"Ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze."
~ Joanne Kathleen Rowling
Harry Potter i Kamień Filozificzny
* Laura *
Ała, ale mnie boli głowa. Już więcej nie tykam się tego czerwonego świństwa. Kogo oszukuję. Przecież jak znów nadejdzie sobota, to znów będę przybita i znów się upiję. Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, żebym się upiła sama. Zawsze sączę procenty w towarzystwie przyjaciół, a jeśli ich nie ma, to nie mogę patrzeć na alkohol. nie wiem czemu. Po prostu... Chyba źle się czuję pozostawiona sama sobie i nawet schlać się nie chcę. Tsa... ja i ta moja pokręcona psychika. Kiedyś mnie ona go grobu doprowadzi.
Słońce wdzierało się powoli do pokoju i wolniutko zakradało się na moją twarz. Szczerze, to nic sobie z tego nie robiłam, tylko położyłam się na brzuchu, dzięki czemu moje niegotowe na pobudkę oczka schowały się w poduszkę. Ale jeśli nie słonko, to zawsze znajdzie się coś innego, co postanowi przerwać mój sen. Była to mianowicie ręka mojej przyjaciółki, która spoczywała na mojej głowie, a dokładnie to na burzy moich nieogarniętych włosów. Zsunęłam ją delikatnie próbując nie obudzić przy tym blondynki, ale gdy myślałam, że znów mogę spokojnie spotkać się z Morfeuszem ta ponowiła czynność. I tak pięć razy. W końcu zdenerwowana zrzuciłam jej ręka, a ta.... Nic. Zero reakcji. No, chyba, że głośne chrapnięcie się liczy. Cóż mogłam zrobić innego, jak nie wstać i porzucić moje nadzieje na ponowne zaśnięcie. Tak też zrobiłam. Pamiętam, że zasnęłam u Bri, więc widok jej pokoju niespecjalnie mnie zdziwił. Czując pod stopami mechaty, biały dywanik uśmiechnęłam się sama do siebie zapominając o niekomfortowych warunkach spania, którymi była moja blond przyjaciółka klejąca się do mnie przez całą noc.
Chwilę jeszcze siedziałam na łóżku rozkoszując się miłym podłożem, ale nawet tak przyjemna czynność zaczęła mnie nużyć. Przeszłam się więc bezgłośnie po pokoju i siadając na parapecie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zmęczona otwartą dłonią zgarnęłam grzywkę do tyłu i niechętnie wstałam. Cichutko sprzątnęłam butelki wina i paczki po lodach, po czym zaniosłam je do kontenera na dworze.
Zazwyczaj, gdy pijemy robimy to w domu u kogoś z nas. Najczęściej pada na placówkę, na której aktualnie się znajduję. Wolimy więc nie ryzykować przyłapania przez rodziców i zamiast do kosza opróżnione butelki wrzucamy od razu do kontenera.
Zauważyłam, że mam na sobie wczorajsze ubrania. Już chciałam iść do pokoju przyjaciółki i pożyczyć sobie coś od niej, ale zatrzymał mnie lekki powiew wiatru. Jest tak pięknie. Usiądź chwilkę na huśtawce i pomyśl o ty, co musisz poukładać w sowim życiu, które niedawno runęło. Bo nie oszukujmy się: masz co układać. Zaproponowała moja podświadomość. I miała raję. Muszę sobie to wszystko na spokojnie poukładać, bo inaczej zwariuję.
Usiadłam na huśtawce w ogrodzie. Jedną nogę położyłam na siedzeniu pod moim ciałem, a drugą na ziemi odbijając ją lekko od niej co chwilę przez co zaczęłam się poruszać.
