.
- Sama ją sobie kupiłam. Żeby na drugi raz nie popełnić tego samego błędu - odparła, po czym wstała na równe nogi i otrzepała się z niewidzialnego kurzu.
- Czyli? 
- Zakochać się, a później obwiniać rozsądek. 
*********
Nazajutrz nastolatkowie nie poszli jednak do szkoły. Ryd napisała jeszcze do swoich przyjaciół, żeby zrobili to samo, co oni, na co paczka się zgodziła. Bliźniacy nie musieli być informowani, bo to oni wpadli na ten pomysł. Cztery lata temu. Od tej pory tradycją Trójcy stało się wagarowanie po wystawieniu ocen. Oczywiście tych tradycji, rytuałów i innych tego typu było tyle, że nie dało się tego wymienić, ale wagarowanie stało się wśród nich rzeczą świętą i nie można było tego przegapić. Na przykład w lipcu wybierali jeden tydzień, w którym rosili różnego typu fryzury. W Wigilię natomiast nie obywało się bez, włożonych na miejsce prezentów, bomb z farbami. 
- Już więcej nie śpisz u mnie w pokoju - burknęła zła Vanka i przesunęła Rikera, który spał w jej łóżku, tak, że spadł na podłogę. Chłopak od razu się obudził.
- Nessie. Daj spokój, przecież czułem, jak się do mnie w nocy tuliłaś - uśmiechnął się zadziornie, a czarnowłosa spłonęła rumieńcem, który nieskutecznie próbowała zamaskować burzą włosów.
- Ja... Emm... Bo ja... - dziewczyna szukała w myślach sensownego wytłumaczenia, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Nie powiesz mu chyba, że chciałaś go po prostu przytulić, bo ci się podoba, nie? Nie. To wymyśl coś idiotko! - wrzasnęła jej podświadomość, lecz Van nie zdawała się przywiązywać do niej większej uwagi.
- Vanessa... Ja... Zapomnijmy - blondyn uśmiechnął się do niej krzepiąco, co  dodało jej odrobinę odwagi. 
- Spoko. - odwzajemniła  gest, po czym opadła znużona na łóżko.
- Jak myślisz, istnieje coś takiego, jak miłość? - zapytał po chwili Lynch kładąc się obok swojej przyjaciółki.
- Jasne, że tak. Miłość od zawsze istniała i zawsze będzie istnieć. To dzięki niej tu jesteś i dzięki niej będziesz. Pewnego razu się zakochasz i nawet nie wspomnisz o dawnej przyjaciółce. Zobaczysz, że ona dosięgnie kiedyś nas wszystkich. Tak potulną Rydel, szalonego Rocky'ego, pyskatego RyRy'a, zwariowanego Ell'a, młodych Meg i Brad'a, buntowniczą Lau i nieśmiałego Ross'a. Dosięgnie ciebie, jak i również mnie. Nie ma osoby, która by nie kochała. K A Ż D Y się kiedyś zakocha. I nic na to nie poradzimy. - zakończyła swój monolog i powróciła do pozycji siedzącej. Blondyn poszedł w jej ślady i teraz ona patrzyła się w przestrzeń, a on, z wielkim zainteresowaniem, na nią. 
- A miłość między przyjaciółmi? - dziewczyna odwróciła wzrok i skupiła go na blondynie. Unikała jego spojrzenia, ale zauważywszy, że przez dłuższy moment nic nie mówi, niepewnie popatrzyła w jego czekoladowe tęczówki.
- Taka jest najgorsza. - szepnęła i odwróciła głowę. - No... to chyba pora iść zrobić śniadanie, bo te łamagi same nie potrafią - powiedziała nerwowo zmieniając temat. Chciała wstać z łóżka, ale nie pozwoliła jej na to ręka przyjaciela, która w porę złapała jej nadgarstek. 
- Dlaczego? - zapytał blondyn patrząc jej w oczy.
- Bo są idiotami - odparła, jakby było to oczywiste.
- Dlaczego taka miłość jest najgorsza? - sprostował chłopak. 
Cisza. Zero odzewu. Czarnowłosa siedziała ze spuszczoną głową i ustami zaciśniętymi w cienką linię i bawiąc się rękoma próbowała znaleźć jakieś wyjście z zaistniałej sytuacji.
- Emm... Bo... No... To... Trudno wyjaśnić. - przeczesała włosy ręką i szybko wstała. Tym razem Riker chybił i nie złapał jej dłoni. - Laura mnie chyba woła - wykręciła się i już po chwili zniknęła za drzwiami.
- Pięknie - powiedział zawiedziony i rzucił się na łóżko.
******
- Laura, serio?! Kobieto, ale ty głupia jesteś! - Nessie po raz kolejny wrzeszczała na swoje lustrzane odbicie i  nie mogąc się opanować kopnęła pralkę.
- Vanka, otwórz te drzwi! - wydarła się jej siostra, na co czarnowłosa przekręciła kluczyk w owym przedmiocie.
- Co chcesz? - burknęła zła Vanessa i usiadła z założonymi rękoma usiadła na brzegu wanny.
- Nico. Lynch'owie poszli. Można powiedzieć, ze grzecznie ich wyprosiłam, bo siedzisz zapłakana w łazience. - odparła szatynka i podeszła do nastolatki.
- Daj mi spokój. - rzuciła zła czarnowłosa i odwróciła głowę.
- Nie, nie dam ci spokoju, bo wiem, czym to się kończy. Jak ja płakałam i waliłam w szafki to nie pozwoliłaś mi siedzieć samej. Ja chcę cię uratować Vanessa. Miłość nie może nad tobą zapanować. - oświadczyła młoda Marano i ukucnęła przed starszą siostrą.
- Uderzyłam w pralkę - burknęła czarnowłosa, co wywołało uśmiech na twarzy tej drugiej.
- Chodź, opowiesz mi, jak cię wyprowadził z równowagi, bo muszę to wiedzieć - zaśmiała się Lau i pociągnęła Nessie w stronę swojego pokoju.