Moje życie zaczęło się zmieniać od zerwania z Camem. Nie wiem, czy wszystko koniecznie na dobre, ale wiem, że teraz czuję się o wiele lepiej. jakbym była lżejsza i beztroska. Nie muszę codziennie się martwić o to, co inni powiedzą, bo mam ich w nosie. Dla mnie zawsze liczyło się tylko i wyłącznie moje zdanie, a jeśli ktoś je podważył, to on miał problem, nie ja. I nie mówię tu o bijatykach, ale o tym, że skoro ktoś mnie nie akceptuje, to on będzie musiał znosić fakt, że żyję, bo nie zamierzam iść w cień. Nigdy nie rozumiałam nieśmiałych ludzi, którzy dają sobą pomiatać. Denerwowało mnie to. Nie byłam zła na napastników, lecz na napastowanych. Czemu się nie postawią? Czemu im nie wygarną? Nie wszyscy muszą żyć w tak zwanym 'blasku', bo to jest naprawdę przytłaczające. Ale nie można też iść całkowicie w cień. To jest nasze życie, to my tu rozdajemy karty. To my w tej grze ustawiamy pionki i to my decydujemy, kto wygra. Nie trzeba mieć wygranej w formie zakończenia czegoś na twoją korzyść. Nawet jeśli szczęście się od nas odwraca, to zawsze, ale to zawsze jesteśmy wygranymi. Chyba, że postanowimy inaczej. Możemy przecież rozpaczać nad tym, że nie udało nam się, że jesteśmy beznadziejni, do niczego. Ale możemy też wypiąć pierś i powiedzieć: "Zagrałem. Mogę to powiedzieć z czystym sumieniem" Nie tym razem to innym. Dla mnie nawet to było wygraną." I tak samo jest z życiem. Możemy żyć i sami zdecydować jak to nasze "życie" będzie wyglądało. Albo z niego skorzystamy i zrobimy wszystkie rzeczy, które sobie postanowiliśmy - albo nie. Możemy odejść na drugi świat z podniesioną głową i dumnie powiedzieć " Żyłem " - albo tułać się ze spuszczoną i rzec: "Umarłem".
Ja żyłam. I robię to nadal. Dla mnie nie ma przegranej. Jest tylko nieudana wygrana. Mój związek się rozpadł. Ale uwolniłam się od tych łańcuchów, które mnie przez niego skuły. Wyrzucili mnie z drużyny - Mam nową, która mnie szanuje i liczy się z moim zdaniem. Straciłam przyjaciół - właśnie zyskuję nowych.
Nie mogę sobie pozwolić, żeby ktoś inny zawładnął moim życiem. Jest ono tylko moje i to ja decyduję, kto w nie może ingerować i w jakim stopniu. I żaden ktosiek nie przekona mnie, że jest inaczej.
- Ach.... Laura, dobrze, że się wszystko zmieniło. Może nawet na lepsze? - uśmiechnęłam się sama do siebie i zeszłam z huśtawki.
Ciągle zamyślona poszłam w stronę kuchni. Tam nikogo nie zastałam, czyli, że zarówno Bliźniaki, jak i ich rodzice wraz z bratem muszą jeszcze spać.
Wyjęłam z szafki kupek i wsypałam do niego kilka łyżeczek czarnego proszku. Później dodałam jeszcze półtora białego i zalałam to wszystko wrzącą wodą. Dolałam jeszcze mleka i z wielkim uśmiechem upiłam pierwszy łyk kawy. W pewnym momencie do moich uszy doszedł dźwięk dzwonka. Wolno poszłam w stronę drzwi, ale czując jak ktoś napastuje dzwonek z taką samą siłą jak i moje uszy pospieszyłam się.
- Już idę. Chwilka no! - wrzasnęłam na całe mieszkanie przez co dźwięk ustał - Bosz... Ciekawe, kto się tak niecierpliwi. - warknęłam zła sama do siebie.
Oburzona brakiem kultury tego kogoś otworzyłam zamaszyście drzwi. Ja zobaczyłam kto tam stoi wrzasnęłam głośno:
- Nieeeeeee! - zatrzasnęłam drzwi przy czym walnęłam tego ktosia w nos.
* Tori *
- I think I wanna marry you. - zakończyłam i spojrzałam na przyjaciela, który również przestał grać na pianinie.
- I mam rozumieć, że nie mogłaś pograć sobie sama, więc postanowiłaś mnie tu zaciągnąć o... - spojrzał na zegarek. - Siódmej, nie ósmej rano, tak? - spojrzał na mnie z wymuszonym i przesłodzonym uśmieszkiem, po czym wstał z taborecika, który znajdował się przy instrumencie.
- W sumie, to nudziło mi się i postanowiłam ciebie tu zaciągnąć, bo ty masz zawsze jakieś super pomysły na nudę.- zaczęłam go kokietować i zatrzepotałam swoimi długimi rzęsami.
- Ach... I jak tu się z tobą nie zgodzić? - uśmiechnął się do mnie widząc rozbawienie na mojej twarzy.
- Ze mną nie da się nie zgodzić kochanieńki.- usiadłam mu na kolanach odrzucając włosy do tyłu.
- Kiedy powiemy reszcie? - zapytał bawiąc się moim wisiorkiem.
- Nie wiem. Nie chcę, żeby wynikły z tego jakieś niezręczne sytuacje. - odparłam szeptem całując go w czubek głowy.
- Wiem, ale... Nie mogę nic powiedzieć na ten temat, kiedy reszta jest przy nas. A chciałbym im się pochwalić. - uśmiechnął się do mnie.
- Nie ma czym. Ja nie wiem, czy sobie poradzę. Wiesz, to mój pierwszy....
- Wiem, wiem. Nie bój się. Jestem przecież przy tobie i nigdy cię nie opuszczę. - szepnął mi na ucho, przez co po moim ciele przebiegł miły dreszcz.
- W końcu jesteśmy...
- Tak. I zawsze będziemy. - dokończył za mnie splatając nasze dłonie.
* Narrator *
W tym czasie Laura stała dalej przy drzwiach zastanawiając się, czy je otworzyć. Chłopak, który stał po drugiej stronie masował się natomiast masował obolały nas i zastanawiał się nad tym samym, co szatynka. W pewnym momencie zobaczył, jak wrota się przed nim otwierają.
- Czego? - burknęła zła dziewczyna.
- Mogę... - chłopak zaczął wchodzić do mieszkania, ale drogę torowała mu ręka szatynki, która zdecydowanym ruchem lekko uderzyła w tors chłopaka sprawiając, że cofnął się do tyłu.
- Nie, nie możesz. Czego? - powtórzyła pytanie zakładając ręce na klatce piersiowej i patrząc na chłopaka wzrokiem " Pośpiesz się ".
- Gówna psiego. Wpuścisz mnie, czy nie? - odparł zirytowany chłopak, lecz zamiast odpowiedzi znów doznał bliskiego spotkania z drzwiami. Po chwili jednak one znów się otworzyły, a sprawca tego cudu warknął:
- Nie mamy. - znów twarz chłopaka miała szansę romansować z twardym tworzywem, jednak nie trwało to zbyt długo, gdyż znów w futrynie stanęła zła dziewczyna.
- Spierdalaj - uśmiechnęła się słodziutko i znów to samo. Zdenerwowany blondyn zdążył jeszcze włożyć nogę w szparę przez co drzwi nie zamknęły się do końca.
- Słuchaj, mam naprawdę dość twojego dziecinnego zachowania i spierdole stąd najszybciej, jak się da, ale muszę coś wziąść od Jansona, a ty mi nie jesteś to tego potrzebna. Więc nie musisz mi pokazywać, jak szczeniackie jest twoje zachowanie - wysyczał zły wdzierając się do mieszkania i nerwowo przechodząc z holu do salonu.
- A twoje, to niby nie było, co? - podeszła podpełzła do niego zła i obróciła w swoją stronę, przez co chłopak był zmuszony spojrzeć na nią. - Myślisz, że ty mi jesteś, albo kiedykolwiek byłeś potrzebny do czegokolwiek? Nie. Więc nie traktuj mnie, jakbym zrobiła nie wiadomo co, bo oboje nie jesteśmy dorośli, żeby sobie wytykać szczeniactwo. A ty nie jesteś ode mnie lepszy, Ross - dziewczyna patrzyła na blondyna z taką złością, jakiej jeszcze nigdy nie doświadczyła. Sama nie wiedziała, dlaczego chłopak aż tak ją irytował, przecież to co się stało było dawno, a ona obiecała sobie, że po prostu zapomni o tej sprawie, jak i o nim. Jednak, gdy chłopak pojawiał się tylko na jej drodze ta wpadała w niespotykaną furię, a jeśli mówił jej do tego, jaka jest dziecinna i w ogóle, to już nie panowała nad swoimi słowami, ani czynami. Wiedziała, że blondyn żałuje tego, co zrobił, że tak bardzo ją zranił, jednak nie potrafiła mu wybaczyć, a co dopiero zapomnieć. Nie umiała zapomnieć tego, co powiedział, tego co zrobił. To zbyt bolało, aby móc tak po prostu iść w niepamięć. i oboje dobrze o tym wiedzieli, co jeszcze bardziej podsycało ogień nienawiści między tą dwóją.