*****
- Więc w skrócie wygląda to tak. - czarnowłosa zakończyła swój monolog, w którym opowiedziała jej dzisiejszą rozmowę z Rikerem.
- Czy ja wiem, czy w takim skrócie. - przyznała jej słuchaczka spojrzawszy poprzednio na zegarek. - Ale szczerze, to położenie masz fatalne - przyznała szatynka i spojrzała na siostrę. - To co teraz robimy?
- Nic. To już od dawna nie miało sensu - westchnęła zrezygnowana patrząc w sufit i próbując nie wybuchnąć płaczem.


- Ma sens. - uśmiechnęła się do niej krzepiąco.
- Miłość jest do dupy. - szepnęła czarnowłosa i zakryła twarz kołdrą.
- W tym masz akurat rację. - odrzekła szatynka i wtuliła się w siostrę.


~*~*~*~*~
Heja ptysie! Zaskoczeni? Może nie tak rozdziałem, jak p[o prostu jego obecnością :)
JA nie mam żadnych ogłoszeń parafialnych, więc żegnam się z Wami kochani :*
Wesołych świąt, bo nie wiem, czy będę miała okazję jeszcze Wam ich życzyć :)


Gifek z choineczką:


I nasze R5:

czwartek, 18 grudnia 2014

Przepraszam was najmocniej...

Przepraszam, ale w tym tygodniu rozdziału nie będzie. Przepraszam, ale musicie zrozumieć. W środę próbny test, jutro jasełka. Na dodatek w sobotę jadę do babci, więc nie będę miała jak udostępnić, a nawet, jakbym miała - nie mam czasu dokończyć. Nie bójcie się, nie zawieszam bloga, po prostu trochę opóźnię jego ponowne ruszenie :)

Druga sprawa. Bardzo się cieszę, że bloga czyta coraz więcej osób. Widzę, ze moje starania nie idą jednak na marne. I specjalnie dla Greena, choć nie wiem, czy czyta ( ale jeśli czyta, to się skapnie, że o niego mi chodzi :)  ), kończę pierwszą książkę John'a. Szukając Alaski. Oprócz GNW możesz zajrzeć również do niej, bo jest świetna. Ogółem zachęcam wszystkich zachęcam do czytania dzieł John'a Greena. Ja jestem w jego twórczości zakochana po uszy i mam zamiar przeczytać wszystkie książki, jakie wydał.

Trzecia sprawa. Cieszę się, ze was pyśki przybywa, ale chciałabym, żebyście też zaobserwowali bloga. Wiem, może trochę chamska jestem, ale zależy mi na tym. Ale komy to dla mnie priorytet. Zastanawiam się, czy nie wprowadzić zasady cztery komy = next. Ale u mnie by to chyba nie przeszło, więc marne są na to szanse.
Jeśli chodzi o blogi, które mi polecacie, to naprawdę staram się zajrzeć na wszystkie, ale powoli się w tym wszystkim gubię. Oczywiście, jeśli zaczęłam czytać jakiegoś bloga, to prędzej, czy później się o tym dowiecie, ale jeśli nie widzicie żadnego komentarza od mua, to się nie wściekajcie, bo ma serio dużo na głowie. Poza tym chyba każdy z was wie coś na temat stwierdzenia "dzień ma tylko 24 godziny".

Czwarta sprawa. Wielkimi krokami zbliżają się urodziny Rossa ( i kogoś jeszcze. Tak Kinga, pamiętam ) i jest organizowana przeze mnie akcja na wzór tej na urodziny Lau. Więc czekam na wasze życzenia kierowane pod adres: lauramarano04@gmail.com

To chyba wszystko kochani. Ja się z wami żegnam na jakiś czas i pozdrawiam cieplutko. Niedługo święta, więc żeby nie było, życzę wam wszystkiego naj. Będę oryginalna i nie powiem "spełnienia marzeń", tylko " Miejcie jak najwięcej niespełnionych marzeń. Bo to dążenie to tego, by stały się realne barwi nasze życie"
Trzymajcie się cieplutko, bo pogoda nam tego nie zapewni :)



Chciałabym, żeby u nas też było tak ciepło. Ale śnieg też jest fajowy, o ile jest :)

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział trzynasty: Przy­jaźń zaw­sze jest pożyteczna, a miłość często by­wa szkodliwa.

Przyjaźń zawsze jest pożyteczna, a miłość często bywa szkodliwa
    ~ Seneka Młodszy


~* ~ Narrator ~ *~

- Czego? - burknęła zła blondyna widząc w drzwiach niechcianego gościa.
- Bri. Lau i ja musimy porozmawiać. - odparł ten "ktoś" nie zwracając uwagi  na ton dziewczyny.
- Jeszcze tego tylko brakowało, żebyś mi tu z nią roz... - blondyna już zaczęła wszczynać kłótnię, lecz przerwał jej zdecydowany głos przyjaciółki.
- Daj spokój. Wchodź, nie przejmuj się nią. Bri... - szatynka spojrzała na dziewczynę znacząco.
- Ach.... Ale później nie chcę mieć zdemolowanego pokoju. - blondyna pogroziła palcem pozostałej dwójce znajdującej się w pokoju i zaczęła iść w stronę drzwi. Z prędkością 0,000006/min. robiła tip topowe kroczki.
- Bridgit! - wrzasnęła młoda Marano, na co wspomniana osóbka pędem wybiegła z pomieszczenia.
- To... O czym chciałeś ze mną gadać? - zwróciła się do skrępowanego chłopaka stojącego pod ścianą. Ona sama usiadła po turecku na dużym łóżku i czekała na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
On wiedział, że musi coś powiedzieć. Że musi jakoś zareagować. Ale przed nim stało trudne zadanie, które nie wiadomo dlaczego zostało przydzielone właśnie jemu. Patrzył na nie ze strachem, skrępowaniem i niebywałym szacunkiem. Dziewczyna, którą przez tyle lat uważał za największą sukę stała przed nim jako... zwykła? Normalna? Przeciętna? Nie wiadomo, jako kto przed nim stała. Ale pewne jest, że nie jako diva, tapeciara, szmata i suka.
- Emmm... Chciałem cię... Przeprosić? - w jego głosie nie było słychać zdecydowania, jak zwykle, lecz lęk. Lęk i obawę przed reakcją ze strony rozmówcy.
- Nie masz za co. Poza tym nie potrzebuję przeprosin. A jeśli już, to nie od ciebie. - odparła oschle dziewczyna. Z założonymi rękoma i gniewnym spojrzeniem nie wyglądała tak niewinnie i bezbronnie, jak jeszcze parę minut wcześniej.
- A-aa-aall-lle jjj-jjjaaa o-oobb- młody mężczyzna cały drżał. Jego jąkanie się było spowodowane szybszym biciem serca. Ale to nie był ten rodzaj bijącego serca, które robi salto, gdy jesteś przy ukochanej osobie. Było ono o wiele gorsze.
- Nie wiem, co komu obiecałeś, ale nie wysilaj się, bo ja nie potrzebuję litości. Jedyne, co mi jest potrzebne do szczęścia, to święty spokój. - szatynka szybko wstała z miękkiego materaca i pozostając w odpowiedniej odległości od drugiego osobnika znajdującego się w pokoju ciągnęła dalej. - Nie chcę waszego wsparcia, waszych przeprosin. Tyle lat miałeś mnie gdzieś, a nagle cię olśniło, że to wszystko to nie moja wina? Przez ten cały czas miałeś mnie za podłą, bezuczuciową sukę, nieprawdaż? Więc co cię nakłoniło do tego, żeby teraz nagle uwierzyć w moją wersję? Bo ja już się w tym wszystkim gubię, Riker. - choć jej wzrok zelżał, chłopak czuł coraz większą gulę rosnącą nieubłaganie w jego gardle. Nie mógł wydobyć z siebie żadnego dźwięku, a tak bardzo chciał to teraz zrobić. Powiedzieć jej, że się mylił, że niepotrzebnie się od niej odsunął. Właśnie tego chciała uniknąć Laura. Nie chciała, aby konflikt między nią, a Rossem jakkolwiek wpłynął na relacje pozostałych Lynchów i Marano. Nie chciała, żeby wszyscy odwrócili się od blondyna. I udało jej się. Tylko, że to nieszczęście zostało skierowane na nią. Kiedyś ona i Lynch'owie bardzo się przyjaźnili. Lubiła spędzać z nimi czas. Ogółem lubiła ich. Ale odkąd ona i Ross zaczęli coraz głębiej zatracać się w swojej nienawiści zaczęła się od nich odsuwać. Choć nie. To oni zaczęli ją olewać.
- Laura, ja... - zaczął blondyn niepewnie.
- Riker. Ja wiem. Nie chciałeś źle. Ross to twój brat i... Nie ważne, czego by nie zrobił zawsze nim pozostanie. A rodzina to rodzina... Wiem, w końcu ja też mam rodzeństwo. - uśmiechnęła się krzepiąco, co dodało mu pewności siebie.
- Ale to nie zmienia faktu, że cię olałem. Przepraszam. Za nas wszystkich. - podszedł do  niej bliżej i złapał za ramiona. - Naprawmy to. Spróbujmy wszystko od nowa. Znów bądźmy przyjaciółmi. Brakuje nam ciebie. - wyszeptał i przytulił ją do siebie