Kiedyś Ross się starał, próbował. Odzyskać to, co stracił przez swoją głupotę. Jednakże z czasem nawet on zaczął się zastanawiać, czy ona nie przesadza. Traktuje go jak powietrze, nie odzywa się do niego. A jeśli już to nie obejdzie się bez wodospadu obelg. Ale jednak chciał. Nie przestawał mieć nadziei, że to się kiedyś zmieni, że dziewczyna mu wybaczy. Jednak pewno wydarzenie było dla niego jak kubeł zimnej wody wylany na głowę. Jednak chłopak do tej pory nie wie, że Laura, choć od tamtej pamiętnej nocy go znienawidziła, nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego. Nawet jemu
- Dawno i nieprawda. - warknął zły. Przypomniał sobie wszystko. Co do każdej milisekundy.Szarpnął ramieniem, przez co uwolniło się ono od uścisku szatynki. Ciągle wściekły usiadł na kanapie nie zwracając na dziewczynę najmniejszej uwagi.
- Nie tak dawno, bo pięć lat temu. A prawda, bo sam sobie przed chwilą przypomniałeś. - dodała łagodniej i szybkim krokiem powędrowała do pokoju przyjaciółki.
Laura zauważyła, że blondynki nie ma już w łóżku. Zorientowała się jednak, że w łazience pali się światło. Opadła na łóżko i patrzyła się beznamiętnym wzrokiem w sufit. Ten jednak zmienił szybko swoje "przyodzienie" na smutny, a oczy zalały się łzami. Nie wybuchnęła płaczem. Nie przytulała się do poduszki. Nawet nie załkała. Pozwoliła po prostu łzom swobodnie spływać po policzkach. Po raz pierwszy od bardzo dawna rumianych. Z dłonią przyłożoną do czoła, nogami zgiętymi w kolanach i bezwładnie leżącym na miękkiej pościeli ciele, wyglądała jak nie ona. Bezbronnie, niewinnie, smutno. Po ich rozstaniu po raz pierwszy w życiu przeżyła depresję. Załamała się. Nie wiedziała, co ma dalej zrobić i czy w ogóle będzie jeszcze potrafiła zbudować swoją historię od początku,. Od podstaw. Wolną od niego.
Po krótkim czasie poduszka była mokra. Jednak dziewczyna nie zwracała na to większej uwagi. Nie miała siły się podnieść. Upadła. I to tak nisko, jak od zawsze się bała. A przez co? Przez głupie uczucie, które dla niej od zawsze kojarzyło się z bólem, smutkiem i cierpieniem.
Usiadła na materacu po turecku i ocierając łzy patrzyła jak drzwi łazienki się otwierają.
- Laura? Co się stało? - blondynka podbiegła do przyjaciółki o mało nie zabijając się o własne nogi.
- Przyszedł. Ross.... - wyszeptała i zamknęła oczy. Chciała o nim zapomnieć. Ale jak po raz setny podjęła się tej próby, tak po raz setny przegrała z własnymi wspomnieniami. Wspomnieniami, które teraz nie dawały jej spokoju i sprawiały, że dziewczyna wyobrażała już siebie stojącą na moście. Nie myśl tak. To nie twoja wina, że on ciągle siedzi w twojej głowie. Pozbieraj się, przecież jesteś Marano. Nie będziesz się chyba mi ty mazgaiła! Tsa. Nie ma to jak budujący ochrzan własnej podświadomości.
- Ja mu kiedyś wkopę. Miał się z tobą pogodzić, a nie cię jeszcze bardziej dołować. Nie daruję mu tego! - wrzasnęła wpieniona blondyna i szybkim krokiem zaczęła zmierzać w stronę Lyncha.
- Hej Bri, wiesz gdzie jest Jas... - nastolatkowi nie dane było dokończyć przez plaskacza, który wywołał na jego twarzy czerwony ślad, a w środku wrzącą krew. - Powiedziała ci. - dodał cicho. Jego profil z miejscem zaczerwienienia widniał tuż przed oczami rozjuszonej blondyny.