( Tylko, że zamiast tej dziewczyny, chyba blondyny jest Rik. No, wiecie, o co chodzi )

- Nie wiem. - odparła dziewczyna odrywając się od niego. - Nie wiem, czy jest sens. - dodała ciszej.
Blondyn usłyszał cichy stukot, jakby coś kapało na podłogę. Od razu przeniósł wzrok w miejsce, skąd ów dźwięk dochodził. Na drewnianych panelach widniała niewielkich rozmiarów kałuża, której źródłem była twarz brunetki. Jej zaszklone oczy próbowały powstrzymać płacz jak tylko mogły, lecz łzy były silniejsze. Spływając po policzkach dziewczyny tworzyły szare od tuszu smugi i mieszając się z tym kolorem opadały na ziemię. Z początku niewielkie krople przybierały na sile tworząc żywy potok. 
- Nie. Zaraz się ogarnę. - powiedziała Laura odtrącając niedoszłe przytulenie przyjaciela ( za Chiny Ludowe nie wiem, jak to inaczej odmienić. Przytulas źle brzmiałby w takiej sytuacji ~ Diamond ). - Muszę to jeszcze przemyśleć. Zrozum. To... jest naprawdę trudne. - dodała po czym otworzyła drzwi od pokoju. Blondyn rozumiejąc aluzję wyszedł z niego dorzucając ówcześnie " My chcemy cię tylko odzyskać". Pięć słów, a tyle myśli w głowie osoby, do której je kierowano. 
- Ugh! A zapowiadał się taki piękny dzień!

*****
- Masz. Zagrzej się. - powiedziała Vanessa podając siostrze kubek ciepłego kakao.
- Dzięki Nessa. Posiedzisz chwilkę ze mną? - zapytała szatynka pełna nadziei. W odpowiedzi dostała ochocze pokiwanie głową, co wywołało u niej szczery uśmiech.
- Lau, ja wiem, że nie chcesz o tym mówić, ale... - zaczęła czarnowłosa. Martwił ją stan młodszej siostry, który w tak szybkim czasie tak diametralnie się zmienił.
- Vanka, ja... Przykro mi, ale ode mnie się tego nie dowiesz. - odrzekła stanowczo odstawiając kubek z gorącym napojem na szafkę nocą.
Laura i Vanessa znajdowały się teraz w pokoju tej młodszej Marano. Obie siedziały po turecku na dużym łóżku i zastanawiały się jak przerwać tą niezręczną ciszę między nimi. Każdy pomysł na rozpoczęcie nowej rozmowy wydawał im się nieodpowiedni do zaistniałej sytuacji.
- Dziś idziemy z Lynch'ami na do parku. Przeszłabyś się z nami? - dopiero ta starsza doznała olśnienia, jakby rozluźnić napiętą atmosferę.
- Nie wiem. Nie chcę przeszkadzać. - przyznała cicho szatynka i schowała twarz za zasłona bujnych włosów.
- Daj spokój. Delly mnie już od dawna męczy, żebym cię kiedyś ze sobą przyprowadziła. - siostra uśmiechnęła się do niej zachęcająco, co najwidoczniej podziałało na szatynkę, która przystała na propozycję czarnowłosej.

* Laura *
Do wyjścia zostało co prawda jeszcze półtorej godziny, ale zawsze lepiej być przezornym i przygotować się wcześniej.
Podeszłam więc do szafy i dokładnie ją przeczesując wybrałam odpowiedni strój ( bez podkolanówek ~ Diamond ). Tsa... Znów mam doła, więc nie zamierzam się jakoś kolorowo stroić.
Z tym zestawem udałam się do łazienki. Postanowiłam jednak wziąć prysznic. Mimo godziny dwunastej musiałam się jakoś orzeźwić. 
Zdjęłam z siebie ubrania przyjaciółki i rozebrana weszłam do kabiny prysznicowej. Przekręciłam w prawo gałkę w czerwonym kolorze i z słuchawki zaczęła lecieć ciepła woda. 
Tego mi było trzeba. Ciepłej wody, która rozlewała się po całym moim ciele. Gorąca ciecz przyprawiała mnie o niespotykaną radość i spokój. Czułam, jak moje ciało samo się rozluźnia. Sama się nie spostrzegłam, kiedy z moich ust zaczęły wypływać słowa jakiejś piosenki.
Why you gotta be so rude?
Don't you know I'm human too?
Why you gotta be so rude?
I'm gonna marry her anyway