- Od pięciu lat nie pisnęła nawet słówka. Po to, żeby bronić ciebie, bo uważa, że wasz konflikt nie powinien dotyczyć reszty. Przez pięć lat, rozumiesz?! Ani słóweczka. Nawet najmniejszego. Nie odważyła się zrobić ci czegoś takiego. Jedyne co mi przytoczyła, to to, że gdybym wiedziała, miałbyś, a raczej nie miałbyś życia. Wyobraź sobie. Ell, Van, Meg, ja, Jas. Twoje rodzeństwo też pewnie stanęłoby po twojej stronie. A ty myślisz, że ona jest aż tak bezduszna, żeby ci to zrobić. Powinieneś się wstydzić! - dziewczyna zakończyła swój monolog w towarzystwie odciśniętego śladu swojej ręki na drugim policzku chłopaka.
- Zrobiłem źle! Przyznaję się. Ale to co ona zrobiła, to już nawet nie był odwet. To było czysto i niepodważalnie podłe! - wysyczał zły i opuścił mieszkanie trzaskając drzwiami.
- Coś nie wierzę. - prychnęła Bri sama do siebie lekceważąco i odeszła w stronę przyjaciółki.
- Po co żeś się w to mieszał Ross, po co? Przecież dobrze wiedziałeś, że ona tak zareaguje, kiedy się dowie. - RyRy po raz kolejny ochrzaniał brata. Według niego uczynił lekkomyślnie i wręcz deblinie biorąc udział w tym idiotycznym zakładzie. - Mogłeś to przewidzieć, a nawet powinieneś! Takiego świństwa jakie ty jej zrobiłeś po prostu się nie wybacza. Zawsze byłeś taki cichy i spokojny. To co cię podkusiło?! Ross odpowiedz do jasnej cholery jak cię opieprzam! - brunet spojrzał na blondyna ze złością i zdecydowaniem zarazem. Zawsze był młodszy i odpychany od pewnych spraw, ale teraz stał przed starszym bratem i jechał po nim jak po bandzie wytykając mu wszystkie błędy młodocianego wieku.
- RyRy, przecież wiesz o wszystkim! Ona zachowała się o wiele gorzej. Nigdy jej tego nie wybaczę. - teraz to blondyn mierzył młodszego brata tym samym spojrzeniem, który przed chwilą był wymierzany na nim. Oboje stali na przeciwko siebie. Z tej samej krwi, tych samych kości. Tego samego ojca, matki, genów. Połączeni przez jedną sprawę, a jednak po dwóch różnych stronach. rozdzieleni przez młodą kobietę.
- Laura. Nie martw się. Bądź silna. - blondynka klęcząca u stóp młodej Marano, która w tym momencie siedziała na miękkim materacu próbowała wbić jej do głowy tą formułkę na pamięć.
- Ale ja jestem silna! I to moja największa wada. - szatynka zamaszyście wstała z łóżka powodując, że Bridgit się zachwiała. - Gdyby nie ta moja uparta natura oboje mielibyśmy teraz lekko na sumieniu. On, bo mu wybaczyłam, ja bo nie musiałabym żyć w nienawiści. Nawet nie wiesz, jak ona mnie męczy. - dziewczyna otworzyła okno na oścież sprawiając, że do pomieszczenia wdarł się przyjemny i orzeźwiający powie wiatru. Jego cząsteczki mieszały się z łzami szatynki, która wsparta na łokciach, na parapecie wystawiła głowę na świeże powietrze. Patrząc na słoneczne Los Angeles wszystkie jej zmartwienia nagle uleciały. Jedyne, co po nich zostało, to słone łzy swobodnie spływające po jej rumianych policzkach.
- Nie możesz tak myśleć. Taka jesteś i już. Gdyby nie to cywilizacja zjadłaby cię na przystawkę. - blondyna próbując rozładować napiętą atmosferę zaczęła się śmiać. Jej przyjaciółka uśmiechnęła się tylko lekko i zamknęła okno.
- Wiem. Ale lepiej by było na deser. - zażartowała sprawiając u blondi napad śmiechu. Tak. To się nazywa prawdziwa i niezastąpiona przyjaźń. Tylko ona potrafi z poważnej sprawy zrobić kabaret. Kabaret, który opowiada w żartobliwy sposób najgorsze historie.