Marry that girl
Marry her anyway
Marry that girl
Yeah, no matter what you say
Marry that girl
And we'll be a family
Why you gotta be so
Rude
Teraz mojemu głosowi towarzyszył taniec. Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy. Z wielką niechęcią przekręciłam gałkę w lewo i wyszłam spod prysznica. Owinęłam się w ręcznik i spojrzałam jeszcze raz na swoje ubrania. Kobieto ogarnij się i nie ubieraj się jak goth! Jesteś przecież szczęśliwa i wesoła. Zobacz o jaki nastrój przyprawił cię jeden głupi prysznic! - wrzasnęła moja podświadomość. Po raz pierwszy byłam z nią w stu procentach zgodna. Po co mam się ubierać jak jakaś goth'ka. Jestem kobietą, która cieszy się z życia i koniec! Nie jestem jakąś ofiarą losu. Nie wygrywam zawsze, ale to nie znaczy, że przegrywam. Nie jestem w Wielkiej Otchłani Rozpaczy, żeby się na czarno stroić. To postaw wreszcie na kolor! - zawołała krzepiąco moja podświadomość. Tak! Pora coś zmienić w tym moim szarym życiu!
Żwawym krokiem, ciągle owinięta w ręcznik podeszłam do szafy. Zacisnęłam dłoń na gałce, po czym szybko ją przekręciłam i... Nic. Ponowiłam czynność i... Znowu nic. Co jest do jasnej cholery. Ach no tak! Kluczyk. Moja szafa jest zamykana przeze mnie na klucz, bo mój młodszy klon zbyt często podkrada mi ciuchy.
Ruszyłam w stronę biurka. Tak w niewielkiej szufladzie schowałam mój klucz. Otworzyłam ją jednym, zwinnym ruchem. Przeczesałam dokładnie całą jej zawartość i z przerażeniem uznałam, że nie ma tak tego, czego szukam. Co jest... Megan!
Jeszcze bardziej zdenerwowana obrałam kierunek łazienka. Tam były ubrania od Bri i te, które sobie przygotowałam wcześniej. Otworzyłam drzwi i znów nie znalazłam mojego skarbu. Ugh... Ktoś musi jej pomagać. Ell...
- W łachudry rude oddawać ubrania! - wrzasnęłam na całe mieszkanie i chwytając szybko za szlafrok i majtki wybiegłam z łazienki. Wróć! Najpierw mi załóż to co masz w łapce, kochanieńka - tsa. Nie ma to jak przemądrzała podświadomość. No ale co począć, kiedy ma rację?
Tak więc szybko założyłam na siebie czarny dół od bielizny i szlafrok, po czym pędem wybiegłam z pokoju.
- Oddawajcie mi moje ciuchy wy nieogarnięte ogry! - znów się wydarłam zamaszyście pukając waląc pięścią w drzwi do królestwa brata.
- Ale tu nikogo nie ma. - w odzewie usłyszałam śmiechy mojego, nienormalnego rodzeństwa.
- I gucio mnie to obchodzi, otwierać powiedziałam! - przez tych debili głos stracę!
- Tego szukasz? - zapytała z przesłodzonym uśmieszkiem Meg wychodząca z mojego pokoju, pokazując mi złoty kluczyk.
- Jak ty... Nieważne. Oddawaj mi to natychmiast! - wrzasnęłam i pobiegłam za rozbawioną brunetką.
Gdy dobiegłyśmy do jadalni znalazła się w pułapce. Ona po jednej stronie stołu, a ja po drugiej. Nie ważne, w którą stronę by pobiegł, ja nie miałam zbytnich przeszkód, żeby ją złapać.
- Entliczek, pętliczek, nie ma gdzie uciec mój króliczek. - uśmiechnęłam się do niej triumfalnie. Jednak nie trwało to zbyt długo, bo mała wykorzystała wolną chwilę, żeby zwiać. Zauważyłam, że pobiegła w stronę salonu i schowała się za kimś. Nie widząc dokładnie, za kim pobiegłam za nią.
- Chowaj mnie. - usłyszałam cichy szept, który wydobywał się z ust ściganej.
- Tu cię mam! - krzyknęłam wesoło wpadając do pokoju dziennego. Ale gdy zobaczyłam, kto się w nim znajduje zrzedła mi mina.
* Ross *
Matko, dlaczego?! Nie mogłem oczywiście zostać w domu, bo przecież czemu niby Rydel miałaby mi pozwolić siedzieć w nim samemu. To ci dobrze zrobi.  Tsa. Na pewno nie teraz.
- Mógłbyś? - uśmiechnęła się do mnie szatynka pokazując na osóbkę, która znajduje się za moją nogą. Powiedz coś. Co stoisz jak jakaś mamałyga?! Odpyskuj jej! Facet jesteś, czy baba?! Nawet cię babą nie można nazwać, bo ta przed którą stoisz to ci potrafi taką gadaną przywalić, ze się chłopie ie pozbierasz. Pokaż jej, że to ty masz więcej testosteronu niż ona! No tak. Nie ma to jak ochrzan własnej podświadomości. Tym bardziej, kiedy ona ma rację.
- A niby czemu? - zapytałem uśmiechając się  do niej z przesłodzeniem. Chyba podziałało, bo dziewczynie aż szczęka opadła.
- Emmm.... Wiesz... Nie będę szła do parku w szlafroku, a ta mała gnida - pokazała na rozbawioną brunetkę znajdującą się za moją nogą - zabrała mi kluczyk od szafy.
- Wiesz.... - przeciągnąłem - Hmmm.... Nie wiem, czy opłaca mi się ją wkopać. Zależy od tego, co z tego dostanę. - uśmiechnąłem się do niej zadziornie. Nie wytknie mi, że zachowuję się jak gówniarz. Nie po dzisiejszym poranku.
- Przepraszam, że co?! - wrzasnęła z niedowierzaniem.
- No wiesz... Lubię Meg. Nie wiem, dlaczego miałbym ją wkopać na twoją PROŚBĘ. - zrobiłem nacisk na ostatnie słowo. Spojrzałem po reszcie osobników znajdujących się w salonie. Wszyscy patrzyli na mnie z niedowierzaniem. No tak. Zazwyczaj jestem cichy i spokojny, a teraz idę w mały szantażyk. Ale trudno. Nie odpuszczę. Nie po tym, co dziś usłyszałem.
- Megan, jak nie wyjdziesz samodzielnie, to ja ci obiecuję, że nie przeżyjesz do jutra. Ten idiota nie będzie tu stał cały dzień. - wycedziła szatynka. Zauważyłem, że jej pięści były zaciśnięte, a choć słowa kierowała do siostry, to jej wzrok dosłownie mnie pożerał. I tu nie chodzi o pożeranie typu: "Aleś ty ładniutki" tylko "Jak bym mogła, to bym cię żywcem zakopała, odkopała, udusiła, poćwiartowała, posklejała, rzuciła z mostu, wyłowiła, zastrzeliła i znów zakopała ". Szczerze, to sprawiło, że zacząłem się jej bać. Ale za daleko się posunąłem, żeby teraz tak po prostu odpuścić. Gdy się powiedziało A trzeba powiedzieć B.
Przełknąłem cicho ślinę i odwróciłem wzrok. Spojrzałem za siebie mając nadzieje, że zobaczę tam Meg, ale o dziwo jej tam nie było. Znów spojrzałem przed siebie i moim oczom ukazał się widok Megan podającej mały, złoty kluczyk starszej siostrze. I całe moje starania poszły na marne.

* Laura *
Ugh! Co za głupek! Idiota, jakiego świat  nie widział! I niby ja przez niego rano płakałam?! Chyba żart!  I pomyśleć, ze zmarnowałam dla niego... Nieważne. Mam już go serdecznie dość. To weź się w garść i zrób mu taką pyskówę, jakiej świat nie widział! Moja mądra podświadomość jak zawsze ma rację. Przebiorę się tylko i tak mu odpyskuję, że się facet nie pozbiera.
Podeszłam do szafy i przekręciłam w niej złoty kluczyk. Momentalnie przypomniałam sobie, moją dzisiejszą łazienkową rozmowę z podświadomością. Zagłębiłam się w stercie ubrań szukając czegoś kolorowego. Muszę przyznać, ze w mojej szafie nie ma zbyt wielu takich rzeczy, ale udało mi się coś znaleźć. To się Vanka zdziwi, jak mnie zobaczy. Przejrzałam się w lustrze i z zadowoleniem stwierdziłam, ze wyglądam sto kroć lepiej, niż na co dzień. Tak... wesoło. To chyba dobre określenie.
Wszystkie moje ciemne ubrania spakowałam w niebieski worek i dzierżąc go w prawej ręce powoli wróciłam do salonu.
- Zaraz możemy iść, tylko wyrzucę parę śmieci. - powiedziałam z trudem łapiąc oddech. Trzeba przyznać, ze tych ciuchów było dużo, a z czym się to wiąże - work był ogromnie ciężki.
- Ross, pomóż jej ty łachudro ruda. - usłyszałam stanowczy głos Delly, podczas, gdy moje ręce z trudem ciągnęły po ziemi niebieskawą torbę (?!). O nie, tylko nie to.
- Nie trzeba. Poradzę sobie - mówiąc to zahaczyłam nogą o podwinięty dywan i wywinęłam orła.
- Może jednak? - zaproponował blondyn,który aktualnie stał nade mną z wyciągniętą ręką.
Zaśmiałam się sama z siebie i nie zwracając uwagi na próbę blondyna podniosłam się z pozycji leżącej na siedzącą.

- Jakbyś mógł. - uśmiechnęłam się do niego i dopiero teraz skorzystam z pomocy. Chłopak pociągnął mnie w swoją stronę, a ja wylądowałam na jego torsie.
- Niezłą masz gadanę. - poklepałam go po nim z uśmiechem i wróciłam do ciągnięcia worka.
-Przecież miałem ci pomóc. - blondyn wybudził się z transu, ponieważ przez dłuższy moment stał nieruchomo i patrzył się na miejsce gdzie go poklepałam, i chwycił torbę.
- We wstaniu. Poradzę sobie sama. W końcu to ja miałam zrobić coś dla ciebie, a nie ty dla mnie. - uśmiechnęłam się do niego. Nie wiem, czemu, ale nie byłam na niego w tej chwili zła.
Nawet nie spostrzegłam się, kiedy znaleźliśmy się na dworze. 
- Trudno. Jeśli nie dostanę od siostry po pysiu, to będziemy kwita. - zaśmiał się krótko i pomógł mi wrzucić worek do kontenera. - Czuję wino.
- Tak? Myślała, że ostatnio wszystko wychlałam. Bri pewnie wyrzuciła nie tą butelkę, co trzeba. - myślałam na głos rozważając źródło zapachu wytwornego alkoholu.
- Zadziwiasz mnie. Denerwujesz, ale zadziwiasz. - przyznał blondyn z miną myśliciela. 
- I wzajemnie. - otworzyłam chłopakowi drzwi wejściowe i po chwili oboje byliśmy już w salonie.
- Czemu mi pomogłeś?
- Może nie uwierzysz, ale wolę nie narażać się Ryd. - wyszeptał, na co ja zareagowałam cichym śmiechem.
- Nie pozabijaliście się?! - Ell spojrzał na nas ze zdumieniem. W sumie racja. Oboje jesteśmy uśmiechnięci i bez żadnych obrażeń. No może poza moim bolącym tyłkiem. Ała!
- Wszystko w porządku? - Riker patrzył na nas z niepewnością i zmrużonymi oczami. My natomiast popatrzeliśmy po sobie i znów kąciki naszych ust poszły ku górze.
- Prócz tego, że chyba uderzyłam w łeb upadając na te cholerne panele, bo zamiast na niego naskoczyć śmiałam się z jego słów, to chyba tam. - odparłam obojętnie i zajęłam miejsce obok Delly.
- Może nie jest z wami jednak ta źle. Kto wie, może jeszcze zobaczymy was razem na ślubnym kobiercu? - zażartowała Ryd, lecz zderzywszy się z zawistnymi spojrzeniami moimi i brata ucichła.
- Nie bój się. Jak dobrze pójdzie, to twój blond braciszek będzie mają pierwszą druhną. - powiedziałam całkiem na poważnie.
- Ja jednak chyba wolę, jak się kłócimy. - odparł rozbawiony Ross.