* Laura *
Podczas, gdy Bri turlała się po podłodze ja postanowiłam się w coś przebrać. Moje wczorajsze ubrania były już nieświeże i brudne. Musiałam założyć coś nowego najszybciej, jak się dało.
Podreptałam w stronę szafy przyjaciółki i wyciągnęłam z niej pierwszy lepszy zestaw. Z nim udałam się do łazienki. Nie brałam prysznica, ponieważ było już na to za późno. Dzisiaj najwyżej się wykąpię. Zaraz trzeba by wracać do domu. Ell i Van na pewno się martwią.
Umyłam zęby swoją własną szczoteczką. Z powodu, iż często tu nocuję mam kilka własnych rzeczy. Ale wracają. Uczesałam włosy. Pomalowałam się lekko i założywszy ubrania wróciłam do pokoju przyjaciółki.
- Umyta? - zapytała z uśmiechem, na co ja skinęłam głową na tak.
- Hmmm... To teraz trzeba by ci jakiegoś faceta znaleźć. Co się będzie taka ślicznotka w zakonie marnowała, jak to przecież przeznaczone jest do prokreacji jak nic. - wrzasnęła uradowana gestykulując przy tym. Bosz... Co za zboczeniec.
Korzystając z chwili nieuwagi przyjaciółki, która właśnie siedząc łóżku po coś sięgała wzięłam miśka,który znajdował się obok i z jak największą siłą w nią rzuciłam.
- Menda. - skwitowała z wyrzutem, na co ja tylko obojętnie wzruszyłam ramionami. Dopiero teraz się zorientowałam, że ona we mnie celuje Mańkiem!
Naszą zabawę przerwał dźwięk pukania do drzwi. Przezorna Bri ja zawsze zapytała " Kto tam?"
- To ja. - odparł głos zza ściany, Rozpoznałam go od razu i nie byłam z tego powodu zadowolona. Błagam, tylko nie to!
Hejka kochani!
Dziś rozdział wcześniej, bo ostatnio nie cierpię na brak weny.
Nie mam żadnych ogłoszeń parafialnych, więc żegnam się już z Państwem :)
I oczywiście:
Na koniec jeszcze piosenka, którą uwielbiam.
Cher Lloyd rządzi
Super i czekam na next
OdpowiedzUsuńTwoja " bestia " - rozwalilas mnie tym :-)
Do zobaczenia na nowym blogu <3
Dzięki i o jaką bestię ci chodzi, bo nie kumam
UsuńUwaga! Przed przeczytaniem skonsultuj się z nauczycielem od polskiego lub z psychologiem, bo to, co tu przeczytasz z pewnością zryje ci psychikę!
OdpowiedzUsuńNo więc...pragnę cię poinformować, że mi się udało.
Przeczytałam wszystkie rozdziały w jeden dzień. :)
Blog jest świetny i bardzo mi się spodobał. Na pewno będę cię tutaj śledzić i czekać na dalszy rozwój akcji.
Nie rozumiem tylko czemu masz tak mało komentarzy? Polecałaś gdzieś już tego bloga? Hmmm? Nie? Tak? Jak tak to dobrze, a jak nie to powinnaś. ;)
Moje komentarze są bez sensu, ale większość osób, u której coś komentuje chyba się przyzwyczaiła.
Nie wiem, czy będę komentowała każdy rozdział z powodu chwilowego braku czasu, ale będę się starać. Jak nie zobaczysz mojego koma to się nie obrażaj.
Wstępna opinia powinna być długa prawda? Trzymam się tego, że owszem.
No ale wracając do rozdziału...czy ten ktoś, kto puka, to jest ten ktoś, o kim myślę? Nie wiem, czy wiesz o czym myślę, ale wiesz. Albo nie wiesz. W każdym bądź razie ja wiem. XD
Yyyyyy....kończę. :D
Dziękuję Ci pięknie za miłe słówka. Ni obrażę się, Sama częsta nie mam czasu :) Polecałam wszędzie, gdzie się da, ale jak na razie nie przynosi to większych skutków. Nie bój żaby, moje komy też są bez składu i ładu.
UsuńChyba wiem, kogo masz na myśli, ale nic nie powiem. Rozdział kolejny już wstawiony i może Cię nieźle zdziwić :)