******
- Emmm.... O mam! Jakbyś miała oddać któregoś brata, to którego byś oddała? - zapytałam, a Delly popatrzyła na mnie ze zdziwieniem. - No co? Na tym polega gra w Pytania i Wyzwania. Żeby one były jak najgłupsze. - powiedziałam, jakby było to oczywiste.
- Emmm... Rocka. - odparła po dłuższym namyśle. Brunet natomiast wyglądał, jakby miał ją zaraz zrzucić z czwartego piętra.
- Dobra, teraz Ryd kręci. - oznajmiła Vanka, po czym blondyna chwyciła butelkę i zakręciła nią. Wypadło na Rossa.
- Pytanie, czy wyzwanie? - zapytała machinalnie. Blondyn podrapał się po głowie i odparł:
- Pytanie.
- Ouuu.... Czekaj, czekaj... Mam! Z kim się pierwszy raz całowałeś? - no to na serio ouuu...
- Emmm... A mogę wykorzystać karne wyzwanie? - zapytał ukradkiem spoglądając na mnie.
- Wiesz, każdy ma do tego prawo, ale.... Ty nie jesteś każdy. Mów! - rzuciła napalona Ryd.
- Ja... Nie... Nie mogę. - westchnął cicho, po czym wstał i usiadł na moim łóżku, ponieważ nasza gra odbywała się w moim pokoju.
- Ugh... Rik, karne W. - rozkazała Delly, po czym przysiadła się do brata. Zaciągnęła go, żeby usiadł obok niej. I okazało się, że przy okazji obok mnie.
- Losuj. - powiedział blondyn podając bratu kapelusz, w którym były karne wyzwania. Chłopak chwycił jedną karteczkę i przeczytał po cichu to, co było na niej napisane.
- Głośniej. - ponagliła Vanessa, a brązowooki popatrzył na nią z przerażeniem.
- Karne wyzwanie z karnego wyzwania? - zapytał sparaliżowany strachem. Nie rozumiejąc spojrzałam na karteczkę i przeczytałam jej zawartość.
- Vanessa zamień się miejscami! - wrzasnęłam przerażona.

~*~*~*~*~*~
Aloha pyśki! Ale się za wami stęskniłam.
Co prawda nie było mnie od czwartku, ale za wami tęsknię zawsze :)
Jak podoba się rozdział? Po pierwsze pojawia się tajemnica, Raury, a po drugie mały dreszczek emocji. Jak myślicie, co wylosował Ross, że tak bardzo zaszokowało to i jego i Lau? Hmm... Coś mi się wydaje, ze się domyślicie :)
Ja jestem z rozdziału zadowolona, aczkolwiek wiem, ze czuć w nim moją zmianę nastoju. Tsa. Ostatnio byłam trochę przybita, ale już mi przeszło. 
Czekam na wsze opinie, które są dla mnie jak prąd dla telewizora. :)
Zostawiam was z gifem i teledyskiem 

Gif:


Zakochałam się w tym gifie :*


Teledysk piosenki, która ostatnio zawróciła mi w głowie: